Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kazek Sowa. Ksiądz, który nie lubi kadzić

Magda Huzarska-Szumiec
- Model księdza, który reprezentuję, jest uwieczniony dziesiątkami donosów do kurii
- Model księdza, który reprezentuję, jest uwieczniony dziesiątkami donosów do kurii Andrzej Banaś
Spotykamy się w Nowej Prowincji i zamawiamy kawę. Ktoś, kto przygląda nam się z boku, raczej nie zorientuje się, że rozmawiam z księdzem. No, chyba że rozpozna mojego rozmówcę. A takich jest wielu. Co chwilę któraś z wchodzących do kawiarni osób uśmiecha się do niego, pyta, co słychać - pisze Magda Huzarska-Szumiec

Kiedy zadzwoniłam do Księdza, usłyszałam w słuchawce "Dzień dobry, tu Kazek Sowa".
Bo ja zawsze się tak przedstawiam.

Ale dzwoniłam już w swoim życiu do kilku księży i oni zawsze przybierali bardzo poważny ton głosu, przedstawiali się pełnym imieniem i nazwiskiem, i jeszcze wymienili przy okazji ze trzy tytuły. O żadnym Kazku nie było mowy.
Jest taka zasada, że jeżeli ktoś cierpi na niedowartościowanie, to pragnie to w jakiś sposób zaznaczyć. Należy okazywać sobie szacunek, ale jak to się robi, to jest już sprawa drugorzędna. Niekoniecznie trzeba okadzać siebie taką wielką ilością kadzidła, że obie strony zaczynają się dusić. A tak przy okazji, dowiedziałem się w Warszawie, że imię Kazek sygnalizuje, że gość jest z Małopolski. Bo tam wszyscy mówią Kazik, co mnie doprowadza do szewskiej pasji.

A jeśli ktoś zwraca się do Księdza przez "pan", to Ksiądz go poprawia?
Nie mam z tym żadnego problemu. Księża często podkreślają, że też są ludźmi, więc nie zaszkodzi, gdy ktoś zwróci się do nich po ludzku. Ale znam księży, którzy się na taki zwrot oburzają, bo jak ktoś może nie wiedzieć, że on jest poważnym duchownym, przez duże D.

Trudno się zorientować, że Ksiądz jest księdzem. Siedzimy w kawiarni, a Ksiądz nie założył koloratki, o sutannie nie wspominając.
No tak, już wiem do czego pani pije! Ten model, który tu dziś reprezentuję, jest przecież uwieczniony dziesiątkami donosów do kurii. To zresztą jest ciekawe, że ludzie bardzo rzadko odnoszą się do tego, co powiedziałem, bardziej interesuje ich, czy występuję w telewizji w koloratce czy bez koloratki. Funkcjonuję w środowisku dziennikarskim od wielu lat. W tym czasie oczywiście mogłem biegać po konferencjach prasowych w koloratce, ale to od razu zupełnie inaczej ustawiało moje relacje z rozmówcami. A do czego może doprowadzić brak koloratki, uprzytomni pani jedna z najśmieszniejszych historii, jaka mi się przydarzyła i która ma do dziś ciekawe konsekwencje. Jest 1995 r. Kampania wyborcza. Lech Wałęsa przyjeżdża do Krakowa. W Nowej Hucie spotyka się z dziennikarzami. To są wybory, w których Hanna Gronkiewicz-Waltz ma bardzo dobre notowania w środowiskach kościelnych. Ja jestem wtedy dziennikarzem Radia Mariackiego i zadaję Wałęsie pytanie: "Gdy się tak zdarzy, że biskupi powiedzą panu, żeby się pan wycofał z wyborów, bo Kościół ma swojego kandydata, którym jest Hanna Gronkiewicz-Waltz, to pan posłucha głosu Kościoła?". Wałęsa na to zmarszczył brew i odpowiedział: "Panie, ja tam nie wiem, jak tam pan duchowo stoisz, ale z tego co słyszę, nie za wysoko". Cała sala ryknęła śmiechem. Ktoś w końcu Wałęsie podpowiedział, że ja jestem księdzem, na co on: "Jak to ksiądz? Koloratkę proszę wyciągnąć. Jak można tak po tajniaku?". Wtedy też mi odpowiedział na pytanie, stwierdzając, że "Kościół jest za mądry na takie numery i nigdy żadnej baby nie poparł". Ale to nie koniec historii. Kiedy Wałęsa przegrał wybory, zaprosiliśmy go do radia. Zaczął się wykręcać, że nie może, że ma inne spotkania.
Zadzwoniłem do jego asystenta i powiedziałem, by przekazał prezydentowi Wałęsie, że zaprasza go ten ksiądz bez koloratki. I to wystarczyło, żeby prezydent do nas przyszedł. Później po paru latach spotkaliśmy się na opłatku. Do Wałęsy ustawiła się długa kolejka, a ja byłem na jej końcu. Ale w pewnym momencie prezydent odwrócił się, popatrzył na mnie ubranego jak na odpust i powiedział: "Stop, muszę się najpierw przywitać z księdzem, bo on się specjalnie dla mnie tak elegancko ubrał". Zaprzyjaźniliśmy się do tego stopnia, że kiedy wyjeżdżał na jakąś konferencję do Kuwejtu, która akurat wypadała w niedzielę, to kazał swojemu współpracownikowi zadzwonić po mnie, żebym z nim pojechał i odprawił mu mszę świętą. Jak widać, bez koloratki można również coś dobrego zrobić (śmiech).

Na przykład odprawić mszę w kraju arabskim.
Na przykład.

Z Kuwejtu daleko jest do Libiąża, gdzie ksiądz się urodził.
Libiąż zapisał się w moim życiu właściwie tylko przez miejsce urodzenia. Była sobota wieczór, mieszkaliśmy w położonej po sąsiedzku wsi Bobrek, więc mama miała do wyboru albo szpital w Oświęcimiu, albo bliższy ośrodek w Libiążu i właśnie tam powitałem krzykiem świat

Mogę wyobrazić sobie wiejskiego proboszcza we wsi Bobrek. On pewnie nie reprezentował modelu księdza bez koloratki.
Zdziwi się pani, ale ówczesny nasz proboszcz, ksiądz Stefan Wyszogrodzki, był zaprzeczeniem wiejskiego proboszcza. Był bardzo nowoczesny, otwarty, o bardzo zdrowej i niezdewociałej pobożności. Miał zasadę, że msza święta trwa 45 minut i musi być nie tylko przeżyciem duchowym, ale także dobrze zorganizowanym spotkaniem ludzi, gdzie nie ma miejsca na bałagan, improwizację. Dużo podróżował, robił pokazy zdjęć, albumów, przeźroczy, dzięki czemu już w Bobrku zwiedziłem kawał świata. Poza tym był typem superorganizatora i mistrza samodyscypliny. Często go z bratem wspominamy. Bo wiadomo, jak się jest chłopakiem, to największą formą pobożności jest bycie ministrantem, a nasza ministrantura przypominała troszkę małe ćwiczenia szkolno-bojowe. Wszyscy stali na baczność, równo, od największego do najmniejszego. Ale mimo tego rygoru, ksiądz Stefan dawał nam coś więcej niż dom i szkoła.

Czy to on sprawił, że Ksiądz wybrał stan kapłański?
Na to nikt nie miał wpływu, poza samym Panem Bogiem.

To jak to się stało, że przyszło do Księdza powołanie?
To jest bardzo dziwne, bo raczej wszystko wskazywało na coś zupełnie innego. Chodziłem do liceum, które raczej było zdominowane przez płeć piękną. I lubiłem jej towarzystwo. Brałem udział w olimpiadzie z historii, co dawało mi wstęp na prawo bez zdawania części egzaminów. I, co tu dużo mówić, wtedy o byciu księdzem nie myślałem. Jednak powołanie przyszło. To jest sytuacja, która zawsze jest tak tajemnicza i nieoczywista, że chyba nie potrafię o tym mówić. Ja wiem, że są tacy, którzy uwielbiają podkreślać, że zanim się jeszcze urodzili, już byli przeznaczeni do stanu kapłańskiego. Powołanie na tym polega, że Pan Bóg wyciąga człowieka w sposób nadprzyrodzony i zaskakujący. U mnie to była błyskawiczna decyzja, takie światełko w głowie - "albo teraz, albo nigdy".

A jak zareagowała rodzina?
Mama - wiadomo - płacz. Ojciec jak zwykle rozsądnie się zachował i powiedział, że zawsze mogę do domu wrócić, bo nie ma nic gorszego niż popełniać w życiu błędy i nie umieć się z nich wycofać.

A brat?
Brat oświadczył, że zwariowałem. To on był w rodzinie tym pobożniejszym.

Miał Ksiądz ogromne szczęście, bo trafił do Papieskiej Akademii Teologicznej w czasach, kiedy wykładali tam wyjątkowi ludzie.
Ja tylko wymienię nazwiska moich profesorów: prof. Józef Tischner, prof. Józef Życiński, prof. Michał Heller, prof. Kazimierz Nycz, prof. Tadeusz Pieronek, prof. Marian Jaworski, ale też młody asystent Tischnera, wówczas ksiądz Tadeusz Gadacz. Kontaktów z nimi można mi tylko pozazdrościć. Ja miałem nie pierwszą ligę, ale ekstraklasę.

Sześć lat w Krakowie i wyjeżdża Ksiądz na studia dziennikarskie do Warszawy.
No tak, ale wracam do Krakowa. Tak naprawdę mieszkam w Krakowie od 1984 r., więc powoli nabywam już prawo do tego, żeby mówić o sobie, że jestem stąd. Zresztą mieszkam przy ulicy Poselskiej, a jak mówi Leszek Mazan, jeśli mieszkasz w obrębie Plant, każdy rok liczy ci się za trzy. Więc zbliżam się do tego mitycznego stulecia, po którym zostaje się już pełnoprawnym krakusem! Jak wszystko dobrze pójdzie, niedługo zaproszę panią na mały jubileusz.

Zanim będziemy świętować, cofnijmy się jednak w czasie. Kto wtedy w Krakowie ukształtował Księdza jako duchownego, a równocześnie człowieka mediów?
Po powrocie ze studiów dziennikarskich zamieszkałem przez krótki czas przy ul. Kanoniczej. W sąsiedniej kamienicy mieszkał biskup Nycz. Kiedyś zapytał mnie, gdzie jadam obiady. Powiedziałem szczerze, że nigdzie. - To przyjdź do nas, pod 11-tkę - zaprosił. Dołączyłem do niezwykłego grona duchownych na kolejne pięć lat. Przy stole spotykałem tam ks. Mariana Jakubca - to wybitny umysł, który przedstawiał nam co ciekawego napisano w prasie anglo- i niemieckojęzycznej. Był tam ksiądz profesor Józef Tischner, oczywiście biskup Nycz, biskup Pieronek, biskup Szkodoń. Kilku profesorów z PAT. I to były najlepsze studia podyplomowe, jakie można było sobie wyobrazić.

Studia przy zupie?
Żeby pani wiedziała. To co było na talerzach, kończyło się, a my siedzieliśmy i dyskutowaliśmy. Ja na początku w ogóle z wrażenia się nie odzywałem. Ale w pewnym momencie wychodzimy z obiadu z ks. Tischnerem, który mówi tak: "Redaktor taki wygadany jesteś, a przy stole nic, cisza. Zadaj przynajmniej jakieś pytanie". Zacząłem się wymigiwać, że oni to inna liga, a ja wolę słuchać niż się wygłupić. I wtedy ks. Tischner mówi: "Nie bój się, nie ma złych pytań. Im głupsze pytanie, tym więcej się z odpowiedzi dowiesz. Bo człowiek, którego pytasz, nie będzie wiedział, czy sobie z niego żartujesz czy mówisz to na poważnie". Tak pozbawiłem się kompleksów i zacząłem z nimi dyskutować na równych prawach. A miałem gdzieś koło trzydziestki. Zetknięcie z tymi ludźmi dla człowieka w tym wieku to było coś! Wtedy zrozumiałem, że Kościół nie musi mieć na wszystko jednej odpowiedzi, że do wspólnego celu prowadzą różne drogi. Nasze dyskusje były niezwykłe zarówno przez otwartość i szerokość wygłaszanych poglądów, jak i atmosferę. Choć z drugiej strony pamiętam, że kiedyś ks. Tischner się gdzieś spieszył i wcześniej wyszedł. Wtedy jeden z profesorów westchnął: "No, wreszcie można spokojnie porozmawiać. Choć przez chwilę nie będę kontrowany". Bo to był jeden z tych profesorów, o którym czasem żartowaliśmy, że na prawo od niego już tylko ściana. Jak pani widzi, tam się ścierały poglądy ludzi o bardzo różnych spojrzeniach na aktualne wydarzenia i rolę, jaką ma odgrywać Kościół. Ja dla siebie wyniosłem z tych spotkań to przekonanie, że nie zawsze i nie we wszystkim musimy mówić jednym głosem. I nie wolno się obrażać, jeśli ktoś akurat ma inne zdanie.

Czy to wtedy w Księdzu narodził się homo politicus?
Nie, on się narodził w latach 80. Pamiętam to dokładnie, było to w niedzielę 31 sierpnia, kiedy w Gdańsku podpisywano porozumienia sierpniowe. Oglądałem to w telewizji z ojcem, który powiedział: "Jak komuniści się na coś takiego zgodzili, to nic już w Polsce nie będzie takie jak do tej pory". Następnego dnia zaczynałem naukę w liceum. Na pierwszej lekcji wychowawczej kazali nam się zapisywać do różnych organizacji. Na co jeden z moich kolegów stwierdził, że nigdzie nie musimy się zapisywać, bo już jest wolność. I to był dla nas rzeczywiście karnawał wolności. Rozlepiałem plakaty Solidarności, kolportowałem bibułę. Zresztą wtedy też miałem pierwsze doświadczenia biznesowe. Bibuła kupowana w Krakowie czy w Katowicach, sprzedawana w Oświęcimiu była trochę droższa. Jak widać, byliśmy nawet pionierami kapitalizmu i wolnego rynku!

No, ale niebawem wybuchł stan wojenny.
I to było dla mnie jedno z najtragiczniejszych przeżyć, choć nie dotknął on specjalnie nikogo z mojej rodziny. Ale to negatywne doświadczenie ukształtowało mnie też politycznie. W latach 80. w seminarium nie kolportowałem już gazet podziemnych, ale zacząłem do nich pisać. To było coś! Drugi obieg otwierał oczy, że jest inny świat niż ten oficjalny. Zafascynowałem się dziennikarstwem, pisaniem, zresztą pod prawdziwym nazwiskiem, więc byłem też z tego zwyczajnie dumny. Każdy dziennikarz to przeżył. Mnie dał taką szansę Ryszard Terlecki, z którym dzisiaj bardzo wiele mnie politycznie różni, ale mimo tego przyjaźnimy się i zawsze rękę sobie podamy. Dzięki niemu, już w wolnej Polsce, płynnie wszedłem w środowisko Czasu Krakowskiego.

Bo Księdza dziennikarstwo raczej kojarzy się ze świeckimi mediami niż z kościelnymi.
Nie miałem z tym nigdy problemu, chyba nawet zawsze chętniej trzymałem z prasą świecką. Ograniczanie się do kościelnego środowiska skutkuje wcześniej czy później wytworzeniem przekonania o jakimś dziwnym i alternatywnym świecie. I jeśli się w nim człowiek zamyka, to nawet nie zauważy, że zmieniają się pory roku. Część księży wokół tego wymyślonego świata buduje jeszcze mały mur obronny z fosą, żeby nikomu nie przyszło do głowy się tam przedostać. Ja wolę wychodzić do świeckich mediów, a jak mi ktoś czyni z tego zarzut, pytam: dlaczego zdania księdza nie mają usłyszeć ludzie czytający Newsweeka czy oglądający TVN24?

A propos telewizji, co z kanałem Religia.tv? Będzie na antenie czy nie?
Stworzyliśmy go 5 lat temu i to było niesamowicie interesujące zjawisko na rynku medialnym. Teraz nastąpił pewien zastój, Religia.tv dostała zadyszki, odeszło z niej trochę ludzi takich jak Szymon Hołownia. Stało się tak dlatego, że musieliśmy w jakiś sposób przeformatować zdobywanie środków na tę stację. Myślę, że niebawem złapiemy drugi oddech. A jeżeli ktoś postawił już na mnie w tej kwestii krzyżyk, to ja mogę mu powiedzieć tylko za Markiem Twainem: "Informacje o mojej śmierci są przedwczesne i w dużej mierze nieuzasadnione". Dobra wiadomość jest taka, że telewizja Religia.tv jeszcze niebawem wielu zaskoczy.

Na przykład występem ojca Rydzyka?
Marzę o tym, żeby to było kiedyś możliwe. Marzę o takim programie, podczas którego zasiądziemy naprzeciwko siebie i wymienimy poglądy, a poprowadzi go oczywiście niezależny i obiektywny dziennikarz. Inna sprawa, że to nie zmieni mojego zdania o odpowiedzialności, jaką ponosi Ojciec Dyrektor za odizolowanie od normalnego życia bardzo dużej grupy ludzi, zarówno księży jak i wiernych. Stworzył świat, którego nie ma. Czasem patrzę na różne jego akcje i myślę, że to jakiś Rydzykowy Matrix. Inna sprawa, że to też jest bardzo ciekawy socjologiczny proces, który powinien zostać zbadany bez emocji i dobrze opisany naukowym językiem.

A może poświęciłby Ksiądz czas antenowy dla jakiegoś show prowadzonego przez ojca Rydzyka.
Byłoby cudownie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska