Koncert Bryana Adamsa w Poznaniu: Niedoceniony gigant rocka [RECENZJA]

Marcin Kostaszuk
Marcin Kostaszuk
Bryan Adams w Poznaniu.
Bryan Adams w Poznaniu. Paweł Miecznik
Największy komplement, jaki artyście można sprawić po koncercie, to powiedzieć mu, że wypadł lepiej niż na płytach. W czwartek przed północą słyszałem go wielokrotnie ust wielbicieli Bryana Adamsa. Zasłużenie.

Zadziwiająca była obojętność, z jaką traktowano w Poznaniu to wydarzenie. Coś jakby zakłopotanie pomieszane z pychą: jak to, rok temu grał w Rybniku, a dopiero teraz w Poznaniu? A kiedy on miał ostatni przebój, sto lat temu? Jakoś nikt o to nie pytał przed - świetnymi zresztą - Faith No More, którzy od 1997 roku nie nagrali ani pół nowej płyty.

Ceny biletów też prowokowały cierpkie komentarze - do pierwszego sektora np. na Faith No More kosztowały poniżej 200 złotych, w czwartek niemal równo 300. Tu należy się wyjaśnienie. W tramach tego samego cyklu "Poznań dla Ziemi", do występów Stinga czy Radiohead miasto dorzucało się sumami siedmiocyfrowymi, ale Adamsa dofinansowano kwotą o wiele niższą (ok. 200 tysięcy zł). Różnicę dopłacili zatem sami widzowie przy kasie biletowej. W efekcie było około 7 tysięcy widzów - frekwencja na "Poznaniu dla Ziemi" dotychczas najniższa.

Wszystko to jednak straciło na znaczeniu kilka minut po 21. Nieistotny stał się długi staż Adamsa i jego hitów - wszystkie komplementy wydają się zbyt tanie, by określić jak 53-letni muzyk śpiewał je na żywo. Może nie wygląda już jak dwudziestoletni chłopaczek z gitarą, ale głos ma dokładnie taki, jaki zapamiętaliśmy z jego najlepszych płyt z lat 80. i 90. A przecież to jest ciągłe darcie strun głosowych, na granicy krzyku, do tego bez przerywania gry na gitarze. Niejednej - zmiany instrumentów przestałem liczyć już w połowie koncertu. Może to nadinterpretacja, ale nie robi się tego bez wyraźnego celu, jakim jest uzyskanie najlepszego możliwego brzmienia.

Ten cel osiągał zresztą nie tylko za sprawą własnych umiejętności - chcąc być sprawiedliwym trzeba by zatytułować ten show "Bryan Adams Z ZESPOŁEM". Keith Scott niejednokrotnie wyzywał swego sławnego szefa na gitarowe pojedynki ("Hearts on Fire") , zaskakiwał też solówkami, w których jednak nie chodziło o popis, a o podkręcenie nastroju. Swoje chwile chwały mieli także inni: Mickey Curry zrobił perkusyjny show grając na garnkach i innych instrumentach… kuchennych, a pianista Gary Breit pokazał fantastyczną zagrywkę w finale "Back To You" - najbardziej udanej kompozycji Adamsa zagranej akustycznie.

Zgrani są nieziemsko (ze Scottem Adams współpracuje od lat… 33), toteż dwuipółgodzinny koncert grali niemal bez przerw - to też świadectwo klasy kapeli. Personalnie udał się nawet transfer z widowni - jak się okazało, Paulina Lenkiewicz z Warszawy już trzeci raz towarzyszyła Brytanowi w rozpisanym na duet "When You’re Gone" i wypadła tak dobrze, że wszyscy podejrzewali "ustawkę". Tyle, że przecież przed tą piosenką Bryan zarządził głosowanie widzów oklaskami na każdą z trzech kandydatek, więc obecność na scenie wygadana brunetka zawdzięczała nie tylko bohaterowi wieczoru.

Repertuar? Doskonale przemieszany, dający czas i na wytchnienie i na pohasanie przed sceną. "(Everything I Do) I Do It For Sou" radia zgrały do cna, ale na żywo znów słychać było w tej piosence magię superhitu początku lat 90. Najśmieszniej zrobiło się dla odmiany w "It’s Only Love", gdy Adams najpierw wkręcił nas, że na kogoś czeka (w domyśle: na Tinę Turner), po czym beztrosko rzucił, że "nie ma Tiny, ale mamy Keitha". Scott na wokalną konfrontację się nie odważył (za to jak zagrał…), więc Adams musiał sam zaśpiewać za dwoje. Ale to jeszcze nic, bo w ostatnie piosence wieczoru zmuszony był wykonać "All For Love" bez Stinga i Roda Stewarta. Był już wtedy na scenie sam: wyłączono wszystkie światła, jedynie widzowie zrobili gwieździe gwiaździste niebo - błyskając telefonami komórkowymi…

Nie było wymuszanych bisów, krygowania się i żebrania o jeszcze jedną piosenkę. Adams i jego koledzy zagrali wszystko na raz na sto procent - czasowo wyszła równowartość meczu piłkarskiego z dogrywką i serią pasjonujących rzutów karnych. Zwyciężyli bezdyskusyjnie.

Bryan Adams zagrał w Poznaniu (setlista):

"House Arrest"
"Somebody"
"Here I Am"
"Kids Wanna Rock"
"Can't Stop This Thing We Started"
"Thought I'd Died and Gone to Heaven"
"I'm Ready "
"Hearts on Fire"
"Do I Have to Say the Words?"
"18 til I Die"
"Back to You"
"Summer of '69"
"If You Wanna Leave Me (Can I Come Too?)"
"Touch The Hand"
"(Everything I Do) I Do It for You"
"Cuts Like a Knife"
"When You're Gone"
"Heaven"
"Please Forgive Me"
"It's Only Love"
"Cloud No. 9"
"The Only Thing That Looks Good on Me Is You"
"Run to You"
"Straight from the Heart"
"All for Love"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Koncert Bryana Adamsa w Poznaniu: Niedoceniony gigant rocka [RECENZJA] - Głos Wielkopolski

Wróć na i.pl Portal i.pl