Kobiety w Stoczni Gdańskiej: działaczki Solidarności, artystki i pracownice

Dagmara Olesińska
Wybraliśmy się na wycieczkę po gdańskiej stoczni - śladami pracujących tam kiedyś kobiet. Historie znanych działaczek - Aliny Pienkowskiej, Henryki Krzywonos i Anny Walentynowicz, a także tych mniej znanych - spawaczek, izolatorek i dźwigowych.

W spacerze śladami kobiet - dawnych pracownic Stoczni Gdańskiej, towarzyszy nam Barbara Borowiak z Instytutu Kultury Miejskiej. - To trasa prowadząca w większości przez nieistniejące już miejsca i zapomniane nazwiska, przypominająca bohaterki codziennego życia w stoczni - mówi nasza przewodniczka. - Opowiem państwu o funkcjonowaniu kobiet w zmaskulinizowanym zakładzie pracy.

Panie administratorki

Na czele stoczni, jako jej szef, zawsze stał mężczyzna, ale mówi się, że nieoficjalną władzę stanowiły też panie z administracji.

- Tu, gdzie stoi mur przy bramie numer 2, do ściany był doczepiony budynek administracji - rozpoczyna opowieść Borowiak. - W latach największej świetności w stoczni pracowało nawet 20 tysięcy osób - to było wręcz małe miasteczko, które wymagało dobrego zarządzania i zaopatrzenia. Tym zajmowały się administratorki. To one decydowały o przyznawaniu mieszkań, pokoi w hotelach pracowniczych, zapomogach i deputatach węglowych czy nawet na mydło i kolonie dla dzieci.

W tym miejscu się nie przeklinało i trzeba było grzecznie zapukać do drzwi. Majstrowie i mistrzowie zarządzający brygadami w stoczni znani byli ze swojego dosadnego języka, lecz gdy wchodzili do pań z administracji, zamieniali się w potulne baranki.

Panie sprzątaczki

Na każdym wydziale musiało pracować przynajmniej pięć kobiet, w związku z tym potrzebna była dla nich oddzielna szatnia.
Jednak jak wspominają pracownice - tzw. nieprzyjemność podglądactwa spotykała je codziennie, zwłaszcza że jak wynika z relacji Henryki Krzywonos, w łazienkach i prysznicach nie było klamek.

- W szatniowcu przy wydziale W2 przebierały się również panie sprzątaczki - dodaje nasza przewodniczka. - To niezwykła grupa kobiet, o której mówi się dziś dwugłosem. Są panie, które opowiadają, że studentki, które sobie dorabiały po zajęciach, sprzątając w stoczni, miały bardzo ciężko i, niestety, była to grupa, dla której mężczyźni mieli najmniejszy szacunek. Bardzo często były one ofiarami zaczepek seksualnych.

Z kolei panowie o kobietach sprzątaczkach mówią, że naciągały stoczniowców na dzieci i małżeństwo.

Panie ze stołówek

Oprócz szatniowców, prawie przy każdym wydziale była również stołówka. Dziś jedną z niewielu wciąż działających jest Bufet u Kazia.

- Jedzenie podawały panie w pomiętych i brudnych fartuchach, wszędzie pełno było karaluchów - relacjonuje Borowiak. - W jadłospisie były głównie bułki z masłem i dżemem lub serem - akurat jego nigdy w stoczni nie brakowało. Można było też zjeść makaron lub ryż ze śmietaną.

Jeżeli ktoś nie chciał iść do stołówki, to mógł zjeść w barze, jednak tam głównie były landrynki i kompot.
- W związku z tym że przerwa śniadaniowa była dość krótka, to w czasach gdy Anna Walentynowicz zaczęła podpadać dyrekcji stoczni i w związku z tym że drastycznie obcinano jej godziny pracy, zbierała ona od ludzi kartki na mleko, szła po nie do stołówki i rozwoziła wszystkim na wydziały, żeby się nie nudzić - opowiada Borowiak. - To bardzo zdenerwowało dyrekcję, która natychmiast jej tego zabroniła, ponieważ jak uzasadniono - "ujawnia złą organizację zakładu pracy".

Pani spawaczka

Anna Walentynowicz do Stoczni Gdańskiej trafiła z fabryki margaryny. Zaczęła od stanowiska spawaczki. Wielokrotnie pokazywano ją na plakatach propagandowych jako dziewczynę z piłą i młotkiem - świetny przykład robotnicy, która czterokrotnie była nagradzana jako przodownica pracy, wyrabiająca 270 proc. normy.

- Nawet w 1953 roku, gdy stocznia po raz pierwszy wyrobiła swoją normę i puściła statek Nysa, uhonorowano Walentynowicz tym, że została jego matką chrzestną - dodaje nasza przewodniczka. - W swojej biografii opowiada ona o imprezie po wodowaniu, podczas której nie dość, że mimo ósmego miesiąca ciąży była zmuszona do picia alkoholu, to doświadczyła też zaczepek seksualnych.
Wśród spawaczy Anna Walentynowicz była jedną z niewielu kobiet, mogła więc otrzymać tylko za duży kombinezon i buty, które wypychała gazetami. Opowiadała kiedyś o tym, że gdy wczołgiwała się do kadłuba, nie było tam już miejsca ani na latarkę, ani na wentylację, więc bardzo szybko traciło się zdrowie. O zmianę stanowiska pracy poprosiła dopiero po 15 latach.

- Przeniesiono ją wtedy na suwnicową. Wszystkim mężczyznom, w ramach rekompensaty, gdy zmieniano pracę ze względu na złe warunki zdrowotne, podwyższano pensję, a Walentynowicz obniżono. Strasznie denerwowała ją deklaracja, że "wszyscy jesteśmy równi", bo nawet jeżeli suwnicowych było 80 procent, to nigdy mistrzem pomocy nie była kobieta, lecz zawsze mężczyzna - komentuje Borowiak. - Podobno była to kwestia bariery mentalnej, czyli chodziło o to, że panie podobno nie przeklinały. Chociaż ja się spotkałam z jedną z niewielu mistrzyń malarzy i dawno takich wiązanek nie słyszałam - śmieje się.

Panie izolatorki

Kiedyś do stoczni przychodził materiał w postaci blachy, a wychodził cały statek, łącznie z wyposażeniem. Na początku taką blachę trzeba było oczyścić gorącym piaskiem, a następnie zabezpieczyć różnymi roztworami. Potem na rurę wchodziły panie izolatorki - w tym wydziale 100 proc. pracowników stanowiły właśnie kobiety, a było to jedno z najbardziej szkodliwych dla zdrowia stanowisk.

- Zajmowały się tym panie, ze względu na swoje rozmiary, bo łatwiej niż mężczyźni mogły wejść do rury - wyjaśnia nasza przewodniczka. Był taki czas, tuż przed strajkiem w 1980 roku, kiedy wprowadzono nowy materiał do izolacji, który jak się okazało - był trzykrotnie bardziej szkodliwy niż poprzedni, a na dodatek łamliwy. Izolatorki ostrzegały o tym swoich mistrzów, próbowały nawet spotkać się z dyrekcją stoczni. By zamknąć im usta, podniesiono im pensję o 2 zł za godzinę. Jednak gdy rury zaczęły pękać, odpowiedzialność ponosiły właśnie izolatorki.

Najgorsze jednak było to, że całe lata walczyły, by uznano za chorobę zawodową azbestozę, na która izolatorki chorowały powszechnie. Jako ostatnie dostały tzw. kartki zagrożenia zdrowia, uprawniające do rehabilitacji w stoczniowej przychodni. Tak samo musiały zabiegać o żłobek, bo panie izolatorki w większości były samotnymi, samodzielnymi matkami.

To również na tym wydziale doszło do gwałtu w rurze. Dziecko, które się narodziło w jego wyniku, stocznia uznała za swoje i płaciła matce alimenty.

- Dla mnie to niezwykle bohaterski wydział - przyznaje Borowiak. - Nie dało się tutaj pracować, nie tracąc zdrowia, ale te kobiety się na to decydowały, by zapewnić byt dzieciom. Proszę też zwrócić uwagę na obraz, który się znajduje na nieodległym budynku, na to, kto w tym budynku pracował, a do kogo skierowany jest napis - "Tatusiu, pracuj bezpiecznie".
Panie pielęgniarki i lekarki
Ostatnim punktem na mapie spaceru jest żółty, przeszklony budynek dawnej przychodni stoczniowej i szary szpital. Stoczniowa służba zdrowia stała na bardzo wysokim poziomie. Do wyspecjalizowanej poradni rehabilitacyjnej przyjeżdżali ludzie z całego kraju.

Z tym miejscem związane są opowieści o kryciu stoczniowców w czasie strajku, gdy doktor Buczkowska kładła ich na łóżkach i bandażowała, żeby nie dało się ich rozpoznać, a później wypuszczała tylnym wyjściem.

Gdy wybuchły strajki, w gabinecie okulistycznym pracowała Alina Pienkowska - drobna kobieta w lokach i okularach, z cieniutkim głosem, ale za to olbrzymim autorytetem. - W momencie kiedy dowiedziała się, że jest strajk, próbowała się skontaktować przez centralę telefoniczną z Jackiem Kuroniem, żeby go o tym poinformować, bo przygotowywał on wtedy mapę strajków w Polsce - opowiada nasza przewodnicza. - Musiała również prosić o jedzenie, bo bramy stoczni zamknięto, a na jej terenie zostało mnóstwo ludzi. Tymczasem dyrekcja odłączyła radiowęzeł i telefony. Gdy Alina Pienkowska zaczęła dyktować Kuroniowi pierwsze postulaty strajkujących, połączenie zostało przerwane. Wtedy wymknęła się ze stoczni i pobiegła na dworzec PKP. Podeszła do okienka informacji kolejowej i powiedziała, że musi przekazać wiadomość o wybuchu strajku w stoczni. Panie z okienka oczywiście pomogły.

- Takich historii są tysiące - mówi Barbara Borowiak. Dlatego organizatorzy projektu "Metropolitanka" nadal szukają osób, które zechciałyby podzielić się z nimi swoją wiedzą na temat Stoczni Gdańskiej i jej pracownic, artystek oraz działaczek.

Poznaj działaczki Solidarności, artystki i pracownice Stoczni Gdańskiej

Stoczniowe żurawie są jednym ze znaków rozpoznawczych Gdańska, tak samo jak stocznia - miejsce, gdzie się tworzyła najnowsza historia Polski. Od niedawna można zwiedzać postindustrialną przestrzeń Młodego Miasta. Instytut Kultury Miejskiej zaprasza na spacery po terenach postoczniowych. W ramach projektu "Metropolitanka" można je przemierzać według klucza tzw. herstorii (her story - z ang. "jej historia"), czyli poprzez role i działania kobiet. Do niedawna stocznię kojarzono wyłącznie z mężczyznami - spawaczami, budowniczymi statków, strajkującymi. A przecież wśród nich były również kobiety. "Metropolitanka" odkrywa zapomniany fragment historii stoczni, szukając na jej terenie kobiet, których życie i działania zmieniły bieg historii. Podczas spacerów odwiedzane są miejsca, gdzie przez kilkadziesiąt lat pracowało, tworzyło, a nawet mieszkało jednorazowo aż 5 tys. kobiet. Przewodniczki przywołują historie pań, które dekorują kwiatami stoczniową bramę, przypominają rolę i wkład działaczek Solidarności, opowiadają o artystkach tworzących na terenie stoczni.
Szczegółowe informacje o projekcie "Metropolitanka" i jej trzech trasach zwiedzania oraz terminy spacerów w sierpniu znajdują się na stronie internetowej ikm.gda.pl/metropolitanka.

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij, zarejestruj się i korzystaj za darmo:
www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Kobiety w Stoczni Gdańskiej: działaczki Solidarności, artystki i pracownice - Dziennik Bałtycki

Wróć na i.pl Portal i.pl