Jezus przychodzi nie tylko do prymusów, do skurczybyków też

Maria Mazurek
Ks. Wojciech Morański, jezuita, na Rynku Głównym w Krakowie
Ks. Wojciech Morański, jezuita, na Rynku Głównym w Krakowie Andrzej Banas / Polska Press
Rozmowa z księdzem Wojciechem Morańskim, krakowskim jezuitą.

Te świąteczne stragany, światełka, ozdoby - to księdza mierzi?
Przeciwnie, niesamowicie cieszy. W ostatni weekend przyjechali do mnie rodzice. Jaką mieliśmy frajdę, przechadzając się po krakowskim rynku! Te wszystkie światełka, kramy, budy - owszem, są kiczowate, ale mają swój klimat. Czuć, że nadchodzą święta, że zaraz będzie się dziać coś wielkiego. Poza tym one mają głębszy sens. Za nimi stoi treść.

Jaka?
Widzi pani, data świąt Bożego Narodzenia nie jest wybrana przypadkowo. Nie przez przypadek obchodzimy je w przesilenie zimowe.

No tak, to się wzięło z pogańskiego święta bóstwa Słońca.
Ludzie od zawsze wierzyli w kult przyrody, widząc w niej oblicze Pana Boga. To miało wymiar sakralny dla wielu kultur: oto nadchodzi noc, najdłuższa w roku, ale po niej to już dzień staje się coraz dłuższy.

Noc kapituluje?
I dokładnie to świętujemy w Boże Narodzenie. Że noc kapituluje. Że z tej ciemności wychodzimy ku światłu. Że jeszcze jest ciemno, ale już w tej ciemności nam coś jaśnieje. I to światło daje nam Jezus! W książeczce ćwiczeń duchownych świętego Loyoli jest taka medytacja. Bardzo ją lubię, bo my modlimy się do Boga zazwyczaj z naszej, ziemskiej perspektywy. A ta medytacja zaprasza nas do tego, żeby popatrzeć na świat oczami Pana Boga.

Święta Rodzina jest fascynująca. Przez wielu uważana jest za model rodziny, chociaż modelowa wcale nie była

Pan Bóg patrzy na Ziemię, gdzie jest dużo ciemności - tą ciemnością jest zło, które dzieje się na świecie, te wszystkie rzeczy, które nas dręczą, smucą. One są, nie da się zaprzeczyć. Pan Bóg patrzy na to z troską i myśli: „Nie no, ja muszę być z nimi, muszę przyjść do ludzi i pokazać im, że ich kocham. Mimo wszystko. Że ja kocham tych, którzy są w wielkiej ciemności, w mniejszych ciemnościach, którzy są zagubieni, którzy nie widzą sensu, nie widzą nadziei. Chcę być z nimi, przeżywać z nimi to wszystko i pomagać im przez to przechodzić”. Więc Bóg przychodzi, żeby dać tym wszystkim, którzy się gubią - gubią się w czymś, co niektórzy nazywają Piekłem - trochę światła i trochę nadziei.

Ksiądz jest z tych, którzy uważają, że Piekło jest puste?
Mam wiarę, że Piekło będzie puste. Może trudno nam sobie to dzisiaj - patrząc, ile jest zła na Ziemi - wyobrazić. Wiem też, że wszyscy jesteśmy wolni, więc możemy wybrać Piekło. Ale mam taką nadzieję, i w to wierzę, że nikt z nas - jak już spotkamy Pana Boga, który się do nas uśmiechnie - Piekła nie wybierze.

Boże Narodzenie to najradośniejszy moment w roku?
Najbardziej ogromna, namacalna eksplozja radości jest w Wielkanoc. Boże Narodzenie to radość zapowiedziana, bo Pan Jezus, który przychodzi na świat, jeszcze go nie zbawił. Ale już jest. Przychodzi. Dlatego to święto Kościół zaczął celebrować dość szybko; bazylika w Betlejem pochodzi już z czwartego wieku. Pierwsi chrześcijanie nie mówili wprawdzie o Bożym Narodzeniu, a o wcieleniu. To jest coś niesamowitego, co odróżnia nas od innych religii: Pan Bóg pojawił się w ciele. Pan Bóg, który dla filozofów był nieosiągalnym bytem, transcendentnym, nagle staje się taki bliski. Taki Bóg z nami, Emmanuel. To jest, tak naprawdę, wielka tajemnica Bożego Narodzenia. Przyszedł do nas Bóg. Bóg urodził się jako człowiek.

I to jeszcze w stajni.
Więcej: najpierw ukazał się pastuszkom. „Pastuszkowie” - to my ich tak pieszczotliwie nazywamy, tak ich ucukierkowaliśmy, zrobiliśmy z nich niewinnych. A to tak naprawdę był kawał skurczybyków! To byli wygnańcy, wygnańcy na własne życzenie, koczownicy wędrujący po górach, twardzi faceci, nielubiani przez Izraelitów, outsiderzy. Pasterze na pewno nie byli prymusami. I to do nich najpierw przyszedł Anioł. Rozumie pani? Przecież to zapowiedź rewolucji!

Bóg chciał pokazać: zapraszam was wszystkich do Dobrej Nowiny?
Dokładnie tak. O to właśnie chodzi we wcieleniu - Bóg pokazał, że jest ze wszystkimi. Też z tymi, którzy są wykluczeni i którzy są daleko. Proszę spojrzeć na trzech magów (tak naprawdę nie wiemy, czy było ich trzech; w Piśmie Świętym nie jest to powiedziane), którzy przyszli ze Wschodu. Przyszli ze Wschodu, a więc: nie byli Izraelitami.

To był znak, że Dobra Nowina jest uniwersalna dla całego świata, dla wszystkich kultur i ras, że nie jest zarezerwowana dla prawowitych Żydów. Bóg się nam rodzi - nam, to znaczy również tym pasterzom żyjącym na uboczu i tym obcokrajowcom, którzy przyszli z innych kultur i z innego wyznania. Łączy się z tym ta piękna tradycja pustego miejsca przy wigilijnym stole, które zostawiamy dla biednych i wykluczonych.

Ciekawe, ilu z nas tego biednego czy wykluczonego rzeczywiście by przyjęła?
Myślę, że większość. Pewnie byłoby to dla nas dużym zaskoczeniem, może byłoby podszyte lękiem i niepewnością - ale jestem przekonany, że potrafilibyśmy zaprosić innych do dzielenia się tą radością. To jest właśnie niezwykły wymiar tego czasu. Być może na co dzień nie zauważamy biednego, którego mijamy w drodze do pracy, być może w tej codzienności, w tej ciemności, o której mówimy - za rzadko otwieramy serca.

W Boże Narodzenie na szczęście otwieramy je szerzej. Sama wigilijna uczta też jest zresztą pięknym symbolem. Symbolem radości. Uczta wielokrotnie pojawia się w Piśmie Świętym - ile razy Pan Jezus spotykał się w ważnych momentach, to była jakaś uczta; czy u faryzeuszy, czy u Łazarza, ostatnia wieczerza też przecież była ucztą. Pierwszego cudu Jezus również dokonał podczas uczty, na weselu w Kanie Galilejskiej. To wszystko zapowiedź wiecznej uczty.

Pastuszkowie byli outsiderami, wygnańcami, to nie byli prymusi. I to im ukazał się Anioł. Bóg pokazał więc: przychodzę do wszystkich
Pastuszkowie byli outsiderami, wygnańcami, to nie byli prymusi. I to im ukazał się Anioł. Bóg pokazał więc: przychodzę do wszystkich Archiwum

Zatem czytać to tak: możemy cieszyć się życiem, radować i bawić?
No pewnie, że tak. Przecież cała teologia Pisma Świętego, Nowego Testamentu szczególnie, jest nastawiona na zbawienie. Że my, łaską Jezusa Chrystusa, zostaniemy zbawieni. Zbawieni, czyli uszczęśliwieni. Przecież chodzi o to, żeby być radosnym i szczęśliwym.

Jak to więc możliwe, że Kościół, zbudowany na Dobrej Nowinie, zaczął w pewnym momencie tak wychwalać ascezę?
Być może za bardzo wystraszyliśmy się grzechu. Strach przed tym, że będzie źle, zdominował nasze pragnienie, żeby było dobrze. To natomiast nie jest tak, że asceza nie jest potrzebna, nie jest celowa. Asceza, w rozsądnych dawkach, ma nas chronić przed popędami, ma pomagać w samokontroli.

Nie za dużo tej samokontroli - i kontroli - w Kościele?
Może za mało ufności, że Jezus nam pomoże. Niebezpieczeństwo pojawia się wtedy, gdy myślimy, że sami możemy siebie zbawić, że sami możemy zapracować sobie na życie wieczne. Jeśli tak sądzimy, jesteśmy w błędzie. Bo wtedy najpewniej, prędzej czy później, o coś się potkniemy i nie będziemy już w stanie iść sami. Gdybyśmy potrafili sami się zbawić, Jezus nie byłby nam potrzebny. Boże Narodzenie nie byłoby nam potrzebne.

A przecież Jezus tyle razy pokazywał, że to nie prymusów kocha najbardziej.
Inaczej: pokazywał, że nieprymusów - tych wagarowiczów i łobuzów - kocha tak samo mocno. Kościół jest dla wszystkich. Nigdy nie czuć tego silniej, niż w Boże Narodzenie - i ta komercja, te światełka i kicz robią dobrą robotę, bo wszyscy na te święta czekają. Wszyscy są do nich zaproszeni. Może nawet trochę bardziej ci, którzy na co dzień nie uczestniczą w życiu Kościoła, bo to oni tego bardziej potrzebują.

Myślę, że tych, którzy chodzą do Kościoła tylko raz w roku, na pasterkę, Bóg wita na niej szczególnie serdecznie. Jasne, że najfajniej by było, gdybyśmy wszyscy potrafili się spotkać na Eucharystii przynajmniej raz w tygodniu. Natomiast jeśli ktoś jeszcze nie jest na tym etapie, jeśli z różnych powodów nie może dotrzeć w niedzielę do kościoła, ale chce raz w roku być na pasterce, chce spotkać Jezusa na tej wyjątkowej, radosnej mszy (pasterka też ma głęboką symbolikę - oto spotykamy się w środku tej nocy, którą rozświetla światło, oto w ciemności pojawia się nadzieja, która może rozświetlić nam życie) - to Pan Bóg przecież przywita go z otwartymi rękami. Niech więc taka osoba przyjdzie na pasterkę, niech pośpiewa kolędy.

Lubi ksiądz śpiewać kolędy?
Oczywiście. To przepiękna sprawa. Są kolędy, które mówią o wielkiej teologii, mają taką głębię, że można się nimi modlić. Na przykład Wśród nocnej ciszy. „Wśród nocnej ciszy głos się rozchodzi” - mamy tu słowo, które staje się ciałem, wielką teologiczną tajemnicę. „Wstańcie pasterze” - zwykli pasterze, nie królowie, nie świętoszkowie, a zwykli ludzie, czasami daleko od Kościoła. Wstańcie, bo Wam rodzi się Pan Bóg. Pan Bóg rodzi się dla Was. Przepiękne, prawda? A z drugiej strony mamy całą masę kolęd, szczególnie pastorałek, które wpasowują się w klimat tej przaśności, tego kiczu. Fajnych, radosnych. I one też są świetne, bo tą swoją przaśnością pokazują, że Pan Jezus potrafi przejść do zwykłości, potrafi rozświetlić nam szarość codziennego dnia. Że nie musimy go szukać tylko w wielkich liturgiach, od święta, tylko możemy go spotkać w poniedziałek rano, na ulicy albo w pracy, w tej zwykłości, codzienności.

Na przykład?
U mnie w domu, a pochodzę spod Nowego Sącza, śpiewa się taką pastorałkę: „Dnia jednego, o północy, gdym zasnął w wielkiej niemocy, nie wiem, czy na jawie, czy mi się śniło, że wedle mej budy Słońce świeciło”. Takie zwykłe, takie niby o niczym, prawda? I dalej: „Sam się czym prędzej porwałem i na drugich zawołałem; na Kubę, na Maćka i na Kaźmierza, by wstali czym prędzej mówić pacierza”. Niby w tej piosence, gdyby ją ścisnąć, nic nie ma - oprócz radości, że w zwykłych, codziennych sytuacjach dzieje się łaska Boża. I że można w nich znaleźć radość, można znaleźć światło. To właśnie jest moim zdaniem magia świąt.

Coś może nam z tego zostać - na kolejne dni, tygodnie, miesiące?
Jeśli poprzestaniemy na emocjach - zostaną tylko wspomnienia. Tylko i aż. Ale jeśli postaramy się przeżyć Boże Narodzenie trochę głębiej, spotkać w tę noc Jezusa, to światło Bożego Narodzenia, które rozświetliło nam noc, może rozjaśniać nam kolejne noce i dni. Może zostać z nami na zawsze, być źródłem radości, która rozjaśnia i „rozśmiesza” smutki, które się pojawiają. Jest tylko jeden warunek: trzeba nauczyć się to światło rozpoznawać. Można jak Herod przeoczyć Gwiazdę Betlejemską i nie pójść za nią. A te gwiazdki betlejemskie wciąż się pojawiają, tylko trzeba nauczyć się je dostrzegać.

Co ma ksiądz na myśli?
My w tę noc czekamy na światło, które ma nadejść. I ono nadchodzi. Ale to nie są wielkie fajerwerki, tylko jedna bożonarodzeniowa gwiazda, którą nie wszyscy dostrzegają. Czekamy na wielkiego króla, który ma wybawić lud Izraela, a przychodzi dziecko, urodzone w biednej rodzinie, w skromnej stajence. Tu jest ta zwykłość. I tu jest ta niezwykłość. Jeśli mamy wielkie oczekiwanie wobec świąt Bożego Narodzenia, jeśli spodziewamy się wielkich fajerwerków, wielkiego uniesienia religijnego - możemy się zawieść. Pan Bóg przychodzi w tym, co małe, co zwykłe. Może przyjść w telefonie z życzeniami od brata, z którym ostatnio się pokłóciłem. Może przyjść w tym, że pomyślę: a może pójdę w tym roku na pasterkę? Może przyjść w miłym geście spotkanej przez przypadek osoby.

Najwspanialsze wspomnienie z Wigilii, jakie mam: jest już wieczór, jadę samochodem, muszę zatankować. Zmianę na stacji ma mężczyzna tak przejmująco smutny, że wyciągam dla niego z bagażnika jakąś bzdurę, chyba świąteczny piernik. To, co stało się z jego twarzą, było niesamowite. Nigdy nie widziałam, żeby ktoś tak ucieszył się z drobiazgu.

Właśnie o tym mówiłem. Widzi pani, jak łatwo wskazać komuś tę gwiazdkę, która zwiastuje Narodzenie Boga.

Ale to uzmysłowiło mi też, jak trudne są święta dla samotnych ludzi. Bo pewnie nie przez przypadek akurat on miał zmianę.
Samotność jest bardzo trudna. To jedna z tych ciemności, o których mówiłem. Takie osoby też doświadczają obecności Jezusa - w święta i na co dzień. Ale być może im szczególnie trudno dostrzec tę gwiazdę, która świeci. Nad nimi też. Dlatego właśnie takimi drobnymi gestami życzliwości - telefonem do cioci, która mieszka daleko i sama spędzi święta, życzliwością wobec pracownika stacji benzynowej czy sklepu - możemy im tę gwiazdę pomóc dostrzec. To są malutkie, bardzo nikłe gwiazdy, ale które tym ludziom mogą pomóc. Szczególnie, jeśli nie mają rodziny, nie mają bliskich.

A to jest święto rodziny, i to w podwójny sposób: dlatego, że spędzamy je rodzinnie i dlatego, że wspominamy Świętą Rodzinę.
Święta Rodzina jest fascynująca. Przez wielu uważana jest za model rodziny, chociaż modelowa wcale nie była. Kolokwialnie podchodząc do tematu: nieślubne dziecko, migracje, poród w surowych warunkach. I święty Józef: ojciec, nie-ojciec. Po ziemsku ojciec, bo mówili przecież o Jezusie „syn Józefa”, ale wiemy, jaka była historia ze zwiastowaniem. W tej rodzinie modelowa była tak naprawdę tylko jedna rzecz: troska.

I tę troskę widać w Świętej Rodzinie. Jezus, ta mała, bezbronna istota, stał się punktem odniesienia i obiektem troski. A troska, jestem przekonany, jest filarem rodziny. Jeśli jest troska, niczego innego nie trzeba, bo to „wszystko inne” wynika właśnie z niej. Jeśli się troszczę, pójdę do pracy. Jeśli się troszczę, będę wychowywał. Jeśli się troszczę, będę się starał.

Józef to tajemnicza postać?
Świetny gość w ogóle. I działa, on ciągle działa, naprawdę. Polecam modlitwę do św. Józefa, bo nam już tu dużo spraw fajnie pozałatwiała. Józef jest patronem ludzi pracy i myślę, że ta praca była jego mocnym atutem. On poświęcił się, pracując: dla Marii, dla Jezusa. Kochał Marię. Musiał ją kochać, skoro zgodził się na tę sytuację - sytuację, której pewnie sobie nie wymarzył. Potem słuch o nim ginie, Józef tak odchodzi, tak się rozpływa.

I to jest inspirujące, bo wiele osób może tak o sobie myśleć: nic po mnie nie zostanie, bo cóż ja takiego zrobiłem, co osiągnąłem, oprócz tego, że wychowałem syna, córkę, i tyle, to koniec? No nie. Bo taki Józef też „tylko wychował syna”, a do dzisiaj go wspominamy.

Nieswojego syna. Mógłby być patronem patchworkowych rodzin.
Mógłby. Tajemnica Bożego Narodzenia pokazuje nam wartość troski - Bóg przyszedł, bo ludzie w ciemnościach go potrzebowali. I te rodziny, które mają trudną przeszłość, też tej troski potrzebują. Zgoda, Kościół nie zawsze potrafił się o nie zatroszczyć. I to nie jest dobrze. Każda rodzina wymaga troski. Każda osoba wymaga troski.

Tak jak Jezus przyszedł do pastuszków, tych skurczybyków - tak do tych rodzin, które mają różną ciemność w swojej historii, też przychodzi Pan Jezus. Dla nich jest Boże Narodzenie. Może dla nich szczególnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Jezus przychodzi nie tylko do prymusów, do skurczybyków też - Plus Gazeta Krakowska

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl