Krótkofalowcy - pasjonujące życie w eterze

Anita Czupryn
Wanda Jakubowska jest jedną z nielicznych kobiet, które zajmują się krótkofalarstwem. Krótkofalowcy Tomasz Ciepielowski, Piotr Skrzypczak i Jerzy Szawarski mówią o niej z wielkim uznaniem
Wanda Jakubowska jest jedną z nielicznych kobiet, które zajmują się krótkofalarstwem. Krótkofalowcy Tomasz Ciepielowski, Piotr Skrzypczak i Jerzy Szawarski mówią o niej z wielkim uznaniem Fot. archiwum prywatne
Niezwykłe bractwo, które sobie ufa, choć się nie widzi. Jest ich na świecie 3,8 mln, wśród nich królowie, jak Juan Carlos, premierzy, jak Francesco Cossiga, i sportowcy, jak nieżyjący już Waldemar Baszanowski. O ich pasji pisze Anita Czupryn.

Sanok, rok 1957. Sześcioletni Tomasz Ciepielowski jak urzeczony wpatruje się w odbiornik radiowy Pionier, który mama właśnie przyniosła do domu, a tata uroczyście podłączył do prądu. Mama kupiła go na talon, jaki otrzymała z okazji odwilży w swoim zakładzie pracy - Sanockiej Fabryce Autobusów. Z bakelitowej skrzynki rozchodzi się muzyka grana przez Orkiestrę Polskiego Radia. "Jak w tej skrzyneczce zmieściła się cała orkiestra" - zastanawia się mały Tomasz. W poszukiwaniu orkiestry, pod nieobecność rodziców, rozkręcił tylną ściankę odbiornika. Na głośniku ujrzał namalowane gwiazdki i instrument muzyczny - znak firmowy Tesli produkującej te głośniki. Orkiestry ani śladu. Nie dał za wygraną - rozkręcił całe radio.

Warszawa, lata 60. Jerzy Szawarski ma kilkanaście lat, kiedy na jego osiedle przyjeżdża straż pożarna. Nastolatek ze zdumieniem obserwuje, że strażacy rozmawiają przez krótkofalówki. "Jak im się udaje połączyć bez żadnego kabla?" - zastanawia się. W księgarni odkrywa książeczkę "Krótkofalarstwo" - ogólne informacje, które rozjaśniają mu w głowie epizod ze strażakami i rodzą potrzebę dowiedzenia się więcej. W końcu trafia na "Podręcznik radiooperatora krótkofalowca", książkę, na której wychowują się całe pokolenia radioamatorów. Zapisuje się do Pałacu Młodzieży na kurs krótkofalarski. Zdaje egzamin, otrzymuje licencje nasłuchową i swój pierwszy znak wywoławczy - SP5 1297. W 1968 roku Jerzy wstępuje do Polskiego Związku Krótkofalowców.

Pruszków, rok 1972. Miejscowe liceum odwiedza przedstawiciel LOK. Przychodzi z konkretnym celem: założyć szkolne koło. Wanda Jakubowska, uczennica drugiej klasy, siedzi w ostatniej ławce. Energiczna psotnica: dowcipkuje, śmieje się, przygaduje. Pan z LOK zmienia strategię - spod tablicy wędruje na koniec klasy, staje przed ostatnią ławką. Oczy wszystkich uczniów siłą rzeczy kierują się na Wandę. Pan z LOK tak kieruje rozmową, że uczniowie wybierają Wandę prezeską szkolnego koła LOK. Zaraz też odwiedzają ich koledzy z klubu krótkofalarskiego. Proponują zorganizowanie kursu dla członków koła. Wanda sama również przystępuje do kursu. Koledzy mają radiostację, dają Wandzie mikrofon i pozwalają wejść w eter. Wanda odkrywa nowy świat. Nigdy wcześniej nie widziała w mieście anten krótkofalarskich. Od tamtego momentu chodzi po ulicach z głową w górze i widzi tylko te anteny. N

agle przez słuchawki popłynęła muzyka z Polskiego Radia. To było coś wyjątkowego. Radość, której nie zapomnę do końca życia. Od tego momentu już byłem zapisany radiotechnice

Bydgoszcz, rok 1977. Piotr Skrzypczak ma 25 lat, żonę i pasję: od młodości jest zapalonym modelarzem. Ale sklejanie modeli w pewnym momencie przestało mu wystarczać. Chciał budować je samodzielnie, i to takie, które byłyby sterowane radiem. No, ale to były czasy PRL, nie można było ot, tak kupić sobie radia i używać bez rejestracji. Idąc do pracy, przechodził zwykle obok siedziby Polskiego Związku Krótkofalarskiego. Raz postanowił wstąpić, poszukać informacji, jak uzyskać licencję na zdalne sterowanie swoimi modelami. Pół godziny rozmowy z fachowcem i wyszedł z postanowieniem: "Idę na kurs krótkofalarski".

Zapisany elektronice

Zupełnym przypadkiem (choć podobno nie ma przypadków) dzwonię do Tomasza Ciepielowskiego 18 kwietnia 2013 roku. - Świetnie się składa, bo dzwoni pani w Światowy Dzień Krótkofalowca, ustanowiony na pamiątkę rocznicy utworzenia w 1925 roku organizacji ruchu krótkofalarskiego - cieszy się mój rozmówca. Ciepielowski, z wykształcenia inżynier elektronik, pasjonat krótkofalarstwa, jest też badaczem historii krótkofalarstwa w Polsce. Razem z krótkofalowcem Georgijem Czlijancem z Ukrainy napisał książkę "Lwowski Klub Krótkofalowców. Zarys dziejów" - o najsilniejszym ośrodku amatorskiego ruchu krótkofalowego w Polsce międzywojennej. Powodów tego, że zajął się pracą nad taką publikacją, było wiele, ale jeden był osobisty. - Początek krótkofalarstwa na świecie rozpoczyna się gdzieś od 1911 roku w USA, w latach 1912-1914 dociera do Australii i Europy - Wielkiej Brytanii, Niemiec, Polski, która w przyjęciu tej nowej techniki nie była opóźniona - opowiada.

Przed wojną pierwsze kluby w Polsce pojawiają się w Warszawie i Poznaniu (nazywały się klubami radionadawców), co zrozumiałe, bo to były silne ośrodki przemysłu i kultury, ale też w Wilnie i we Lwowie - i to właśnie w tym mieście rodzi się jedno z najsilniejszych środowisk krótkofalarskich. We Lwowie działa Jan Świtalski - legendarny krótkofalowiec, który w historii polskiego krótkofalarstwa zapisał się chlubną kartą, jeśli chodzi o rozwój i politechnizację Kresów. W czasie wojny Świtalski był radiotelegrafistą AK. To ważna informacja, bo pokazuje, że hobby krótkofalarskiego nie uprawiało się tylko dla przyjemności, ale było też ono użyteczne dla społeczeństwa i kraju. Jan Świtalski, wykorzystując znajomość nadawania i odbierania znaków alfabetem Morse'a, a także umiejętność konstruowania urządzeń radiowych, służył polskiemu podziemiu. Ostatni meldunek nadał w marcu 1945 roku do bazy radiowej we włoskim Brindisi, która łączyła się z Londynem i przekazywała tam meldunki. Dwie godziny później NKWD wpada do mieszkania Świtalskiego. Aresztuje jego, żonę i brata, skazuje na obóz pracy i wywozi do sowieckich łagrów na Ural. Świtalski wraca do Polski w 1948 roku i osiada w Sanoku. Kilkanaście lat później zostaje nauczycielem najmłodszego krótkofalowca w mieście, a kto wie, może i w Polsce - Tomasza Ciepielowskiego. - Trafiłem na najlepszego nauczyciela, jakiego tylko można było sobie wyobrazić - opowiada pan Tomasz. Ale zanim to się stało, fascynacja falami radiowymi u kilkuletniego Tomka doprowadziła do tego, że jego tata postanowił pomóc mu zbudować pierwszy odbiornik detektorowy. To znaczy najprostsze z możliwych radio, składające się z trzech elementów, nie licząc anteny i uziemienia: cewki, kondensatora i diody prostowniczej, która prostuje sygnały wielkiej częstotliwości. - Praktycznie z niczego - mówi Tomasz Ciepielowski. Miał wtedy 10 lat. Korzystali z instrukcji zamieszczonej w książeczce z serii "Zrób to sam" publikowanej przez harcerskie wydawnictwo. Pamięta, że to musiał być ciepły dzień, kiedy wieszali na dachu antenę. I drżące ręce, które podłączały bananową wtyczkę anteny do odbiornika. - I nagle przez słuchawki popłynęła muzyka z Polskiego Radia. To było coś wyjątkowego. Radość, której nie zapomnę do końca życia. Moja i taty. Od tego momentu już byłem zapisany radiotechnice. Jeszcze nie wiedziałem, że będę krótkofalowcem, ale pokochałem tę wiedzę, która pozwalała montować odbiorniki.

Miał 12 lat, kiedy w sanockim domu kultury zorganizowano kurs krótkofalowców. - Usłyszałem: "Będziesz miał 15 lat, to do nas przyjdziesz". Ale ja byłem tak zafascynowany, że przychodziłem , siadałem pod drzwiami sali, gdzie się odbywał kurs, i podsłuchiwałem, jak nadawali alfabetem Morse'a. Wielokrotnie mnie przyłapywano: "Co tu robisz? Uciekaj do domu, to nie dla ciebie, musisz skończyć 15 lat". Po kolejnej takiej sytuacji, jeden z krótkofalowców, pan Zbyszek Kaszycki, ulitował się nade mną. "Choć, dziecię, do nas, my cię uczyć będziemy" - powiedział. Egzamin zdałem, ale na licencję musiałem czekać dwa lata.

Dziś wciąż pozostaje w Tomaszu Ciepielowskim ta wielka radość z poznawania innych ludzi drogą eteru, a nie prostego telefonu czy Skype'a. - Aby nawiązać łączność z Australią, trzeba wiedzieć, kiedy i na jakiej częstotliwości. To konkretna wiedza o propagacji fal radiowych, umiejętność nadania sygnału, wyszukania słabego sygnału, i tego trzeba się nauczyć. I ja tę wiedzę mam, moi koledzy też. To się przydaje też w mikroskali kraju, w czasie wielkiej powodzi w 1997 roku - my byliśmy najlepszą służbą, która się sprawdziła i nie zawiodła, a państwowe służby zawiodły. Jeśli uszkodzona jest linia telefoniczna, to ja mogę nawiązać łączność z dowolnym miejscem na Ziemi.

Chodzi o to, by gonić króliczka

Piotr Skrzypczak bierze akurat udział w zawodach krótkofalowców, w których chodzi o to, by zrobić w ciągu dwóch godzin jak największą liczbę łączności z gminami w Polsce. Gmin jest ponad 2,4 tys., w dwie godziny można zrobić ponad sto łączności. Piotr ma już 40 i jest na najlepszej drodze do zwycięstwa, gdy nagle dzwoni telefon. Z początku chce go zignorować, ale wysoki, wibrujący dźwięk jest natarczywy. Piotr Skrzypczak rezygnuje z uczestnictwa, odbiera. - Przegrałem, ale nie o to chodzi. Jak śpiewali Skaldowie, nie chodzi o to, by złapać króliczka, ale by gonić go - pociesza mnie, gdy wyrażam żal, że mu przerwałam. - Nieistotne, kto wygra - dodaje. Bo zawody krótkofalarskie to sport jak każdy inny. Czasem startuje nawet kilka tysięcy stacji. Włączenie wówczas radia na jakimkolwiek paśmie dopuszczonym do zawodów sprawia, że człowiek nieosłuchany nie słyszy nic prócz huku o ogromnym natężeniu. Doświadczony krótkofalowiec w jednym miejscu słyszy kilka stacji. Połapać się w tym, zrobić łączność i niczego nie pomylić to wyższa szkoła jazdy. - Lubię tego typu zawody, dla samej satysfakcji. W jakimś momencie człowiek zaczyna funkcjonować jak biegacz albo piłkarz. Najważniejsza jest adrenalina.

Skrzypczak skończył w Poznaniu technologię żywności, przez większość życia był współwłaścicielem restauracji. Pracował też w fabryce słodyczy jako mistrz zmianowy, był prezesem spółdzielni gastronomicznej, a nawet bosmanem na jachtach morskich. Ale jego pasją było modelarstwo. Ono doprowadziło go do krótkofalarstwa. Kiedy zdobył licencję, włączył się w działalność społeczną klubu PZK. W 2000 roku krótkofalowcy wybrali go na prezesa związku. Był nim ponad trzy kadencje. Dziś jest wiceprezesem. Ale siedzenie przy radiostacji pozostało. Poznał mnóstwo ludzi, nieważne, że wielu z nich nie spotkał osobiście. Ceni sobie zwłaszcza kontakty z polskimi misjonarzami z Afryki, Ameryki Południowej czy Papui-Nowej Gwinei. Dla nich krótkofalarstwo jest jedynym kontaktem z Polską i światem. Ale w eterze trafił na byłych żołnierzy Wehrmachtu, którzy pamiętali jego ojca - pracownika kasyna podczas wojny. - Wtedy to byli wrogowie, ale po latach to już nie miało znaczenia - mówi. Najciekawszą łączność nawiązał z kolegą, który pływał jachtem po oceanie. - Był na środku Atlantyku, połączył się z kolegą z Zachodniego Wybrzeża i ze mną. I to jacht - ruchomy punkt na wodzie - był naszym pomostem - opowiada wzruszony.

Szef PZK Warszawa, czyli brat Jerzy

Spotykamy się w siedzibie jednego z trzech oddziałów PZK, za to największego - liczy 255 osób. To samo centrum Warszawy, ul. Mokotowska 17. Kiedyś była tu siedziba LOK, dziś sercem tego miejsca jest radiostacja. Przychodzą członkowie związku, przychodzi młodzież, która uczy się, zdaje egzaminy, dostaje licencje, robi swoje pierwsze łączności. - W czasach żelaznej kurtyny łatwiej było uzyskać pozwolenie na broń niż zezwolenie na nadawanie radiowe. Ja wówczas ten sposób komunikowania z Zachodem traktowałem jako podróże bez paszportu - wspomina Jerzy Szawarski. Początkowo telegrafia szła mu koślawo, kiedy chciał wziąć udział w zawodach, z tak wolno pracującym krótkofalowcem nikt nie chciał rozmawiać. Przez kilka lat ćwiczył się, by dojść do perfekcji. Najfajniejsza przygoda krótkofalarska przytrafiła mu się w czasie jednej z wizyt Jana Pawła II. Szawarski jako funkcjonariusz BOR zabezpieczał tę wizytę. To było spotkanie papieża z duchownymi, gdzieś poza Warszawą. - Udało mi się wtedy uzyskać znak stacji okolicznościowej. Osób świeckich prócz BOR tam nie było. Rozwinąłem antenę, włączyłem i zacząłem pracę w eterze. Stacje okolicznościowe cieszyły się ogromną popularnością w eterze, wszyscy chcieli nawiązać łączność w miejscach, gdzie był Ojciec Święty, a na pamiątkę otrzymać karty potwierdzenia, tzw. QSL. W eter popłynęło moje przywitanie: "Szczęść Boże, mam na imię Jurek...". Ktoś, kto wiedział, że papież spotyka się tylko z duchownymi, przywitał mnie słowami: "Szczęść Boże, bracie Jerzy". Jak to usłyszeli koledzy, parsknęli śmiechem i tak w BOR zostałem bratem Jerzym - opowiada.

Udało mu się przekonać żonę do krótkofalarstwa, dzięki czemu do pasji męża podchodzi ze zrozumieniem. - Jak są zawody, dostaję carte blanche. Żonie nie przeszkadza, że siedzę ze słuchawkami na uszach, a ja cieszę się, że jest tyle seriali, które mogą ją zająć - żartuje. Córki nie złapały bakcyla, ale już siedmioletnia wnuczka pana Jerzego jest - jak mówi - opromieniona krótkofalarstwem. Przyjeżdża z dziadkiem na Mokotowską, nadstawia uszy i słucha. 3 maja po raz pierwszy odbędą się ogólnopolskie zawody z okazji uchwalenia konstytucji. Jak zwykle chodzi o uzyskanie jak największej liczby łączności. Podaje się swój znak wywoławczy, otrzymuje potwierdzenie, dziękuje i koniec. Ale są też kluby tzw. przeżuwaczy szmat. To ludzie, którzy prowadzą rozległe i długie korespondencje radiowe. - Jedni uważają, że to głupie, nawet na telegrafii, ale ja uważam, że ćwiczeń nigdy za wiele. O czym rozmawiają? Na temat budowanej anteny, ktoś ją stworzył, ktoś udoskonalił, a jak działa, jakie warunki będą najkorzystniejsze. Nie rozmawiamy o polityce, sprawach państwowych, nie ogłaszamy zbiórki pieniędzy, nie podajemy KRS. Taka jest etyka - tłumaczy Jerzy Szawarski. I opowiada, że w eterze doskonale też funkcjonują osoby ociemniałe, radio to ich drugie życie albo okno na świat. Są też ci, którzy opracowują oprogramowanie komputerowe na łączności satelitarne albo odbicia fal od Księżyca. Tyle że technika przyszła i do krótkofalowców. Dziś nowoczesne radiostacje są skomputeryzowane. - Ale do tych lampowych ma się sentyment. One miały duszę - mówi. Warszawscy krótkofalowcy odtworzyli repliki legendarnych radiostacji Błyskawica i Burza. Obie stoją w Muzeum Powstania Warszawskiego. Tam pierwszą łączność przeprowadził 8 sierpnia 2009 roku prezydent Lech Kaczyński. - Niedługo, bo 18 maja, w Noc Muzeów, uruchomimy normalną radiostację, w pokoju, gdzie są Błyskawica i Burza. Chcemy pokazać je zwiedzającym, będą mogli je sfotografować. Zobaczą, że zbudowane zostały z oryginalnych części, nie ma żadnych podróbek - z dumą mówi szef warszawskiego PZK.

Mąż poznany dzięki krótkofalarstwu

Jestem jedną z niewielu tych kobiet, które nie poznały krótkofalarstwa dzięki mężowi, a poznały męża dzięki krótkofalarstwu. Większość pań, które zdobyły licencje dawniej, bo przecież nie było telefonów komórkowych, robiły je po to, żeby móc z mężem na UKF porozmawiać, powiedzieć, jakie zakupy trzeba zrobić, zapytać, kiedy do domu przyjedzie - opowiada Wanda Jakubowska.

Właściwie to wszyscy jej mężczyźni byli krótkofalowcami. - Było ich sporo, chyba za dużo - mówi ze śmiechem. Przyznaje jednak, że krótkofalarstwo to chyba jednak mało damska dziedzina i jeśli nawet dziewczyny na początku się garnęły, to potem zostawiały to dla innych pasji. - Razem ze mną na kurs uczęszczało kilka koleżanek, zrezygnowały, odpuściły, zostałam sama. Co mnie urzekło? Sama możliwość rozmawiania z całym światem. Za darmo - ze wszystkimi. No i spodobała mi się praca na telegrafii, bardziej niż na fonii, czyli nadawanie alfabetem Morse'a.

Wanda Jakubowska uzyskała łączności z całym światem. Nawet z Koreą Północną udało jej się raz połączyć, choć to jedna z trudniejszych łączności i wielu krótkofalowców wciąż może o tym jedynie pomarzyć. - Brakuje mi jednego miejsca. To mała wyspa na Atlantyku, Wyspa Bouveta, uznawana za najbardziej samotną i opuszczoną wyspę świata. Najbliższym lądem jest Ziemia Królowej Maud na Antarktydzie, oddalona o 1,6 tys. km w kierunku południowym. Na wyspę bardzo trudno się dostać, nie ma ona ani zatok, ani portów, gdzie można by przycumować. Wysokie urwiska tworzone przez lodowce uniemożliwiają swobodny dostęp. Wyspę odkrył 1 stycznia 1739 roku francuski żeglarz Jean Baptiste Charles Bouvet de Lozier. W 1964 roku na wyspie odkryto łódź z zapasami, natomiast nigdy nie odnaleziono jej załogi. Z Wyspą Bouveta wiąże się również tajemnicza wyspa Thompson, tzw. Znikająca Wyspa, o wymiarach 2 na 1 km. Umiejscowiono ją w odległości 70 km na północ od Wyspy Bouveta. W 1825 roku zauważył ją kapitan statku wielorybniczego George Norris. Ostatni raz widziana była w 1893 roku. Jeśli w ogóle istniała, to mogła zniknąć na skutek erupcji wulkanicznej pod koniec XIX wieku. - Raz jeden jedyny słyszałam Wyspę Bouveta, miałam możliwość zrobienia łączności, ale pech chciał, że było to przed Świętami Wielkanocnymi i nie miałam czasu. Wtedy kuchnia wygrała z Wyspą Bouveta - opowiada Wanda Jakubowska.

W eterze obowiązuje kodeks. Nie rozmawiamy więc o polityce, sprawach państwowych, nie ogłaszamy zbiórki pieniędzy, nie podajemy KRS z prośbą o przesłanie 1 procentu podatku

Koledzy mówią o niej, że jest znana w świecie i liczy się jako zawodniczka w konkurencjach krótkofalarskich. Ale ona sama w pewnym momencie zrezygnowała z uczestniczenia w zawodach. - To jest dla mnie hobby, tymczasem dziś zawody są opanowane przez ludzi, którzy mają wielkie pieniądze, olbrzymie rancza antenowe, świetny, najnowocześniejszy sprzęt, kilkanaście radiostacji, organizują się w zespoły i tak startują w zawodach. A ja - mieszkam w bloku, pracuję sama, na zwykłym sprzęcie, zwykłej antenie, nie mam z nimi żadnych szans. I to już nie jest dla mnie hobby, to zakrawa na komercję, zawodowstwo - uważa. Ale za to dzięki krótkofalarstwu została elektronikiem i do dziś pracuje w zawodzie - w instytucji, która nadzoruje, czy urządzenia radiowe znajdujące się na rynku spełniają normy europejskie, aby nie było zakłóceń w środowisku elektromagnetycznym.

Co jej dało krótkofalarstwo? - Mam zamiar poprosić dzieci, aby na grobie napisały mi mój znak wywoławczy. Ten znak jednocześnie mnie określa. Nie ma drugiego takiego znaku. SP7 IWA - i wszyscy wiedzą, że to Wanda z Pruszkowa. My nawet nie znamy swoich nazwisk, znaki są najważniejsze i wszyscy lepiej je pamiętają - mówi i wymienia zalety krótkofalarstwa: znajomość świata, języków (zna angielski, rosyjski, uczy się włoskiego). Możliwość miłego spędzenia czasu, posiadanie mnóstwa znajomych, częste spotkania z ludźmi, z którymi się rozmawiało w eterze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Krótkofalowcy - pasjonujące życie w eterze - Portal i.pl

Wróć na i.pl Portal i.pl