Kiedy Dawid pokonywał Goliata - największe sensacje w historii sportu

Tomasz Dębek
Tomasz Dębek
Goran Ivanisević miał za sobą trzy przegrane finały Wimbledonu i groźną kontuzję. W 2001 roku, będąc 125. rakietą świata, wygrał wreszcie ten prestiżowy turniej
Goran Ivanisević miał za sobą trzy przegrane finały Wimbledonu i groźną kontuzję. W 2001 roku, będąc 125. rakietą świata, wygrał wreszcie ten prestiżowy turniej
"Nie zlekceważymy rywala" - mówią często polscy piłkarze. Bywają jednak dni, w których najwięksi faworyci nie mają sposobu na przeciwników...

Gdyby w sporcie zawsze wygrywał lepszy, nie emocjonowałyby się nim miliony kibiców. Sensacyjne zwycięstwa skazanych przez ekspertów na pożarcie są szczególnie piękne - przekonaliśmy się o tym niedawno po wygranej reprezentacji Polski z Niemcami. Pierwszej w historii, tym cenniejszej, że odniesionej w meczu o punkty eliminacji Euro 2016. Do miana największych sensacji w annałach temu wynikowi jednak daleko.

W dzisiejszym futbolu rywalizacja amatorów z - nawet przeciętnymi - zawodowcami nie ma żadnego sensu. Podobnie było już w 1950 r., gdy na mistrzostwach świata faworyzowani Anglicy zmierzyli się z rekreacyjnymi piłkarzami z USA. Bukmacherzy za końcowy triumf Synów Albionu płacili po kursie 3:1, za jankesów... 500:1. Na boisku okazało się jednak, że listonosz, pomywacz i kierowca karawanu (osłabieni brakiem kolegów, którzy nie dostali wolnego w pracy) mogą być lepsi od legendarnych Alfa Ramseya i Billy'ego Wrighta. Gazety w Anglii rzekomo uznały 1:0 za pomyłkę telegrafisty i wydrukowały wynik 1:10.

Oprócz cudu na trawie Amerykanie mieli też swój cud na lodzie. 30 lat po meczu w Belo Horizonte na zimowych igrzyskach w Lake Placid złożona ze studentów i odrzutków z NHL hokejowa reprezentacja USA zmierzyła się ze złotymi medalistami sześciu z siedmiu poprzednich turniejów olimpijskich, Związkiem Radzieckim. Rok wcześniej "czerwona maszyna" zmiażdżyła zespół gwiazd NHL 6:0. ZSRR prowadził 1:0, 2:1 i 3:2, ale Amerykanie zdołali strzelić dwa gole w trzeciej tercji. "Dziesięć sekund... pięć... Wierzycie w cuda? Tak!!!" - krzyczał komentator telewizji ABC. Zwycięstwo wybrano na największe sportowe osiągnięcie USA XX wieku. - Amerykanie urodzeni między 1945 a 1955 r. nigdy nie zapomną trzech wydarzeń. Zabójstwa Kennedy'ego, lądowania na Księżycu i wygranej z ZSRR w Lake Placid - przekonywał Dave Ogrean, dyrektor wykonawczy reprezentacji USA.
Jednorazowy wyskok może się zdarzyć każdemu, wygrana w dużym turnieju to już coś więcej niż przypadek. Jednak gdyby ktoś przewidywał wygraną Duńczyków na Euro 1992 czy Greków 12 lat później, skierowano by go na obserwację psychiatryczną. Pierwsi nie awansowali do turnieju, ale w ostatniej chwili wskoczyli w miejsce ogarniętej wojną domową Jugosławii. Prosto z urlopów, bez przygotowań ograli m.in. obrońców tytułu Holendrów i mistrzów świata Niemców. Grecy z kolei razili antyfutbolem, ledwie wyszli z grupy, ale w fazie pucharowej potrafili wygrywać 1:0 z Francuzami, Czechami i gospodarzami z Portugalii. Według bukmacherów mieli szansę na tytuł jak 1:150. Czasem to wystarcza.

Tak samo było w przypadku Gorana Ivaniševicia. Chorwacki tenisista trzykrotnie przegrywał w finale Wimbledonu - w 1992, 1994 i 1998 r. Dręczony kontuzjami w 2001 r. był już tylko cieniem siebie z najlepszych czasów. Zajmował 125. pozycję w rankingu ATP, zagrał w londyńskim turnieju dzięki dzikiej karcie. Z jego siedmiu rywali tylko jeden nie był wcześniej lub później liderem światowego rankingu, ale Chorwat dał radę wszystkim. - Jak to się stało? Tej zagadki chyba nikt nie rozwiąże. Ale już po pojedynku z Carlosem Moyą w drugiej rudzie czułem, że tym razem zgarnę puchar. Nie mogłem tego powiedzieć głośno, bo wszyscy by pomyśleli, że mi odbiło - mówił po latach.

Jeszcze bardziej szokująca była porażka Mike'a Tysona z Jamesem Douglasem w 1990 r. Niepokonany (37-0, 33 KO) 23-letni "Żelazny Mike" miał zetrzeć w proch kolejnego rywala. Bukmacherzy kusili, by postawić na "Bustera" kursem 42:1, ale nikt nie chciał wyrzucać pieniędzy w błoto. Tymczasem Doug-las wykorzystał przewagę warunków fizycznych i w 10. rundzie znokautował zdekoncentrowanego problemami osobistymi Tysona. Tytuł niekwestionowanego mistrza świata stracił jednak już w pierwszej obronie, z Evanderem Holyfieldem.

Zapaśniczym odpowiednikiem Tysona był Aleksander Karelin. Niepokonany przez 13 lat (przez 10 nie stracił punktu!) zawodnik wagi superciężkiej tak zdominował rywali, że media nazwały go "Eksperymentem" - sugerując, że ktoś taki musiał powstać w rosyjskim laboratorium. Każda seria ma jednak koniec. W Sydney na drodze do czwartego złota olimpijskiego z rzędu stanął mu Rulon Gardner, Amerykanin, który w zawodach międzynarodowych nigdy nie zajął miejsca wyższego niż piąte. Syn farmera dokonał niemożliwego i po niesamowicie zaciekłej walce wygrał 1:0. - Nie myślałem nawet, że da się go pokonać. To jak stanąć naprzeciwko krowy i spróbować ją przesunąć. Tylko on jest trochę szybszy - żartował ze złotym medalem na szyi.
Widocznie nawet krowa może mieć gorszy dzień...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl