Każdy kraj ma swoich seryjnych morderców. Polska też

Dorota Kowalska
Dorota Kowalska
fot. domena publiczna
. „Seryjni mordercy” to termin użyty przez Henry’ego H. Holmesa. Statystyka podaje, że są nimi zazwyczaj biali mężczyźni w wieku między 25. a 45. rokiem życia. Zabijają z bardzo różnych powodów.

Jedni odczuwają wewnętrzne głosy każące im to robić, inni mają poczucie misji, jeszcze inni chcą na swoich zabójstwach coś zyskać. Na przestrzeni wieków siali postrach w polskich miastach i wsiach, zabijali najczęściej kobiety, często nazywani „wampirami”. Po schwytaniu skazywano ich zwykle na śmierć.

Potrójny zarzut

Nikt nie ma na czole wypisane „seryjny morderca”, ale akurat o Mariuszu G. znajomi mówili w samych superlatywach. Szarmancki, opiekuńczy, pomocny, dobrze sytuowany. Były marynarz, właściciel manufaktury słodyczy. Wiceszef kołobrzeskich morsów, zajmujący się ich marketingiem, człowiek społecznie zaangażowany. To jedna twarz 43-letniego Mariusza G. Prokurator ze szczecińskiego Archiwum X nie ma wątpliwości, że ta druga należy do bezwzględnego, seryjnego mordercy.

Jego trzema ofiarami mają być kolejno: 31-letnia Iwona K. spod Chełmna, 37-letnia Aneta D. i 54-letnia Bogusława R. - obie z Kołobrzegu. Ciała tej trójki do niedawna skrywał kołobrzeski las. Przynajmniej jedną z nich miał zabić siekierą. Jak zginęły pozostałe, wykaże sekcja zwłok. Śledczy badają, czy ofiar nie było więcej. Bo Mariusza G. miała znać także zaginiona w 2014 r. Dorota S. - 46-latka z osiedla Podczele.

Mariusz G. trafił za kratki w 2019 r. pod zarzutem zawłaszczenia mienia dwóch zaginionych kobiet. Zabijać miał po to, by zagarnąć majątek swoich ofiar.Ze strzępów informacji docierających do dziennikarzy jawi się obraz wyrachowanego zabójcy, który na cel wybierał sobie kobiety samotne, najlepiej na życiowym zakręcie. Uwodził je, rozkochiwał, przejmował mienie i zabijał.

Miejsce pogrzebania dwóch pierwszych ofiar w Lesie Charzyńskim - 31-letniej Iwony K. i 37-letniej Anety D. - wskazał osobiście. Z nieoficjalnych informacji wynika, że „pękł”, gdy dowiedział się, że po wielu miesiącach bezowocnych poszukiwań, przy użyciu drona i sprowadzonych z Niemiec psów (takich jak te, które były wykorzystane w sprawie Ewy Tylman), policjanci wreszcie znaleźli najważniejsze potwierdzenie jego ostatniej zbrodni: zwłoki zaginionej 7 czerwca tego roku 54-letniej Bogusławy R.

Mariusz G. miał podkreślać, że nigdy nie działał z chęci przejęcia majątku swoich ofiar ani nie wzbogacił się na ich śmierci. Trudno wierzyć w te zapewnienia. Nie wierzył w nie prof. Brunon Hołyst, pionier wiktymologii i suicydologii w Polsce.

- To wyrachowany, bez-względny seryjny zabójca. Przejawia wiele cech psychopatycznych, nie potrafił wchodzić w związki emocjonalne. Sprawiał przy tym wrażenie człowieka zupełnie normalnego, że tak powiem, a przy tym ładnie mówił, rozkochiwał te kobiety w sobie - uważał wtedy profesor. I dodawał, że mieliśmy w Polsce wielu seryjnych morderców.

Gdański "Skorpion"
Paweł Tuchlin był synem Bernarda, nadużywającego alkoholu rolnika, i Moniki z domu Woier. Urodził się jako ósme dziecko spośród jedenaściorga rodzeństwa. Przez oboje rodziców był surowo traktowany. Mówił w sądzie: „Moja choroba polegała na tym, że moczyłem się w nocy podczas snu. A jedynym wtedy dostępnym lekarstwem dla mnie w domu była „pyda” - splot rzemieni. Gdy się rano wstawało, to matka albo ojciec sprawdzali moje łóżko. Kiedy było mokre, to dostawało się porcje pydą „lekarstwa”. Następnego dnia scena ta się powtarzała, bo ojciec był zdania, że ja leję w łóżko złośliwie lub też z lenistwa”.

Trudno się więc dziwić, że marzył o tym, aby wyrwać się z rodzinnego domu. Uciekł z niego do Gdańska w wieku 18 lat. Został kierowcą, ożenił się, kradł, za co trafił do więzienia. Jakiś czas później Tuchlin rozwiódł się i ponownie ożenił z Reginą. Sąsiedzi opisywali go jako spokojnego, zaradnego mężczyznę, który troszczył się o żonę i dwójkę dzieci. Milicja mogła ująć Tuchlina już w listopadzie 1979 r., kiedy pod Gdańskiem zaatakował 18-letnią Irenę H. Zgubił wówczas w pobliżu miejsca zbrodni młotek, którym zaatakował ofiarę. W metalu wybity był napis ZNTK, czyli Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego.

Obuch młotka był zresztą dość charakterystyczny, owinięty bandażem. Tuchlin tłumaczył później, że metal ziębił go w brzuch, gdy nosił go w spodniach, szukając ofiar.

6 stycznia 1983 r. w Komendzie Wojewódzkiej została powołana specjalna grupa pod kryptonimem „Skorpion”. Zatrzymała Tuchlina 31 maja 1983 r. W czasie przeszukania w jego gospodarstwie znaleziono osławiony już młotek, na którego trzonku znajdowała się krew ofiar.

Paweł Tuchlin przyznał się śledczym do dziesięciu zabójstw i jedenastu usiłowań. Jak sam twierdził w czasie przesłuchania, mordował, by poczuć się lepiej. Na rozprawie odwołał jednak zeznania, twierdząc, że do przyznania się zmusili go funkcjonariusze MO. Sąd Wojewódzki w Gdańsku skazał Pawła Tuchlina za dziewięć zabójstw i jedenaście usiłowań popełnienia morderstwa na karę śmierci. Sąd Najwyższy utrzymał wyrok w mocy, a Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski. Wyrok przez powieszenie wykonano 25 maja 1987 r. w areszcie śledczym w Gdańsku przy ulicy Kurkowej 12.

- Z seryjnym zabójcą mamy do czynienia wówczas, jeśli jeden sprawca dokona przynajmniej trzech morderstw w różnym czasie i różnym miejscu - tłumaczył prof. Brunon Hołyst.

Wampir z Krakowa

Karol Kot, słynny „Wampir z Krakowa”, nie był więc typowym seryjnym zabójcą. Jako dziecko lubił bawić się nożami, pasjonował się wojskiem i strzelectwem, torturował zwierzęta. Lubił chodzić do rzeźni i patrzeć na zabijanie zwierząt. Rzeźnicy nie widzieli zresztą niczego nad-zwyczajnego w upodobaniu małolata do picia krwi, a nawet go do tego zachęcali. Kot sam opowiadał milicjantom: „Z rodzicami jeździłem na wakacje do Pcimia. Było nudno, chodziłem więc do tamtejszej rzeźni i asystowałem przy zabijaniu cieląt. Lubiłem ten widok i w końcu zasmakowałem w ciepłej krwi”.

Karol Kot wywodził się z inteligenckiej rodziny. Mieszkał z rodzicami na krakowskim Kazimierzu, w kamienicy nr 2 przy ul. Meiselsa. Był uczniem Technikum Energetycznego przy ul. Loretańskiej w Krakowie.

We wrześniu 1964 r. Kot wszedł do kościoła sercanek przy ul. Garncarskiej 24 w Krakowie i dźgnął bagnetem modlącą się tam kobietę. Ta początkowo nie poczuła, że została zraniona, dopiero z domu wezwała pomoc. Kot atakował kolejne kobiety, potem dzieci. Zabił malca, który poszedł pozjeżdżać na sankach, zaatakował siedmioletnią dziewczynę przy ul. Sobieskiego w Krakowie. Właśnie podczas tego ataku Kota widział przejeżdżający taksówkarz. Dokładnie go opisał. Mężczyzna został zatrzymany i oskarżony o zamordowanie dwóch osób, dziesięć prób zabójstwa oraz cztery podpalenia. Lekarze psychiatrzy orzekli, że jest poczytalny i działał z pełną świadomością.

W więzieniu pytany, co było celem jego życia, odpowiadał: „Zabijać i pić krew ofiar, niszczyć ludzi i ich majątek”. Chciał „wymordować wszystkie kobiety, może poza dwiema: moją siostrą i kuzynką”.

Wyrok ogłoszono 14 lipca 1967 roku. Kot został uznany za winnego i skazany na śmierć. Został stracony 16 maja 1968 r. Według medialnych relacji, podczas sekcji jego zwłok stwierdzono rozległy guz mózgu.

Jak Hitler

- Seryjnymi mordercami są zazwyczaj mężczyźni w wieku między 25. a 45. rokiem życia - wyjaśniał prof. Brunon Hołyst. I dodaje, że mamy kilka typów seryjnych zabójców. Pierwszy to ci, którzy odczuwają wewnętrzne głosy karzące im zabijać. Drudzy to misjonarze. Tu najlepszym przykładem jest Ted Kaczynski, amerykański matematyk polskiego pochodzenia, który od czasów młodości wykazywał ponadprzeciętne zdolności matematyczne. Miał bardzo wysokie IQ - jego iloraz inteligencji wynosi 170 w skali Stanforda-Bineta. Ted Kaczynski dokonał wielu zamachów bombowych; walczył w ten sposób ze złem wynikającym - w jego mniemaniu - z postępu technicznego.

Trzeci typ seryjnych zabójców to ci, którzy zabijają dla zysku - tu najlepszym przykładem mógłby być wspomniany już wyżej Mariusz G. z Kołobrzegu, który rozkochiwał w sobie kobiety, a potem zabijał, aby przejąć ich majątek. - Czwarty typ to ludzie typu Adolf Hitler, ale uważam, że nie można ich nazywać seryjnymi zabójcami. Dopuszczają się raczej ludobójstwa - dodawał prof. Hołyst.

Śmierć prostytutki

O Bogdanie Arnoldzie mówiono „Władca much”. Mężczyzna mieszkał w centrum Katowic, w kamienicy na poddaszu przy ul. Dąbrowskiego. I właśnie tam dokonywał okrutnych morderstw. Niczym się nie wyróżniał: ot, przeciętny pan w średnim wieku, ale kiedy policjanci w 1967 r. weszli do jego mieszkania, uderzył ich potworny fetor, po pokojach latały roje much. Śledczy w mieszkaniu Arnolda odnaleźli zwłoki czterech kobiet. Prowadzący dochodzenie posiłkowali się nawet muszymi kokonami, aby ustalić, kiedy popełniono zabójstwa.

Ofiarami Arnolda były prostytutki, pierwszą z nich mężczyzna poznał w katowickim barze Kujawiak. Kobieta dosiadła się do niego, potem poszli razem do mieszkania przy ul. Dąbrowskiego. Podobno Arnold dostał ataku złości, zabił kobietę. Niektóre części ciała próbował palić w domowym piecu. Przez cały czas żył w mieszkaniu wśród rozpadających się zwłok. Podczas śledztwa przyznał się również do otrucia jednej ze swoich trzech żon. Został skazany na karę śmierci. Wyrok został wykonany 16 grudnia 1968 r. o godz. 18.40.

Według badań przeprowadzonych przez FBI na 36 wielokrotnych mordercach, większość z nich była dziećmi pierworodnymi. W rodzinach połowy z nich matka wychowywała syna samotnie od jego drugiego roku życia. W 70 proc. rodzin nadużywano alkoholu, a w około 35 proc. także narkotyków. Prawie wszyscy badani byli w dzieciństwie prześladowani fizycznie, psychicznie lub seksualnie.

Ze szwagierką

Joachim Knychała, czyli „Wampir z Bytomia”, zabijał samotne kobiety. Atakował je w sposób niesłychanie brutalny. Dlatego policyjnemu dochodzeniu nadano kryptonim „Frankenstein”. Knychała był synem Wiktora i Anny z d. Golly. Miał żonę i dwoje dzieci, pracował jako cieśla oraz górnik w kopalni „Andaluzja” w Piekarach.

Pierwszą ofiarą „Wampira z Bytomia” była Stefania M., potem Elżbieta Mikułowa. Knychała atakował na klatkach schodowych, w miejscach odludnych. Grupa dochodzeniowa prowadząca śledztwo przez wiele lat prowadziła tę sprawę. W sumie „Wampir z Bytomia” zabił pięć kobiet - ostatnią była własna szwagierka, 17-letnia Bogusława Ludyga. Początkowo nic nie wskazywało, że jest sprawcą, tym bardziej że sam powiadomił rodzinę, a później pogotowie i milicję o nagłym zasłabnięciu kobiety, która zmarła. Dokładne oględziny ciała ofiary przeprowadzone przez specjalistów ujawniły jednak, że szwagierka Knychały zmarła od uderzenia w głowę tępym narzędziem, a na jej bieliźnie zostały odnalezione ślady spermy. Okazało się, że Knychała współżył ze swoją szwagierką, o czym ta postanowiła w końcu powiedzieć swojej siostrze. Dlatego zginęła.

„Nigdy nie atakowałem kobiet z chęci zysku, tylko napaści te miały podłoże seksualne. Nienawidziłem kobiet i chciałem światu pokazać, że kobieta, jej ciało, to nic szczególnego. Że można tę godność kobiecą zhańbić, zgnoić; po prostu jest po śmierci tylko kupą kości i mięsa” - powiedział Joachim Knychała w trakcie śledztwa.

od 12 lat
Wideo

Gazeta Lubuska. Winiarze liczą straty po przymrozkach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl