Kryptowaluty: Jak znikło sto milionów złotych. Cyfrowe złoto i marzenia rozpłynęły się w powietrzu

Tomasz Kapica
Tomasz Kapica
W jedną noc wyparowało co najmniej 100 milionów złotych. Kilkanaście dni później właściciel giełdy został odnaleziony martwy z kulą w głowie. Afera kryptowalutowa z opolskim wątkiem prawdopodobnie nigdy nie zostanie dokładnie wyjaśniona.

Ile mam zainwestować? - brzmiało pierwsze pytanie Pawła z Nysy do kolegi, który tajemniczy świat kryptowalut znał już od kilku lat.

- Tyle, ile mógłbyś bez żalu spalić w piecu. I ani grosza więcej - odpowiedział kolega, sugerując, że może wiele zyskać, ale i stracić.

Paweł pierwszy raz zainteresował się kryptowalutami, zwanymi cyfrowym złotem pod koniec 2017r. Najpopularniejsza z nich - bitcoin - kosztował wówczas równowartość blisko 20 tysięcy dolarów. To sporo, biorąc pod uwagę, że w 2011 wyceniano go na... jednego dolara. Jak wielu początkujących inwestorów uznał, że najpierw zagra „na sucho”. Założył sobie, że kupił jedną pięćdziesiątą bitcoina (można nabyć dowolną ilość, nawet najmniejszy ułamek). I sprawdzi po roku, ile by teoretycznie zyskał.

O bitcoinach przypomniał sobie w marcu 2019 roku. Sprawdził cenę. Wynosiła 3 tysiące dolarów, czyli sześć razy mniej, niż pod koniec 2017 roku.

- Dobrze, że nie wszedłem w to - uśmiechnął się. Wtedy pierwszy raz usłyszał o ludziach, którzy inwestowali oszczędności życia w bitcoiny, kiedy te kosztowały po kilkanaście tysięcy dolarów. Ludzie ci liczyli, że niedługo będą warte dziesiątki, a nawet setki tysiące dolarów. Załamania nerwowe, bankructwa - wielu bardzo mocno przeżyło swoją pierwszą przygodę z kryptowalutami.

Kupuj rozpacz, sprzedaj euforię

Świat cyfrowego złota wciągnął jednak Michała. Zaczął dużo czytać, analizować wykresy, zagłębiał się w tajniki inwestowania, próbował zrozumieć technologię.

„Kupuj rozpacz, sprzedawaj euforię” - przeczytał na jednym z forum z poradami dla inwestorów. Ktoś inny obrazowo opowiadał mu, że jeśli gdzieś na świecie spada samolot boeing to właśnie jest to czas, by kupić akcje boeinga, a nie robić to wtedy, gdy te notują swoje historyczne maksima.

Zauważył też, że bitcoin miał za sobą już kilka tzw. baniek, po których mocno wywindowany kurs spadał o kilkaset procent, by potem jednak notować jeszcze większe wzrosty. W świecie finansów nazywa się to korektą.

Zaczął obserwować kurs. Gdy ten wzrósł do 4 tysięcy dolarów uznał, że to prawdopodobnie koniec korekty i początek kolejnych wzrostów. Gdy bitcoin doszedł do 5 tys. dolarów zdecydował się wejść w biznes. Za pomocą polskiej giełdy kryptowalut Bitmarket kupił 0,2 bitcoina za równowartość tysiąca dolarów. Gdy wiosną tego roku bitcoin osiągnął wartość 8 tys. postanowił dokupić wirtualnej waluty. Niedługo potem kosztowała już 12 tysięcy. Znów dokupił. W sumie na początku lipca miał już 0,4 bitcoina, warte blisko 20 tysięcy złotych (w praktyce zainwestował połowę z tego).

- Nigdy nie trzymaj pieniędzy na giełdzie. Kup je tam, ale wypłać do prywatnego portfela - przestrzegał go kolega.

Bitcoiny można przechowywać na tzw. papierowym bądź sprzętowym portfelu. Ten pierwszy to wygenerowany losowo adres i skomplikowane hasło. Drukuje się je na kartce papieru i dobrze zabezpiecza. Z kolei portfel sprzętowy to coś w rodzaju pendriva, gdzie również trzymamy cyfrowy zapis będący odzwierciedleniem wartości naszej kryptowaluty.

Kryptowaluty to swego rodzaju system księgowy bazujący na kryptografii. Oparte są o kod źródłowy. Nie da się ich podrobić, ani dodrukować. Twórcy bitcoina zapisali w kodzie, że może być ich 21 milionów i ani jednego więcej.

Michał założył sobie nawet taki portfel papierowy, ale nie przelał tam swoich „krypto”. Wiedział co prawda, że giełda może upaść czy zostać okradziona przez hakerów. Tak działo się już w przeszłości, podobnie jak przez setki lat upadały tradycyjne banki czy napadano na skarbce. Ale Bitmarket działał od 2014 roku i był uważany za solidną firmę. Trzymanie tam bitcoinów było po prostu wygodne. Podobnie jak przechowywanie złotówek w tradycyjnym banku, zamiast w jakiejś skarpecie.

Czarny wtorek

9 lipca kilka minut po pierwszej w nocy na strona internetowa bitmarket.pl została nagle wyłączona. Zamiast dostępu do swoich depozytów klienci mogli przeczytać jedynie lakoniczny komunikat, że giełda utraciła płynność i że użytkownicy zostaną poinformowani o dalszych krokach.

W internecie zawrzało. „Nie łudźcie się, właściciele siedzą już na bezludnej wyspie i piją drinki z parasolkami” - żartował jeden z klientów.

Inni dramatyzowali: „Miałam tam oszczędności życia. To były moje marzenia. Musimy zrobić wszystko, żeby je odzyskać” - pisała jedna z kobiet.

W sieci momentalnie zawiązała się grupa forumowiczów poszkodowanych przez Bitmarket. Do dziś jest tam ponad 2 tysiące osób. Wielu z nich przyznało się, ile straciło. To w przeliczeniu kwoty od kilkuset do kilku milionów złotych (nieoficjalnie mówi się, że jeden z inwestorów stracił aż 6,5 mln zł). Wstępnie wyliczono, że wyparowało co najmniej 2300 bitcoinów oraz depozyty w złotówkach. Łącznie równowartość co najmniej 100 milionów złotych.

Wszyscy, którzy dobrze znają świat kryptowalut wiedzą, że odzyskanie pieniędzy będzie niemożliwe. Schemat organizacyjny i własnościowy giełdy był niesamowicie skomplikowany. Jako pierwsza głos, jeszcze tego samego dnia, kiedy pojawił się komunikat, zabrała spółka IQ Partners, która miała właśnie kupić Bitmarket. Przyznała, że w listopadzie 2018 roku kupila estońską spółkę Gyptrade OU z siedzibą w Tallinie. W dniu zakupu spółka była wyłącznie właścicielem domen pod którymi działała giełda Bitmarket, tj. m.in. bitmarket.pl. Wcześniejszym właścicielem i operatorem giełdy była firma Kvadratco Services Limited z siedzibą w Londynie (Wielka Brytania) oraz osoby z tą spółką powiązane. Gyptrade OU miała docelowo przejąć odpowiedzialność za depozyty, salda, rozliczenia z klientami. Przygotowywany był cały nowy system informatyczny, do którego miały zostać przeniesione informacje o użytkownikach i ich saldach .

Szukaj wiatru w polu

O ile odnalezienie bitcoinów w przypadku zamknięcia giełdy jest piekielnie trudne, o tyle namierzenie osób, które stały za biznesem już łatwiejsze. Klienci szybko ustalili, że odpowiedzialność za zgromadzone na Bitmarkecie środki powinni ponosić biznesmeni Marcin Aszkiełowicz oraz Tobiasz Niemiro, którzy zainwestowali w giełdę.

Klienci natychmiast ustalili, że przebywają w Polsce. Pojawiły się dwuznaczne komentarze o potrzebie „porozmawiania” z obu panami, a nawet bardziej dosadne groźby. 11 lipca Prokuratura Okręgowa w Olsztynie poinformowała o wszczęciu śledztwa w sprawie „niekorzystnego rozporządzania mieniem klientów Bitmarketu”. Marcin Aszkiełowicz wydał oświadczenie: „Żadna z osób, które zarządzały na przestrzeni lat giełdą Bitmarket, nigdy nie defraudowała środków klientów” - zapewnił. „Ogromna dziura jest wynikiem sytuacji nadzwyczajnych i błędów w zarządzaniu, popełnionych przez osoby faktycznie zarządzające wówczas giełdą, które miały miejsce w pierwszych dwóch latach działalności giełdy”.

Aszkiełowicz tłumaczył, że kilka lat temu miał miejsce atak hakerski w wyniku którego z kont kilku użytkowników oraz kont technicznych zginęło ponad 600 bitcoinów.

W interesie właścicieli giełdy, przynajmniej w teorii, jest dbanie o powierzone depozyty. Podobnie jak bank zarabia ona na prowizjach i nie musi nikogo oszukiwać. Przedsiębiorca tłumaczy jednak, że skradzione rzekomo przez hakerów środki uzupełniane były wpłatami nowych użytkowników, co z punktu widzenia biznesowego było bardzo niebezpieczne. Co gorsza, rosnący kurs bitcoina mógł przysparzać giełdzie coraz większych problemów. Ponieważ za wpłacone złotówki musiała ona kupować coraz droższe kryptowaluty, by móc je wypłacać tym, którzy chcieli je przenieść na prywatne portfele.

- Galopujący wzrost kursu kryptowalut zmuszał nas niejednokrotnie do podejmowania niekorzystnych działań w celu utrzymania płynności giełdy. Do ostatnich dni żyłem nadzieją, że uda się uniknąć tej katastrofy - broni się Aszkiełowicz. - Jestem na skraju wytrzymałości fizycznej i emocjonalnej. Zaszczuty i ścigany przez poszkodowanych klientów. Mogę teraz tylko prosić i wybaczenie, cierpliwość i prawo do obrony. Nie byłem i nie jestem oszustem.

W całej aferze jest mocny wątek opolski. Przede wszystkim w Bitmarkecie swoje depozyty miało co najmniej kilkudziesięciu mieszkańców Opolszczyny. Poszkodowanymi z naszego regionu już na samym początku afery zainteresował się detektyw Krzysztof Rutkowski.

Stracił 450 tysięcy

Według Rutkowskiego w sprawę zamieszani są trzej mężczyźni Łukasz W. z Raciborza, który ma być mózgiem całej operacji oraz dwaj mieszkańcy Opola. Jednym z nich jest Seweryn Krajewski, który jakiś czas temu poznał Łukasza W., a nawet, jak mówi, zaprzyjaźnił się z nim. - Namówił mnie do zainwestowania w bitcoiny, przedstawił cały mechanizm działania, zapewniał, że zakładany zysk wyniesie 45 procent - mówi pan Seweryn. - Mówił też, że cała działalność odbywa się pod nadzorem Komisji Nadzoru Finansowego i objęta jest Bankowym Funduszem Gwarancyjnym.

Pierwsze pieniądze pan Seweryn zainwestował w październiku zeszłego roku. - Na początku dałem 3 tysiące dolarów, jak zobaczyłem na specjalnej stronie internetowej wzrosty, dałem kolejne 3 tysiące dolarów, a w sumie przekazałem równowartość 450 tysięcy złotych - dodaje Seweryn Krajewski.

Osobom zajmującym się inwestowaniem pan Seweryn przekazywał gotówkę z ręki do ręki. Na początku lipca Seweryn Krajewski postanowił wybrać zainwestowane pieniądze. - I zaczęły się schody - mówi. - Usłyszałem, że nie mogę tego zrobić, bo w Polsce nie ma prawnej możliwości wykonania takiej operacji, dlatego właśnie firma jest w trakcie zmieniania siedziby na Maltę i jak to się stanie, to wypłaty ruszą. - Złożyłem zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, dałem czas policji i prokuraturze na działanie, ale do tej pory nic w tej sprawie się nie dzieje - mówi Krzysztof Rutkowski. - Ci ludzie chodzą na wolności i mogą oszukiwać kolejnych ludzi. Dlatego wchodzę do akcji.

Tydzień temu w lesie koło jeziora Żbik w Olsztynie znaleziono ciało Tobiasza Niemiro. Zginął od strzału z broni palnej, wstępnie założono samobójstwo. Nieoficjalnie wiadomo, że w nocy ze środy na czwartek miał przekazać jednemu z dziennikarzy śledczych ważne informacje dotyczące kulis afery. Dane miały zawierać listę nazwisk osób związanych z upadłością giełdy.

- W tym momencie nie mamy żadnych przesłanek, by uważać, że ktoś wpłynął na jego decyzję namawiał go do tego, czy udzielał mu pomocy. Wszystko wskazuje na powody osobiste tej tragedii. Z uwagi jednak na tło tej sprawy będziemy badać wiele wątków i niczego nie wykluczamy - poinformował prokurator rejonowy Olsztyn - Północ Arkadiusz Szulc

Śledztwo w sprawie Bitmarketu prowadzi prokuratura w Suwałkach. Chociaż poszkodowanych jest co najmniej 3 tysiące osób, doniesienie o popełnieniu przestępstwa złożyło zaledwie 300. Reszta, z różnych powodów, nie chce mieć statusu pokrzywdzonych.

Portal Facebook już poinformował oficjalnie, że w przyszłym roku uruchamia swoją własną kryptowalutę.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Kryptowaluty: Jak znikło sto milionów złotych. Cyfrowe złoto i marzenia rozpłynęły się w powietrzu - Plus Nowa Trybuna Opolska

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl