Komin prawdę powie. Kominiarzowi. Bo kominiarz wie, czym palimy w piecach i trujemy

Marcin Kaźmierczak
Grzegorz Szachniewicz: We Wrocławiu najczęściej wieją wiatry zachodnie. To wszystko, co tam, na osiedlach domków, wyleci z kominów, zostanie przywiane nad centrum
Grzegorz Szachniewicz: We Wrocławiu najczęściej wieją wiatry zachodnie. To wszystko, co tam, na osiedlach domków, wyleci z kominów, zostanie przywiane nad centrum Tomasz Hołod
Piece we wrocławskich mieszkaniach to prawdziwe puszki Pandory. Znajdziemy w nich dosłownie wszystko. Niestety, potem te „skarby” się ulatniają i trafiają do naszych płuc.

Straż miejską oszukasz, sąsiada oszukasz, ale kominiarza nie oszukasz. On zawsze będzie wiedział, czym palisz w piecu nawet nie wchodząc do mieszkania. A o fantazji wrocławian przy piecu można by napisać cały rozdział. Efekty zaś we własnych płucach odczuwają wszyscy wrocławianie, także ci uczciwie i zgodnie z prawem i zdrowym rozsądkiem ogrzewający własne domy i mieszkania.
Tegoroczna zima, a zwłaszcza początek lutego, tworzą przygnębiający obraz powietrza, którym oddychamy. Od 1 lutego we Wrocławiu codziennie mieliśmy co najmniej jedną godzinę, kiedy stężenie najbardziej szkodliwego pyłu PM2,5 było zbyt wysokie. Od 6 do 11 lutego dopuszczalne stężenie było przekroczone nieustannie. Najgorzej było w piątek 9 lutego, gdy maksymalne stężenie PM2,5 wyniosło 182 miligramy na metr sześcienny.
Fatalną jakość polskiego powietrza dostrzegli także w Brukseli i to już w grudniu 2015 roku. Teraz okazało się, że Polska przegrała z Komisją Europejską spór w unijnym Trybunale Sprawiedliwości w sprawie zanieczyszczenia powietrza. Sędziowie uznali, że Polska naruszyła unijne przepisy, bo nie przestrzegała dziennych i rocznych dopuszczalnych wartości stężeń pyłu zawieszonego w powietrzu.

– Ludzie palą tym, co im wpadnie w ręce – przyznaje Maciej Rogala, mistrz kominiarski z wrocławskiej spółdzielni Florian.
To co prawda, margines, bo śmieciami pali od 2 do 5 proc. wrocławian, ale problem jest palący. I co ciekawe, śmieciami palą nie tylko najbiedniejsi z nas. Zdaniem kominiarzy przedział klasowy jest ogromny. Śmieciami jednak paliliśmy także wcześniej.
– Każdemu zależy na oszczędnościach, ale to złudne myślenie – zauważa Maciej Rogala. – Dwadzieścia, czy nawet piętnaście lat temu nie mieliśmy po prostu tylu surowców, które zawierały sztuczne substancje. Teraz kartony po mleku, czy butelki zawierają trujący podczas spalania plastik. Wcześniej także ludzie palili śmieciami, na przykład płytami wiórowymi, ale nie było w powietrzu aż tylu toksycznych rzeczy – kontynuuje.

Ptasie gniazda,
sprzęt budowlany, butelki...

Piec i komin to nie śmietnik – podkreślają kominiarze. To teoria, o której nie każdy ma ochotę pamiętać. Niemal codziennie, wędrując po wrocławskich dachach kominiarze natrafiają na przedmioty, które w kominie nie miały prawa się znaleźć.
–Najczęściej znajdujemy gniazda ptaków – w szczególności gołębi i kawek, które są najlepszymi budowlańcami. To akurat nie wina lokatorów, ani zarządców. Kawki są jednak pod
ochroną i jeśli jest okres lęgowy, a w gnieździe są młode, nie mamy prawa interweniować. Komin trzeba wyłączyć z eksploatacji – opowiada Rogala. A gdy jest to jedyny komin, mieszkań-cy muszą marznąć.
Zmorą kominiarzy oprócz ptaków są także budowlańcy. Kurtki, narzędzia budowlane – m.in. młotki uwieszone na linkach, cegły, zaprawy po remontach – to tylko niektóre rzeczy trafiające do kominów.
– Niektórzy uważają, że komin to taki specjalny śmietnik, do którego można wsadzić dosłownie wszystko.Nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo jest to groźne. Potem kłopot mają lokatorzy, bo komin się zapycha, ale też my, bo nie zawsze do tych przedmiotów da się tak łatwo dojść – mówi Grzegorz Szach-niewicz, kominiarz-czeladnik z „Floriana”. – Często kominy są zapchane także pozostałościami po remontach. Gdy ktoś w pionie na wyższym piętrze kuje ściany, wszystko sypie się do
przewodów kominowych. Później często ich udrażnianie kończy się... kuciem ścian na niższych piętrach – dodaje.
Po remontach kominiarze w kominach znajdują także butelki. Trafiają się te po alkoholu, ale również znacznie bardziej trujące – plastikowe.

– Ludzie nie rozumieją jednak, że plastik bardzo źle się pali, a żeby się w ogóle spalił to musi być mocny żar – zwraca uwagę Ryszard Mazur, mistrz kominiarski z firmy KominPol.
Jak wspomina, niedawno miał zgłoszenie, że na jednej z klatek przy ul.Komuny Paryskiej wyczuwalny jest drażniący, chemiczny zapach na klatce schodowej. Okazało się, że w jednym z mieszkań palone były drzwi znalezione na śmietniku. Nie była to patologiczna rodzina. Ale mieszkańcy nie mieli po prostu pracy i pieniędzy, a jak tłumaczyli, jakoś musieli się ogrzać – opowiada Ryszard Mazur.

Dolny Śląsk leży na miedzi. Wytapiamy ją też w domach
Niektórym drzwi nasączone lakierem nie wystarczają.Wolą korzystać z... remontów linii kolejowych.
– Teraz już jest tego mniej, ale jeszcze rok, czy dwa temu widziałem, jak mieszkańcy palili kolejowymi podkładami. To jedne z najbardziej niebezpiecznych śmieci trafiających do pieców, ponieważ są nasączone rakotwórczym kreozolem, czy olejem wylewającym się z przejeżdżających pociągów – zauważa Grzegorz Szachniewicz. – Gdy ktoś pali podkładami, czuć to już w drzwiach do mieszkania.
Wrocławskiemu kominiarzowi jedna sytuacja utkwiła w pamięci szczególnie.
– Pamiętam starszą panią, która nawet nie wiem jak przytaszczyła do domu podkład, przerąbała go na pół, a później próbowała wsadzić do pieca. A że się nie mieścił, to otworzyła drzwiczki pieca i próbowała go dopchnąć nogą – wspomina Szachniewicz.
Jak z kolei zauważa Ryszard Mazur, palenie podkładami to proceder obrzeży, nie centrum.
– Przyniesienie i wniesienie do kamienicy podkładów nie jest takie proste.Nie porąbie się ich po cichu. W domku jednorodzinnym jest jednak większa intymność i sąsiad od razu nie zauważy, co kto robi i czym chce palić. Podkłady są atrakcyjne jako surowiec. Są duże, a dodatkowo nasączone chemią, więc palą się bardzo dobrze. A ludzie nie zdają sobie sprawy, jak bardzo się tym trują – załamuje ręce Ryszard Mazur.
Mało kto wie, że piece we wrocławskich mieszkaniach nie tylko służą do ogrzewania, ale co niektórym zastępują dymarki.
– Bywa, że osoby zbierające surowce wtórne odzyskują miedź w domowych piecach. Ogrzewania z tego nie ma żadnego, ale w ten sposób odzyskują metal z kradzionych kabli – zaznacza Maciej Rogala.

Polak lubi wygodę, ale palić w piecu nie potrafi
Gęsty, czarny dym wydobywający się z komina nie zawsze oznacza, że lokatorzy palą śmieciami lub najniższej jakości węglem.
– Najczęściej w palenisku nie ma żadnych śmieci, a po prostu węgiel jest źle spalany. Gdy pali się umiejętnie, z komina wydobywa się jedynie para wodna – tak jest choćby w przypadku elektrociepłowni, a przecież mówi się błędnie, że to największy truciciel – podkreśla Grzegorz Szachniewicz.

Jakie błędy podczas palenia popełniamy najczęściej?
– Polak jest bardzo wygodny i nie lubi się przemęczać. Załaduje opałem cały piec, zamknie go i już. Zyskuje czas, ale traci pieniądze, bo w ten sposób jedna trzecia energii idzie w komin i ulatnia się do atmosfery razem ze wszystkimi zanieczyszczeniami. Powinniśmy dorzucać do
pieca częściej i małe ilości. Dzięki temu opał się spali, a nie stopi – tłumaczy Szachniewicz.
A jego koledzy dodają, że palenie w piecu utrudnia także docieplanie budynków.
– Wymieniamy okna, więc straty ciepła są coraz mniejsze. Do reakcji spalania potrzebne jest jednak powietrze, a gdy nie ma wystarczającej ilości, to nieważne jak dobrego węgla będziemy używać, on się nie spali tylko stopi – zwraca uwagę Maciej Rogala. – Palenie węglem nie jest niczym złym, trzeba to jednak robić w odpowiednich warunkach, w odpowiedni sposób i w odpowiednich urządzeniach – dodaje.

Kominiarze tłumaczą też, że godnym uwagi i zastosowania sposobem palenia jest tzw. palenie od góry, podczas którego większość pyłów, ale także tle-nku węgla wypala się w piecu, a nie ulatnia.
– Dym i smród powstają, gdy dużą ilość paliwa podpalasz od
dołu lub wrzucasz na żar. Całe to paliwo gwałtownie się podgrzewa, naraz uwalniając mnóstwo lotnej smoły, której nie da się dopalić najpierw przez brak wysokiej temperatury a potem, gdy temperatura już jest, przez brak wystarczających ilości powietrza, bo lotnej smoły jest naraz za dużo – wyjaśnia WojciechTreter, twórca serwisu CzysteOgrzewanie. – Gdy palimy z niską temperaturą wszystko idzie w komin i mamy kłęby dymu. W ten sposób tracimy też często blisko jedną trzecią energii – dodaje Ryszard Mazur.

O stratach w energii świadczy najczęściej sadza, czyli mówiąc prościej – niespalony węgiel osadzający się w kominie.
Popularnym błędem, zdaniem kominiarzy jest też palenie nieodpowiednim, bo niesezonowanym drewnem.
– Często jest to również drew-no z drzew iglastych, w którym jest dużo substancji żywicznych. Takie drewno nadaje się do elektrociepłowni, ale na pewno nie do domowego kominka – zaznacza Maciej Rogala.
Zamiast likwidować,
przesuwamy źródło smogu
We Wrocławiu wciąż jest ok. 30 tysięcy pieców węglowych, potocznie zwanych kopciuchami. Choć rządowy program finansujący wymianę pieców węglowych KAWKA przestanie funkcjonować w połowie roku, wrocławscy urzędnicy nie przestaną przyjmować wniosków mieszkańców. W styczniu ruszył program KAWKA+, na który gmina przeznaczy w tym roku 20 mln zł. Za te pieniądze uda się wymienić 2 tysiące pieców. Co roku kwota ta będzie powiększana o dwa miliony zł (dodatkowe 200 pieców wymienionych więcej) tak, iż w 2028 roku na wymianę 4 tysięcy pieców zostanie przekazane 40 mln zł.
Zdaniem wrocławskich kominiarzy wymiana pieców nie rozwiąże problemu całkowicie. Ba, nadal będziemy zimą truci smogiem.
– To fakt. Wyprowadzamy urządzenia na paliwo tradycyjne z centrum. Sami miesięcznie wydajemy po 10 opinii na wymianę pieców w ramach projektu KAW-KA. Jednak w tym samym czasie na obrzeżach miasta, zwłaszcza na zachodzie odbieramy po 30 budynków, w których zainstalowane są kotły na ekogroszek, a do tego najczęściej jeszcze kominek i grill. Równanie jest proste. Na miejsce jednego pieca kaflowego w centrum powstaje dziewięć innych urządzeń na paliwo stałe poza nim – szacuje Grzegorz Szachniewicz.
Jak dodaje, za kilkanaście lat obecne obrzeża będą znacznie bliżej centrum niż w tej chwili. Smog przywieje nam wiatr.
– We Wrocławiu najczęściej wieją wiatry zachodnie, więc to wszystko co tam wyleci z kominów, zostaje przywiane nad centrum – snuje ponurą wizję Szachniewicz.

Wcześniej nie było jednak lepiej. Dwadzieścia lat temu też paliliśmy węglem i to znacznie więcej.
– W niemal każdym domu był piec kaflowy, kuchnia węglowa i podgrzewacz wody. Poza tym na samym Starym Mieście było 70 kotłowni lokalnych. Węglem ogrzewane były też duże budynki – choćby popularny Feniks – twierdzi Maciej Rogala.
Smogu pozbędziemy się dopiero za 10 lat. Orężem w walce z trującymi pyłami mają być uchwały antysmogowe przegłosowane przez radnych sejmiku wojewódzkiego pod koniec listopada ubiegłego roku. Uchwały wprowadzą zakaz instalowania kotłów na paliwa stałe już od 1 lipca tego roku. Po tej dacie będzie można jedynie dokończyć montaż pieców lub go rozpocząć, jeśli decyzja o pozwoleniu została wydana przed 1 lipca 2018 roku.Z kolei już od 1 lipca 2024 roku nie będzie można użytkować tzw. kopciuchów, czyli pieców pozaklasowych, poniżej 3 klasy. Paliwa stałe z uży-tku zostaną wycofane za 10 lat – 1 lipca 2028 r.
Nie będzie już można używać też kominków, jeżeli są one podstawowym źródłem ciepła w lokalu, a emisja szkodliwych pyłów będzie przekraczała 50 mg na metr sześcienny. W innym przypadku właściciel kominka będzie musiał zamontować elektrofiltry. Z tego zapisu skorzystają m.in. właściciele restauracji i pizzerii palących węglem drzewnym.

Kominiarz puka – otwórz. Robi przegląd – żądaj protokołu
Choć część mieszkańców chciałaby podłączyć mieszkanie do
sieci gazowej, nie zawsze jest to możliwe. Wszystko przez polskie prawo budowlane.
– Nie zawsze mamy możliwość wydania opinii zezwalającej na instalowanie ogrzewania gazowego. A to brakuje odpowiednich przewodów kominowych, a to wentylacji wywiewnej. Często te budynki są też pod opieką konserwatora zabytków i nie można niczego poprawić, na przykład poprowadzić przewodów na zewnątrz. Alternatywą zostaje wtedy dużo droższy prąd, więc mieszkańcy zostają przy piecach, choćby kaflowych – mówi Maciej Rogala.
Przewody kominowe są też coraz rzadziej czyszczone.Dawniej przy okazji przeglądów robiło się nawet osiem razy w roku. W tej chwili w budynkach jednorodzinnych nie trzeba robić tego wcale. To z kolei może prowadzić do pożarów i zaczadzeń - najczęstszych zimą powodów wyjazdów strażaków.
– Gdy pali się komin pokryty sadzą ,wytwarza się temperatura nawet w granicach 1000 stopni i nieprzewidywalna ilość gazów, które muszą wyjść kominem. Często przez ich dużą objętość dochodzi do pęknięć komina, a w skrajnych przypadkach nawet rozerwania – mówi Mazur.
Gdy wydarzy się tragedia, odpowiedzialność za komin ponosi kominiarz.Ale pod jednym warunkiem! Musimy mieć podpisany protokół z corocznego przeglądu.
– Żaden rachunek, czy kwitek nie znaczy, że kominy zostały sprawdzone i oczyszczone prawidłowo. Jedynie protokół sprawia, że w razie pożaru odpowiedzialność za przewody kominowe poniesie kominiarz. Legitymujmy też kominiarzy. Ten prawdziwy zawsze pokaże legitymację, fałszywy zmyje się jak kamfora. Przede wszystkim nie bójmy się ich wszczać do domów – zaznacza Maciej Rogala.

Bo kominiarz nie jest od tego, żeby przynosić szczęście, gdy łapiemy się za guzik. Ma pomóc nam oddychać czystym powietrzem i czasem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Komin prawdę powie. Kominiarzowi. Bo kominiarz wie, czym palimy w piecach i trujemy - Plus Gazeta Wrocławska

Wróć na i.pl Portal i.pl