Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Juliusz”: bezpretensjonalnie i do przodu po nierównościach żartu [RECENZJA]

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Gigant Films/Juliusz
Polska romantyzująca komedia, która odwraca konstrukcyjne rozwiązania, do których jesteśmy przyzwyczajeni w tego typu produkcjach? Produkt wyczekiwany, szkoda tylko, że twórcy „Juliusza” zatrzymują się w pół drogi.

Za „Juliuszem” stoją producenci hitowej „Planety singli” oraz rodzimi stand-uperzy Abelard Giza i Kacper Ruciński, którzy są współautorami scenariusza. Obraz jest też pełnometrażowym debiutem Aleksandra Pietrzaka, reżysera nagradzanych krótkich metraży „Mocna kawa wcale nie jest taka zła” i „Ja i mój tata”, odwołujących się do skomplikowanych relacji synów z ojcami. Konglomerat tak odmiennych wrażliwości czy sposobów wyrażania się w twórczości mógłby sugerować energetyczną próbę sił, mocowania charakterów, dodawania znaczeń i przeciągania całości w jedną ze stron. Twórcy filmu wybrali jednak drogę rezygnacji, by odnaleźć złoty środek, zapewniający jak największą liczbę widzów. I choć powstał żywy, brawurowy miejscami film, ciąży na nim niezdecydowanie realizatorów, skłonność do kompromisów na rzecz wykoncypowanych działań mających zapewnić oglądalność.

„Juliusz” ma w sobie duży potencjał na igranie z tym, co dziś modne i poprawne. Pietrzak parą głównych protagonistów czyni ojca i syna, rozpisując na kilka aktów ich niekonwencjonalną więź oraz zamieniając w rodzinie tradycyjne role (to syn opiekuje się nieustannie balangującym ojcem), zamiast pokazywać świetnie sobie radzącą w życiu, samotną matkę, która w nagrodę dostaje polskiego władykę z klechdy. Ba, wykorzystuje i ten schemat wyjęty z rzeczywistości preferującej świat kobiet, ale zgrabnie go odwraca: prowadząca własną klinikę księżniczka już na początku filmu jest w ciąży, a nasz książę dopiero musi znaleźć w sobie tę krztynę męskości, dzięki której zdąży poczuć się ojcem dziecka ukochanej i zaopiekować wybranką. Bohaterów wydobywa w końcu z obowiązujących w rodzimych komediach romantycznych, a wiejących nudą i sztucznością szklanych biurowców oraz wypasionych apartamentów i umieszcza ich w swojskich blokowiskach, nieco zapuszczonych mieszkaniach. Zyskuje w ten sposób na autentyczności i przystępności swoich bohaterów. Tym bardziej, iż wespół ze scenarzystami i aktorami udało mu się stworzyć pełnokrwiste postaci.

„Juliusz” potyka się na mocno uwierających nierównościach dowcipu i narracyjnej kompozycji, która w pewnym momencie rozjeżdża się, traci impet na rzecz niespójnej składanki gagów. Żarty wypieszczone i soczyste sąsiadują z oczywistymi i niechlujnymi. Gdy autorzy wkraczają na ścieżkę bezczelności i zadziorności, słychać jęk osób trzymających kasę: „nie, to będzie za mocne, ludzie tego nie kupią”, gdy zaś wpuszczają się w emocje, nie zawsze wiedzą, jak o nich opowiedzieć lub uciekają w klisze, ewentualnie nawiązania do szeroko rozumianej popkultury.

W chwilach zupełnego zagubienia przedsięwzięcie ratuje autoironia, co celnie wykorzystują aktorzy. Wielką przyjemnością jest bawić się razem z Janem Peszkiem jego rolą ojca. To zajmujący i uroczy podstarzały bon vivant, jednak z przejmującą raną pozostałą po utracie ukochanej żony i największego przyjaciela. Nieustanny bal jako zapomnienie i ucieczka - nic nowego, ale w wykonaniu Jana Peszka wybrzmiewa wyjątkowo poruszająco, a zarazem zabawnie. Naturalnością, szczerością i wdziękiem obdarza ekranową Dorotę Anna Smołowik, trzyma solidnie w ryzach - choć są pokusy „jazdy po bandzie”- swój występ w roli kumpla tytułowego bohatera Rafał Rutkowski. W filmie pojawia się też grupa naszych gwiazd, lecz w niezapamiętywalnych epizodach.

Nieco „rozbiegany” w różnych kierunkach humor „Juliusza” scala Wojciech Mecwaldowski: bywa rozbrajający, zblazowany, zniechęcony, z trudem powstrzymujący na wodzę irytację, czy godny współczucia gdy w chwili bezsilności nader obrazowo i precyzyjnie pokazuje uczniowi, gdzie się znajdzie, jeżeli nie weźmie się do nauki. Przemyślane i dopracowane aktorstwo.

Komedia, która nie obraża inteligencji oglądającego to niełatwe zadanie, dlatego „Juliusza” należy uznać po prostu za udany debiut, zapowiadający ciekawego filmowca. W dodatku, jak może się wydawać, preferującego przepełniony refleksją, prywatny uśmiech niż zanoszenie się rechotem całej sali w tych samych momentach.

Pietrzak odnosząc się z sympatią do filmowych bohaterów bez trudu sprawia, że i my ich lubimy. Łącznie z ich słabościami czy pragnieniami powydzierania z życia tego, co się jeszcze da. „Jak bym był zawodnikiem, który dobiega do mety, to kazałbyś mi zwolnić czy przyspieszyć?” - pyta Juliusz-senior syna karcącego go za kolejne odstępstwo od lekarskich zaleceń. Zatem do przodu. Póki się da.

Juliusz Polska komedia, reż. Aleksander Pietrzak, wyst. Wojciech Mecwaldowski, Jan Peszek

★★★☆☆☆

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki