Kampusch: Moja historia powinna też zakończyć się morderstwem

Redakcja
Gdy miała 10 lat, porwał ją 36-letni Wolfgang Priklopil. W jego piwnicy bita i głodzona spędziła ponad osiem lat. Uciekła w 2006 r. Dziś opowiada nam o swojej historii i autobiograficznej książce "3096 dni". Z Nataschą Kampusch rozmawia Małgorzata Gołota.

* Zatrzymano 'brazylijskiego Fritzla'. Przez osiem lat więził żonę w piwnicy

Siedzi przede mną młoda, 23-letnia kobieta, ma długie jasne włosy, niebieskie oczy, buzię bardzo dziewczęcą. Jest ode mnie młodsza, ale zdecydowanym tonem prosi, by mówić jej per pani. - Jest bardzo wyczulona na tym punkcie - wyjaśnia mi szeptem tłumaczka. Faktycznie, przypominam sobie, że w "3096 dni" Natascha pisała o tym jak o symbolu dorosłości - po imieniu mówi się przecież tylko do dzieci albo dobrych znajomych.

- Czuje się pani wolna? - pytam więc, dziewczynę, która blisko osiem i pół roku swojego życia spędziła w podziemnym więzieniu.

Odpowiada mi cisza. Natascha spuszcza wzrok, bawi się bransoletką.

- To doskonałe pytanie - mówi w końcu. - Czasami tak, czasami nie. Pojęcia typu dobro, zło, wolność... wszystko to jest relatywne.

- Po co więc napisała pani "3096 dni"? By zdementować wszystkie spekulacje i teorie, narastające od lat wokół "sprawy Nataschy Kampusch"? By rozliczyć się z samą sobą? - zadaję kolejne pytanie i znów zalega cisza.

Dopiero po dłuższej chwili moja rozmówczyni odpowiada cicho: - Ma pani rację, chyba chodziło przede wszystko o to rozliczenie. Tymi wspomnieniami chciałam zamknąć historię mojego dzieciństwa, spędzonej w piwnicy młodości i z czystą kartą rozpocząć nowe życie. Ale ważny był też ten pierwszy powód - ucięcie albo chociaż ograniczenie wszystkich plotek, teorii, sugestii raniących nie tylko mnie, lecz także moich bliskich.

Widzę, że jak ognia unika mówienia o szczegółach tych "sugestii". Ani słowem nie wspomina o tym, że o współudział w porwaniu oskarżano jej matkę, a ją samą uważano chwilami za zakochaną w swoim oprawcy. Zgadzam się na to.

Wiem, że spisanie wszystkich tych dramatycznych przeżyć już dawno, praktycznie od dnia ucieczki w 2006 r., doradzał jej terapeuta, prof. Max Friedriech. Dlaczego zdecydowała się na to akurat teraz? Zadaję kolejne pytanie.

- W zasadzie to i ja od początku nosiłam w sobie pomysł tej książki. Miałam jakąś wewnętrzną potrzebę, by właśnie w taki sposób ten rozdział zamknąć. Ale dopiero dziś mówienie o porwaniu przychodzi mi łatwiej.

* Natascha Kampusch opowiada o piekle życia w domu porywacza
* Natascha Kampusch była ofiarą sieci pedofilów
Zaczęłam życie na nowo, odsunęłam się od tamtej historii, a jednocześnie cały czas ją analizowałam. Zajęłam się psychologią, dowiedziałam wielu rzeczy, dzięki którym więcej rozumiem i inaczej na to wszystko patrzę.

Znów brakuje mi szczegółów. Tylko dzięki temu, że znam treść książki, domyślam się, że Nataschy może chodzić np. o nieustannie brzęczący nad ustawionym w piwnicy łóżkiem dziewczyny wentylator lub wszechogarniającą kilkugodzinną ciszę, pozbawianie jej światła, jakichkolwiek form kontaktu ze światem. To wszystko, co fundował jej Priklopil, to często stosowane wobec więźniów metody tortur, których działania jednak Natascha jako dziecko nie rozumiała.

- Teraz wiem, że każdy gest porywacza miał budować jego siłę, zwiększać jego psychologiczną kontrolę i władzę nade mną - wyjaśnia mi dalej Austriaczka. - Cały czas się tym zajmuję. Być może kiedyś napiszę moje wspomnienia jeszcze raz. Z jeszcze innej perspektywy. A może będzie pisać tylko zwykłe powieści.

- Chciałaby pani zostać pisarką?

- Tego jeszcze nie wiem... Kiedyś chciałam być aktorką, ale teraz myślę: co przyszłość przyniesie, to przyniesie. Pani na przykład mogłaby być aktorką, pani wygląda jak taka niemiecka aktorka Karolina Lodyga, ona też pochodzi z Polski...

Natascha zmienia temat, ale ponawiam pytanie. Tym razem odpowiedź pada szybko.

- Dzisiaj nie wiem, czy chciałabym grać. To bardzo wyczerpujący, a jednocześnie bardzo powierzchowny zawód. Poza tym jestem człowiekiem, który nie chce, a wręcz unika kontaktów fizycznych z innymi ludźmi, nie lubi się do nich zbliżać ani ich dotykać.

Niewiele jest chyba zawodów gwarantujących ograniczony kontakt z ludźmi. Zastanawiam się przez chwilę, co chciałaby robić w życiu. Odpowiedź trochę mnie zaskakuje.

- Myślę, że chciałbym być złotnikiem. Mam nadzieję, że specjalny kurs na niego zrobię równolegle z maturą. Potem chcę zacząć studia psychologiczne. Czy pani też studiowała psychologię? - pyta z nagłym błyskiem w oczach mnie moja rozmówczyni.

- Nie - odpowiadam zgodnie z prawdą.

- Szkoda. .. Ja bym bardzo chciała, ale rozważam jeszcze socjologię, zachowania ludzkie.

Zauważam jeszcze jedno. W "3096 dni" Kampusch pisze i mówi o wszystkich kontrowersjach wokół jej sprawy, ale nie odnosi się do procesu swojej matki...

* Austria: Natascha Kampusch przedstawiła swoje wspomnienia
* Fritzl: Wciąż kocham moją córkę
- Ach... podejrzewam, że to pytanie to skutek artykułów w prasie austriackiej, która bardzo rozdmuchała moją historię, stawiając mamę w bardzo złym świetle. Przewodniczący jakiegoś sądu stwierdził nawet, że mnie w tym lochu Priklopila było lepiej niż u matki.

- Pani też nie przedstawia jej w książce idealnie. Wspominając czas, w którym rodzice się rozwodzili, pisze pani, że matka część spowodowanego tym napięcia wyładowywała na pani , zdarzało jej się panią bić.
- Być może, gdy zacznę studiować psychologię, rozbiorę na części moje kontakty z mamą. Na razie wiem, że miałam i mam prawo do własnego postrzegania, przeżywania i opisu tej sytuacji. Poza tym, mam wrażenie, że tą książką w pewien sposób bardzo mamie pomogłam. Po tym jak media zrobiły z niej czarny charakter, ja pewne rzeczy wyprostowałam.

Rozmowa o relacjach z matką trochę ją poruszyła, choć stara się tego nie okazać. Mówi jednostajnie, w żaden sposób nie moduluje głosu. Mimo że zaczyna mówić o bodaj najbardziej intymnej sprawie - zawiłych relacjach z porywaczem. "Nie był moim panem, chociaż chciał być. Byłam równie silna. Mówiąc obrazowo, nosił mnie na rękach, a jednocześnie kopał" - wydaje mi się, że to zdanie najlepiej streszcza ich stosunki. Chcę to jednak usłyszeć od siedzącej przede mną kobiety, pytam więc dalej. - Płakała pani po śmierci Priklopila, psychiatrzy mówili o syndromie sztokholmskim, specyficznej sympatii, którą ofiary darzą swoich oprawców. Jak patrzy pani na to z perspektywy czasu?

Przez chwilę odnosi się wrażenie, że wróciły do niej wspomnienia. Na moment schyla głowę, ale szybko odpowiada: - Na pewno nie mam nic wspólnego z syndromem sztokholmskim. To było coś zupełnie innego. Ale w dniu porwania byłam dziesięciolatką, która z porywaczem spędziła kolejne osiem lat. Nie mogłam się do niego w jakiś sposób nie przyzwyczaić. Poza tym jako dziecko potrzebowałam kogoś, wokół kogo mogłoby kręcić się moje życie. Jedyną taką osobą był porywacz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl