Co właściwie wydarzyło się w Kolonii w noc sylwestrową?
Właśnie. Problem polega na tym, że cały czas na to pytanie nie mamy pełnej odpowiedzi. Minister spraw wewnętrznych Niemiec na przykład zasugerował, że te działania były skoordynowaną akcją, właściwie zamachem terrorystycznym - co zabrzmiało niemal jak teoria spiskowa, gdyż dowodów na to, że to była zaplanowana akcja, nie przedstawił.
Problem jest głębszy. Władze niemieckie przedstawiają różne wyrywkowe, często sprzeczne ze sobą informacje o tych wydarzeniach. Do tej pory nie ogłosiły jednego spójnego komunikatu w tej sprawie.
Przez pierwsze cztery dni w ogóle o tych wydarzeniach nie mówiono, media wspólnie uznały, że nie należy o nich informować. Mimo że doszło do masowych wstrząsających, haniebnych zachowań, ataków na kobiety: rabunków, pobić, molestowania, gdzieniegdzie nawet gwałtów. Takie zajścia miały miejsce nie tylko w Kolonii, ale też w innych miastach, jak na przykład Hamburg czy Düsseldorf.
Te wydarzenia są haniebne, ale też dla policji proste do ustalenia i opisania. Dlaczego więc nie ma jeszcze oficjalnych komunikatów opisujących ich skalę, mimo że od Sylwestra minęło już kilkanaście dni?
Nie można jednak powiedzieć, że całkiem nabierają wodę w usta. Choćby szef policji w Kolonii podał się po paru dniach do dymisji. A brak pełnego raportu bierze się pewnie stąd, że musiałyby się w nim znaleźć ustalenia niewygodne dla policji, świadczące o jej indolencji, zaniechaniach, a być może nawet o złej woli.
Jest też coś takiego jak rzetelność zawodowa.
Jednak trzeba pamiętać, że mamy do czynienia z trwająca już kilka miesięcy zmasowaną akcją propagandową, w której sprawę uchodźców przedstawia się całkowicie jednostronnie. Pokazuje się tylko jej pozytywne strony, a krytyka została zepchnięta na całkowity margines. Jakby ukrywano przed Niemcami skalę trudności, jaką niesie ze sobą proces przyjmowania imigrantów. Od początku byłem przekonany, że prędzej czy później wydarzy się coś złego, co zmieni radykalnie nastroje społeczne, spodziewałem się wielkiej bójki w ośrodku, w którym mieszkają uchodźcy, czy nawet zamach terrorystyczny. Ale wydarzenia tak kompromitującego - przede wszystkim niemiecką policję, ale też całą politykę Merkel - nie zakładałem.
Mimo wszystko zaskakuje ta jedność przekazu, fakt, że cała krytyka przyjmowania migrantów została tak mocno w Niemczech zmarginalizowana.
Niemcy określa się jako kraj, w którym obowiązują zasady demokracji konsensualnej, czyli takiej, w której władza jest rozdzielana proporcjonalnie między różnymi siłami politycznymi w wielu różnych instytucjach. Jest to kraj, w którym brak jest ostrych kontrowersji czy silnych antagonizmów w ramach systemu - z którego wyklucza się partie bardziej skrajne, które pozostają małe, marginalne. Ale widać, że obecny model się chwieje, pozycja Angeli Merkel coraz bardziej słabnie. Sytuacja, która miała miejsce w Sylwestra, wyraźnie to pokazuje. Instytucje państwowe i media robiły wszystko, żeby ukryć przed Niemcami prawdę - ale ona i tak wyszła na światło dzienne, obnażając władzę i konformizm mediów.
Ale gdyby nie było internetu, sprawę udałoby się pewnie zatuszować. To w tej sytuacji jest najbardziej zaskakujące. Jak to możliwe, że wszystkie media i instytucje państwowe tak zgodnie próbowały przemilczeć prawdę? Na tym właśnie polega demokracja konsensualna?
Tak, ta zgodność zastanawia mnie od dawna. Widać ją wyraźnie choćby w tonie komentarzy dotyczących Polski. One są zawsze niemal identyczne. Niemieckie media zgodnie chwaliły poprzedni rząd, a obecny zgodnie krytykują, i to bez żadnego umiaru. Przekaz jest za każdym razem jednolity, właściwie w każdej sprawie. A przecież niemieckie media się różnią między sobą, są gazety liberalne, konserwatywne, prawicowe, lewicowe. Mimo to rzadko kto się wyłamuje z tego jednomyślnego chóru. Po kryzysie w Kolonii „Neue Zürcher Zeitung” pisało o cienkiej granicy między cenzurą i odpowiedzialnym dziennikarstwem - i redakcja podkreślała, że media niemieckie milcząc w tej sprawie chciały może uniknąć podgrzewania atmosfery. Trudno jednak takie zachowanie w tak drastycznej sprawie określić inaczej niż jako formę samocenzury.
Przy okazji widać bardzo dużą dyscyplinę przy tej samocenzurze.
Wydaje mi się, że należy tu mówić o koordynacji działań. Nie musi za tą koordynacją bezpośrednio stać rząd, ale z drugiej strony widać, że cały system władz w Niemczech tworzy całość, którą dopełniają media oraz gospodarka. Niemcy się zmieniają, dużo się mówi o ich amerykanizacji, ale pewne rzeczy są tam niezmienne.
Jakie?
Choćby ich słabo rozwinięty indywidualizm i skłonność do kolektywizmu. Niemcy zazwyczaj trzymają się w grupie z zachowaniem dużej dyscypliny i hierarchii w jej wnętrzu. Odwaga cywilna zdecydowanie nie należy do ich cnót. Informacje, które mogłyby zburzyć ustalony ład grupy, społeczności, rzadko kiedy przebijają się do powszechnej świadomości. To w dużej mierze kwestia kultury. Niemcy nie lubią polaryzacji, ostrych debat, mocnych słów. Szanują ład i władzę. Do tego dziennikarzom nieustannie powtarza się o konieczności bycia odpowiedzialnym: za państwo, za społeczeństwo, za Europę. Media od paru miesięcy uprawiały propagandę wspierającą imigracyjną politykę Merkel.
Ale trudno uwierzyć aż w tak powszechną jednomyślność w ocenie, które tematy mogą się przebić, a które nie. Musi być ktoś, kto podejmuje stosowne decyzje. Kto?
Media mają nad sobą rady, często będące połączeniem polskich zarządów, rad nadzorczych i rad programowych - a w tych radach reprezentowane są różne środowiska i organizacje, niemal zawsze zasiadają w nich politycy. Na czele choćby rady, która zarządza ZDF, stoi zaufany człowiek Merkel, poseł do Bundestagu, kiedyś przewodniczący komisji spraw zagranicznych. Ruprecht Polenz. Ciekawe, że jest o jednocześnie przewodniczącym Deutsche Gesellschaft für Osteuropakunde, wpływowego stowarzyszenia wpływowych osób interesujących się Europą Wschodnią
To jego można uznać za człowieka, który w Niemczech przestawia wajchę, decyduje o tym, które tematy są grzane, a które nie?
Przynajmniej za jedną z takich osób. Czy w takiej sytuacji wyobraża pan sobie, by przy takim nadzorze ktoś puścił bez zastanowienia informację uderzającą w rząd? Z kolei w drugiej telewizji publicznej - ARD - przewagę ma SPD, partia socjalistyczna, która razem z CDU/CSU tworzy obecnie wielką koalicję rządową. Nie jest tak, że w Niemczech jest jeden centralny ośrodek zarządzający mediami. Jest cała sieć różnego rodzaju rad, które kontrolują różne fragmenty rynku medialnego. Choćby to sprawia, że media w Niemczech między sobą się różnią, ale prawie nigdy nie polemizują z sobą. Takie spory jak w Polsce są niemożliwe. W sprawach zasadniczych dla państwa mówią jednym głosem, choć różnym tonem. Dziennikarstwo śledcze jest raczej marginesem. Media tworzą w Niemczech jeden system, w którym poszczególne części, pasują do siebie z ze sobą współpracują, choć każda pełni w nim nieco inną rolę. Niemcy to doskonały przykład państwa „organicznej solidarności” Emile’a Durkheima. Naturalnie nie jest tak, że w ogóle nie ma krytyki władzy, ale jest stonowana. Pojawia się wtedy, gdy sytuacja zajdzie zbyt daleko.
Teraz chyba się pojawił taki moment, po zajściach w Kolonii. Coraz więcej krytyki pod adresem Angeli Merkel przecieka. Spodziewa się Pan jakiś zmian rządowych, czy obecny system dalej jest bez alternatywny?
Ta sprawa przekroczyła swoją skalą wszystko, co Niemcy byli w stanie zaakceptować. I to mimo tego, że Niemcy z zasady szanują polityków i wierzą w to, co czytają w gazetach lub oglądają w telewizji. Ale teraz sytuacja zaszła za daleko, zaufanie do mediów po ich braku reakcji na wydarzenia w Kolonii zostało mocno nadszarpnięte. Także w innych sprawach. Wystarczy poczytać wpisy na forach internetowych pod tekstami dotyczącymi Polski, gdzie wyraźnie kwestionuje się sposób opisywania sytuacji w naszym kraju, a jednocześnie krytykuje media niemieckie i działania polityków niemieckich w sprawie uchodźców.
Jak ta zmiana nastrojów w Niemczech wpłynie na przyszłość rządu i jego szefowej?
Widać, że Angela Merkel ma duży problem z tym, by przyznać się do porażki swej polityki. Ale trudno mi sobie wyobrazić, by ona zdołała przetrwać ten rok na fotelu kanclerza. Wyraźnie widać, że stała się ona źródłem niestabilności kraju.
W przyszłym roku w Niemczech wybory. One będą kresem Merkel?
Nie, zmiana dokona się wcześniej - właśnie po to, by CDU/CSU mogło do wyborów pójść z nowym liderem.
Kto nim może być?
Jest parę kandydatur. Ostatnio sporo mówi się o Julii Klöckner, która krytykuje Merkel. Inna kandydatka to Ursula von der Leyen, obecna minister obrony. Merkel może też zastąpić Wolfgang Schäuble. Widać więc, że ktoś się znajdzie. Oczywiście, zmiana zostanie przeprowadzona delikatnie, nie będziemy świadkami żadnych spektakularnych wydarzeń. Po prostu pewnego spokojnego dnia odbędzie się konferencja prasowa, na której Merkel ogłosi, że rezygnuje ze względu na zły stan zdrowia. Takiego scenariusza się spodziewam.
Angela Merkel była gwarantem stabilności, przewidywalności. Wiele razy wykonała też gesty przyjaźni wobec Polski. Jak nasze relacje będą się układać, gdy jej zabraknie?
Byłoby niedobrze, gdyby nasze stosunki zależały od jednej osoby. Merkel lubiła Polskę, ale lubiła pewną, szczególną Polskę - taką, którą uosabiał Donald Tusk. Natomiast nie wiem, czy lubi Polskę uosabianą przez obecnie rządzącą formację. W mojej ocenie teraz rząd tworzy ekipa, która oddaje - przynajmniej częściowo - poglądy większości Polaków. Ale nic nie wiem o stosunku Merkel do tej części Polski. Być może ona go w ogóle nie dostrzega. Choć ona teraz ma inne problemy.
Inne? Przecież niemieckie media oraz politycy właśnie przypuścili frontalny szturm na polskie władze.
Niemcy są osamotnione w swojej polityce dotyczącej migrantów. To budzi u nich frustrację. Słowa krytyki pod adresem Polski to forma kanalizacji tej frustracji. Tym bardziej, że powodów do nich mają coraz więcej.
Coraz więcej, bo migrantów ciągle przybywa.
Nie chodzi mi tylko o to. W Polsce mało się o tym mówi, ale Niemcy w ostatnich latach są wstrząsane wielkimi skandalami, w które są zamieszane współczesne świętości tego narodu. Choćby Volkswagen - koncern miał walczyć o palmę pierwszeństwa na świecie, być dumą Niemiec, a zaplątał się w ogromny skandal związany z fałszerstwem danych o spalaniu. W dodatku ten skandal zahacza o inną narodową świętość, czyli ochronę środowiska. Trudno sobie wyobrazić, co może bardziej uderzyć w psychikę Niemców. A to nie jedyny cios, jaki ostatnio otrzymali.
Skalą afery Volkswagena nic nie jest w stanie przebić.
Owszem, ale inne skandale też dla Niemców były bolesne. Na przykład doniesienia o tym, że Deutsche Bank jest oskarżony o spekulacje w Ameryce, czy skandal z praniem brudnych pieniędzy przez ten bank w Rosji. Bolesna jest afera związana z podejrzeniem, że Niemcy płacili łapówki za otrzymanie prawa do organizacji piłkarskich Mistrzostw Świata w 2006 r. - mistrzostwa, który okazały się świętem niemieckiego nowoczesnego patriotyzmu. A także, że BND, niemiecki wywiad, podsłuchiwał zagranicznych polityków z krajów zaprzyjaźnionych, między innymi z Francji. W każdym z tych skandali dążono do jak najszybszego ich wygaszenia, uspokojenia opinii publicznej. Działały podobne mechanizmy, jakie zaobserwowaliśmy teraz. Ale obecnie społeczeństwo jest poruszone do głębi. W dodatku ciągle napływają nowe złe wiadomości, jak ostatni zamach w Turcji, w którym zginęli niemieccy turyści. Wszystko to kompromituje politykę „otwartych drzwi”. Byli prezesi Trybunału Konstytucyjnego twierdzą, że została naruszona niemiecka konstytucja. Tak właśnie kończy się epoka Merkel.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na Twitterze!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?