Koronawirus: Pracownicy socjalni zasługują na brawa jak medycy. To oni pomagają najsłabszym i najuboższym przetrwać pandemię

Dorota Kowalska
Dorota Kowalska
dariusz bloch/polska press
Świetnie wykształceni, słabo opłacani, obłożeni pracą - dzisiaj, to pracownicy socjalni, obok lekarzy i pielęgniarek, mierzą się z zarazą. Pomagają najbardziej narażonym na niebezpieczeństwo. Tłumaczą im nową rzeczywistość, robią zakupy, po ludzku - wspierają. Boją się, ale mówią, że zawód wybrali nie bez powodu - chcą być blisko ludzi.

Starzy, schorowani, odizolowani od świata. Bezbronni w obliczu zarazy. Pięćdziesięciu dwóch mieszkańców i ośmiu pracowników Domu Pomocy Społecznej w Niedabylu jest zarażonych koronawirusem, w DPS w Podobowicach objęto kwarantanną siedemdziesięciu siedmiu mieszkańców i czterdziestu sześciu pracowników, dwie osoby trafiły do szpitala. Problemy mają w Tomczycach, Drzewicy, Koszęcinie - koronawirus zaatakował w piętnastu domach pomocy społecznej w całej Polsce.

- To jest dramat - mówi pracownik jednego z nich.

EPIDEMIA KORONAWIRUSA MINUTA PO MINUCIE. RELACJE NA ŻYWO:

W prywatnym Zakład Pielęgnacyjno-Opiekuńczy przy ul. Bobrowieckiej 9 w Warszawie lekarze i pielęgniarki opuścili placówkę. W środku zostało pięćdziesięciu objętych kwarantanną staruszków. Sypią się inne DPS-y, w których brakuje rąk do pracy.

- Apeluję do społeczeństwa, do studentów, do tych, którzy teraz nie pracują, do harcerzy, że - jeżeli mogą, chcą - to naprawdę jest gdzie pomóc. DPS-y to są takie miejsca, gdzie każda para rąk jest potrzebna, ponieważ ci ludzie naprawdę sami sobie z tym nie poradzą, a personel jest też zmęczony - mówiła kilka dni temu Iwona Michałek, wiceszefowa Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej.

Ten personel, to nie tylko lekarze i pielęgniarki, ale także pracownicy socjalni. To oni są dzisiaj, obok medyków, na pierwszej linii frontu - nie tylko w DPS-ach, ale na ulicach wśród bezdomnych, w domach osób samotnych i opuszczonych, czy tych, którzy najzwyczajniej w świecie sobie nie radzą.

Beata, 46 lat, pracownik socjalny w Domu Pomocy Społecznej. Była w wolontariacie, potem pomaganiem postanowiła zająć się zawodowo.

- Nasz DPS jest duży, mamy stu trzydziestu pięciu podopiecznych, głównie osób starszych, wiele z nich jest chorych psychicznie - opowiada. To właściwie norma w DPS-ach, w których podopieczni wymagają szczególnej opieki - nie tylko medycznej, ale i psychologicznej.

- I na tym polega moja praca, na wspieraniu tych ludzi. Oni nie pójdą do psychologa, tylko do nas, pracowników socjalnych. Trzeba z nimi rozmawiać, dzisiaj to szczególnie trudne rozmowy. Wielu z moich podopiecznych nie rozumie, co się dzieje. Musimy im tłumaczyć, dlaczego nie mogą wychodzić na zewnątrz, dlaczego nie mogą pójść do sklepu - mówi. Robi podopiecznym zakupy i objaśnia nową rzeczywistość.

Trudna, wyczerpująca praca. Wielu pracowników socjalnych, przygotowanych przecież do zawodu, nie daje rady, odchodzi z domów pomocy społecznej. Żeby tu pracować trzeba mieć wielkie serce, dużo wyrozumiałości, ogrom cierpliwości. Trzeba umieć słuchać i nie irytować się, kiedy straszy pan zadaje po raz setny to samo pytanie, mimo, że kilka minut wcześniej usłyszał na nie odpowiedź.

-Trzeba kochać drugiego człowieka takim, jakim jest - dopowiada Beata.

Widzą, co się dzieje w domach pomocy społecznej, dyrektor placówki, w której pracuje od początku wprowadził jasne zasady: chodzą w maseczkach i jednorazowych rękawiczkach, podopieczni, którzy wracają do ich domu ze szpitali, poddawani są kwarantannie. Pilnują się. W DPS-ach, to najczęściej ludzie z zewnątrz: pielęgniarki, lekarze, wnieśli do placówek koronawirusa, więc wiedzą, że muszą uważać.

- Widzimy, że nasi podopieczni się boją. Chodzą poddenerwowani, nie potrafią znaleźć sobie miejsca. Przecież słyszą w telewizji, co się dzieje w innych domach pomocy społecznej - mówi.

Teraz mamy szczególny czas, ale najbardziej szkoda jej ludzi, których nikt nie odwiedza. Mają rodziny, mają bliskich i całymi miesiącami samotnie patrzą w okno. Uśmiecha się nagle. Jedna z podopiecznych, starsza już pani opowiadała jej o córce. Ta miała do niej pretensje o jakieś historie z przeszłości, zerwała z matką wszelkie kontakty.

- Zadzwoniłam do tej kobiet. Za pierwszym razem niemal rzuciła słuchawką, tłumaczyła, że matka wyrządziła jej straszna krzywdę. Zadzwoniłam jeszcze dwa razy. Tłumaczyłam, że każdy czas jest dobry, żeby naprawić złe czyny, każdy czas jest dobry na zmiany. Starsza pani dostała od córki kartkę na święta Wielkiej Nocy. Wzruszyła się, ja również - opowiada. To był jej mały sukces, a takie właśnie sukcesy najbardziej cieszą.

Starsza pani też postanowiła wysłać kartkę córce. „Mam podpisać „mama”, czy „matka” - zapytała Beatę. „Niech pani napisze tak, jak podpowiada pani serce” - odpowiedziała. Napisała: „matka”.

Według danych Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej w Polsce działają obecnie 824 domy pomocy społecznej oferujące miejsca dla 80,8 tys. osób, głównie starszych, ale to zalewnie niewielki procent tych, którzy potrzebują wsparcia.

Ewa, 37 lat, straszy pracownik socjalny. Pracuje w terenie. Zajmuje się osobami starszymi. Z roku na rok jest ich coraz więcej. Ma pod sobą sześćdziesięciu podopiecznych.

NASZE WYWIADY:

- To osoby biedne, bez emerytury albo z bardzo niską emeryturą lub też samotne, nie mogące liczyć na pomoc rodziny, czy kogoś bliskiego. To ja organizuję im życie - tłumaczy.

Dzisiaj, w czasach pandemii, jest im szczególnie trudno. Są w grupie ryzyka. Zakażenie koronawirusem może oznaczać dla nich śmierć.

- Robimy wszystko, żeby czuli się bezpiecznie - zapewnia. Pamięta każdego ze swoich podopiecznych. Choćby starszego pana, który trafił do nich w wieku 77 lat. Jak mówi, przez ostatnie dwadzieścia, żył powietrzem. W mieszkaniu bez prądu i gazu. Pomagali mu sąsiedzi i dalsza rodzina. Przynosili jedzenie, od czasu do czasu jakieś ubrania, kosmetyki. Namawiali, żeby zgłosił się do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Starszy pan tylko wzruszał ramionami: a po co? Jemu jest dobrze, jemu nic nie potrzeba. W końcu jednak do nich przyszedł: ktoś mu wytłumaczył, że może trzeba by pójść do lekarza, a do tego potrzebne jest ubezpieczenie.

- Był bardzo zdziwiony, że istnieje system wspierający takie osoby, jak on. I bardzo wdzięczny za każdą pomoc. To w naszych czasach dość nietypowe, bo ludzie, jeśli widzą taką możliwość, zazwyczaj o nią proszą - opowiada Ewa.

Pamięta upośledzoną kobietę, wcale już nie młodą. Mieszkała z matką, która zmarła nagle. Kiedy pojawili się na miejscu, okazało się, że pani w średnim wieku nie potrafi kompletnie nic, nie zna świata, który ją otacza, a przede wszystkim zupełnie go nie rozumie.

- Nie znała wartości pieniądza, nie wiedziała nawet, że matkę należy pochować. Trzeba ją było uczyć życia od początku - wspomina Ewa. Przepisać na nią mieszkanie, prąd, gaz. Nauczyć gotować, sprzątać i zadbać o siebie. Kilkuletnie dziecko w ciele dorosłego.

- Ta kobieta, czemu trudno się dziwić, potwornie się bała, bała się po prostu życia. Dzisiaj ma opiekunkę, ale doskonale sobie radzi - na twarz Ewy widać uśmiech.

„Znajdujemy się obecnie w wyjątkowej sytuacji społecznej, która ze względu na realne zagrożenie zachorowaniem koronawirusem COVID-19 wymaga od nas wszystkich umiejętności przetransformowania dotychczasowych przyzwyczajeń i dostosowania się do zaistniałych warunków. (…) Na pierwszej linii frontu nie są tylko służby medyczne. Państwo - jako pracownicy socjalni i personel instytucji pomocy społecznej oraz organizacji pozarządowych zajmujących się wspieraniem ludzi, zostaliście również postawieni przed ogromnym wyzwaniem społecznym. Pomagając każdego dnia osobom potrzebującym wsparcia - osobom starszym, samotnym, niesamodzielnym, docierając do nich z pomocą i wsparciem jesteście również naszymi Bohaterami, którym składamy wielkie podziękowanie i ukłony” - napisał do pracowników socjalnych i studentów prof. dr hab. Mirosław Grewiński, rektor Wyższej Szkoły Pedagogicznej im. J. Korczaka w Warszawie

Dorota, 33 lata, energiczna, wygadana. Skończyła Kolegium Pracowników Służb Społecznych, potem zrobiła licencjat z socjologii.

- Zawsze chciałam pomagać tym, którzy tego najbardziej potrzebują. Pokazywać im inne życie, inne wartości, wyprowadzać na prostą - tak mówi.

Od dziewięciu pracuje w terenowym punkcie MOPS-u: zgrany zespół, świetnie się dogadują.

- Rano zawsze mamy spotkanie, na którym omawiamy najtrudniejsze przypadki, wspólnie radzimy, jak pomóc konkretnym rodzinom, jak wyjść z takiej, czy innej sytuacji - opowiada.

Od godz. 8.00 do 10.00 przyjmują „klientów”, bo tak mówią o tych, którzy sami zgłaszają się do MOPS-u i proszą o pomoc. Pochylają się nad każdym przypadkiem, robią wstępny wywiad środowiskowy. Po godz. 10.00 ruszą w teren. Dorota ma pod sobą siedemdziesiąt rodzin i osób samotnych. Dużo, ale pracowników socjalnych brakuje. Dziennie jest w stanie odwiedzić dziesięć, dwanaście, czasami tylko pięć.

- Rodziny są bardzo różne. Jedne przyjmują nas chętnie, są złaknione rozmowy. U takich spędzamy dużo czasu: pomagamy im rozwiązywać najrozmaitsze problemy, wskazujemy, gdzie mogą otrzymać jeszcze jakieś wsparcie. Spędzamy czas z dzieciakami, które czasami rysują dla nas jakieś laurki, czy rysunki, to bardzo miłe. Są też rodziny, które nie chcą naszych wizyt, do tych najbardziej agresywnych chodzimy w asyście policji - tłumaczy Dorota.

NASZE WYWIADY:

Niektóre z rodzin mają tak zwanych asystentów, czy opiekunów, którzy są z nimi na stałe - takim nie musi poświęcać aż tak wiele czasu.

- Mam bardzo dużo rodzin romskich. Lubię je, ta społeczność jest bardzo ze sobą zżyta, bardzo solidarna. Ludzie wspierają się nawzajem, chociaż nie jest im łatwo, korzystają z naszej pomocy - uśmiecha się.

Nie ma jakiejś ulubionej rodziny, ale pamięta matkę, której musiała odebrać dziecko. Kobieta za notoryczną kradzież prądu została skazana na więzienie. Nie chciała zmieniać swojego życia, a z takimi ludźmi pracuje się najtrudniej. Próbowała ją aktywizować zawodowo, szukała dla kobiety przeróżnych programów, szkoleń - nie była nimi zainteresowana. Nawet kursu prawa jazdy nie chciała zrobić, chociaż nie musiałaby za niego płacić. Córeczkę miała za to rewelacyjną, dziewczynka miała pięć, może sześć lat: rezolutna, żywe srebro. Trafiła do rodziny zastępczej.

- Tak, ludzie, którym pomagamy bywają przedsiębiorczy - wzrusza ramionami.

Tym, którzy wydają pieniądze na alkohol, czy inne używki dają specjalne bony, którymi nie można za nie płacić. Miała rodzinę, która za owe bony kupiła ogromny, plazmowy telewizor. Ucieszyła się nawet, bo dzieciaki mogły wreszcie pooglądać filmy przyrodnicze, zobaczyć trochę świata. Po dwóch tygodniach telewizor zniknął. Oddali go do sklepu, który zwrócił im pieniądze, a te mogli wydać jak chcieli.

- To trudna, praca, ale daje ogromną satysfakcje - mówi bez wahania. Po dziewięciu latach w zawodzie ma 2600 złotych na rękę. Mało, ale nie narzeka. Teraz rodziny odwiedza w maseczce i rękawiczkach, ale z wieloma ma kontakt jedynie telefoniczny. Martwi się, bo nie wie, co tak naprawdę się w nich dzieje. Przez telefon można przecież powiedzieć wszystko.

- W ustawie o pomocy społecznej Kolegium Pracowników Służb Społecznych jest pierwszą wymienioną instytucją powołaną do kształcenia pracowników socjalnych. Po ukończeniu Kolegium otrzymuje się dyplom pracownika socjalnego, aby absolwenci Kolegium mogli się cieszyć wyższym wykształceniem konieczne jest porozumienie z Uniwersytetem Śląskim w Katowicach, na jego mocy każdy nasz absolwent po obronie pracy dyplomowej w Kolegium może podchodzić do obrony pracy licencjackiej w Uniwersytecie Śląskim (socjologia, kierunek praca socjalna) - mówi mgr Tomasz Chorab, dyrektor Kolegium Pracowników Służb Społecznych w Czeladzi. - Jednak wszystkie umiejętności zawodowe słuchacze nabywają w Kolegium. Nasi absolwenci są osobami, dla którym praca socjalna jest pasją, niskie płace powodują, że teza ta się potwierdza. W zawodzie zostają tylko ci, dla których pieniądze nie są najważniejsze, ale są to jednocześnie osoby, które dzięki swojemu zaangażowaniu najbardziej zagrożone są wypaleniem zawodowym. Aby uratować ten zawód konieczne jest radykalne podniesienie wynagrodzeń oraz zmniejszenie liczby podopiecznych przypadających na jednego pracownika. Spowoduje to napływ nowych słuchaczy do Kolegium, a tym samym nowych pracowników do zawodu - dodaje dyrektor Tomasz Chorab.

Na jednym z portali pod artykułem o pracownikach socjalnych.

Internauta1: „18 lat pracowałem jako pracownik socjalny - starszy specjalista pracy socjalnej. W zeszłym roku się zwolniłem. Moje wynagrodzenie to 2600 zł netto po 18 latach z wysługą i wszystkimi dodatkami, czyli 250 zł brutto dodatku w terenie i ryczałt na benzynę około 100 zł. Jestem wykończony psychicznie ale w końcu wolny i z tego powodu szczęśliwy! Nikomu nie polecam!!!!”

Internauta2: „Pracuje jako pracownik socjalny od niedawna. Jedyne co mogę powiedzieć, że to prawda, że nikt naszej pracy nie docenia, a pieniądze śmieciowe. Więcej zarabia pracownik Lidla czy produkcji w Polsce, dlatego szukam nowej pracy. Mogłam wybrać inne studia, bo ten zawód to porażka”.

Internauta3: „Nigdy nie będziemy doceniani. Jestem pracownikiem DPS mam ukończone trzy kierunki studiów. Gdybym była młodsza, to dawno bym tym rzucam. Kocham swoich Mieszkańców. Studia robiłam dla siebie, a nie po to, aby ktoś mnie z kierownictwa docenił. Robią to Moi Mieszkańcy. Pozdrawiam wszystkich pracowników socjalnych”.

Internauta4: „Niestety podpisuje się obiema rękami pod tym, co napisali przedmówcy. Słabo płatna, niewdzięczna i niebezpieczna praca. Po tym, jak zostałam zaatakowana w terenie, zrezygnowałam i zatrudniłam się jako opiekunka seniora w promedica, co prawda jeżdżę na kilka miesiecy do Niemiec, ale mam spokój i wypłatę w euro”.

Anna Zasada-Chorab, dziekan w Wyższej Szkole Pedagogicznej im. J. Korczaka w Warszawie, były wiceprezydent Siemianowic Śląskich, tłumaczy, że w Polsce brakuje pracowników socjalnych i ten problem narasta z miesiąca na miesiąc. Jej zdaniem, tak dramatycznej sytuacji nie było w historii RP. Powodem jest sposób kształcenia pracowników socjalnych, w którym brakuje praktycznego przygotowania do zawodu.

ZOBACZ TEŻ INNE INFORMACJE O EPIDEMII KORONAWIRUSA SARS-CoV-2:

- Mamy wiele zawodów społecznych, w których wiedza jest bardzo ważna i istotna, ale najważniejsze są predyspozycje. Czasami mówi się o tzw. powołaniu i misji niesienia pomocy i wsparcia drugiemu człowiekowi. Tego nie można nauczyć się teoretycznie, ale praktycznie: w środowisku, w działaniu, w kontakcie z drugim człowiekiem - tłumaczy Anna Zasada-Chorab. System kształcenia pracowników socjalnych, wymagania, które się przed nimi stawia, sprawiają, że wiele osób posiadających wykształcenie wyższe nie kierunkowe nie może wykonywać tego zawodu mimo posiadanych predyspozycji i chęci pomagania drugiemu człowiekowi.

Kolejna sprawa: w bogatszych krajach, zawód pracownika socjalnego cieszy się takim prestiżem jak zawód nauczyciela czy policjanta. Europa szybko się starzeje, do tego dochodzą problemy związane z bezradnością, ubóstwem, alkoholizmem, przemocą, problemami opiekuńczo-wychowawczymi czy chociażby depresją, więc pracownicy socjalni są na wagę złota. W Polsce zdajemy się tego nie dostrzegać.

- Podczas pandemii pracownicy socjalni muszą dotrzeć do swoich podopiecznych, nie mogą wykonać swojej pracy zdalnie. Narażają swoje zdrowie i życie niosąc pomoc i wsparcie - mówi Anna Zasada-Chorab. - Niebawem może się okazać, że tych wyjątkowych osób, bohaterów dnia codziennego, zwyczajnie zabraknie, bo odejdą do innych zawodów, przejdą na emerytury. Następców, niestety, nie kształcimy, bo która z młodych osób chciałby wykonywać tak nisko płatny i tak niedoceniany zawód - dodaje Anna Zasada-Chorab.

Pracownicy socjalni śmieją się przez łzy, mówią, że są jednymi z najlepiej wykształconych i najgorzej opłacanych ludzi w kraju.

Katarzyna, 46 lat, słuchaczka Kolegium Pracowników Służb Społecznych, kieruje dwoma schroniskami dla osób bezdomnych Stowarzyszenia Centrum Pomocy Panaceum. Od zawsze chciała pracować z ludźmi i pomagać innych, chciała być po prostu potrzebna. Teraz wie, że robi co kocha, że odnalazła swoje miejsce na ziemi.

Nie ma pracowników. Jej podopieczni, ma ich pięćdziesięciu sześciu, mieszkają w schroniskach tak, jakby mieszkali w swoich własnych domach: sami gotują, sprzątają, piorą, palą w piecu, sami karmią kury.

- Chodzi o to, żeby potrafili się odnaleźć, kiedy wrócą na swoje, jeśli wrócą, żeby nie bali się świata i normalnego życia - opowiada.

To schroniska otwarte: można z nich wyjść i do nich wrócić, ale teraz, podczas pandemii drogi powrotu nie ma, a raczej jest utrudniona. Mają jako stowarzyszenie kilka ośrodków, można przejść kwarantannę, ale to kłopot, poza tym, wyjście na ulicę jest dzisiaj dla jej podopiecznych śmiertelnie niebezpieczne, bo to między inni oni - bezdomni są najbardziej narażeni na zakażenie i śmierć.

- Słuchają się, chociaż owszem, niektórzy się buntują. Mówią mi: „Przecież to nie jest ośrodek zamknięty!” Włączam im wtedy telewizor i tłumaczę, co dzieje się na świecie, w Polsce. Ile umiera ludzi, ilu leży w szpitalach. Tłumaczę, że sprawa jest poważna, że gra się toczy o życie. Rozumieją, na szczęście od czasu trwania pandemii, nikt nie opuścił ośrodka - opowiada Katarzyna.

Czują się trochę, jak jedna wielka rodzina. Pomagają sobie wzajemnie, chociaż życie mocno ich doświadczyło. Każdy z tych ludzi, to inna historia, często niesamowita, dramatyczna. Ma u siebie starszego pana, któremu spalił się dom. Nie miał rodziny, nie miał gdzie pójść, trafił na ulice. Jest kobieta, niegdyś bardzo zamożna. Znała artystów, ludzi bardzo wpływowych. Zakochała się, potem jej partner zmarł, a ona sama zaczął pić, bo większość z jej podopiecznych ma albo miało problem z alkoholem. Dwadzieścia dwa lata temu kobieta zrozumiała, że ma problem, sama zgłosiła się na leczenie. Nie pije. Mieszka w ich schronisku, odnalazła się: pomaga innych. Wspaniała osoba. Jest młoda dziewczyna, świetnie się uczy, kończy właśnie liceum. Z domu dziecka trafiła na ulicę, wpadła w złe towarzystwo. Pogubiła się. Dzisiaj mówi, że zostanie pracownikiem socjalnym. No i pan Wiesiek, od dziesięciu lat w schronisku. Od kiedy nim kieruje wyszedł ze schroniska jeden jedyny raz, wrócił po dwóch dniach.

- Od tamtej pory pilnuje swojego łóżka - uśmiecha się Katarzyna. - Sam stwierdził, że nie będzie już wychodził, że to jest jego dom, bo innego i tak już miał nie będzie. Trochę się tu czujemy, jak w domu spokojnej starości - dodaje.

Nikt nie liczy jej godzin pracy, bo pracuje cały czas - jeździ do schronisk, załatwia sprawy swoich podopiecznych, czasami krąży między ośrodkiem, a szpitalem, gdzie któryś z nich trafił. Jest z nimi cały czas. To nie jest praca, w której „odbija się karę” wejść i wyjść.

NASZE WYWIADY:

Nie chce rozmawiać o pieniądzach.

- Szkoda gadać - macha tylko ręką.

Anna Zasada-Chorab uważa, że trzeba rozpocząć kampanię społeczną, która sprawi, że zawód pracownika socjalnego będzie postrzegany jako ważny i potrzebny, że będzie szanowany i dobrze wynagradzany, ale też bez profesjonalnej pomocy, problemy społeczne będą się pogłębiać.

- Po pandemii, wielu z nas będzie zmuszonych skorzystać z instytucji pomocy społecznej, tylko czy te będą w stanie działać bez profesjonalnej kadry, wsparcia i uznania społecznego? - pyta retorycznie Anna Zasada-Chorab.

Bo tak jak dziś lekarze ratują życie, tak jutro ktoś będzie musiał ratować nas przed skutkami kryzysu, utratą pracy, ubóstwem, czy depresją.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl