Koronawirus. Co stało się we Włoszech i co grozi nam w Polsce

Witold Głowacki
Witold Głowacki
AP/Associated Press/East News
We Włoszech realizuje się najczarniejszy z widzianych dotąd scenariuszy rozwoju sytuacji epidemicznej. Doszło tam do przeciążenia systemu opieki medycznej, dramatycznie brakuje zwłaszcza miejsc na oddziałach intensywnej opieki medycznej i dostępu do sprzętu zapewniającego wspomaganie oddychania

Koronawirus SARS-CoV-2 wywołujący chorobę COVID-19 jest już w Polsce - zapewne od mniej więcej dwóch tygodni. WHO ogłosiło pandemię, zaś w Polsce obowiązuje już nie tylko specustawa, ale i rozporządzenie o stanie zagrożenia epidemiologicznego, dające w walce z epidemią narzędzia zbliżone do tych dostępnych w wypadku stanu wyjątkowego. W tej chwili mamy do czynienia już z transmisją lokalną koronawirusa - oznacza to, że do zakażeń dochodzi na terenie Polski, bez kontaktu z osobami powracającymi z innych krajów, w których epidemia zaczęła się wcześniej. To właśnie Polska trafiła zaś na listy krajów, w których może dojść do zarażenia.

Do czwartku odnotowano w Polsce 47 zachorowań. Również w czwartek zmarła pierwsza pacjentka - leczona w Poznaniu. Kilkoro pacjentów jest w stanie ciężkim - wymagają intensywnej terapii. Ponad 1200 osób przebywa w kwarantannie. Zamknięto szkoły, odwołano imprezy masowe, a Polacy rzucili się do sklepów, całkowicie wykupując niektóre typy towarów, w tym papier toaletowy, płyny do mycia rąk i dezynfekcji czy niektóre trwałe produkty spożywcze. Choć zgromadzenie zapasów wystarczających na około dwa tygodnie jest w obecnej sytuacji jak najbardziej wskazane, jednoczesne robienie ogromnych zakupów przez tysiące ludzi siłą rzeczy sprzyja rozprzestrzenianiu się koronawirusa.

Polacy z ogromnym lękiem patrzą na Włochy. W tym najmocniej dotąd dotkniętym epidemią kraju Europy doszło już do przeciążenia systemu opieki medycznej. Działają już jedynie apteki i sklepy spożywcze, cały kraj objęty jest kwarantanną. Liczba ofiar w czwartek zbliżała się już do tysiąca, liczba zarażonych przekroczyła 12,5 tysiąca. Na włoskich oddziałach intensywnej terapii brakuje miejsc i respiratorów - lekarze muszą podejmować dramatyczne decyzje o tym, komu w pierwszej kolejności udzielać pomocy, decyduje skala prawdopodobieństwa, że okaże się ona skuteczna. Doniesienia z Włoch są tym bardziej niepokojące, że tamtejsza służba zdrowia, zwłaszcza w najbardziej dotkniętych chorobą zamożnych i najlepiej rozwiniętych prowincjach północy kraju, we wszystkich europejskich i światowych rankingach znajduje się w czołówce. Pozycje Polski w tych samych rankingach są zaś dużo, dużo słabsze.

Jeśli chodzi o Polskę, to, co jest w tej chwili najważniejsze - i może w największym stopniu przyczynić się do rozprzestrzeniania się koronawirusa - to z całą pewnością ścisłe przestrzeganie zaleceń głównego inspektora sanitarnego, reguł zachowania higieny i samokwarantanny. Prawdopodobieństwo, że to akurat my konkretnie mielibyśmy poważniej ucierpieć na skutek koronawirusa jest - i będzie - bardzo, bardzo niewielkie. W roli ewentualnych niefrasobliwych roznosicieli koronawirusa możemy jednak stwarzać śmiertelne zagrożenie dla wielu innych - przede wszystkim dla osób starszych i schorowanych, które są najbardziej narażone na najgroźniejsze z powikłań wywoływanych przez COVID-19. W najbardziej sprzyjających warunkach jedna osoba może zarazić nawet kilkaset innych. Zarażenie kilkunastu innych osób to, niestety, norma.

Unikanie większych skupisk ludzi, częste i dokładne mycie rąk, zachowywanie odpowiedniej odległości od napotykanych osób, powstrzymywanie się od witania się za pośrednictwem dotyku - to wszystko zupełne podstawy. Ale jest coś jeszcze.

W wypadku wystąpienia jakichkolwiek objawów wskazujących na choćby infekcję sezonową powinniśmy po prostu całkowicie zaprzestać wychodzenia z domu. To samo powinno dotyczyć naszych domowników. Być może brzmi to nieco histerycznie - ale tak właśnie jest - samokwarantanna to najlepszy możliwy sposób na ograniczanie rozprzestrzeniania się koronawirusa. Zachowujemy spokój - wciąż najbardziej prawdopodobne jest, że właśnie złapaliśmy którąś z infekcji sezonowych. Do miejscowej inspekcji sanitarnej - i tylko tam - dzwonimy dopiero wtedy, gdy objawy zaczynają przybierać niepokojący stopień, lub wtedy, gdy istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że przed ich wystąpieniem mieliśmy kontakt z osobą zarażoną. Uwaga - nie wyruszamy sami do przychodni, nie pchamy się na własną rękę do szpitala zakaźnego - nic z tych rzeczy. Jeżeli rzeczywiście stwierdzone zostałoby u nas podejrzenie koronawirusa, moglibyśmy w ten sposób doprowadzić do konieczności zamknięcia danej placówki i skierowania personelu oraz innych pacjentów na kwarantannę. W inspekcji sanitarnej zostaniemy telefonicznie poinformowani, co dokładnie mamy robić - dziś najprawdopodobniej zostałaby do nas wysłana odpowiednia ekipa medyczna, ale konkretne procedury mogą się zmieniać wraz z rozwojem sytuacji.

Większość działań rządu, Ministerstwa Zdrowia, głównego inspektora sanitarnego i innych instytucji obliczona jest w tej chwili na to, co epidemiolodzy nazywają przerywaniem łańcucha transmisji wirusa. To dlatego najpierw zakazano organizacji imprez masowych, a następnie zamknięto przedszkola, szkoły i wyższe uczelnie. To dlatego też pracodawcy nakłaniani są do przechodzenia na jakiś czas na pracę zdalną oraz systemy home office - wszystko po to, by zmniejszyć liczbę typowych potencjalnych okazji do wzajemnego zarażania się nowym koronawirusem.

Doświadczenia całego XX wieku - poczynając od grypy hiszpanki z lat 1918-1919 - dowodzą, że zamknięcie szkół, ograniczenie imprez masowych i podjęcie innych specjalnych środków zaradczych znacząco przyczynia się do zmniejszenia liczby zachorowań. Słynne jest porównanie skutków hiszpanki w dwóch amerykańskich miastach - Filadelfii i Saint Louis. W tym drugim władze miasta podjęły decyzję o zamknięciu szkół, zakazie imprez masowych itp., w pierwszym nie. W efekcie liczba ofiar hiszpanki w Saint Louis była w przeliczeniu na 1000 mieszkańców ponad dwa razy niższa od tej odnotowanej w Filadelfii.

Sytuacja epidemiologiczna w Polsce jest dziś bardzo dynamiczna. Niemal na pewno w najbliższych dniach liczba pacjentów będzie znacząco rosnąć - mowa tu o postępie geometrycznym.

W co najmniej kilku potwierdzonych przypadkach mogło dojść do niekontrolowanego rozprzestrzeniania choroby. Pierwsza - zmarła pacjentka z Poznania doświadczała symptomów choroby przez ponad tydzień, zanim trafiła do szpitala. Pracowała w poradni psychologicznej, miała kontakt z młodzieżą szkolną i licznymi współpracownikami. Co gorsza, była też na autokarowej pielgrzymce. Jej mąż - jako kościelny szafarz - uczestniczył w wydawaniu komunii. Z kolei syn pracował w jednej z restauracji fastfoodowych należących do jednej z najbardziej znanych sieci - restauracja została zamknięta. Początkowo pacjentka przebywała na zwykłym oddziale - skończyło się to jego zamknięciem i kwarantanną pacjentów i personelu medycznego. To właśnie okoliczności tego pierwszego poznańskiego przypadku zachorowania sprawiły, że decyzja o zamknięciu szkół w tym mieście zapadła o dzień wcześniej niż ta dotycząca całego kraju.

Z kolei chory leczony w szpitalu zakaźnym w Lublinie najprawdopodobniej zaraził się od dorosłego syna, który wrócił z wyjazdu na mecz (który odwołano) do Włoch. Cała rodzina próbowała się doprosić o przeprowadzenie testów na koronawirusa, jednak bezskutecznie.

Po Chinach trzy kolejne kraje, w których epidemia osiągnęła największą skalę, to Włochy, Iran i Korea Południowa. Na Włoszech nie kończy się lista krajów europejskich, w wypadku których można już mówić o epidemii. Najwięcej zachorowań odnotowano dotąd w Hiszpanii (już powyżej 2000), Francji i Niemczech. Po kilkuset chorych jest w Szwajcarii, Wielkiej Brytanii, Norwegii, Szwecji, Holandii, Danii i Belgii.

Choroba przenosi się przede wszystkim drogą kropelkową. Przyjmuje się, że do zakażenia koronawirusem może dojść w odległości do ok. 1,5 m od chorej osoby.

Średni i zarazem najbardziej typowy okres inkubacji wirusa to 5 dni. Przypadek, w którym inkubacja wirusa trwała najdłużej, zaobserwowano w chińskim Wuhan - było to aż 27 dni. Najkrótsze stwierdzone okresy inkubacji trwały nieco mniej niż 2 dni.

Według danych Chińskiego Centrum ds. Kontroli i Profilaktyki Chorób, w około 80 procentach przypadków choroba wywołana koronawirusem ma łagodny przebieg. Część zainfekowanych - na razie wciąż nie sposób ustalić, jak liczna - przechodzi chorobę bezobjawowo. Część przechodzi ją mniej więcej tak, jak przechodzi się zwykłe infekcje sezonowe - mowa wtedy o katarze, kaszlu, stanie podgorączkowym czy gorączce, a także uczuciu zmęczenia. Łagodny przebieg choroby kończy się samoistnym ustąpieniem objawów bez żadnych trwałych następstw.

W swej pełniejszej postaci COVID-19 bardzo przypomina grypę. Mamy wówczas do czynienia z wysoką gorączką, bólami stawów i mięśni, bólem głowy, uczuciem wszechogarniającego zmęczenia, katarem i kaszlem czy problemami żołądkowymi - przy czym, tak jak w wypadku grypy objawy te mogą występować w różnych konfiguracjach i w różnym nasileniu.

Zdecydowanie najbardziej niebezpieczną postacią COVID-19 jest śródmiąższowe zapalenie płuc. To właśnie ono może wymagać leczenia na oddziałach intensywnej opieki medycznej i wspomagania oddechu. Możliwe są zarówno trwałe uszkodzenia płuc (zwłóknienie), jak i skutki śmiertelne. Uwaga jednak - takie zapalenie płuc to nie wyrok śmierci. Według prezesa Fundacji Instytut Profilaktyki Zakażeń Pawła Grzesiowskiego - w pełni wyzdrowieje ok. 85 proc. pacjentów, u których wystąpi wywołane przez COVID-19 zapalenie płuc.

To, jak niebezpieczne są trwałe uszkodzenia płuc u tych pacjentów, którzy przeżyli, doświadczając najgroźniejszej z postaci choroby, jest dopiero badane.

Do dziś nie stwierdzono ofiar śmiertelnych wśród dzieci do lat 9. W trzech kolejnych grupach wiekowych obejmujących wiek od 9 do aż 39 lat śmiertelność wynosi zaledwie 0,2 procenta, co oznacza, że umiera średnio 1 na 500 chorych. Wśród 40-50-latków jest już jednak 2 razy gorzej - śmiertelność wynosi 0,4 proc. Dalej wzrost jest już skokowy. W grupie wiekowej 50-59 lat śmiertelność wynosi 1,3 proc., wśród 60-69-latków już 3,6 proc., a wśród osób w wieku 70-79 lat 8 procent. Najgorzej jest w wypadku osób najstarszych. Wśród osób w wieku powyżej 80 lat śmiertelność to aż 14,8 proc., co oznacza, że umiera mniej więcej co siódmy z najstarszych chorych.

Możemy więc uznać, że osoby w wieku powyżej 50 lat znajdują się w grupie ryzyka, zaś dla osób w wieku powyżej 70 lat koronawirus jest już naprawdę śmiertelnym zagrożeniem. Najstarsi pacjenci zdecydowanie najczęściej też wymagają leczenia na oddziałach intensywnej terapii i wspomagania oddechu.

Oprócz wieku ogromny wpływ na sposób przechodzenia choroby i jej potencjalną śmiertelność ma ogólny stan zdrowia pacjenta. Prawdopodobieństwo wystąpienia najcięższych postaci choroby znacząco rośnie, jeśli pacjent przechodził przewlekłe choroby układu krążenia - wśród takich chorych śmiertelność wynosi średnio ok. 10,5 proc. Niebezpieczna jest także cukrzyca - 7,3. proc. śmiertelności wśród chorych i przewlekłe choroby układu oddechowego - 6,3 proc. Znaczący wpływ na śmiertelność wśród chorych na COVI9-19 mają także nadciśnienie (6 proc.) i choroby nowotworowe - 5,6 proc. Wszystkie wymienione schorzenia łączy to, że w istotnym stopniu obniżają one odporność pacjentów i osłabiają ich organizmy.

