Józef Sigalin - architekt, który przywiózł do Polski socrealizm

Aleksandra Suława
Aleksandra Suława
21.05.2013 krakow nowa huta z lot lot na huta miasto centrum nowa huta ..fot. anna kaczmarz
21.05.2013 krakow nowa huta z lot lot na huta miasto centrum nowa huta ..fot. anna kaczmarz Unknown
- Architekci powojennej odbudowy byli skazani na wielkość. Doskonale wiedzieli, że historia ich zapamięta. Niezależnie od tego, czy będzie to dobre czy złe wspomnienie - mówi Andrzej Skalimowski, autor książki „Sigalin. Towarzysz odbudowy”.

Odważnie z tym Sigalinem.
Dlaczego?

Bo czasy nie sprzyjają upamiętnianiu komunistycznych działaczy.
Niezależnie od czasów zawsze znajdą się ludzie, którym ktoś nie będzie pasował: a to komuniści, a to kapitaliści, a to Żydzi, a to obcokrajowcy, a to… - i tu można wstawić dowolną grupę społeczną. To po pierwsze. Po drugie, ja staram się oddzielić Sigalina komunistę, od Sigalina budowniczego. Bo przecież budynki ze swej istoty zawsze będą niewinne. One nie pamiętają komu i do czego miały służyć.

Chociaż ta służba często kładzie się cieniem na pamięci o nich.
I dlatego przez lata niszczały. Jednak od ich powstania upłynęło już tyle czasu, że chyba wreszcie udało nam się złapać dystans. Potrafimy myśleć o socrealistycznych projektach po prostu jako o zabytkach, sądząc je według kategorii estetycznych, a nie politycznych.

A politycznie, jak można by ocenić Sigalina?
On był stuprocentowym komunistą - do śmierci wierzył w tę ideologię, chociaż jego uczucia wobec partii na przestrzeni lat uległy znacznej erozji. Ale był też działaczem nietypowym, bo jako jeden z nielicznych naprawdę znał się na tym, co robił. Był z wykształcenia architektem i w nowym systemie został człowiekiem odpowiedzialny za architekturę. Mogłoby się wydawać, że ktoś z jego talentem organizacyjnym zostanie skierowany np. do tworzenia służb bezpieczeństwa, ale tak się nie stało. Takie epizody nie obciążają jego kartoteki.

Był z niego bardziej organizator czy wizjoner?
Zdecydowanie organizator. Owszem chciał budować nowocześnie, ale w przeciwieństwie np. do współczesnych mu Syrkusów czy Brukalskich nie miał ambicji teoretycznych, lecz był posłusznym praktykiem wykonującym polecenia.

Czyich?
Polityków, bo zaraz po wojnie to oni decydowali o estetyce miast. Chociaż kłamstwem byłoby stwierdzenie, że nie zostawił swojego wyrazistego śladu. To dzięki niemu pewne projekty, takie jak np. Trasa W-Z czy Trasa Łazienkowska zyskały większy rozmach, a ich oddanie było wydarzeniem, które obserwowała cała Polska. Sigalin i członkowie stworzonego przez niego Biura Odbudowy Stolicy często mówili, że dostali niezwykłą, zdarzającą się raz na kilka pokoleń szansę, zbudowania miasta od podstaw. Powtarzali, że „są skazani na wielkość” - niezależnie od tego, co zrobią, zapiszą się w historii.

„Skazani na wielkość” pasowałoby też do założeń socrealizmu: trzeba budować monumentalnie i dostojnie. Dlaczego akurat tak?
Bo takich budynków nie da się nie zauważyć. Komuniści bardzo szybko zorientowali się, że architektura jest niezwykle skutecznym narzędziem propagandy: książek można nie czytać, do kina nie chodzić, muzyki nie słuchać, a budynków nie da się nie widzieć. W Polsce to narzędzie zaczęto wykorzystywać pod koniec 1948 roku, gdy władze przystąpiły do sowietyzacji kraju. Na polu sztuki miał gloryfikować ją właśnie przeszczepiony m.in. przez Sigalina na polski grunt socrealizm.

Jak się przeszczepia styl?
Przywożąc ludzi, którzy się na nim znają. Sam Sigalin o socrealizmie miał niewielkie pojęcie, owszem, widział taką architekturę na ulicach Rosji, gdy w czasie wojny plątał się po nich jako uciekinier, jednak o teorii nie miał żadnej wiedzy. Musiał więc znaleźć kogoś, kto wyłoży mu zasady nowego stylu. Okazja nadarzyła się w 1949 roku, kiedy to Sigalin pojechał do Moskwy po ruchome schody na trasę W-Z. Rosjanie obiecali przekazać je w darze Polakom, jednak bardzo długo zwlekali z ich wydaniem i data oddania prestiżowej inwestycji stanęła pod znakiem zapytania. Bierut wysyłał więc Sigalina do Moskwy, prosząc o załatwienie trzech spraw: schodów, zgody na odbudowę Zamku Królewskiego oraz „zacieśnienia współpracy ideowej”. A Sigalin wszystkie trzy załatwił pozytywnie, a dodatkowo zawiązał współpracę z Edmundem Goldzamtem.

Czyli kim?
Jak pisał Sigalin w sprawozdaniu z podróży służbowej, był on „obywatelem polskim, kończącym dwuletnie dodatkowe studia na aspiranturze Moskiewskiego Instytutu Architektury. Kontakt ten jest dla nas cenny dlatego, że inż. arch. Goldzamt jest doskonale zorientowany w sprawach praktyki i teorii architektury radzieckiej”. Sigalin przywiózł do Polski najpierw prace naukowe Goldzamta, a potem ściągnął i jego samego. To sprawiło, że mimo iż sam nie projektował, uważał się za ojca chrzestnego socrealizmu. Z lubością występował na akademiach w całym kraju i odczytywał przywiezione zza wschodniej granicy tezy. A potem, gdy socrealizm został odwołany, przerzucał się z Goldzamtem odpowiedzialnością za ten okres w historii architektury.

MDM, Nowa Huta, Teatr Wielki w Łodzi... W Polsce mamy tylko kilka socrealistycznych realizacji. Dlaczego ten styl się nie przyjął?
Z kilku powodów. Po pierwsze: nie zdążył. Jako obowiązująca doktryna został ogłoszony w 1949 roku, a już 1953 zaczął się zwijać. Po drugie: nad Wisłą był kierunkiem niemal całkowicie sztucznym. Socrealizm wzorował się na budowlach Moskwy i Leningradu, na architekturze imperialnej, której Polska niemal nie miała. Przed II wojną światową były oczywiście próby poszukiwania stylu narodowego, jak np. opracowywane przez Szyszko-Bohusza projekty przebudowy Wawelu, ale większość twórców skłaniała się ku zachodniemu modernizmowi. A modernizm gardzi detalem i ornamentem, na których socrealizm bazuje.

I tu dochodzimy do kolejnej przyczyny klęski czyli ekonomii. Socrealizm był po prostu za drogi. Te budynki, żeby dobrze wyglądać, wymagały porządnych budulców, np. piaskowca, marmuru, których w zniszczonym kraju nie było. W związku z tym stosowano zamienniki w postaci gipsowych i cementowych detali, które układały się nie w imponującą budowlę, a eklektyczną tandetę. Architekci i inżynierowie w nieskończoność dyskutowali, jak by tu poprawić estetykę, czas płynął, a nowe budynki rosły tylko na papierze. Świetnym przykładem jest tu Nowa Huta, której pierwotny plan - jako wzorcowego miasta socrealistycznego - udało się zrealizować tylko w ograniczonym stopniu. Zabrakło np. dominanty w postaci gmachu ratusza czy monumentalnego domu kultury. Wreszcie w 1954 Chruszczow wygłosił słynne przemówienie o umasowieniu i potanieniu budownictwa. Robotnicy w ostatecznym rozrachunku potrzebowali „izb mieszkalnych”, a nie pałaców.

W swoich wspomnieniach Sigalin napisał o spotkaniu z prostym mężczyzną na placu budowy. „[mężczyzna] Pyta: Panie, co to za pałace budują i dla kogo? Z dumą oczywiście odpowiedziałem mu, że to nie pałace: Teraz, drogi obywatelu, domy mieszkalne będą właśnie jak pałace. I to domy nie dla książąt, hrabiów, baronów, bogaczy, lecz dla robotników, dla ludzi pracy. Pokręcił głową. Czy mnie dobrze zrozumiał”. Klasa robotnicza nie rozumiała socrealizmu?

W nim z założenia nie było zbyt wiele do rozumienia. Monumentalizm, płaskorzeźby z podobiznami chłopów i robotników, marmury, złote okładziny, to wszystko miało zwalniać człowieka z myślenia i intepretowania, zostawiając go tylko z jedną refleksją: nowa władza to potęga. To była o wiele prostsza estetyka niż powściągliwy, przedwojenny modernizm, który wielu do dziś utożsamia z „klockowatością”. Ludzie cieszyli się z nowych mieszkań, ogrzewania, bieżącej wody, ale nie do końca potrafili z nich korzystać. Te legendarne historie o trzymaniu ziemniaków w wannie i świń na balkonie może nie były powszechne, ale jednak gdzieś się wydarzały. Warto spojrzeć też na sposób urządzania mieszkań w tamtych latach. Mimo małego metrażu jeden z pokoi często pełnił funkcję „białej izby” - pomieszczenia otwieranego tylko na uroczysty, niedzielny obiad. To są wzorce chłopskie.

Tak więc socrealizm początkowo robił wrażenie, jednak ludzie szybko dochodzili do wniosku, że od kolumn i attyk woleliby większe mieszkania albo skwer przed domem. Koszt wykonania jednej socrealistycznej elewacji czy fasady odpowiadał budowie trzech czy czterech izb mieszkalnych. Rachunek był więc prosty.

Pracy Sigalina towarzyszyło hasło „Cały naród buduje swoją stolicę”. Ile w nim było realnego entuzjazmu, a ile propagandy?
Te proporcje zmieniały się wraz z upływem czasu. Przede wszystkim trzeba pamiętać, że to hasło miało swoją polityczną funkcję: miało zintegrować polskie społeczeństwo, rozporoszone i przesiedlone po wojnie (odpadły Kresy, doszły tzw. ziemie zachodnie), miało dać poczucie wspólnego celu. I przez kilka lat to rzeczywiście świetnie działało. Jednak czas mijał, a ludzie zaczęli zadawać sobie pytania: jak długo jeszcze? Przez ile lat zamierzacie nam obcinać kilka procent pensji na Społeczny Fundusz Obudowy Stolicy? A co z autentycznymi zabytkami innych miast, np. Krakowa czy Łodzi, które niszczeją, bo pieniądze szerokim strumieniem płyną do Warszawy? Niechęć narastała, więc władze podjęły decyzję o przekształceniu funduszu w fundusz budowy szkół tysiąclatek. Pod koniec lat 60. XX wieku zakończył on swoją działalność.

Możemy czegoś się nauczyć od architektów odbudowy?
Jak najbardziej. Przede wszystkim trzeba pamiętać, że jeszcze w 1945 roku w całym konserwatorstwie obowiązywał dogmat, że zabytków się nie odbudowuje. Uważano, że jeżeli zabytek został zniszczony, to trzeba tę ruinę chronić, bo ona jest autentyczna, odbudowa zaś to fałszerstwo. Jednak zniszczenie Warszawy było efektem nie kataklizmu czy klęski żywiołowej, ale celowym działaniem mającym na celu zatarcie polskiej kultury i tożsamości. Dlatego konserwatorzy stwierdzili, że oni jej zabytki odbudują. Ta postawa została w 1980 roku doceniona przez UNESCO, które wpisało warszawskie Stare Miasto na Listę Światowego Dziedzictwa, nie za zabytkowość, ale właśnie za samą ideę rekonstrukcji. To była inicjatywa bezprecedensowa, poza Polakami tego nie robił nikt. Dla przykładu zniszczony w czasie wojny Hawr został zbudowany na nowo, w zupełnie odmiennej stylistyce.

Wszystko warto rekonstruować?
Absolutnie nie. Moim zdaniem nie ma to sensu na przykład w przypadku Pałacu Saskiego. Bo czemu miałoby służyć wzniesienie na nowo budynku w szacie historycznej, który będzie udawał zabytek? Czy nie lepiej w tym miejscu wznieść dobrą, współczesną architekturę? Odbudowa miała swój czas.

A zamki piastowskie? Kolejna szeroko dyskutowana inicjatywa.
Ja jestem przeciwny tego typu rekonstrukcjom. To jest zamknięta historia, można coś takiego budować, jeśli ktoś chce wznosić park rozrywki a la Disneyland, ale nie ma sensu dorabiać do takiej inwestycji ideologii, mówiąc o odbudowie zabytku. Po drugie udana rekonstrukcja wydaja mi się to trudna technicznie. Teraz wszystko jest budowane z prefabrykatów, nie mamy już kamieniarzy, cieśli, metaloplastyków, zdunów, którzy byliby w stanie odbudować zamki tradycyjnymi metodami. Przy zastosowaniu dzisiejszych technologii wyglądałyby jak atrapa. Tak jak o socrealizmie mówiono, że jest architekturą nieszczerą, tak nieszczere byłyby odbudowane zamki piastowskie.

dr Andrzej Skalimowski, historyk architektury i dziejów społecznych. Pracuje w Instytucie Historii Nauki PAN i w Narodowym Instytucie Architektury i Urbanistyki. Autor książki „Sigalin. Towarzysz odbudowy” (wyd. Czarne).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Józef Sigalin - architekt, który przywiózł do Polski socrealizm - Plus Dziennik Polski

Wróć na i.pl Portal i.pl