18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Katarzyna W., matka Madzi z Sosnowca: Jak zabić dziecko? [AKTA SPRAWY]

Aldona Minorczyk-Cichy
TYLKO W DZIENNIKU ZACHODNIM. Odkrywamy akta sprawy Katarzyny W., której prokuratura zarzuca zabicie własnej córki, Madzi z Sosnowca. Katarzyna W. była nieszczęśliwa. Teściowa podejrzewała, że Magda nie jest dzieckiem Bartka. Mąż ją okłamywał, matka twierdziła, że źle opiekuje się córką. W głowie młodej kobiety narodził się plan zemsty na mężu. Najokrutniejszy, jaki tylko mogła wymyślić - pisze Aldona Minorczyk-Cichy

Pierwsze słowa, pierwsze kroki, pierwsza choinka i pierwszy bałwan stawiany z tatą w parku. Tak w ostatnich tygodniach powinno wyglądać życie półtorarocznej sosnowiczanki Magdy W. - kolorowe, bajkowe, pełne ciepła i miłości. Ale niestety, dziewczynka od roku nie żyje. Jej matka pod zarzutem morderstwa czeka na proces w katowickim areszcie. Ojciec wyjechał do Londynu, gdzie po prostu na nowo układa sobie życie. A reszta rodziny ukrywa się w domach i udaje, że wszystko, co się wydarzyło, to wyłączna wina Katarzyny W. - kłamczuchy i morderczyni. Komedia omyłek, telewizyjny spektakl, sesje zdjęciowe na koniu i na cmentarzu, zdrady, ucieczki, próby samobójcze, zmiany wyglądu, taniec na rurze i służba Bogu, wielki detektyw w akcji, przepowiednie jasnowidzów, stek wyzwisk w internecie... Czy ktoś jeszcze pamięta, że w tej sprawie tak naprawdę chodzi o śmierć małego dziecka? Ślicznej dziewczynki, która na tym świecie była zaledwie sześć miesięcy? Jej życie skończyło się 24 stycznia ubiegłego roku.

Akt oskarżenia i nadąsani sądowi urzędnicy

Akt oskarżenia Katarzyny W., jaki śledczy przesłali do Sądu Okręgowego w Katowicach, to w ostatnich tygodniach przedmiot pożądania większości dziennikarzy zajmujących się sprawami kryminalnymi. Sąd zgodnie z prawem do informacji udostępnia go mediom. Kolejka do czytelni akt i dwuznaczne uśmiechy pracowników administracyjnych sądu. Nadąsanych, bo: media wydały już wyrok, gonią za sensacją, są natrętne, no a przecież nie wolno. Dostajemy plik dokumentów do podpisania. Świadków cytować nie wolno. W końcu akt oskarżenia. Tekturowa teczka i ponad 180 stron wydruków komputerowych. Fakty, nazwiska świadków, fragmenty ich zeznań wplecione w prokuratorskie uzasadnienie. Opinie biegłych, portret psychologiczny. Z tego stosu papierzysk wyłania się ludzka tragedia. Śmierć dziecka. A jak to było? Spójrzmy na tę sprawę okiem śledczych, którzy przez rok badali tę sprawę, oskarżając na koniec Katarzynę W. o to, że z premedytacją zaplanowała śmierć córki i konsekwentnie ten plan zrealizowała.

24 stycznia 2012 roku wieczorem w redakcji DZ zadzwonił telefon: - W Sosnowcu napadnięto na młodą kobietę. Sprawca porwał małe dziecko, dziewczynkę. Ma tylko pół roku. Wyjął ją z wózka zawiniętą w kocyk. Matka trafiła na pogotowie. Została uderzona tępym narzędziem w głowę, ale raczej niegroźnie. Już czuje się dobrze. Dziecka, niestety, nadal szukamy - informował Adam Jachimczak z zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach. Przejęty, jak zawsze, kiedy w grę wchodzi dobro dziecka.

Tak po raz pierwszy usłyszeliśmy o Katarzynie W., jej mężu Bartku i ich córce Madzi. Od tego momentu do dzisiaj tą sprawą żyje cały kraj. I choć większość z nas ma jej zwyczajnie dość, to i tak kiedy pojawiają się kolejne wzmianki - czytamy je, oglądamy w telewizji, słuchamy w radiu. I kręcimy głowami ze zdumienia nad ludzką naturą.

Rozczarowanie, zdrada i niechciana ciąża

Zaczęło się dużo wcześniej. Katarzyna wyszła za mąż w kwietniu 2011 roku. Była w ciąży. Zaledwie po pół roku znajomości z Bartkiem i tak naprawdę w chwili, gdy była zdecydowana z nim zerwać, bo związek mocno ją rozczarował.

Zaraz po zapoznaniu była Bartkiem mocno oczarowana. W pamiętniku napisała, że nawet nie marzyła o takim facecie. A w połowie października prorokowała, że ta bajka musi się katastrofalnie zakończyć.

Pół roku później czytamy w pamiętniku, że ślub to była pomyłka, która skomplikowała jej życie. Nie ukrywała, że nie chce dziecka. Ma już przypadkowego męża i wystarczy jej tych przypadków. Nazywała rosnący w niej płód cyborgiem, traktowała go jak wroga. Twierdziła, że czuje się marionetką w rękach męża i rodziny. Nie była szczęśliwa. Do tego doszły podejrzenia o zdradę. Trzeba przyznać, że nie były bezpodstawne.

Bartek kontaktował się z innymi kobietami, flirtował telefonicznie i przez internet. Spotykał się z nimi w tajemnicy w knajpkach w Sosnowcu i Katowicach, imprezował. Żonie mówił, że pracuje w firmie ojczyma. Wcześniej rzucił studia, geologię na Uniwersytecie Śląskim.

Katarzyna była nieszczęśliwa. Teściowa podejrzewała, że Magda nie jest dzieckiem Bartka. Mąż ją okłamywał, matka ciosała kołki na głowie, twierdząc, że niewłaściwie opiekuje się córką. Pisała w pamiętniku, że to tragedia jej życia. W głowie młodej kobiety - jak ustalili katowiccy śledczy - narodził się plan zemsty na mężu. Najokrutniejszy, jaki tylko mogła wymyślić.

Jak dopiec mężowi? Zabijając jego dziecko

Uznała, że najlepszym sposobem będzie skrzywdzenie Mag-dy, z której Bartek był dumny. Już 17 stycznia 2012 roku zaczęła przygotowywać się do zabójstwa dziewczynki. Wtedy wieczorem w przeglądarkę internetową po raz pierwszy wpisała "dochodzenie policyjne przy zaczadzeniu". Czytała teksty o śmiertelnych przypadkach zatrucia czadem. Trzy dni później szukała w internecie przepisu na leniwe pierogi, a także haseł "zasiłek pogrzebowy niemowlaka", "pochówek dzieci", "kremacja niemowlaka" oraz "nieumyślne spowodowanie śmierci".

Tego dnia próbowała też pierwszy raz zabić córkę. Rano wyszła z Magdą na spacer do parku Żeromskiego. Widziano ją w pobliżu ruin, w których później odnaleziono zwłoki maleństwa. Z aktu oskarżenia wynika, że około 22 dołożyła do pieca w sypialni, gdzie spała dziewczynka. Przymknęła drzwi, uszczelniła je kocem, by czad nie przedostał się dalej. Wcześniej drzwiczki pieca uchyliła tak, aby - jak wyczytała w internecie - wydobywał się tlenek węgla. W tym czasie w internecie słuchała katolickiej audycji o macierzyństwie. Kiedy dwie godziny później dziecku nic się nie stało, zrezygnowała z otrucia. Gdy do domu wrócił Bartek, wietrzyła mieszkanie.

24 stycznia 2012 roku - śmierć maleńkiej Magdy

Z akt sprawy wynika, że Katarzyna W. niezrażona niepowodzeniem nadal myślała, jak pozbyć się dziecka. 22 stycznia szukała w internecie treści pod hasłami "eter", "środki usypiające". Dwa dni później zaczęła realizować swój potworny plan. Inspirację znalazła prawdopodobnie w amerykańskim filmie "Kolor zbrodni". Tyle że śmierć jej dziecka była naprawdę, a nie na niby.

Tego dnia małżeństwo miało oddać córkę pod opiekę rodziców Katarzyny. Wieczorem zaprosili do siebie znajomych na imprezę. Bartek z kolegą mieli pojechać do sklepu na zakupy. Ona - zawieźć Magdę do dziadków. Z mieszkania wyszli razem. W. nie poszła jednak do rodziców, tylko zaczekała za rogiem, aż jej mąż z kolegą odjadą i wróciła do domu. Pretekstem były zapomniane pampersy.

Szczegóły zbrodni są przerażające, tym bardziej że dokonano jej prawdopodobnie z zimną krwią, bez cienia wątpliwości, wyrzutów sumienia. Z ustaleń śledczych wynika, że rozebrała dziewczynkę i rzuciła nią o próg sypialni. Dziewczynka jednak przeżyła upadek, choć na chwilę straciła przytomność. Miała uszkodzony szyjny odcinek kręgosłupa, ale żyła.

Z opinii biegłych wynika, że W. czymś miękkim (np. szmatką, woreczkiem foliowym) zatkała na cztery minuty nos i usta dziewczynki. Udusiła ją. Następnie ubrała ponownie ciało i ok. 16.30 wsadziła je do wózka. Wcześniej wysłała SMS-a do męża, by kupił pieczarki i napalił w piecu. Zawiozła zwłoki do parku Żeromskiego i zakopała je na odludziu w ruinach dawnego budynku kolejowego. Miejsce pochówku przykryła głazem. Pięć minut później za rogiem wypaliła papierosa.

Przerwa na papierosa i sfingowane porwanie

Na miejscu ukrycia zwłok policjanci znaleźli niedopałek ze śladem DNA Katarzyny W. Prawdopodobnie - ślinę na ustniku. Były tam też rękawice robocze. Po przerwie na "dymka" W. z pustym wózkiem poszła dalej. Starała się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. M.in. mijanego na ulicy mężczyznę w kurtce z pasem. To dzięki tej informacji - potwierdzonej na nagraniu na miejskim monitoringu - policjanci zaczęli wierzyć W.

Kiedy doszła w pobliże bloku, w którym mieszka jej matka, położyła się na chodniku i uderzyła głową o betonową płytę. Udawała nieprzytomną. Czekała, aż ktoś ją znajdzie. Wtedy zapłakana obwieściła światu, że została napadnięta i ktoś porwał jej ukochaną Madzię. Policja rozpoczęła poszukiwania dziecka. Zaangażowano do tego celu ogromne siły. Katarzyna W. przed kamerami zalewała się łzami. - Oddajcie mi moją Madziulkę - łkała. Przekonująco, bo uwierzyła jej cała Polska. W poszukiwania włączyło się mnóstwo ludzi. Znajomych, jak i całkiem obcych. Gazety drukowały plakaty, telewizje poświęcały tej sprawie mnóstwo miejsca. I tylko, kiedy redakcja DZ zwróciła się do Bartka o zdjęcie Magdy dużej rozdzielczości, by na swój koszt wydrukować kilkadziesiąt tysięcy plakatów - obiecał je przysłać mejlem, ale... zapomniał.

Detektyw Rutkowski wkracza do akcji

Wtedy w domu teściów Katarzyny pojawił się Krzysztof Rutkowski, szef firmy detektywistycznej. Przyszedł w otoczeniu uzbrojonych po zęby ochroniarzy. Nikt nie wiedział, po co aż takie środki bezpieczeństwa, ale dobrze to wyglądało przed kamerami. Konferencje prasowe, wydzielanie informacji, opowieści o rzekomych sukcesach i różowy kocyk w roli głównej. W końcu bomba. Telefon w środku nocy: - Dzwonię z biura Rutkowskiego. Mamy zwłoki dziewczynki. Matka przyznała, że doszło do wypadku.

Noc, potworny mróz i Rutkowski na pustkowiu obok drzewa i reklamówki, z której, jak zapewniał, wydobywał się smród trupa. Niedługo potem do skrzynek mejlowych dziennikarzy w całym kraju trafiło nagranie, na którym Katarzyna przyznaje się detektywowi do tego, że Magda wypadła jej z rąk.

Falstart. W reklamówce pod drzewem była stara dziecięca kurteczka. Ale Magdy - nie. Kilka dni później także nocą zaalarmowała dziennikarzy policja: - Znamy miejsce ukrycia zwłok.

Po odnalezieniu ciała prokuratura przedstawiła W. zarzut nieumyślnego zabójstwa. Kobieta bardzo szybko wyszła wtedy na wolność. W areszcie próbowała popełnić samobójstwo. Podobno na pokaz. Wypiła środek do mycia naczyń. Niezbyt szkodliwy. Ucierpiał jej żołądek i ambicja.

Po wyjściu pod swoje skrzydła wzięła ją policja, ale Katarzyna i Bartek zrezygnowali z ochrony. Oddali się pod opiekę Rutkowskiego. Zamieszkali w jego apartamencie w Łodzi. Udzielali wywiadów, zmieniali fryzury. Sprawiali wrażenie, jakby czuli się niczym ryby w wodzie. Kiedy Katarzyna miała poddać się próbie na wykrywaczu kłamstw - zniknęła. Znaleziono ją na ogródkach działkowych w Sosnowcu. Potem z matką w katowickim parku im. Kościuszki, gdzie kolejny raz miała targnąć się na życie. Nieskutecznie, ale zaalarmowane przez jej matkę pogotowie przewiozło ją na oddział psychiatryczny szpitala w Sosnowcu. Wyszła po kilku dniach na własne żądanie. I definitywnie rozstała się z mężem.

Taniec na rurze i sesja zdjęciowa na koniu

Spektakl medialny o Katarzynie W. zaczął przyspieszać. Kobietę przyłapano, jak tańczy na rurze w nocnym lokalu w Krakowie, na co Bartek zareagował decyzją o wyjeździe do Londynu. Jak donoszą media, szybko znalazł tam pocieszycielkę. Wraca tylko na przesłuchania.

W tym czasie Katarzyna była u rodziców i stawiała się regularnie na komisariacie w Sosnowcu. Latem wyjechała do Krakowa. Mieszkała tam m.in. z kilkoma mężczyznami i cierpiała na brak gotówki. Wtedy z propozycją sesji zdjęciowej w bikini na koniu zwróciła się do niej jedna z gazet. Do spotkania z dziennikarzem i zdjęć doszło 12 października. Dwa dni później uciekła. Wraz z dwoma mężczyznami Katarzyna pojechała do wynajętego w Turośni drewnianego domku. Jeden z nich został tam z nią, podawał się za jej męża. Nie była wystarczająco sprytna. Namierzyli ją tam policjanci. Trafiła do aresztu.

Zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci dziecka zamieniono jej na zabójstwo, z premedytacją, zaplanowane. Grozi jej nawet dożywocie. Nie przyznaje się jednak do winy. Z tego, co zrobiła, zwierzyła się tylko jednej osobie, współosadzonej w celi katowickiego aresztu. Mówiła prawdę czy kłamała?

Śledczym nie udało się znaleźć dowodów na to, że ktoś jej pomagał. Z zebranego materiału wynika, że sama wymyśliła zbrodnię, sama jej dokonała i sama ukryła zwłoki córeczki. Teraz czeka na proces. Ma się on zacząć w połowie lutego.
"Boję się, że zrobi z tego procesu cyrk" - zwierzyła się jednej z gazet jej teściowa.

Jaki zapadnie wyrok? Komu uwierzy sąd? Katarzynie W., która twierdzi, że doszło do wypadku, czy katowickim śledczym, którzy oskarżają ją o zabójstwo z premedytacją? To będzie naprawdę trudny proces.


*Michał Smolorz nie żyje ZDJĘCIA I WIDEO Z POGRZEBU
*Dramatyczny pożar kościoła w Orzeszu-Jaśkowicach [UNIKATOWE ZDJĘCIA I WIDEO]
*Ogólnopolski Ranking Szkół Ponadpodstawowych 2013 SPRAWDŹ NAJLEPSZE LICEA I TECHNIKA
*Horoskop na 2013 rok ZOBACZ, CO MÓWIĄ KARTY

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Katarzyna W., matka Madzi z Sosnowca: Jak zabić dziecko? [AKTA SPRAWY] - Dziennik Zachodni

Komentarze 8

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

j
ja
smierc jest słodsza niz migdały .
C
CENZOR
ODGRZEWANE KOTLETY
J
JUZ NIE CZYTELNIK
A ZA NIEDLUGO I TAK ZAMKNIECIE TEN KRAM .... ODGRZEWANE KOTLETY SA NIESTRAWNE
b
brawo
Nekro dziennikarstwo, brawo !
b
berger
Jo tam wola raz zabulić i mieć świynty spokój. Lubia se poczytać i tela.
b
bingo
Ona po prostu była miłośniczką filmów. Skoro wzorowała się na Kolorze zbrodni to pewnie tak się będzie bronić przed sądem. A sąd uzna ją za chwilowo niepoczytalną i koniec. Niezły tekst.
J
Jo & Co
Pewnie redakcja Dz.Zach. wraz ze swym Naczelnym robi to w trosce o dobro społeczeństwa , a "zaszczytny cel " wychowania w rodzinie przyświeca im jak
gwiazda Betlejemska !
Kto za tym stoi i komu na tym zależy panie Tworóg ? - to pytanie ,które ma
ponad 30 - lat i widać jasno ,że : ,, Nowe idzie ,a stare jedzie ! ! " -
i ma się dobrze .
U
Uważny czytelnik
Haracz Piano za art. w którym powtarzacie znane od dawna informacje?
Nie łatwiej TWORZYĆ nowe fakty? Np. jakaś orgietka w Waszej Gazecie? Albo zbiorowe zabójstwo?
Będziecie mieli wyłączność i informacje z pierwszej ręki...
A nie - takie odgrzewane kotlety za 9,90 tygodniowo. Dziennikarstwo umiera...
Wróć na i.pl Portal i.pl