Uwaga - w skali całego świata wśród osób, które nie cierpiały na żadne z powyższych schorzeń, średnia śmiertelność we wszystkich grupach wiekowych wynosi 0,9 proc., czyli dwa do trzech razy mniej od ogólnej śmiertelności szacowanej w wypadku zachorowań na COVID-19.

Do momentu, w którym epidemia ograniczała się głównie do Chin, naukowcy szacowali śmiertelność w wyniku zachorowań wywołanych przez nowego koronawirusa na 2-3 proc. Jeśli zdarzały się odstępstwa od tych poziomów, to głównie na korzyść ludzkości. Na przykład na odizolowanym statku wycieczkowym Princess Diamond, na którym zachorowało ok. 700 osób, śmiertelność wyniosła jedynie ok. 1 procenta.

Inaczej jest jednak w wypadku Włoch. We Włoszech obecne statystyki wykazują bardzo wysoką śmiertelność w porównaniu z innymi krajami. Według oficjalnych danych w całym kraju umiera średnio około 5 procent chorych, czyli mniej więcej co dwudziesty pacjent. W Lombardii śmiertelność sięgnęła aż 6 procent.

Główne wytłumaczenie tego stanu rzeczy wiąże się z demografią. W skali świata, a już z pewnością w porównaniu z Chinami, Włochy należą do starzejących się społeczeństw. Dotyczy to zwłaszcza północy kraju, a Lombardii w szczególności. Jak już zaś wiemy, wirus jest zdecydowanie najbardziej niebezpieczny dla tych najstarszych pacjentów. Wytłumaczenie numer dwa wiąże się z tym, że być może we Włoszech wciąż niedoszacowana może być realna liczba zarażonych. Do czwartku stwierdzono 12,5 tysiąca zachorowań - jednak nikt nie wie, jak wielu Włochów choruje albo całkowicie bezobjawowo, albo też ich choroba ma na tyle lekki przebieg, że pacjenci nie uznali za stosowne udać się do lekarza (w obecnej sytuacji zresztą całkiem słusznie).

To, że przyglądamy się Włochom z niepokojem, ma swoje uzasadnienie.

Gdyby porównania z Włochami miały mieć sens - a nie muszą z bardzo wielu powodów, do których można zaliczyć specyfikę lokalną, różnice klimatyczne, konkretne procedury obowiązujące w służbie zdrowia, demografię etc. - możemy przyjąć, że moment rozwoju sytuacji epidemicznej nastąpił tam mniej więcej 16 dni wcześniej niż w Polsce. Na przykładzie Włoch widzimy zaś, jak wygląda najczarniejszy do tej pory z widzianych w Europie scenariuszy rozprzestrzeniania się koronawirusa. W jakimś sensie więc rozwój sytuacji we Włoszech może być pewnym punktem odniesienia zarówno dla polskiej służby zdrowia, jak i instytucji państwa. Ten budzący zrozumiały lęk przykład pokazuje nam zarówno, jak szybko może rozprzestrzeniać się wirus, jak też gdzie w służbie zdrowia najszybciej może dojść do przeciążeń - w tym wypadku jest jasne, że najtrudniejsza jest kwestia zapewnienia dostępności oddziałów intensywnej opieki medycznej, ze szczególnym uwzględnieniem urządzeń do wspomagania oddechu.

Na koniec jeszcze raz - dla ogromnej większości w pełni zdrowych ludzi przed pięćdziesiątką, wliczając dzieci, koronawirus nie będzie szczególnie niebezpieczny, ba, większość z tych osób przejdzie ewentualną chorobę albo bardzo łagodnie, albo wręcz bezobjawowo. W grupie ryzyka są natomiast osoby starsze, ze szczególnym uwzględnieniem tych najstarszych. Znacząco zwiększają zagrożenie związane z koronawirusem inne choroby - te układu krążenia i oddechowego oraz cukrzyca.

I właśnie w trosce o osoby, dla których koronawirus może być śmiertelny, absolutnie wszyscy musimy przestrzegać reguł i stosować się do zaleceń służb sanitarnych.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl