Krzysztof Cugowski: miałem dużo szczęścia

Damian Stępień
Damian Stępień
Adrian Tomczyk
Krzysztof Cugowski, założyciel i wieloletni wokalista Budki Suflera, w tym roku obchodzi złoty jubileusz. W rozmowie z „Kurierem” wspomina swoje muzyczne początki, ulubione miejsca w Lublinie, nietypowe gościnne występy oraz zdradza muzyczne plany na ten rok.

Przed panem jubileuszowy rok. 50 lat na scenie. Jakich niespodzianek w związku z tym mogą spodziewać się fani?

Wielkich niespodzianek i zaskoczeń nie przewiduję. Miałem na to prawie pięćdziesiąt lat.

Natomiast z okazji jubileuszu wydaję płytę, na której będą utwory nigdy wcześniej nieopublikowane. Począwszy od pierwszej piosenki, jaką Budka Suflera nagrała w marcu 1970 roku w Radiu Lublin.

Był to pierwszy skład zespołu, który nie doczekał się szerszego uznania poza Lublinem. A piosenką tą będzie „Blues Maxella George’a”.

To będzie pierwsza piosenka na tej płycie i też pierwsza piosenka, którą w życiu zaśpiewałem. Jak już wspominałem, był to marzec 1970 roku. To się wydaje niemożliwe, ale niestety tak jest.

Na cały album będzie składać się około dziesięciu piosenek. Osiem utworów starych z różnych okresów mojej działalności, które nie są aż tak dobrze znane, oraz dwie nowe współczesne piosenki nagrane z Zespołem Mistrzów, z którymi gram od roku.

Do tego wydawnictwa mamy w planach dołożyć płytę koncertową. Głównie ze względu na wyjątkowość muzyków, z jakimi obecnie współpracuję. Warto dać publiczności możliwość posłuchania, jak grają „mistrzowie”.

Powróćmy do muzycznych początków. Nie sądzę, aby spodziewał się pan wtedy, że muzyczna pasja zaprowadzi pana aż tak daleko. Jak pan podejrzewa, co mogło stać za tak dużym sukcesem? Talent, przypadek, szczęście?

Wszystko to. Zawsze powtarzam, że w tym zawodzie, podobnie jak w zawodzie aktorskim, szczęście odgrywa podstawową rolę. Trzeba być w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie i z odpowiednimi ludźmi.

Tak jest zawsze, tylko niestety nie wszystkim się to udaje. Mnie i moim kolegom się udało. Przez te czterdzieści lat mieliśmy dużo szczęścia. Zwłaszcza do ludzi, z którymi współpracowaliśmy.

Ale jak mówi powiedzenie, szczęście sprzyja dobrym. Nie wymyśliłem tego, więc mogę to śmiało przekazać bez megalomanii.

A wracając do samych początków, to faktycznie na początku to była zabawa. Spotykaliśmy się u mnie w pokoju w mieszkaniu przy ul. Grażyny.

Przychodziło do mnie dwóch kolegów Janusz Pędzisz i Krzysiu Brozi. To były niedziele. Jedyny wtedy wolny dzień od nauki.

Moi sąsiedzi byli „znieczuleni na odgłosy”, więc mogliśmy organizować próby.

Problem pojawił się dopiero, kiedy dokooptowaliśmy perkusistę z zestawem. Wtedy powiedzieli „nie”. To już było dla nich za dużo i musieliśmy się wynieść.

Zostańmy jeszcze przy muzyce. Najbardziej jest pan kojarzony z Budką Suflera, ale w pana karierze były jeszcze takie zespołyjak np. Spisek.

Spisek to był zespół funkowo-soulowy. To jest muzyka, którą do dziś bardzo lubię. Jeżeli tylko mi się udaje przemycić rzeczy tego typu, to bardzo chętnie to robię.

Tak było na przykład na płycie z moimi synami, na której nagraliśmy dwie piosenki w takim anturażu.

A wracając do Spisku... To był zespół z Wrocławia z fantastycznymi muzykami.

Grał tam między innymi Mietek Jurecki na basie, Jacek Krzaklewski, obecnie z Perfectu, Leszek Chalimoniuk na bębnach i szef tego zespołu, saksofonista Włodek Wiński w dodatku krajan, bo pochodzi z Bychawy.

Ze Spiskiem świetnie mi się pracowało. Niestety po dwóch latach okazało się, że z „głodu” musimy się rozejść.

A jak pan wspomina współpracę z Rozbójnikiem Alibabą? To zupełnie inny klimat muzyczny.

To było dla mnie zaskoczenie, jak zadzwonił do mnie Robert (Rozbójnik Alibaba - przyp. red.). Nie wiedziałem jak zareagować. Poprosiłem go, aby mi wysłał cokolwiek na ten temat.

Po przeczytaniu maila oddzwoniłem do niego i powiedziałem: dlaczego nie. Możemy spróbować. Tylko mam pytanie, jak się mam do pana zwracać? Panie Alibaba? Oczywiście zaczął się śmiać i odpowiedział: Nie, jestem Robert.

Na początku dokładanie nie wiedziałem, czego pan Alibaba sobie winszuje ode mnie, a potem okazało się, że to bardzo miły i kulturalny człowiek z Krakowa.

To jeżeli chodzi o sferę towarzyską, bo muzycznie to było wyzwanie.

Wszystko już było praktycznie gotowe. Zostały tylko miejsca, w których ja miałem wystąpić. Dostałem od niego tekst, ale nie wiedziałem, co dalej.

Wtedy usłyszałem tylko: niech pan coś wymyśli. I wymyśliłem w studiu podczas nagrywania.

Potem jak się okazało, że utwór ten ma więcej odsłon niż najbardziej popularna piosenka Budki Suflera, to byłem gruntownie zdziwiony (śmiech).

Często dostaje pan tego typu propozycje współpracy? Tutaj też chciałbym nawiązać do lubelskiego zespołu Feym, z którym nagrał pan piosenkę „Żółty, biały i niebieski świat”.

To była zupełnie inna sprawa. Piosenka jest związana z żużlem, czyli ulubionym moim sportem. Zawsze chętnie biorę udział w takich pomysłach.

Parę lat wcześniej, gdy Górnik Łęczna wszedł do ekstraklasy, też nagrałem dla nich hymn.

Można powiedzieć, że jestem takim lokalnym patriotą śpiewającym o sporcie.

A propos lokalnego patriotyzmu. Na pewno ma pan ulubione miejsca w Lublinie.

Pierwszy raz przyszedłem do Radia Lublin na początku 1970 roku. Przyprowadził mnie tu Jurek Janiszewski, który był już wtedy tutaj dziennikarzem muzycznym.

A zaczęło się od tego, że usłyszał nas w klubie Azory na ZORach Zachód i powiedział, że załatwi nam nagranie w radiu. I tak się pojawiłem w tym miejscu po raz pierwszy.

To było pięćdziesiąt lat temu i tak już zostało. Do tej pory bywam tutaj dwa, trzy razy w tygodniu.

A poza radiem jakie są jeszcze ulubione miejsca.

Nie mogę powiedzieć, że lubię ul. Łęczyńską, ale tam się urodziłem i wychowałem i to jest dla mnie ważne miejsce.

Człowiek zawsze wraca do korzeni, do miejsc, z których pochodzi. W tamtym czasie ul. Łęczyńska była bardzo barwnym miejscem.

Teraz to jest ulica jak każda inna, ale w momencie, kiedy ja się urodziłem, w latach 50. to było zupełne coś innego.

Jak moja mama poszła mnie zapisać do szkoły rejonowej przy ul. Bronowickiej, to po przyjściu do domu powiedziała tak: jak on ma chodzić do tej szkoły, to może lepiej, żeby w ogóle tam nie chodził.

Musieli tam mamę nieźle przestraszyć. Tak pojawiła się szkoła muzyczna w moim życiu.

To był początek muzycznej drogi?

To był przypadek. Skoro szkoła na Bronowickiej się nie nadawała i chyba było w tym sporo racji, to trzeba było szukać czegoś innego.

Jedna z córek znajomych rodziców była nauczycielką w szkolę muzycznej.

Miałem przyjść i zobaczyć, czy się nadaję. Okazało się, że tak. Wtedy szkoła mieściła się jeszcze przy Krakowskim Przedmieściu.

Później też wybrałem liceum muzyczne. I tak właściwie zaczęła się moja przygoda z muzyką. Co prawda byłem niechętnym pianistą.

Nie będę ukrywał, że nie chciało mi się ćwiczyć. Dlatego w 9. klasie opuściłem szkołę muzyczną. Oczywiście bez żalu z mojej strony. Wtedy myślałem, że już nigdy nie wrócę do muzyki.

Byłem bardzo skutecznie od niej odstręczony. A jednak pasja stała się później moim zawodem.

Często się mnie pytają, czy podjąłbym jeszcze raz takie same decyzje. Myślę, że tak. To jest zawód, który mi psychicznie odpowiada.

Oczywiście pewne detale trzeba byłoby zmienić, ale generalnie nie mam pretensji.

Życie przeżyłem bez większych zawieruch, dosyć szczęśliwie, jestem spełnionym muzykiem, rodzicem, mam trzech synów, w miarę zdrowie dopisuje.

Czego chcieć więcej? Nie ma co narzekać.

Muzyczna emerytura to nie jest ten stan, do którego pan dąży. To jeszcze nie ten czas?

Dopóki dopisuje mi zdrowie, oczywiście adekwatnie do wieku, i nie przeszkadza mi w życiu koncertowanie, to niech tak będzie.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Krzysztof Cugowski: miałem dużo szczęścia - Plus Kurier Lubelski

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl