Kryszak: Żart ma krótkie życie. Na szczęście rzeczywistość dostarcza nam ciągle kolejnych wydarzeń

Ryszarda Wojciechowska
Jerzy Kryszak
Jerzy Kryszak brak
Żart ma krótkie życie. Na szczęście rzeczywistość dostarcza nam ciągle kolejnych wydarzeń do obśmiania - mówi satyryk Jerzy Kryszak.

Satyryk Antoni Szpak usłyszał niedawno zarzut znieważenia narodu polskiego. Grożą mu trzy lata za słowa „durny, kołtuński kraj”. Śmieszne czy straszne?
Durny kołtuński kraj? Oj, powtórzyłem... Czyli teraz i pani i mnie też można postawić zarzut.

My tylko cytujemy.
To może pani to jeszcze, na wszelki wypadek, zaczerni. A tak poważnie, jeżeli sprawą zajmie się sąd, to sędziowie będą mieli twardy orzech do zgryzienia. Będą musieli rozstrzygnąć, od którego momentu słowa ranią honor i dumę narodową, a od którego momentu już nie ranią (śmiech).

Pan się śmieje. To dobrze, bo ja myślałam, że satyryków to wystraszy.**
Czasami, jadąc na przykład samochodem i widząc różne zachowania, sam mówiłem głośno: co to za durni ludzie, co to za durny kraj. Teraz będę musiał uważać. Bo ktoś może usłyszeć i poczuć się zraniony. Na szczęście będę mógł jeszcze tak sam do siebie powiedzieć. I ja się na to na pewno nie obrażę. Trzeba poczekać na finał tej sprawy z Antonim i zobaczyć, czy koło wolności słowa się przewróci. Ze śmiechu. Kiedy słucham naszych posłów, to mam wrażenie, że oni często bardzo swobodnie przekraczają tę granicę. I to bez jakichkolwiek sankcji.

Im widać więcej wolno. Ale może satyrykom trzeba kneblować usta?
Myślę, że mamy do czynienia jednak z jakimś wypadkiem przy pracy. Głupstwem, o które ktoś próbuje się droczyć. Nie wiem, kto Antoniego oskarża. Ale jeżeli będzie proces, to Szpak zostanie rozsławiony. Prawdę powiedziawszy, sam bym takiej sytuacji w kabarecie nie wymyślił.

A w środowisku satyryków o tym rozmawiacie?**
Nie bardzo jest na to czas. Ale za chwilę przed wejściem na scenę pewnie spotkamy się na szybkiej kawie i ktoś pacnie temat. Bo niemożliwe, żeby Antoni został sam. Żeby ten nasz Szpak zawisnął w powietrzu bez możliwości wylądowania. Dziesięć lat temu nie doszłoby do takiej sytuacji. Coś się jednak zmieniło. Ciekawe tylko co? Czy ta nasza duma i ten nasz honor tak wybielały, że każda rysa na niej jest zauważalna, widoczna z daleka? Czy może już tak bardzo wstaliśmy z kolan, że nie widzimy ziemi? I mamy ją tylko na zelówkach?

Nie nachodzi pana czasami myśl, że lepiej było pozostać przy aktorstwie?
Ja poczucie humoru wykorzystywałem jeszcze wtedy, kiedy byłem aktorem. I czasami w te poważne treści, które grywałem w teatrze, próbowałem wrzucić trochę takiego luzu, lekkiego mrugnięcia okiem. Zresztą w dramatach Szekspira też znajdują się elementy komizmu. Scena grabarzy w „Hamlecie” jest w zasadzie sceną komiczną. Grając w dramacie, chciałem, żeby ludzie słuchając mnie, mogli nabrać trochę dystansu do tego, co słuchają i oglądają. A potem te elementy komiczne zaczęły u mnie przeważać i zrobiłem skok w bok do kabaretu.

Ale jeszcze nie na zawsze.
Nie, dopiero po 1989 roku, kiedy nadszedł czas wolnej Polski, poczułem, że w teatrze jest mi już za ciasno. Nie bardzo wiedziałem, co mam grać. Skończyła się też dla mnie misja teatru, czyli walka o wolność słowa. Ta misja miała swój szczyt w stanie wojennym, kiedy teatry były wręcz oblegane przez widzów. Ludzie wtedy „wisieli” na ustach aktorów i wyłapywali zdania, przekuwając je na wszystkie możliwe aluzje i na treści ważne dla siebie. To był wspaniały czas dla teatru, mimo że koszmarny dla Polski. Ludzie byli potwornie stęsknieni i czekali na ten drugi obieg słowa. W każdej sztuce można było odczytać drugie dno.

Ale w kabarecie też był drugi obieg słowa.
Wtedy jeszcze w kabarecie nie byłem. Dopiero kiedy dostałem propozycję zastąpienia Andrzeja Zaorskiego w programie „60 minut na godzinę”, skorzystałem z niej. I poczułem, że można ku uciesze widowni komentować na wesoło wszystko to, co się wydarzyło przed chwilą. Że można natychmiast aktualną rzeczywistość przekuć w żart.

I pan to polubił?
Bardzo. Oczywiście żart ma krótkie życie, ale rzeczywistość dostarcza nam ciągle kolejnych wydarzeń do obśmiania.

W kabarecie po 1989 roku wolność słowa była absolutna?
Nikt nigdy nie próbował mnie cenzurować. Kiedyś przy okazji kabaretonu, organizatorzy chcieli przejrzeć tekst. Odpowiedziałem, że nie mam. Bo nie miałem. Do występu pozostały jeszcze dwa tygodnie. I co? Ja już teraz mam pisać? Przecież nie wiem, czy za dzień albo dwa nie zdarzy się coś takiego, z czego będę chciał pożartować. 

Pan jest jak ostatni Mohikanin, który komentuje w kabarecie politykę.
To prawda. Ale oglądałem ten film i widziałem, że Mohikanin na końcu ginie (śmiech). Większość kolegów wybiera obyczajową satyrę. Młodzi wolą bawić się śmiesznostką. Ja zostałem wierny temu, od czego zaczynałem i w czym tkwiłem przez lata. Zawsze powtarzam, że musimy się interesować polityką zanim ona się nami zainteresuje.

Jeden z satyryków powiedział mi, że suweren „dobrej zmiany” nie przychodzi na kabaret.
A ja myślę, że przychodzi ten z lewej i z prawej strony, tylko, że każdy przepuszcza skecz przez własne sito. I jeden z żartu się śmieje, a drugi odbiera go na poważnie. Ale mam wrażenie, że powróciło coś z atmosfery lat 80., kiedy publiczność chwilami zachowywała się na kabaretach tak, jakby obawiała się własnej reakcji, reakcji sąsiada i tych siedzących z tyłu. I dopiero kiedy ktoś pierwszy zareagował śmiechem na żart, reszta nieśmiało albo śmielej ruszała za nim. Od ponad roku czuje się podobny rodzaj niepokojącego szmerku na sali, że może ten na scenie powiedział coś za dużo. Jakbyśmy się obawiali, że ktoś nas obserwuje. Że na widowni jest jakieś ucho sygnalisty.

A jest coś takiego jak dowcipny polityk?
Bardzo dowcipny, moim zdaniem, jest Leszek Miller. Teraz go jakby mniej. Ale kiedy znajdował się na scenie politycznej, to zawsze miał takie celne, humorystyczno-sarkastyczne uderzenia, takie krótkie ścięcia.
Politycy PiS mówią, że Jarosław Kaczyński ma poczucie humoru.
Podobno.

Pan nie zauważył?**
Nie widziałem, żeby Jarosław Kaczyński w tych swoich poważnych wystąpieniach stosował metodę Szekspira. Ale raz wyczułem, że prezes poczuł się jak na kabaretowej scenie. To było wtedy, kiedy wołał: „Cała Polska z was się śmieje”, a Joachim Brudziński z offu dodał: „Komuniści i złodzieje”. Patrząc na ten występ, miałem wrażenie, że prezes się tego tekstu nauczył, bo kiedy tylko go powiedział, na jego twarzy zobaczyłem uśmieszek zadowolenia z siebie i czekanie na oklaski. Tak jak to robi satyryk po skeczu. Co prawda prezes podał tylko piłeczkę ze sceny, a puenta przyszła zza kulis. Ale to na niego spłynął cały splendor.

Kiedyś parodiował pan polityków. Dzisiaj już raczej nie. Może obecni politycy są zbyt wyraziści?
Wyraziści to byli tamci, których parodiowałem: Wałęsa, Geremek, Michnik, Kuroń, Mazowiecki. Każdy był inny, każdy był niesamowitą osobowością. To byli ludzie, którzy wyrośli na wiecach, w podziemiu, na strachu, na szykanach, na styropianie. I dla satyryka ich sposób mówienia, gestykulowania, zachowania to było samo mięsko. Zresztą lubiłem ich parodiować także dlatego, że lubiłem ich słuchać. To była przyjemność słuchać Geremka, który wspaniale mówił po polsku, Michnika, kiedy atakował albo rzucał żartem, czy Wałęsę, zawsze z nerwami na wierzchu. To byli ludzie z krwi i kości.

A teraz?
Teraz to jest środkowa Europa. Wszyscy tacy sami. Są politycy, którzy się często nie hamują i pewnie dlatego czasem chamstwo wychodzi. I tych wypowiedzi nawet kabaret już nie przerobi. Tego nie da zacytować na scenie, bo cytując weszłoby się po kostki w językowe szambo. Czasami myślałem, nauczę się takiej „złotej” myśli na pamięć, polecę tym bluzgiem i na koniec podpiszę ten cytat. Ale zaraz w myślach widziałem, jak wielkie byłoby na widowni oburzenie po takim cytacie. Albo gdyby zacytować fragmenty z Twittera niektórych prawicowych posłów. No, to jest tak gruby szczebiot, że tam nawet ptaszka nie widać.

Pan sam się kontroluje?
Muszę. Gdzieś jest przecież granica smaku. I tej granicy nie mogę przekroczyć. Nie wchodzę też w pewne sfery. Nie dotykam czyjegoś nieszczęścia, czegoś, co może człowieka zaboleć. Nie żartuję z religii. Każdy ma swojego boga i nie należy w tę sferę wchodzić z kabaretowymi butami. Nieważne czy ten bóg nazywa się tak czy siak. Po co zadzierać z czymś, co jest najbardziej intymne w człowieku? Ale już ludzie kościoła ze swoimi słabościami są jak najbardziej do obśmiania. Bo ze słabości można się w kabarecie śmiać.

Czym pan teraz bawi publiczność?**
Cały czas tym samym.

Czyli sobą?
Mniej więcej tak (śmiech) i tym moim maglem, w którym jak zawsze próbuję rozprasować rzeczywistość. Często improwizuję na scenie, bo tak naprawdę kabaret to rozmowa z widownią. I będę tak długo stać na scenie, dopóki mi to będzie sprawiało przyjemność. I dopóki będę widział, że nie odpada mi widownia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Kryszak: Żart ma krótkie życie. Na szczęście rzeczywistość dostarcza nam ciągle kolejnych wydarzeń - Plus Dziennik Bałtycki

Wróć na i.pl Portal i.pl