Kłótnia Glika z Krychowiakiem, czyli tajemnice kadry Adama Nawałki [FRAGMENT KSIĄŻKI]

Sebastian Staszewski
Adam Nawałka świadomie zrezygnował z dyktatury w szatni. Tam dał piłkarzom przestrzeń tylko dla nich. To oni mają się wzajemnie motywować, podkręcać atmosferę, tonować.
Adam Nawałka świadomie zrezygnował z dyktatury w szatni. Tam dał piłkarzom przestrzeń tylko dla nich. To oni mają się wzajemnie motywować, podkręcać atmosferę, tonować. Bartek Syta
"(…) Jeszcze przed mistrzostwami spor postanowili załatwić bez słów Kamil Glik i Grzegorz Krychowiak. Chociaż właśnie od słów się zaczęło. Już w trakcie pierwszej połowy towarzyskiego meczu z Litwą w Krakowie doszło do utarczek między dwoma samcami alfa. Krychowiak niewybrednie skrytykował błędy w ustawieniu Glika. Kiedy piłkarze weszli do szatni, obrońca naskoczył na upominającego go „Krychę”. – Weź, kurwa, zamknij mordę! – krzyknął Glik." - jak zakończyła się ta awantura? O tym poniżej.

Nawałka, rocznik 1957, to pracoholik. Robot o niewyczerpalnych siłach. Analiza taktyczna kończy się o czwartej rano? Współpracownikom mówi: „Idę spać, bo o siódmej mam basen”. Noc spędzona na oglądaniu meczów? „Panowie, rano wszyscy uśmiechnięci i w pełnej gotowości”. Kolejne problemy? „Nie ma problemów. Są tylko pytania i rozwiązania”. Futbol działa na niego jak narkotyk, nie pozwala zasnąć. Po awansie na Euro jeden z reporterów spytał trenera, czy miał już czas na urlop. Nawałka z poważną miną odpowiedział: „Tak. Po meczu z Irlandią mieliśmy kilka wolnych godzin”.

CZYTAJ TAKŻE: Radosław Gilewicz ocenia powołania Adama Nawałki. "Potrzebujemy świeżej krwi"

- Nie wiem, jak on to robi! Widziałem Adama po nieprzespanych nocach, a wyglądał, jakby właśnie wrócił z wakacji: uśmiechnięty, wykąpany, wypachniony, pełen siły. My po takiej samej pracy jesteśmy bladzi i zmęczeni. Trener jest niczym maszyna. Od innych też oczekuje, że będą funkcjonować jak on - mówi jeden ze współpracowników Nawałka. Nowy sztab został zaprezentowany mediom na konferencji podczas zgrupowania w Grodzisku. Jego członkowie nie dostali wiele czasu na pokazanie się przed kamerami i obiektywami aparatów czy na rozmowy z reporterami. Najpierw niczym najpilniejsi uczniowie zasiedli w pierwszym rzędzie przed konferencyjnym stołem, a po kilku minutach pożegnali się z dziennikarzami, bo… musieli wracać do pracy.

Sebastian Staszewski, „Tajemnice kadry”, Wydawnictwo Czerwone i Czarne, Warszawa 2018
Sebastian Staszewski, „Tajemnice kadry”, Wydawnictwo Czerwone i Czarne, Warszawa 2018

Nawałka swoją filozofię przedstawił już w dniu prezentacji. W wywiadzie, którego udzielił Łukaszowi Wiśniowskiemu z kanału „Łączy nas piłka”, grał w otwarte karty. - By osiągnąć wynik, wszystko musi być poukładane. Morale, mentalność, organizacja gry i organizacja w ogóle. To czynniki, które wpływają na poziom - wyliczał. Jeśli ktoś miał jeszcze wątpliwości, czy kadra nadal będzie miejscem towarzyskich zjazdów piłkarzy, szybko je stracił. Nawałka wysłał zawodnikom jasne ostrzeżenie: - Jest czas na pracę i na przysłowiowego grilla. Ale jeżeli komuś wydaje się, że grill będzie przed pracą, to nie ma dla niego miejsca w tej drużynie.

- Tak jest do dziś. U trenera wszystko jest dla ludzi, jest czas na integrację czy piwko. Ale ta pora przychodzi dopiero po dobrze wykonanej robocie - tłumaczy Mączyński.

- Trener ma zasady nie tylko w pracy, ale i w życiu. Uważa, że trzymanie się tych reguł może przynieść sukces - dodaje Arkadiusz Milik, który też poznał Nawałkę podczas gry w Górniku.

Profesjonalizm Nawałki jest znany od lat. Jeszcze jako piłkarz zabrał na jedno ze zgrupowań Wisły Krakowa sokowirówkę oraz 30 kg marchwi i jabłek, by codziennie przygotowywać sobie soki. A działo się to w czasach, kiedy na piłkarskich obozach poza wodą królowała popijana piwem wódka. Masaże Nawałka lubił tak bardzo, że złośliwi koledzy ochrzcili go Ciepłym. Przed rodzinnym domem w Rudawie wybudował kort, by dzięki bieganiu z rakietą w dłoni rozwinąć szybkość, zwrotność i dynamikę.

CZYTAJ TAKŻE: Na kadrę nie jedzie się w roli turysty. Kto w Arłamowie zasłuży na mundial?

Od dawna dużą wagę przykłada też do ubioru. W PRL z zagranicznych wojaży zamiast kolejnych butelek whisky przywoził dżinsy. Kiedy w 1978 roku wraz z Czesławem Niemenem i Marylą Rodowicz wrócił ze Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów na Kubie, był opalony i wystrojony niczym model. Postanowił także i w kadrowiczach zaszczepić zamiłowanie do dobrej prezencji. Od obozu w Grodzisku zawodnicy mieli ubierać się zgodnie z jego zaleceniami.

Zamówienie partii bezrękawników dla piłkarzy nadzorował osobiście. Słabość Nawałki do tego ubioru ujawniła się, kiedy zasiadał na ławce Górnika. Teraz mieli je polubić także kadrowicze. Kilku z nich podeszło jednak z dystansem do modowych sugestii.

- Wcześniej nikt w bezrękawnikach nie chodził. Chłopaki założyli je dopiero pod wpływem trenera. Niektórzy tych kamizelek używali później jako poduszek w samolocie. Dziś piłkarze wolą kurtki, ale trener nie zmienił przyzwyczajeń: bezrękawnik i czapeczka z daszkiem muszą być - mówi magazynier Paweł Kosedowski.

- Podśmiewaliśmy się z tych kamizelek. Niewielu chciało w nich chodzić, ale zakładaliśmy je wszyscy, by nie prowokować trenera - przyznaje Jakub Rzeźniczak.

Zasady od początku były jasne. Zaraz po przyjeździe na zgrupowanie piłkarze mieli iść się przebrać, by podczas powitalnych rozmów z dziennikarzami nosić jednolity strój. Nawałka zwracał uwagę nawet na kolory. Na co dzień kadrowicze chodzili w czerwonych koszulkach, bo białe były zarezerwowane na dzień meczowy. Reżim w sprawie ubioru narzucono bezwzględnie.

Sytuację ze zgrupowania w Abu Zabi wspomina Rzeźniczak: - Na jedno ze śniadań zeszliśmy z Kubą Wawrzyniakiem w białych koszulkach. Nie było ich specjalnie widać, bo mieliśmy na sobie bluzy. Ale trener Zając jakoś zauważył tę biel i spanikowany przybiegł do nas. Nie było dyskusji: „Biegnijcie się przebrać, bo zaraz trener zobaczy!”. Cały sztab był wówczas zestresowany tymi wszystkimi zaleceniami. - Słowo daję, wystawał ledwie kawałeczek koszulki. Ale musieliśmy ją zmienić… Wiadomo, że takie sytuacje od razu budzą pytanie: „po co?”. Ale trener był w tym wszystkim bardzo przekonujący - dodaje Wawrzyniak.

W Grodzisku wszyscy piłkarze dostali specjalne skarpety kompresyjne, które wspomagają krążenie w nogach podczas podroży samolotem. Półtora miesiąca później, przed trwającym 11 godzin lotem na obóz w Abu Zabi, okazało się, że kilku reprezentantów nie zabrało ze sobą specjalnych podkolanówek.

- Trener zakazał wtedy wydania kolejnej pary. Po to, byśmy zapamiętali zasady - wspomina bramkarz Rafał Leszczyński, dla którego wylot do ZEA był drugim i ostatnim kontaktem z kadrą.

(...) W Grodzisku, po powitalnej kolacji, Nawałka rozpoczął wyliczanie obowiązków kadrowiczów. Z każdą minutą coraz bardziej przypominał nadgorliwego opiekuna kolonii, który potrafi zepsuć każde wakacje. Piłkarze patrzyli na siebie coraz większymi oczami. Nadchodziły rządy twardej ręki. Autorytet - wydawało się - miał zostać zbudowany siłą. Metody rodem z kraju demokracji ludowej, gdzie są ludzie od mówienia i ludzie od słuchania, niezbyt przypadły do gustu większości zawodnikom.

vivi24/x-news

POLECAMY:

- Pojawiło się wiele nowych reguł. Nie było łatwo przejść nad tym wszystkim do porządku dziennego, każdy potrzebował trochę czasu. Szczególnie że niektóre pomysły trenera były dość radykalne - mówi Adrian Mierzejewski. - Do reprezentacji został przeniesiony schemat z Górnika, gdzie wszystko funkcjonowało identycznie. Od razu to zauważyłem - ocenia Madej. Pierwszym punktem zapalnym okazały się kilkuminutowe spacery, które przed śniadaniem piłkarze mieli odbywać wokół hotelu. Zdaniem Nawałki w ten sposób zażywali dodatkowej dawki tlenu przed posiłkiem.

- Nie rozumieliśmy tego. Większość z nas grała na Zachodzie. Tam takich pomysłów nie było, a tu nagle każe się nam przed jedzeniem chodzić między drzewami, bo tak jest niby zdrowo. Trener był rygorystyczny. Chciał, by w kadrze było jak w wojsku - wspomina Szukała. - Wychodziłem przed hotel na minutę, chowałem się za rogiem i wracałem. Tak, żeby było widać mnie w drzwiach - przyznaje Leszczyński. - Nikt nie chciał spacerować. To było… dziwne - uważa Mierzejewski. - Czuliśmy się jak w przedszkolu: tego nie wolno, tamtego też, na posiłki wchodzimy równo, siadamy na znak, wstajemy na znak. Kurwa, to nie było letnisko, tylko spotkanie dorosłych facetów! - dodaje były już reprezentant.

Inne zdanie na temat spacerów ma Mączyński: - Można mówić, że to był dom wariatów, ale chodziło o zbudowanie dyscypliny, która miała ułatwić nam życie. Czas pokazał, że trener miał rację. Dziś wszyscy akceptują jego reguły. Te nie ograniczyły się do spacerów. Kolejne reguły to: obowiązek wyciszania telefonów podczas posiłków, kary za spóźnienie oraz wejście do jadalni dopiero na sygnał selekcjonera. Piłkarze kręcili głowami, kiedy Nawałka stał przed drzwiami i z zegarkiem w ręku odliczał sekundy do godziny 13, czyli pory obiadu. Dopiero na jego znak kadrowicze mogli zasiąść za stołami.

CZYTAJ TAKŻE: Paweł Golański o powołaniach: Adam Nawałka ma jeszcze cztery, lub pięć znaków zapytania

Jedzenie także zaczynało się na sygnał trenera, którym było życzenie „smacznego”. To słowo nie padło dopóty, dopóki cały sztab i wszyscy piłkarze nie zasiedli na swoich miejscach. - Nikt ze sztabu nie podszedł do szwedzkiego stołu, zanim nie zrobił tego trener. Dopiero kiedy Nawałka nałożył sobie jedzenie, robili to trenerzy Tkocz, Zając i reszta. Widziałem po minach innych zawodników, że byli w szoku. Mnie to tak nie zaskoczyło, bo mój ojciec był żołnierzem, więc byłem przyzwyczajony do takiego drylu - opowiada Celeban.

Na komendę odbywało się nie tylko jedzenie, ale i picie wody. W salce hotelu Fairmont w ZEA , gdzie kadrowicze mieli odprawy taktyczne, stał stolik z butelkami mineralnej. Każdy wchodzący na odprawę musiał zabrać jedną butelkę. Kiedy ktoś o tym zapomniał, Nawałka wbijał w niego wzrok. - Mnie chłopaki z Górnika ostrzegli, bym od razu zabrał wodę. Kilku innych zawodników nieźle się napociło, zastanawiając się, dlaczego trener tak na nich patrzy. Może nie słyszeli, jak pan Adam powtarzał: „Panowie, pijcie, bo woda to życie!” - wspomina Michał Masłowski.

(…) Za nieprzestrzeganie zasad ustalono kary. Spóźnienie? 100 złotych. Telefon zadzwoni w trakcie obiadu? To samo. Nieodpowiednia koszulka założona na spacer? Kolejna stówka. W dni meczowe kary podwajano. Piłkarze zarabiają miliony, więc wysokość grzywien nie robiła na nich wrażenia, ale nikt nie chciał płacić na oczach kolegów. Jeszcze poważniejszą karą był gniew selekcjonera.

Łukasz Szukała przekonał się o tym, kiedy zaspał na odprawę przed meczem z Gibraltarem. - Źle nastawiłem budzik. Kiedy zobaczyłem minę Nawałki... To było gorsze niż kara finansowa. Przed kolejnymi odprawami wolałem wstać 20 minut wcześniej niż o jedną minutę za późno - opowiada. Wspomina Wojciech Szczęsny: - To był szok dla wszystkich. Spacery po Grodzisku, dyscyplina nie tylko na treningach, ale także pomiędzy zajęciami. Komuś mogło się to podobać bardziej, ale większości podobało się mniej. Jednak przystosować musieliśmy się wszyscy, dyskusja była bez sensu.

(…) Choć przesądy Nawałka ma stałe, to sam zmieniał się z każdym miesiącem. Na początku piłkarze dowiadywali się o wyjściowym składzie na 90 minut przed rozpoczęciem meczu. Nie wszystkim takie długie oczekiwanie w niepewności służyło. Po prośbach zawodników trener zaczął ogłaszać wyjściową jedenastkę jeszcze przed obiadem, na krótkiej odprawie.

Na zgrupowaniu w Grodzisku Nawałka ogłosił kary, ale później przyszedł także czas na nagrody. Za udane eliminacje Euro prezentem było regeneracyjne zgrupowanie w Juracie, na które kadrowicze przyjechali z partnerkami i dziećmi. Nad morzem była też zapracowana na co dzień Anna Lewandowska, która na plaży prowadziła trening fitness dla innych żon i dziewczyn zawodników.

- To był strzał w dziesiątkę. Mogliśmy się lepiej poznać, zregenerować psychicznie, a nasze żony wypoczęły - mówi Kamil Glik. Do Juraty przyjechała również małżonka Nawałki, Katarzyna. A szarmancki trener zyskał sympatię partnerek swoich zawodników, którym nie szczędził komplementów, zwracając uwagę na ich fryzury czy makijaż. To była inna twarz Nawałki. Piłkarze przecierali oczy ze zdumienia. Choć trener zawsze jest elegancki i kulturalny, to nie widzieli go jeszcze brylującego w towarzystwie kobiet, odprężonego i zrelaksowanego. Choć w szatni jest samcem alfa, to niejeden mógłby mu pozazdrościć taktu i towarzyskiej ogłady.

Po niełatwym początku w Grodzisku kontakt Nawałki z piłkarzami stawał się coraz lepszy, i to nie tylko na plaży w Juracie. - Na jednym z treningów zaciął się Kamil Grosicki. Kogoś kopnął, nie trafił do bramki w prostej sytuacji, wpadł na Thiago Cionka. Na koniec uderzaliśmy rzuty wolne, ale „Grosik” poszedł usiąść na ławce. Siedział tam wkurzony, kiedy podszedł trener i zapytał go: „Jak jest?”. Na co Kamil: „Sam trener widział, jak...”. Nawałka aż podskoczył: „No jak? Widziałem, że wzorowo! Szybkość i moc jest, dołożymy trochę skuteczności i czego chcieć więcej?” - relacjonuje Peszko.

Podobną sytuację wspomina Mączyński: - Nie wyszedł mi mecz w Gruzji. Zawaliłem, miałem do siebie pretensje. Kiedy trener się o tym dowiedział, zaczął ze mną analizować spotkanie. I przypomniał mi, że tu miałem odbiór, po którym padła bramka dla nas, tam był dobry wślizg, wygrany pojedynek itd. Podbudował mnie na duchu.

- Czasem patrzyłem w lustro i pytałem siebie: „Seba, ty serio to potrafisz?”. Nie wiedziałem, dlaczego wcześniej nie umiałem pokazać tego, co zagrałem u pana Nawałki. On wyzwolił we mnie to, co najlepsze - komplementuje Sebastian Mila.

vivi24/x-news

POLECAMY:

Niektórych piłkarzy selekcjoner zaczął traktować wręcz jak partnerów. Taki układ ma z Robertem Lewandowskim. Często dyskutują, czasem o rozmowę prosi sam napastnik, jak po fatalnym w naszym wykonaniu, choć wygranym 2:1, meczu z Armenią. Spośród zawodników to Lewandowski ma największy wpływ na funkcjonowanie kadry. Ale innych piłkarzy Nawałka też słucha. - Nie powiedziałbym, że mam z trenerem taką relację jak z szefem. To raczej relacja partnerska. Rozmawiamy, dyskutujemy i to daje efekty. Kilka razy trener skorzystał z rad moich i innych kolegów. To siła szkoleniowca - potrafi słuchać zawodników i wyciągać od nich to, co najlepsze - podsumowuje Piszczek.

(…) Przed meczem z Czarnogórą Robert Lewandowski wyznaczył Michała Pazdana do wygłoszenia motywacyjnej mowy w szatni. - Bez rzeźbienia. Kilka mocnych zdań i jedziemy - poinstruował kapitan. Już w trakcie eliminacji Euro 2016 kolejni wskazani przez Lewandowskiego piłkarze wygłaszali przemówienia, które miały zagrzać reprezentację do boju. Kapitan słusznie założył, że dzięki temu wszyscy kadrowicze będą czuli się ważnymi członkami drużyny.

Każdy z nich - nie tylko na murawie, ale także w szatni - otrzyma szansę dołożenia swojej cegiełki do zwycięstwa.

W poprzednich meczach dynamiczną tyradę, która na wszystkich zrobiła duże wrażenie, wygłosił Kamil Glik. Nieśmiały Karol Linetty równie nieśmiało zaapelował „Jedziemy, panowie!”. Okrzyk Artura Boruca niemal poruszył ściany, a Krzysztof Mączyński zaserwował kolegom nieco przydługi wywód. Przemawiali także Łukasz Fabiański, Wojciech Szczęsny, Kamil Grosicki, Sławomir Peszko czy Jakub Błaszczykowski.

W Podgoricy przyszła kolej na Pazdana. Znany z piskliwego głosu stoper wczuł się w rolę i długo układał w głowie słowa, które miały poprowadzić reprezentację do zwycięstwa. Do pierwszego gwizdka Węgra Viktora Kassaiego pozostawało już tylko kilka minut. Kadrowicze stali w ciasnym kręgu, krzyżując na jego środku dłonie. Lewandowski skinął na defensora Legii Warszawa.

- Panowie, od samego początku siadamy na nich. Jeździmy na dupach, bo dziś możemy zdobyć ważne trzy punkty - rozpoczął Pazdan. - Nikt nie odstawia nogi, nikt! Cały stadion przyszedł, by ich dopingować. Ale to my będziemy górą. Siły są, umiejętności są, trzeba tyko to pokazać!

CZYTAJ TAKŻE: Selekcjonerze Nawałko, oni zasługują! Optymalna kadra reprezentacji Polski na MŚ 2018 [23 NAZWISKA]

Kiedy wszyscy czekali na kończące przemowę, tradycyjne pytanie „Kto wygra mecz?”, po którym drużyna gromko odpowiada „Polska!”, Pazdan spytał niespodziewanie: - Polska?

Pozostali piłkarze podnieśli opuszczone w skupieniu głowy. Ze zdziwieniem patrzyli na obrońcę, który mienił się teraz wszystkimi odcieniami czerwieni, próbując wymyślić, jak wybrnąć z pomyłki. W końcu przerwał krępującą ciszę okrzykiem jeszcze mniej spodziewanym: - Hej! Konsternację zakończył ryk śmiechu. Na nieporadność Pazdana szybko zareagował Lewandowski, który przywrócił motywacyjnej przemowie tradycyjną puentę. - Kto wygra mecz? - wrzasnął kapitan, a rechocząca drużyna odkrzyknęła: - Polska!

Kadrowicze mieli rację, z Czarnogórą wygraliśmy 2:1. Pomyłka Pazdana sprawiła jednak, że kilku reprezentantów śmiało się jeszcze na murawie. Siedzący wtedy na ławce rezerwowych Wojciech Szczęsny co kilka minut, ku uciesze kolegów, pokrzykiwał, parodiując z wdziękiem cieniutki głos Pazdana: „Polska? Hej!”.

- Musiałem na chwilę wyjść do łazienki, nie mogłem wytrzymać. Stałem tam i chichrałem się. Wyszło kabaretowo, ale „Pazdi” się starał. Nikt mu tego nie może odmówić. Niektórzy w ogóle nie biorą na siebie ciężaru takiej przemowy, a on nie spękał. Tylko się pomylił - Szczęsny wciąż śmieje się z tej wpadki. - Chłopaki nie mogli się opanować. Zaraz po hymnach znów zaczęli suszyć zęby - dodaje równie rozbawiony Sławomir Peszko.

Kamil Glik mówi, że słowa „Polska? Hej!” to najkrótszy dowcip, jaki można usłyszeć na zgrupowaniu kadry. - Ale wciąż wszystkich bawi! - dodaje.

Lapsus Pazdana reprezentantom przypadł do gustu tak bardzo, że właśnie „Polska? Hej!” nazwali swoją grupę dyskusyjną. Gdy kilka miesięcy później Kamil Grosicki niespodziewanie wszedł w buty Lewandowskiego, pytając: „Kto wygra mecz?”, na co odpowiedziała mu cisza, i tak nie był w stanie strącić z piedestału hitu z Podgoricy.

(…) Pomysł Lewandowskiego, by wciągnąć innych kadrowiczów w życie zespołu i dać im możliwość wygłoszenia motywacyjnych przemów, nie był przypadkowy. Sprowokował go sam Nawałka. Szkoleniowiec świadomie zrezygnował z dyktatury w szatni. Tam, z dala od telewizyjnych kamer, dał piłkarzom przestrzeń tylko dla nich. To oni mają się wzajemnie motywować, podkręcać atmosferę lub tonować huraoptymizm.

*********************

(…) Choć Adam Nawałka trenuje reprezentację już od ponad czterech lata, to żaden z moich rozmówców nie przypomina sobie sytuacji, kiedy selekcjonerowi puściłyby nerwy i stracił panowanie nad sobą. A przecież okazji ku temu było kilka. Choćby fatalny debiut ze Słowacją albo porażka ze Szkocją. Był też mecz z Armenią, kiedy do przerwy bezbramkowo remisowaliśmy z dużo słabszym rywalem. Albo duński blamaż, porażka 0:4.

– Bywają mocne słowa, ale nie ma krzyku. Trener stawia na tłumaczenie, podchodzi do każdego i indywidualnie wyjaśnia, co robimy nie tak – opowiada Rybus.

– Nie pamiętam trenera wściekłego. Wkurzał się czasem na treningach. Podbiegał i dość ekspresyjnie tłumaczył błędy, które popełniamy. Ale nigdy nie przeklinał, nie rzucał butelkami czy ręcznikami. Nie atakował zawodników. Okazuje nam szacunek, co bardzo nam się spodobało – mówi Łukasz Szukała.

Potwierdza to Łukasz Piszczek: – Czasem trener podniesie głos, ale raczej daje normalne, spokojne wskazówki.

– Nie raz byłem pewny, że pan Nawałka nie da rady i w końcu wyrzuci coś z siebie – wspomina Wojciech Szczęsny. – Ale on tylko się pokręcił. Trzymał wszystko w sobie. Widać, że woli poczekać, aż ochłonie, i dopiero wtedy dać uwagi. Duża klasa.

(…) Ostre słowa w szatni biorą na siebie piłkarze. Od interwencji w naprawdę kryzysowych sytuacjach był do niedawna Artur Boruc. Chociaż na co dzień jest małomówny i wycofany, to kiedy się wkurzy na dobre, jego głos zyskuje moc bomby atomowej. To Boruc nieraz dawał sygnał do pobudki. Tak było w przerwie meczu z Litwą w 2014 roku, kiedy Polacy przegrywali 0:1. Tuż po zamknięciu drzwi szatni Boruc ryknął do kolegów: – Panowie, gramy jak nażelowane lamusy!

Podziałało. Choć drugą połowę tego meczu Boruc oglądał już z ławki rezerwowych, to jego koledzy uniknęli kompromitacji, wygrywając 2:1 po bramkach Milika i Lewandowskiego. Większość reprezentantów wie, że kiedy Boruc wpadnie w szał, to najlepiej się schować. Pamiętają przecież, że zdarzało mu się pobić po treningu kolegę z Celticu Glasgow Aidena McGeady’ego, a podczas meczu ze Spartakiem Moskwa dusić innego „Celta” – obrońcę Lee Naylora.

Chyba najostrzejszą reprymendę w reprezentacji Boruc dał kolegom w przerwie wyjazdowego meczu z San Marino pod koniec kadencji Waldemara Fornalika. Polska defensywa skompromitowała się w Serravalle, a obrońca Alessandro della Valle pokonał Boruca. San Marino było wówczas ostatnią drużyną rankingu FIFA, zajmowało 207. miejsce. Polska była zaś dopiero dwunastym zespołem, któremu piłkarze z tego malutkiego państewka strzelili bramkę w meczu o punkty. W szatni Boruc eksplodował. Krzyczał na kolegów tak głośno, że sztab z Fornalikiem na czele czekał pod drzwiami, nie chcąc przerywać bramkarzowi. Selekcjoner niepewnie wszedł do szatni dopiero, kiedy Boruc zamilkł.

(…) Jeszcze przed mistrzostwami spor postanowili załatwić bez słów Kamil Glik i Grzegorz Krychowiak. Chociaż właśnie od słów się zaczęło. Już w trakcie pierwszej połowy towarzyskiego meczu z Litwą w Krakowie doszło do utarczek między dwoma samcami alfa.

Krychowiak niewybrednie skrytykował błędy w ustawieniu Glika. Kiedy piłkarze weszli do szatni, obrońca naskoczył na upominającego go „Krychę”. – Weź, kurwa, zamknij mordę! – krzyknął Glik. – To zacznij, kurwa, grać! – odparował Krychowiak. Zamiast dyskutować piłkarze postanowili użyć pięści. Na czas rozdzielili ich koledzy z drużyny. Na drugą połowę tamtego meczu Glik już nie wyszedł, został zmieniony przez Bartosza Salamona. Krychowiak murawę opuścił pół godziny później.

Następne dni między tymi zawodnikami były ciche, ale na turnieju we Francji – choć wciąż bez wzajemnej miłości – Glik i Krychowiak współpracowali bezbłędnie.

Ataki furii w szatni nie grożą Lewandowskiemu. Król strzelców dwóch kolejnych eliminacji woli przekazywać impulsy kolegom z zespołu na boisku. Tak było po trzeciej bramce strzelonej Czarnogórze w Warszawie. Kapitan podbiegł do narożnika boiska, ze złością kopnął w stojący tam balon PZPN, po czym krzyknął do kolegów: – Pobudka, pany!

Otrzeźwienie było potrzebne, bo wcześniej Polacy dali sobie strzelić dwie bramki. Lewandowski dobrze czuje się w roli kapitana. Od początku tego nie ukrywał. W wywiadach mówił: – Nie boję się odpowiedzialności. Zmieniły się czasy. Minęły te, kiedy kapitanowie musieli się wydzierać i bluzgać. Teraz autorytet można zbudować tym, co pokazuje się na boisku albo poza nim. Rolą kapitana jest postawić kropkę nad „i”. Lewandowski te kropki stawiał w postaci goli – trzynaście razy w kwalifikacjach Euro 2016 (w wyścigu o koronę króla strzelców eliminacji wyprzedził Thomasa Mullera) i szesnaście razy w kwalifikacjach mundialu (okazał się lepszy od Cristiano Ronaldo).

vivi24/x-news

POLECAMY:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl