Krakowska kuria za zamkniętymi drzwiami. Co się za nimi kryje?

Grażyna Starzak
Anna Kaczmarz / Dziennik Polski / Polska Press
Abp Marek Jędraszewski ograniczył kontakty nie tylko z wiernymi, ale także z księżmi. A jego homilie albo przypominają wykład monograficzny, albo dotykają drażliwych dla wielu ludzi kwestii z pogranicza polityki - mówi ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, duchowny katolicki obrządków ormiańskiego i łacińskiego, prezes Fundacji św. Brata Alberta.

Czy zauważył Ksiądz, że w kościelnych ławach jest coraz mniej wiernych?
Oczywiście. Odwiedzając filie fundacji, bardzo dużo jeżdżę po Polsce. Odprawiam nabożeństwa w różnych regionach kraju. I wszędzie widzę, że na msze św. przychodzi coraz mniej osób. Zwłaszcza widoczny jest brak młodego pokolenia. Mimo że proces odchodzenia wiernych od Kościoła w Polsce przebiega bardzo gwałtownie, kościelna władza milczy na temat przyczyn tego zjawiska i kroków, jakie należałoby podjąć.

„Obecny kryzys Kościoła jest przede wszystkim kryzysem duchowieństwa” - tak powiedział niedawno jeden z ważnych, polskich biskupów. Zgadza się Ksiądz?
Ten kryzys wynika z faktu, że władze kościelne niechętnie dążą do samooczyszczenia. To problem, który ciągnie się za Kościołem polskim od wielu lat. Zauważyłem to w 2005 r. Kiedy przeczytałem akta służby bezpieczeństwa na mój temat i dowiedziałem się, kto w szeregach duchowieństwa był tajnym współpracownikiem, zapytałem przełożonych, co mam z tym zrobić. Dostałem odpowiedzi wymijające. A w końcu jedna ważna osoba w diecezji powiedział: „najlepiej to spal”. To jest moim zdaniem błąd, który ciągle się powtarza. Czy to dotyczy skandali obyczajowych z udziałem księży, homo lobby czy pedofilii. Zawsze jest ten sam mechanizm: „tak, wiemy, że jest problem, ale najlepiej to przykryć, schować, samo się jakoś rozwiąże”. Tymczasem w dzisiejszym świecie, przy powszechnym dostępie do informacji, opinia publiczna prędzej czy później o wszystkim się dowie. Czy ktoś tego chce, czy nie. Klasycznym przykładem jest sprawa nieżyjącego już abp. Juliusza Paetza. Okazuje się, że o skandalach z jego udziałem wiedziano, odkąd jako młody ksiądz pracował w Watykanie. Gdy zaczęto o tym szerzej mówić, wysłano go do Łomży i za „karę” został biskupem. Nie mogę zrozumieć, dlaczego ten sam mechanizm - zamiatania niewygodnych spraw pod dywan - wciąż w Kościele obowiązuje.

Gdy wybuchła afera z wykorzystywaniem przez metropolitę poznańskiego Juliusza Paetza młodych kleryków i duchownych, w jego obronie stanął ówczesny biskup Marek Jędraszewski. Od trzech lat metropolita krakowski…
To prawda. Gdy sprawą zajął się Watykan, abp Paetz pod naciskiem Stolicy Apostolskiej zrzekł się sprawowania urzędu metropolity, ale nie przyznał do stawianych mu zarzutów. Watykan zabronił mu udzielania sakramentów święceń i bierzmowania, głoszenia kazań, konsekrowania kościołów, przewodniczenia publicznym uroczystościom. Uznano wówczas, że to rozwiązuje problem. Do dzisiaj jednak tej sprawy nie załatwiono do końca. Ofiar nie przeproszono. Uważam, że błędem ze strony arcybiskupa Jędraszewskiego jest, że do tej sprawy się nie odniósł. Jeżeli nawet został wprowadzony przez abp. Paetza w błąd, powinien to publicznie wyjaśnić. Milczenie działa na niekorzyść metropolity krakowskiego. Sam, od wielu lat piszę i apeluję do władz kościelnych, by wreszcie wyjaśniły sprawę abp. Paetza. Bo to rzuca negatywne światło na cały Kościół.

Gdy niemal dokładnie trzy lata temu abp Marek Jędraszewski objął diecezję, miał w Księdzu sojusznika, prawda?
Arcybiskupa Jędraszewskiego poznałem w Łodzi, gdzie nasza fundacja ma dwie placówki. Miałem o nim, jako o duszpasterzu, dobre zdanie. Wydawało mi się, że to świetna nominacja. W Krakowie byłem chyba w mniejszości, bo wśród kilkudziesięciu nazwisk, które wymieniano, jako ewentualnych pretendentów do objęcia tego ważnego kościelnego urzędu, nie było metropolity łódzkiego. Jego nominacja była zaskoczeniem. Ja nie byłem zaskoczony, bo pamiętałem słowa księdza Tischnera, który przed nominacjami biskupimi zwykł był mówić, że wymienia się trzydziestu kandydatów, a zostaje trzydziesty pierwszy. Co do abp. Jędraszewskiego, to w mojej opinii zaczął bardzo dobrze. A potem coś się stało. Pierwszym sygnałem tego „coś” była rezygnacja z funkcji biskupa pomocniczego, zaraz po nominacji, jednego ze wskazanych przez niego kandydatów. Takiego przypadku w Polsce, po wojnie, nie było. Nie tylko księża zastanawiali się, co doprowadziło do tej niecodziennej sytuacji. Później, ze zdziwieniem zauważyłem, że nowy metropolita krakowski mocno ograniczył kontakty nie tylko z wiernymi, ale także z księżmi. A jego homilie albo przypominają wykład monograficzny o bliskich mu francuskich filozofach, albo dotykają drażliwych dla wielu ludzi kwestii z pogranicza polityki. Dzisiaj z wypowiedzi metropolity krakowskiego już jednoznacznie wynika, że popiera jedną partię, a konkretnie PiS. Mnie to razi, bo ja jestem przeciwnikiem sojuszu ołtarza z tronem. Patrząc przez pryzmat historii, na krótką metę może to i dobre dla Kościoła, ale na dłuższą zwykle źle się kończy.

Na internetowym blogu, który Ksiądz systematycznie prowadzi, można było w ub. roku przeczytać krytykę abp. Jędraszewskiego za to, że zaprosił do wygłoszenia homilii w czasie procesji św. Stanisława znanego hierarchę z Gdańska.
Bardzo źle odebrałem decyzję metropolity krakowskiego z ub. roku, który zaprosił abp. Sławoja Leszka Głodzia do wygłoszenia tej homilii. Bo to jest wyróżnienie. Tymczasem gdański hierarcha już wtedy był osobą skompromitowaną. Zarzucano mu stosowanie przemocy psychicznej wobec podwładnych, poniżanie ich i stosowanie wobec nich mobbingu. Abp Głódź przez swoje skandaliczne postępowanie jest nie tylko zgorszeniem dla wiernych i szeregowych księży, ale też - tak ja to nazywam - antyświadectwem polskiego Kościoła.

Z tego, co wiem, nie podobają się też Księdzu decyzje personalne krakowskiego metropolity. To prawda?
Fatalnym posunięciem było chociażby zwolnienie pań zatrudnionych w biurze prasowym. Arcybiskup miał prawo zdecydować o reorganizacji biura. Ale chodzi o styl, w jakim zostało to zrobione. Te panie najpierw zostały zwolnione bez uprzedzenia, następnie publikowano kolejne oświadczenia kurii, które jeszcze dolały oliwy do ognia. Tak się nie robi. Znałem zwolnione z biura prasowego kobiety. Były bardzo dobrymi dziennikarkami. Trudno byłoby im wytknąć jakieś uchybienia. Skutek jest taki, że dzisiaj na stronie arch

od 7 lat
Wideo

Pensja minimalna 2024

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Krakowska kuria za zamkniętymi drzwiami. Co się za nimi kryje? - Plus Gazeta Krakowska

Wróć na i.pl Portal i.pl