Joanna Scheuring-Wielgus: - Życie jest za krótkie, żeby się poddawać

Karina Obara
Karina Obara
Adam Guz
- Nagła śmierć mojego pierwszego męża Jacka była największym przełomem w moim życiu - wyznaje Joanna Scheuring-Wielgus. - Przewartościowałam wtedy wszystko w kilka minut.

Był 2001 rok, gdy Joanna Scheuring-Wielgus, obecnie posłanka .Nowoczesnej, doświadczyła tragicznej śmierci męża Jacka. Zginął w wypadku samochodowym. Joanna została sama z trzyletnim synkiem Jasiem.

- Miesiąc po wypadku był takim czasem, gdy zastanawiałam się, co robić dalej z życiem, ze sobą, jak w ogóle żyć - wspomina. - Jestem niewierząca, ale paradoksalnie pomógł mi przyjaciel ksiądz z dalszej rodziny. Rozmawialiśmy kilka godzin. Powiedział mi ważną rzecz, abym pokazała innym, że śmierć jest pewnym etapem w życiu, że człowiek jest w stanie poradzić sobie przechodząc przez tak trudne doświadczenie. Po spotkaniu z księdzem usiadłam przy stole, podzieliłam kartkę na pół i napisałam czego nie chcę, a czego chcę. Jestem osobą zadaniową, więc spełniłam to. Realizuję tak naprawdę do dzisiaj. Śmierć Jacka stała się dla mnie nowym etapem w życiu.

Bohaterka filmu

Co daje jej siłę, aby wytrwać? Przecież często zdarza się tak, że ludzie obiecują sobie, że się zmienią i nigdy nie wrócą już do starych przyzwyczajeń czy rozpamiętywania przeszłości, a jednak po kilku latach odpuszczają.

- Zdarzają się gorsze dni - przyznaje Joanna. - Wtedy jednak, po śmierci Jacka, powiedziałam sobie, że jestem bohaterką mojego filmu, w którym gram główną rolę. Chcę, aby ten film był ciekawy, z przygodami, żeby nie był dramatem. Słowem, to ja nadaję sens swojemu życiu. Zawsze byłam taka, że w przypadku problemów kładłam się spać i rano wstawałam z odpowiedzią na ważne pytanie, które sobie zadałam albo z nowym działaniem, czy z nową siłą. Życie jest za krótkie, żeby się poddawać. Gdy upadałam, zawsze wstawałam silniejsza. Chciałam pokazać i sobie, i innym, że dam radę. Tak mam. Porażka mnie mobilizuje, bo zawsze jest wyjście z sytuacji, nawet najgorszej.

Joanna uważa również, że jeśli zachowuje się wewnętrzną postawę wdzięczności i radości, przyciąga się do siebie podobnych ludzi.- Mam 46 lat i zdaję sobie sprawę, że żyję w Matrixie - dodaje. - W pionie trzyma mnie rodzina, która jest wielkim oparciem. Nie tylko trzech synów i mąż. Mam świetne relacje z bratem, siostrą, mamą, tatą, bardzo o to dbamy. Gdy komuś z nas dzieje się coś złego, jesteśmy wszyscy gotowi do pomocy. Od razu dzwonimy do siebie. W naszej rodzinie nie jesteś sam, doświadczasz troski i szacunku. To dla mnie powód, by być wdzięczną za wszystko, co w życiu mam.

Trzynaście lat terapii

Do podobnych wniosków co Joanna doszła Hanna (prosi o nieujawnianie nazwiska), która dopiero po przepracowaniu rodzinnych relacji poczuła spokój i poprawę jakości życia. Trzynaście lat chodziła na terapię do różnych psychologów. Bezskutecznie.

- Wzięłam udział w terapii ustawień rodzinnych, bo nie radziłam sobie z życiem - mówi. - Wiem, że Zygmunt Miłoszewski obśmiał ustawienia w „Uwikłaniu”, ale pomyś- lałam, że też musiał przez nie przechodzić, aby w ogóle wiedzieć, o czym pisze. Cokolwiek o ustawieniach się mówi - mnie pomogły. Jakoś z psychologami nie miałam chemii. Nie znalazłam też wcześniej metody, która sprawiłaby, że wybaczyłabym rodzicom to, co się działo w naszym domu. Myślę, że wielu z nas ma problem z zapomnieniem rodzinnych traum, tylko nie potrafimy przyznać się do tego problemu, nazwać go.

Hanna miała konflikt z matką, bardzo represyjną, zamkniętą w sobie i z nieobecnym ojcem, który pracował najczęściej w głębi Polski, do domu przyjeżdżając w week endy. A gdy już pojawiał się w sobotę, odpoczywał do niedzieli czytając gazety i uprawiając ogródek.

- Pamiętam, że kilka zdań podczas ustawień całkiem odmieniło moje podejście do matki: „Krzywdę, żal do rodziców zamień na ochronę. Matka cię oszukała, bo chciała, by już nikt ciebie nie oszukał, byś nie był naiwny” - wspomina Hanna. - I jeszcze takie: „nie szukaj uznania, uznanie daje silniejszy. Ty chwal, a nie czekaj na pochwały”. Ależ to było na początku trudne! Gdy powiedziałam matce: mamo, wywierałaś na mnie presję, by nikt na świecie już mi tego nie robił, ani partner, ani inni ludzie - przestała to robić. Uwierzyłam, że chodziło o uszanowanie. W przeciwnym razie całe życie by mnie ćwiczyła. Nigdy nie będziesz potężniejszy od rodzica - z akceptacją tej prawdy miałam duży dylemat.

Zmiana myślenia oczyściła Hannę i zmieniła jej relację z rodzicami. - Częściej zaczęłam myśleć, co oni przeszli w dzieciństwie, biednym, upokarzającym, a mniej o tym, jak bardzo zabrakło w moim domu rodzinnym miłości - mówi. - Może dla kogoś to wyda się niewiarygodne, ale dopiero po tym oczyszczeniu zdołałam zbudować dobry związek, w którym rozmowa, a nie wymiana informacji, gdzie kupić najlepszą w mieście karkówkę - jest największą wartością.

Porzucić siebie starego

Gdy psycholog Magdalena Widłak-Langer słyszy o kryzysie i przekuciu go w coś pozytywnego - przypomina jej się historia młodego mężczyzny. W wieku 16 lat został wyrzucony z domu, nie skończył szkoły. Przez jakiś czas dobrze sobie radził - zarabiał jako pracownik fizyczny, zrobił uprawnienia do pracy na wysokościach. Lubił swoją pracę i nieźle zarabiał.

- W pewnym momencie dobrym przyjacielem stały się narkotyki - najpierw lekkie, potem ciężkie, w coraz większych ilościach - wspomina psycholog. - Stracił pracę i został bezdomny. Jak się okazało dosyć szybko stracił też „przyjaciół”, kiedy przestał być sponsorem narkotyków i alkoholu. Mieszkał w piwnicach, altanach działkowych i innych otwartych, względnie ciepłych i zadaszonych miejscach. Żył z kradzieży - czasami kradł pieniądze, czasami zdarzało mu się ukraść rower. Bez względu na to, co ukradł - pieniędzy wystarczało w porywach na kilka dni. Po kilku miesiącach postanowił to zmienić. Bodźcem była myśl, że nie chce do końca życia „mieszkać” w takich warunkach i nie chce sytuacji, gdzie bez względu na to, co i gdzie robi w ciągu dnia, zawsze wraca do tego samego - materaca w piwnicy, oczekując, że nikt go nie wyrzuci z zajmowanego miejsca lub nie pobije. Obecnie to ojciec dwójki dzieci, które mają wspaniałą babcię (jego relacje z mamą są teraz bardzo dobre). Legalnie pracuje na etacie od kilku lat, cieszy się dużym uznaniem w firmie. Przeszedł przez dwuletni program radzenia sobie z uzależnieniami. Miewa trudne momenty, jednak sam mówi o tym, że te wszystkie doświadczenia były mu potrzebne, by lepiej poznać siebie i zobaczyć, jak wiele zależy w życiu od niego.

Przeżycia tego typu nazywane są przez psychologów, filozofów i teologów - granicznymi. Niemal każdy z nas przechodzi w życiu przynajmniej przez jedno takie doświadczenie. Nie każdy jednak - jak zauważają psycholodzy - wychodzi z niego silniejszym. Co sprawia, że dla nielicznych przeżyte cierpienie staje się bodźcem, by stworzyć swoje życie na nowo i stać się lepszym człowiekiem? Odpowiedzi należy szukać indywidualnie - zapewniają ci, którzy przeszli przez „ciernistą dolinę” - jak nazywali długie cierpienie literaci i mistycy.

Pisarz Jonas Jonasson, który stracił żonę i został sam z małym synkiem, porzucił pracę, zaszył się we włoskojęzycznym kantonie Szwajcarii i napisał przezabawną książkę „Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął”. Książka stała się bestsellerem, a pisarz, cierpiący na depresję, udowodnił, że śmiech jest najlepszym lekarstwem dla każdego.

Byron Katie cierpiała na depresję wiele lat zanim w zakładzie psychiatrycznym doznała swoistego olśnienia: moje ciało nigdy nie może być problemem, jeśli mój sposób myślenia jest zdrowy. Tak powstała jej książka „Kochaj, co masz”, która stała się wskazówką dla milionów ludzi na świecie niemogących poradzić sobie z psychicznym cierpieniem.

- Czytałam ją trzy razy - mówi Manuela.

Ma za sobą pokusę częstego sięgania po alkohol i wspomaganie się w trudnych chwilach miękkimi narkotykami. - Nie chciałam taka być, szukałam rozwiązań - dodaje. - Myślę, że w najgorszych chwilach ratują nas słowa, które pochodzą od ludzi, którzy przeszli piekło. To ludzie tacy jak Chrystus, Budda, Byron Katie. Ta ostatnia mówi do nas o tym, czego sama doświadczyła i co stosuje we własnym życiu. A mówi tak: zawsze, kiedy się boję, wiem, że boję się tylko myśli. Albo tak: dziedziczymy sposób przekonań, który nas przeraża. I jeszcze tak: kiedy wierzysz, że istnieje jakiś przekonujący powód, by cierpieć, całkowicie odsuwasz się od rzeczywistości. Kocham więc, co mam, bo kocham rzeczywistość.

Teraz tylko potrzebuję stale o tym pamiętać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Joanna Scheuring-Wielgus: - Życie jest za krótkie, żeby się poddawać - Plus Gazeta Pomorska

Wróć na i.pl Portal i.pl