Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kayah: Nie jestem pracowita jak Rubik

Robert Migdał
Kto na dźwięk jej gry na fortepianie przewraca się w grobie, czemu jeszcze nie napisała opery i dlaczego ciągle idzie pod prąd. Z Kayah, o najnowszej płycie, którą nagrała tylko z kwartetem smyczkowym, rozmawia Robert Migdał

Skąd pomysł na tak zmysłową, nietypową, jak na polski rynek, płytę? Odstaje od tych, w których jest mnóstwo elektroniki i wydaje się "uboga instrumentalnie".
Pomysł zakwitł w głowach muzyków z kwartetu Royal, stąd też i automatycznie wybór instrumentarium. Już od dawna wiem, że mniej znaczy więcej. Przestrzeń, jaką udało się uzyskać dzięki temu wyborowi, idealnie się nadawała dla tego ogromu emocji, jakie zawierają teksty. Dzięki temu te same piosenki brzmią dobitniej, treści są jeszcze bardziej emocjonalne, a utwory żyją drugim, kto wie, może nawet i ważniejszym życiem.

Nie bała się Pani zrobić takiej płyty?
Jedyne, czego się boję, to nagrać i próbować wcisnąć ludziom płytę byle jaką, miałką i słabą. Jeśli jestem pewna poziomu artystycznego, reszta mnie nie obchodzi. Wiem, że jeśli płyta jest dobra, jest owocem ciężkiej pracy, a nawet szeregu wątpliwości, jeśli jest szczera - musi znaleźć odbiorcę. Mam od lat wiernych fanów, którzy na szczęście również myślą takimi kategoriami. Na nich zawsze mogę liczyć. Płyty, poza oczywiście spełnieniem własnej potrzeby ekspresji, nagrywa się właśnie dla fanów, a nie mediów i krytyki.

Jak to się stało, że poznała Pani Royal Quartet i nagraliście płytę?
Ponad rok temu kwartet zgłosił się do mnie z propozycją zagrania wspólnego koncertu w ramach ich jesiennego festiwalu Kwartesencja w warszawskiej Fabryce Trzciny. To miała być jednorazowa przygoda. Robiliśmy próby z nowymi aranżacjami moich piosenek i już wtedy rodziła się chemia między nami. Musiało dać się ją odczuć na koncercie, bo po owacjach na stojąco zaczęły iść wici w Polskę o naszym projekcie, a zaraz potem zaproszenia na koncerty. Kiedy zorientowaliśmy się, ile wzruszeń dostarczamy i sobie, i innym, postanowiliśmy wejść do studia i nagrać taką płytę. Nagraliśmy ją w kilka dni, niemal za pierwszym podejściem. Cieszę się, że ta przygoda ma dalszy ciąg, bo intuicyjnie przeczuwam, że artystycznie to dla mnie ważny moment.

Jedyne, czego się boję, to nagrać i próbować wcisnąć ludziom płytę byle jaką, miałką i słabą

Moim zdaniem wykazała się Pani wielką odwagą, nagrywając taką płytę: niekomercyjną, na której nie ma utworów, które mogłyby lecieć non stop w radiu czy TV.
Dziękuję, ale o dziwo utwory są grane, oczywiście w niektórych rozgłośniach. W dzisiejszych czasach, nawet nagrywając wściekle komercyjną płytę, nigdy nie ma się gwarancji, że ktoś to zagra. Po co więc się ograniczać, ukierunkowywać - lepiej robić coś, co gra ci w duszy.

Mam wrażenie, że idzie Pani pod prąd: swoimi ścieżkami, nie kalkuluje, czy się coś opłaca, czy nie. Robi Pani taką muzykę, jaką chce, bez kompromisów. Mam rację?
Owszem. Oczywiście zawsze jest to małe drżenie, że zrobiło się kawał dobrej i nikomu niepotrzebnej roboty. Z naciskiem na niepotrzebnej nikomu (śmiech). Ale wierzę w szczerość w muzyce. Życie pokazało mi, że w sztuce kalkulacja często obraca się przeciw tobie. W najlepszym przypadku wstydzisz się własnego wzroku w lustrze. W najgorszym nie dość, że czujesz się jak zdrajca, to mimo twoich ruchów nie przynosi to żadnych komercyjnych efektów.
Skąd w Pani taka odwaga? Dlatego, że czuje się Pani spełnioną artystką, która wie, czego chce, czy też dlatego, że ma Pani wytwórnię, w której jest szefem? Co daje Pani poczucie wolności artystycznej?
Niezależność mam chyba w naturze, choć jestem słaba w decyzjach. Łatwo zasiać we mnie poczucie niepokoju, niepewność i zwątpienie. Na szczęście otaczam się ludźmi, którzy mnie wspierają i utwierdzają w przekonaniu, że pozostawanie wiernym sobie ma sens. Długo pracowałam na swoją markę, dziś jestem spokojna, gdy tworzę, bo przyzwyczaiłam mojego odbiorcę do tego, że nie wciskam mu kitu. Niezależnie od kierunku, w którym idę, dostanie rzetelny kawał muzyki, za który poza mną odpowiadają wielkie osobowości i wspaniali instrumentaliści.

Nagrała Pani płytę z kwartetem, a kiedy przyjdzie czas na całą orkiestrę symfoniczną: "Kayah - symfonicznie"?
Byłoby wspaniale. Niestety, taki projekt jest bardzo kosztowny. Na razie nie stać nas na to. Może kiedyś.

Pani ostatnia płyta jest bardzo romantyczna, nastrojowa. Jest na niej wiele zmysłowych dźwięków, takich do posłuchania z ukochaną osobą, wieczorem, w domu, z kieliszkiem wina...
Myślę, że "Skała" jest taką płytą, przy której można spędzić romantyczny wieczór. Płyta z Royal Quartet jest dużo smutniejsza, to raczej bodziec do głębokich refleksji. Choć oczywiście wcale się nie obrażę, jeśli ktoś uzna ją za fantastyczny podkład kolacyjny (śmiech).

Czy to, co się dzieje w Pani życiu prywatnym, ma odzwierciedlenie w muzyce, jaką Pani pisze? Jest Pani bardziej romantyczna czy bardziej rozważna?
Rzeczywiście, moje piosenki powstają pod wpływem moich przeżyć i przemyśleń. Z wiekiem stałam się bardziej refleksyjna, mniej porywcza. Czasem świat straszliwie mnie smuci. Czasem natomiast fascynuje. Mijający czas może nas przytłaczać przemijaniem, odchodzeniem, pożegnaniami, ale może też cieszyć swoją zmiennością. Pragnęłabym odpowiedzieć na to pytanie, że nie romantyczna czy rozważna, ale duchowa. Choć w tym temacie mam jeszcze mnóstwo do zrobienia. Teraz jestem smutna. Po 22 latach wspólnego życia odchodzi ode mnie mój ukochany przyjaciel - kotka Hava. Jest już tak słabiutka, że wszyscy w domu liczymy nasze ostatnie wspólne chwile. Wiem, to nieuchronne, ale strasznie przykre. Komuś może się wydawać to śmieszne, to kot tylko, ale dla mnie to jedna z najbliższych duszyczek w moim życiu. Zalewa mnie ocean smutku.

Długo pracowałam na swoją markę, dziś jestem spokojna, gdy tworzę

Kiedy tak słuchałem Pani ostatniej płyty i zamknąłem oczy, to czułem się tak, jakbym siedział na widowni teatru. Nie myślała Pani, żeby napisać muzykę do jakiegoś przedstawienia teatralnego lub wielką - albo ciut mniejszą - operę?
Dostawałam takie propozycje, ale nie umiem chyba pisać na zamówienie, na klaśnięcie w dłonie. Moje piosenki zbieram miesiącami. Wystarczy, że teraz dzięki repertuarowi z naszej płyty będę właśnie w takich miejscach występować.

A nie kusiło Pani, żeby być takim "Rubikiem w spódnicy" - stworzyć oratorium, wielki koncert na setkę muzyków?
Nie mam takiego wykształcenia ani doświadczenia. Poza tym chyba też nie jestem aż tak pracowita. W końcu urodziłam się w niedzielę (śmiech).
Na pierwszy rzut ucha ostatnia płyta wydaje się smutna. Co Panią cieszy w życiu, a co powoduje, że ma Pani wielki dół?
To ogromna sinusoida. Ale życie świadome to życie przepełnione wdzięcznością. A ja mam za co być wdzięczna. Smuci mnie podłość, okrucieństwo i zdrada. Ale wierząc, że wszystko, co nas spotyka, pochodzi z nas samych, starajmy się sami nie generować negatywnych uczuć.

Royal Quartet to Pani najnowsze odkrycie?
Kwartet nie jest moim odkryciem. To bardzo znany w świecie zespół, zbierający najlepsze recenzje od międzynarodowych autorytetów, grający w legendarnych salach koncertowych. To raczej oni mnie odkryli, lub też pewien pierwiastek, o którego istnieniu nie miałam pojęcia.

Jest Pani nazywana mecenasem innych, głównie młodych, artystów. Jak się Pani czuje, słysząc takie określenia?
Jeśli chodzi o moją działalność wydawniczą w Kayaksie, to traktujemy ją nieco jak misję. To cudownie obcować z takimi osobowościami i talentami. Cieszę się, że z moim doświadczeniem mogę się na coś przydać. Sama od moich "podopiecznych" uczę się odwagi i swobody artystycznej. I nigdy nie myślę w kategoriach konkurencji. Przecież muzyka, sztuka to nie sport.

Mówi Pani - niekiedy mam nastrój sowy, niekiedy jestem zasępiona... Jaki nastrój udziela się Pani częściej?
Generalnie jestem pogodną osobą. Lubię towarzystwo, śmiech i taniec. Ale artystycznie spełniam się na drugim krańcu uczuć.

Czy lubi być Pani pawiem w ślicznych piórkach, którego podziwiają na scenie? Nie męczy to Pani, nie marzy niekiedy o życiu zwykłego, szarego wróbelka?
Tęsknię za wróblem w życiu codziennym, kiedy nie jestem w pracy. Ludzie zapominają, że poza sceną jestem normalnym człowiekiem, żyjącym jak inni codziennymi problemami niemającymi nic wspólnego z fleszem czy obiektywem kamery. Że mam prawo do lepszych i gorszych dni, do własnych życiowych wyborów niepodlegających publicznej ocenie, do prywatności i intymności, kulturalnie przemilczanej poza granicami alkowy.

Ludzie zapominają, że poza sceną jestem normalnym człowiekiem

Pisze Pani, że śni o cygańskim życiu - nieskrępowanej wolności. Jest Pani taką niespokojną duszą? Nie potrafi Pani usiedzieć w jednym miejscu?
Dużo jeżdżę, fakt, ale dużo też podróży odbywam zawodowo i choć zdarza mi się być w ciekawych miejscach, nie bardzo mam możliwość poznania ich wystarczająco. Myślę, że moje życie zawodowe przypomina bardzo cygański los. Jeździmy taborem, roznosimy emocje, zabawę, gasimy ognisko i dalej w drogę. Tak wygląda każda nasza trasa koncertowa. Tak też będzie wyglądać trasa, którą zaczynam już za parę dni. Cieszę się, że odwiedzimy i Wrocław: uwielbiam tutejszą publiczność, bo jest inteligentna.

Lubi Pani muzykę poważną? Chodzi Pani do opery, filharmonii?
Nie mam na to zbyt wiele czasu, ale muzyki klasycznej słucham na okrągło. Właściwie jest to jedyna muzyka, przy której odpoczywam.

Czy lubi Pani grać sobie wieczorem coś z klasyki na fortepianie?
Nie jestem wirtuozem, ale czasem brzdąknę sobie Chopina i pewnie przewraca się on wtedy w grobie (śmiech).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska