Jubileuszowe ściganie w Grand Prix Wielkiej Brytanii na żużlu

Piotr Olkowicz
Piotr Olkowicz
Jack Holder stał się nieoczekiwanie jednym z faworytów jubileuszu
Jack Holder stał się nieoczekiwanie jednym z faworytów jubileuszu Sławomir Kowalski
Obchody rocznicy 20-lecia rozgrywania żużlowej Grand Prix w Cardiff opóźniły się o dwa lata. Wszystkiemu winna była pandemia i organizacja szpitala polowego na narodowym obiekcie walijskich rugbistów. Teraz wszystko wraca do normy. Ambasadorem imprezy został legendarny brytyjski snookerzysta Ronnie O’Sullivan, siedmiokrotny mistrz świata w swojej specjalności.

Kiedy angielska firma Benfield Sports International zaczynała swoją przygodę z organizacją cyklu GP w roku 2000 szybko ogłosiła, że ich sztandarowym eventem zostanie runda na najnowocześniejszym wtedy stadionie świata w stolicy Walii. Słowo się rzekło i w roku 2001 poza zmaganiami na historycznym lekkoatletycznym stadionie Friedrich-Ludwig-Jahn-Sportpark, gdzie zachowane zostały symboliczne fragmenty Muru Berlińskiego, w kalendarzu znalazła się runda na stadionie z zasuwanym dachem. Dla żużla był to absolutny przełom, możliwość stuprocentowego uniezależnienia się od warunków atmosferycznych.

W owym czasie wrażenie z pierwszego wejścia na gigantyczny, jak na nasze realia i ultranowoczesny obiekt było nie lada przeżyciem. Pierwszą rozegraną tam rundę wspominał niedawno na naszych łamach uczestnik tamtej inauguracji Piotr Protasiewicz:

- Pamiętam swoje pierwsze wejście na stadion Millenium w Cardiff, no duże oczy zrobiłem, aczkolwiek wiadomo, że to były trochę inne czasy. Nogi mi się ugięły, a kiedy motocykle zawarczały pod tym dachem, to już w ogóle byłem w ciężkim szoku i wielkim przerażeniu. Niesamowite wrażenie, niesamowite święto żużla.

Tor układany przez ekipę Ole Olsena pierwszy raz pod dachem nie był od razu idealny, ale rywalizacja na nim oddawała aktualny układ sił w czołówce. Wygrał zmierzający po swój czwarty mistrzowski tytuł Tony Rickardsson, drugi był Jason Crump, zaś inauguracyjne walijskie podium uzupełnił Tomasz Gollob.

Ekscytucjących momentów było bez liku

Przez kolejne lata pamiętnych momentów nazbierało się całe naręcze. Już w drugim roku ścigania w Cardiff okazało się, że szpara w dachu służąca jako komin do odprowadzania spalin była zbyt duża, a kiedy zaczęło padać solidne dawki wody dostawała też nawierzchnia. Wszystko na obiekcie z zamykanym dachem!! Nie wszystko z jego zamykaniem i otwieraniem było tak proste i oczywiste, jak dla przeciętnego obsługującego telewizyjnego pilota. Mało kto zdawał sobie sprawę, że operowanie dachem jest skomplikowanym procesem, tak jak nikt nie miał pojęcia, że na obiekcie zatrudniony jest sokolnik, który wespół ze swoim podopiecznym dba, by w ruchomych partiach dachu nie zagnieżdżało się bujnie występujące na walijskim wybrzeżu ptactwo.

Z najważniejszych wspomnień z Cardiff koniecznie należy przypomnieć historyczny wyczyn Tony’ego Rickardssona z roku 2005. Historia bez precedensu, uważana za jeden z kamieni milowych rywalizacji żużlowców w formule Grand Prix od 1995. Otóż popularny „Ricki” zdawał sobie sprawę z genialnej formy Jarosława Hampela tamtego wieczoru. Jako że „Jaro” wybrał w finale najlepsze trzecie pole startowe, w głowie szwedzkiego terminatora zrodziła się jedynie słuszna koncepcja, że musi zrobić coś ponadstandardowego, żeby z „Małym” wygrać. Jak postanowił tak uczynił. Hampel pojechał szeroko z wyjścia z pierwszego wirażu, ale Tony był jeszcze szerzej. Do tego stopnia, że część drogi na kluczowym odcinku pokonał jadąc nie po torze, a po dmuchanej bandzie. Bardzo ryzykowny, cyrkowy trick dał mu zwycięstwo w tamtym turnieju, a jednocześnie uznanie i w pewnym sensie niedowierzanie kibiców, jak można było to zrobić narażając się naturalnie na olbrzymie niebezpieczeństwo. Cóż, „Rickiemu” się udało i jest to bodaj jego najbardziej bohaterski czyn w karierze. Szkoda, bo „Małemu” należało się tamtego wieczora zwycięstwo, jak mało komu.

Tor bywał zaminowany

Innym milowym wydarzeniem w Cardiff był finał dwa lata później. Raz, że niesamowicie ekscytujący, a dwa, że z powodu jedynego zwycięstwa Brytyjczyka w 20-letniej historii. Tor w wielkim finale tamtej edycji nie był w najlepszym stanie. Pełen dziur i pułapek. Tor o jakim legenda częstochowskiego speedwaya Sławomir Drabik zwykł mawiać, że tor jest zaminowany. Na taką zdradliwą nawierzchnię nie było lepszego fachowca, jak posiadający od juniorskich lat ksywkę „Bomber” Chris Harris. Na pełnym niespodzianek torze gonił zaciekle jadącego stosunkowo poprawnie Grega Hancocka z USA, by ku uciesze ponad 40-tysięcznej publiki wyprzedzić go na wyjściu z ostatniego wirażu.

Skoro jesteśmy przy frekwencji, Cardiff ma tę niechlubną tradycję, że mimo wielu prób i zabiegów marketingowych, nigdy nie udało się tam zebrać widowni przekraczającej 50 tysięcy. Może ze dwa razy było blisko, kiedy rozdawano bilety w jednostkach wojskowych i innych organizacjach młodzieżowych, ale granica „pięciu dych” nigdy nie pękła. Tego Cardiff może nam zazdrościć. O ile na ich możliwych w realiach żużlowych ponad 62 tysiącach miejsc (na rugby czy piłce wchodzi tam ok. 72, 5 tysiąca) nigdy nie udało się zgromadzić kompletu, o tyle podczas inauguracji GP w Warszawie biletów przy widowni ok. 55 tysiący szybko zabrakło.

Osobiście zapamiętałem bardzo mocno turniej, na którym akurat nie byłem, a obserwowałem go z poziomu zbliżonego do małego finału o trzecie miejsce afrykańskiego mundialu, genialnego pojedynku Niemcy-Uruwaj, 3:2.

Tomasz Gollob zmierzający wówczas po swój mistrzowski tytuł zaczął lekko niemrawo, ale kiedy „złapał” konieczne ustawienia motocykla, zaczął „krążyć po dużej” w sposób absolutnie niedościgły dla konkurentów. Nie wygrał tych zmagań tylko dlatego, że w półfinale wyeliminował go defekt.

Nadszedł czas zwycięstw

Pierwszym Polakiem, który wygrał w Cardiff był mocno osadzony w realiach brytyjskiej „szlaki” Maciej Janowski, a było to w roku 2017. Dla „Magica” powrót na Wyspy będzie swoistą podróżą sentymentalną, bowiem w tamtejszej lidze spędził aż sześć sezonów.

Jego wyczyn powtórzył rok później Bartosz Zmarzlik i tu ciekawostka – otóż on w swoim debiucie pod walijskim dachem w 2016 roku powtórzył wyczyn Golloba, stając od razu na najniższym stopniu podium.

Ostatni rozegrany turniej przed erą Covid-19, właśnie w roku 2019 padł łupem Leona Madsena z Danii, który w pokonanym polu pozostawił Emila Sajfutdinowa i naszego „Bartulę”.

Rewelacyjnych wspomnień z Principality Stadium, jak od 2016 roku nazywa się ten obiekt nie ma Patryk Dudek, który dotychczas dwa razy odpadał w półfinałach, a ostatni razem zupełnie się pogubił. Dla Pawła Przedpełskiego będzie to absolutny debiut na walijskiej ziemi, choć jego jazda na sztucznym torze w Warszawie w maju tego roku wcale nie karze mu się czuć przestraszonym na obiekcie nad rzeką Taff.

Na dawnym Millenium Stadium zawsze doskonale poczynali sobie Australijczycy (sam Jason Crump wchodził na podium aż siedem razy), ale aktualnie wydaje się, że większą chrapkę na czołowe lokaty mogą mieć tradycyjnie miejscowi. Zdarzało się jednak po wielokroć, że w gorącej atmosferze paraliżowała ich presja. Trzykrotny mistrz świata Tai Woffinden trzy razy był tam drugi, ale zdarzało mu się też kończyć zawody pod opieką służb medycznych, chociażby, kiedy mocno szarżując połamał ledwo co zrośnięty obojczyk. W oczekiwaniu na ewentualne uszczęśliwienie brytyjskiej publiki pozostają tamtejsi „młodzi wilcy” w osobach Roberta Lamberta i Dana Bewleya. Aczkolwiek dla biało-czerwonych najgroźniejsi będą wspomniany Madsen i przechodzący renesans tegorocznej formy Fredrik Lindgren ze Szwecji.

Kontuzjowanego Martina Vaculika zastąpi Andrzej Lebiediews, dla którego będzie to pierwszy historyczny występ w SGP poza rodzinną Łotwą. Ten wyjazd już jest historyczny bowiem na piątkowe kwalifikacje nie dotarł bus ze sprzętem Andrzeja, ale poradzil sobie z tym problemem i treningowe jazdy odbył na motocyklu pożyczonym od Maxa Fricke'a. Rzeczone kwalifikacje wygrał niespodziewanie ten, który w poprzednich podejściach do wykręcania jak najlepszego czasu jednego okrążenia zajmował w tym roku kilka razy ostatnie miejsce. Jack Holder wybrał dla siebie numer piąty w drabince wyścigów, za jego plecami uplasowali się Dan Bewley i Paweł Przedpełski. Ten w niewyjaśnionych okolicznościach nie dotarł na ceremonię wybierania numerów i dostał uważany za najgorszy trzeci numer startowy.

Oby debiutancka trema, która dopadła Przedpełskiego nie stała się udziałem młodzieżowców. Olbrzymim przeżyciem będzie bowiem niedzielny wyjazd na tor juniorów rywalizujących w cyklu SGP2. To druga z trzech eliminacji tegorocznego młodzieżowego czempionatu i to w okolicznościach, jakie pozostawią trwały ślad w ich psychikach, będzie niezwykle interesująca i historycznie dziewicza, kiedy młodzież wyjedzie na układany jednorazowo owal.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl