Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Konfident w oddziale

Grażyna Kuźnik
Prokurator Piotr Nalepa w miejscu zwanym "śląskim Katyniem". To tu znajdowała się polana śmierci
Prokurator Piotr Nalepa w miejscu zwanym "śląskim Katyniem". To tu znajdowała się polana śmierci FOT. LUCYNA NENOW
We wrześniu 1946 roku między Barutem a Dąbrówką wysadzono w powietrze stłoczonych w stodole partyzantów NSZ z oddziału Bartka. Potem funkcjonariusze UB i NKWD podpalili pozostałości po detonacji.

To była jedna z najbardziej podłych prowokacji Urzędu Bezpieczeństwa w powojennej historii. Do dzisiaj budzi strach wśród ludzi, którzy coś o niej wiedzą. Zginęły cztery grupy młodych partyzantów legendarnego "Bartka", walczących najpierw z hitlerowcami, a potem z nową władzą komunistyczną. Wśród zabitych była też młodziutka łączniczka Anna.

Wieś Barut na pograniczu województw śląskiego i opolskiego. W lesie stała stodoła, do której we wrześniu 1946 roku zwieziono partyzantów. Budynek został podpalony i obrzucony granatami. Być może wcześniej był zaminowany. Kto próbował się wydostać, ginął od strzałów. Dziś w rogu polany stoi krzyż. Miejscowi długo nie mogli zbliżać się do miejsca, nazywanego odtąd polaną śmierci. Ale wiedzieli, co się stało. W lesie natrafiali na szczątki ludzkie, kiedyś na drzewie dostrzegli oderwaną rękę. Tego mordu nie udało się ubekom utrzymać w tajemnicy. Sprawcy zdołali jednak tak ukryć cała zabitych, że wciąż nie można znaleźć miejsca ich pochówku.

Instytut Pamięci Narodowej prowadzi śledztwo w tej sprawie i na jego zlecenie trwają prace odkrywkowe w Barucie. Znaleziono guziki, amunicję i wojskowy obcas. Ale kości nie ma. Inżynier Stanisław Piecuch z Gliwic śledzi wykopaliska na polanie śmierci z taką uwagą, jakby szukano ciał jego braci.

Do stodoły w lesie przywieziono tych, którzy uwierzyli w nadzieję walki na Zachodzie i w słowa swoich dowódców. Całą akcję z szatańską perfidią przygotował aparat bezpieczeństwa. W Barucie zginęli leśni partyzanci z oddziału, którymi dowodził Henryk Flame, ps. "Bartek". Od maja 1945 roku stał na czele największego niepodległościowego ugrupowania na Śląsku Cieszyńskim. Jego oddział liczył około 300 dobrze uzbrojonych żołnierzy. Za swojego dowódcę oddaliby życie i tak się stało.

"Bartek" jeszcze przez rok, nim sam zginął, obwiniał się o to, że nie uchronił ich przed najgorszym. Dał się zwieść obietnicom zdrajcy, podstawionego konfidenta z UB, który karierę w organach bezpieczeństwa rozpoczął 25 września 1945 roku od stanowiska starszego referenta Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Olecku. To Henryk Wendrowski wcielił się w rolę swojego życia, czyli wysłannika dowódców Narodowych Sił Zbrojnych z Monachium. Wendrowski był bardzo aktywny i odnosił znaczne sukcesy w penetracji i niszczeniu organizacji antykomunistycznych i niepodległościowych, takich jak NSZ. Udawał, że przywiózł "Bartkowi" dobrą wiadomość: państwa zachodnie zorganizowały przerzut jego oddziału do amerykańskiej strefy okupacyjnej w Niemczech. Wszystko było przygotowane. Ciężarówki miały dowieźć kilka grup spod Bielska do Jeleniej Góry, a stamtąd mieli się przeprawiać dalej.

Więcej czytaj w piątkowym Magazynie "Polski Dziennika Zachodniego"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!