Joanna Lichocka o katastrofie smoleńskiej: Zrozumiałam od początku, że będziemy mieć do czynienia z wielkim kłamstwem propagandy rosyjskiej

Hubert Rabiega
Hubert Rabiega
Szczątki polskiego Tu-154M po katastrofie smoleńskiej.
Szczątki polskiego Tu-154M po katastrofie smoleńskiej. Fot. Wikimedia Commons, licencja CC-BY-SA
– W pewnym momencie usłyszałam w słuchawce wydawcę, który powiedział, żebym odpięła dźwięk i że zaraz podejdzie i mi coś powie. Wydawcą był wtedy Rafał Porzeziński. Podszedł do mnie i powiedział, że były jakieś kłopoty przy lądowaniu i że trzy osoby nie żyją. Popatrzyłam na Rafała i powiedziałam mu, że jeżeli na tej ziemi są kłopoty z lądowaniem to nie żyją wszyscy. Jakoś nie miałam wątpliwości – podkreśla w rozmowie z polskatimes.pl poseł Joanna Lichocka, która 10 kwietnia 2010 roku była w Smoleńsku.

W 2010 roku pracowała Pani jako dziennikarka w TVP. Jak wyglądały Pani przygotowania do wyjazdu do Smoleńska?

Joanna Lichocka: Na mniej więcej miesiąc przed planowanymi uroczystościami w Katyniu brałam udział wraz z innymi dziennikarzami TVP w spotkaniu z ministrem Andrzejem Przewoźnikiem, szefem urzędu ds. kombatantów, który współorganizował od strony polskiej te uroczystości. Pamiętam, jak był zgnębiony tym, że trwają zabiegi aby uroczystości podzielić na dwa terminy, że nie mają się one odbyć tego samego dnia z udziałem premiera i prezydenta Polski. Bo od początku było wiadomo, ze zarówno ówczesny premier Donald Tusk, jak i prezydent Lech Kaczyński jadą do Katynia. Niezrozumiałe było to jak stanowczy opór był przed tym, by premier był na tych samych obchodach co prezydent. Pierwotnie wszystko miało się odbyć 10 kwietnia. Ale na tym spotkaniu z nami minister Przewoźnik był zasmucony tym, że – mimo także jego zabiegów by stało się inaczej - wizyty prezydenta i premiera odbędą się oddzielnie.

Pamiętam, że przy nas odebrał telefon do Władysława Stasiaka, szefa kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Obaj byli przygnębieni tym, że w sprawie podziału tych wizyt niewiele już się da zrobić, że ta logika wojny stosowana przez kancelarię premiera Donalda Tuska wobec prezydenta Lecha Kaczyńskiego prowadzi do ich rozdzielenia. Było to niezrozumiałe – wydaje mi się, ze przyczyny tego rozdzielenia, jak to w ogóle możliwe, takie żądanie rozdzielenia wizyt i dążenie do obniżania rangi wizyty prezydenta - nie były jasne także dla ministra Przewoźnika. Był w tej sprawie bezsilny i bardzo przygnębiony – tak to zapamiętałam.

I rzeczywiście tak się stało. Na skutek działań rządu Donalda Tuska rozdzielono te uroczystości. Donald Tusk realizował w ten sposób oczekiwanie prezydenta Władimira Putina. Wtedy już było jasne dla wszystkich, że Putin nie życzy sobie obecności prezydenta Lecha Kaczyńskiego na uroczystościach w Katyniu. Że państwowe uroczystości w Katyniu mogą się odbyć z udziałem Władimira Putina, ale bez udziału Lecha Kaczyńskiego. I Donald Tusk się do tego dostosował. To było wstrząsające już wtedy.

Była Pani wcześniej w Smoleńsku?

Nie, to był w ogóle mój pierwszy wyjazd do Rosji. Uderzająca była kontrola od razu po przyjeździe w Smoleńsku – nie tylko na przejściu granicznym. Gdy wysiadaliśmy z pociągu na stacji w Smoleńsku, przy każdym wyjściu z wagonów czekali funkcjonariusze z psami. Każdego z nas wylegitymowali, spisali nasze dane. Ale znaczące okazało się też coś innego.

Byliśmy w Smoleńsku dzień wcześniej, przed planowanymi uroczystościami z udziałem prezydenta, przygotowaliśmy materiały filmowe do transmisji. Z hotelu na miejsce, gdzie był montaż, trzeba było przejechać przez całe miasta. Trafiliśmy w wielki korek. Okazało się, że jakiegoś człowieka potrącił dostawczy samochód. Zwłoki mężczyzny, z rozrzuconymi rękami leżały na asfalcie, bez przykrycia, a samochody omijały je przejeżdżając jakieś pól metra od jego ręki. Obok milicjantka zajęta była spisywaniem przebiegu wypadku z kierowcą. Widać było, że trwa to już dłuższy czas, nikomu jednak nie przyszło do głowy, by ciało potrąconego czymś przykryć lub je zabrać. Było to szokująco obce kulturowo. Ale ten sam brak szacunku dla życia człowieka, jego ciała, majestatu śmierci, widzieliśmy później po katastrofie smoleńskiej.

Jak zapamiętała Pani sobotę, 10 kwietnia 2010 roku?

Gdy rano w pokoju rozsunęłam zasłony, zobaczyłam za oknem czyste, błękitne niebo i słońce. Pomyślałam, pamiętam to dobrze – jakie piękno niebo, jak wspaniałe światło będziemy mieli w transmisji. Potem, gdy ruszyliśmy na cmentarz w Katyniu czytałam notatki, przygotowywałam się do rozmów, miałam tego dnia przeprowadzić sześć wywiadów. Kiedy na chwilę oderwałam wzrok od kartek i spojrzałam w górę zobaczyłam bure niebo i gęstą mgłę. „Boże, kiedy to się stało, przecież jeszcze godzinę temu było czyste niebo i słońce”? Zdziwiła mnie ta szybka, tak duża zmiana pogody.

Sam cmentarz w Katyniu robi straszne wrażenie. Mrozi krew w żyłach. Kiedy byłam tam po raz pierwszy, w przeddzień obchodów, usłyszałam, właściwie nie tyle usłyszałam, co dotarł do mnie (nie wiem jak to wyrazić, by nie wypaść dziwnie) ten komunikat: – „zostawiliście nas tu”. Bo my ich, tych naszych oficerów zamordowanych strzałem w tył głowy, nigdy nie ekshumowaliśmy i nie zabraliśmy do polskiej ziemi, tak by ich bliscy i my wszyscy mogli im zapalać każdego 1 listopada znicze. Jak przyjechaliśmy nazajutrz rano, 10 kwietnia, była już spora kolejka do sprawdzania pirotechnicznego. Ale w pewnym momencie Rosjanie zakończyli kontrolę, wszyscy mogli wejść. Byłam tym zdziwiona. Wydaje mi się, ze to był moment, kiedy dowiedzieli się, że polski samolot się rozbił i żadnych uroczystości nie będzie.

W którym momencie dowiedziała się Pani o tragedii?

TVP miała małe studio zaaranżowane pod namiotem. Pierwszym wywiadem rozpoczynającym transmisję z uroczystości w Katyniu, miała być rozmowa z Januszem Kurtyką, prezesem IPN-u oraz przedstawicielem stowarzyszenia Memoriał Aleksandrem Gurjanowem. Z przedstawicielem Memoriału byliśmy już gotowi do rozmowy, wszystko było podłączone. Czekaliśmy tylko na szefa IPN-u – miał zaraz po wyjściu z samolotu wsiąść w samochód i przyjechać przed kolumną prezydencką. Mijały minuty, nic się nie działo. Zbliżał się czas planowanego wejścia na antenę. Widziałam, że ludzie na cmentarzu zbijają się grupki, o czymś rozmawiają. Ktoś przechodząc rzucił do mnie – samolot spadł! Nie uwierzyłam, wzruszyłam ramionami. Zapytałam przez mikrofon wydawcę, co się dzieje.

W pewnym momencie usłyszałam w słuchawce wydawcę, który powiedział, żebym odpięła dźwięk i że zaraz podejdzie i mi coś powie. Wydawcą był wtedy Rafał Porzeziński. Podszedł do mnie i powiedział, że były jakieś kłopoty przy lądowaniu i że trzy osoby nie żyją. Popatrzyłam na Rafała i powiedziałam mu, że jeżeli na tej ziemi są kłopoty z lądowaniem to nie żyją wszyscy. Jakoś nie miałam wątpliwości. Od początku zresztą była atmosfera napięcia, którą trudno opisać.

Przyjechał Jacek Sasin, dał do zrozumienia, że w katastrofie prawdopodobnie wszyscy zginęli. Odprawiona została msza; był ksiądz ze Smoleńska, była Polonia, rodziny katyńskie, politycy. Wszyscy oczywiście płakali.

Po mszy zaczęliśmy na żywo dawać wypowiedzi osób, które były obecne na cmentarzu w Katyniu. Pamiętam, że były to takie wywiady między łzami. Pamiętam rozmowę z Beatą Kempą i Andrzejem Derą. Zadałam pytanie pani poseł Kempie, ona zaczęła mówić, ale po chwili zaczęła płakać. Podałam więc mikrofon w stronę Andrzeja Dery, zadałam pytanie, poseł zaczął odpowiadać i zaraz potem przestał móc mówić. Znowu więc wróciłam z mikrofonem do poseł Kempy, to samo, po chwili znów do Dery. Tak wyglądały te rozmowy tuż po katastrofie.

Dość szybko zresztą skończyła się możliwość robienia tych wywiadów. Nasze służby zdecydowały bowiem o natychmiastowej ewakuacji do Polski naszej delegacji, tj. posłów i rodzin katyńskich, które przyjechały specjalnym pociągiem. Nie było w tamtym momencie wiadomo, co się właściwie stało. Nikt nie wiedział, co to znaczy, że rozbija się w Rosji samolot z polskim prezydentem na pokładzie. Jakie z tym wiążą się jeszcze zagrożenia. Stąd decyzja o szybkiej ewakuacji.

Kiedy wsiadaliśmy do busa, który miał nas zawieźć z powrotem do hotelu, młody Rosjanin, bardzo sympatyczny zresztą, słuchał rosyjskiego disco. Poprosiliśmy go, żeby wyłączył. Zareagował z empatią, natychmiast rzucił się do radia. Ujął nas tym, zapytałam, czy wie, co się stało. On odparł, że tak, oczywiście. „Wasz prezydent zginął bo uparł się żeby lądować. Cztery razy podchodzili do lądowania. Cztery razy. Kto to widział, żeby tyle razy podchodzić do lądowania?! Ale uparli się i skończyło się tragedią” -odpowiedział. A ty skąd to wiesz? – spytałam. Pokazał na mały telewizor wiszący pod sufitem w busie.

Ten młody chłopak już godzinę lub dwie po katastrofie miał podaną w telewizji wersję katastrofy, którą wciskali i wciskają nam do dziś Moskale: że zła pogoda, cztery razy podchodzili do lądowania i uparli się, żeby lądować.

Dzięki temu doświadczeniu zrozumiałam od początku, że będziemy mieć do czynienia z wielkim kłamstwem. Że Rosjanie będą taką narrację narzucać.

Jeszcze na cmentarzu, gdy skończyła się msza, ludzie tam obecni ułożyli krzyż ze zniczy. Po obu stronach tego krzyża ułożono tekturowe tablice z napisem „Katyń II”. Jednoznacznie wiedzieli, jak interpretować to, co się zdarzyło. Wiedzieliśmy, co się stało, że to sztafeta: od mordu na polskich elitach w Katyniu po śmierć polskiego prezydenta i polskiej delegacji państwowej. Wiedzieliśmy, że oni nigdy nie przestaną nas mordować. Że to są ci sami barbarzyńcy. Taka była interpretacja tego zdarzenia wśród osób, które były na cmentarzu w Katyniu.

Jaki był dalszy plan Pani dnia?

Dostaliśmy polecenie z centrali TVP w Warszawie, że mamy natychmiast wracać do Polski, bo w związku z tym, co się stało, trzeba działać w kraju. Zostać mieli tylko dziennikarze newsowi. Miałam wracać do Polski samolotem z prezydentem, nie było więc dla mnie biletu powrotnego.

Pojechaliśmy na dworzec kolejowy. Rosyjski pociąg do Warszawy stał przy peronie. Po drugiej stronie stał nasz, polski pociąg specjalny. To pewnie wydaje się dziś śmieszne ale nie wyobrażaliśmy sobie wracać tym rosyjskim. Polscy wojskowi, którzy organizowali ten pociąg smoleński, powiedzieli nam, że znajdzie się dla nas miejsce. I rzeczywiście tak było. Potem pamiętam stuk kół w nocy i odmawiany w przedziale różaniec. Nie jestem przesadnie gorliwa w publicznym modleniu się ale wtedy ten wspólny różaniec w rytm kół pociągu na tej strasznej ziemi zapamiętałam jako coś niesłychanie ważnego i przejmującego.

Do Polski dotarliśmy nazajutrz rano. Prosto z pociągu pojechaliśmy na Krakowskie Przedmieście zapalić znicze, złożyć kwiaty.

Pojechałam potem na chwilę do domu. Jeszcze w kurtce włączyłam telewizor, żeby zobaczyć, co my o tym mówimy. Włączyłam TVN. A tam usłyszałam dokładnie to, co mówił Witia z naszego busa w Smoleńsku. Że cztery razy podchodzili do lądowania, przy złej pogodzie; że była presja na pilotów, którzy w złej pogodzie, pod presją, popełnili błąd.

Pamiętam, że byłam w szoku. Stałam z tym pilotem od telewizora i docierało do mnie, że przed nami, dziennikarzami, jest ciężkie zadanie do spełnienia. Było dla mnie wtedy jasne, że teraz trzeba będzie walczyć z wielkim kłamstwem smoleńskim, tak jak przez dekady walczymy z kłamstwem katyńskim. I że to straszne kłamstwo obrażające ofiary będzie wtłaczane do głów Polaków tak jak w PRL – polskimi rękami. Szybko też okazało się, że w ramach tego kłamstwa twierdzono, że z tej tragedii rodzi się polsko-rosyjskie pojednanie; że trzeba być Rosjanom wdzięcznym za pomoc i empatię po tej tragedii, bo kwiaty przynoszą. To było coś strasznego.

Kłamstwa propagandy rosyjskiej były wtedy w TVN-ie wszechobecne. Jeden do jednego. O pijanym generale Błasiku. O rzekomej kłótni generała Błasika z kapitanem statku, pilotem Arkadiuszem Protasiukiem. O tym, że „jak nie wyląduje, to mnie zabije”, które to słowa miał rzekomo powiedzieć kpt. Protasiuk. Tych haniebnych tez moskiewskiej propagandy było w TVN-ie wiele. Nigdy za nie nie przeprosili, nigdy się z tego nie wycofali. Od tamtej pory nie rozmawiam z TVN-em - dopóki nie przeproszą za kłamstwa na temat ofiar tej katastrofy. Oni oczerniali tych, którzy zginęli, zadawali ból bliskim ofiar. To już było nie tylko złamanie etyki dziennikarskiej, ale także takiej zwykłej, ludzkiej.

Myślę, że dziś jest dobry czas, by TVN za to przeprosił. Nie tylko widzów ale przede wszystkim rodziny tych których oczernili łgarstwami z Kremla. Kłamstwa obrażające polski mundur, obrażające polskich oficerów, przede wszystkim gen. Błasika. Kłamstwa obrażające kompetencje załogi tego samolotu. Kłamstwa obrażające polityków, którzy tam zginęli. To już najwyższy czas, kiedy TVN można się wyzwolić z tej rosyjskiej, kremlowskiej propagandy.

Od tamtego czasu jak wiemy zmienił się właściciel tej stacji - nowy, amerykański powinien jasno się zdefiniować – czy nadal chce firmować kremlowską propagandę? Czy warto ciągle trwać we wspieraniu moskiewskiej propagandy? Czas już naprawić to zło wyrządzone Ewie Błasik i rodzinom pilotów.

Można tu także zapytać ambasadora Stanów Zjednoczonych w Polsce Marka Brzezińskiego, czy kapitał amerykański w mediach w Polsce nadal ma służyć tej putinadzie? Ma wciąż legitymować ludzi, którzy w ten sposób kłamali? Powielali tezy Kremla i Anodiny? Czy nie czas na słowo „przepraszam”? Uważam, że już najwyższy czas, że jest to konieczne.

I nie chodzi mi tu o to by TVN nagle zaczął głosić, że przyczyną tej tragedii w Smoleńsku był zamach. Chodzi o to, by przeprosili za ewidentne kłamstwa z rosyjskiej dezinformacji na temat tej katastrofy. Kłamstwa obrażające jej ofiary.

Co było dalej?

Wyrzucono mnie z TVP, sprzedałam mieszkanie, mogłam więc się utrzymać i robić filmy na ten temat. Z Marią Dłużewską zrealizowałyśmy film „Mgła”, który miał być pierwszą odpowiedzią na to kłamstwo sączone w mediach. Film pokazał, jak wyglądał przebieg przygotowań do uroczystości rocznicowych w Katyniu, jak rozdzielono wizyty prezydenta i premiera, jak wyglądały reakcje na samą katastrofę. Głos urzędników kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego był blokowany, był niesłyszalny. Telewizje nie zapraszały urzędników nieżyjącego już prezydenta Polski, by opowiedzieli, jak to wyglądało z ich punktu widzenia. Nikt nie dawał im głosu. Dominowała propaganda putinowska.

My, w drugim obiegu robiliśmy na ten temat kolejne filmy i po całej Polsce były one pokazywane w ramach powstającego oddolnie ruchu obywatelskiego skupionego miedzy innymi pod szyldem Klubów Gazety Polskiej. Było nas na tyle wielu, że ta putinowsko-tuskowa blokada medialna została przełamana. Ich kłamstwo upada.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl