Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jeśli nie czytasz filozofów Polaku, to chociaż porządnie myj się

Łukasz Kaczyński
Tomasz Hoónaod
W roku 130. rocznicy urodzin Witkacego, jednego z największych artystów w kulturze polskiej, do Łodzi przyjechał prof. Janusz Degler.

Jak wygląda piekło edytora wyjaśniającego detale z tekstów Stanisława Ignacego Witkiewicza? Dlaczego zachęcał on Polaków do częstszego mycia się? Dlaczego badaniu życia i twórczości Witkacego można poświęcić część własnego życia? Wokół między innymi takich zagadnień toczyła się czwartkowa odsłona Akademii Literatury Polskiej. Rozmowę z prof. Januszem Deglerem, historykiem literatury i teatrologiem z Uniwersytetu Wrocławskiego poprowadził prof. Tomasz Bocheński, kierownik Katedry Literatury Polskiej XX i XXI w. UŁ, autor m.in. książki "Witkacy i reszta świata".

Tłem dla spotkania było ustanowienie przez Senat RP roku 2015 Rokiem Witkiewiczów (w 130. rocznicę urodzin Witkacego i 100. rocznicę śmierci jego ojca) oraz wydanie przez Państwowy Instytut Wydawniczy II tomu "Listów Witkacego do rodziny, przyjaciół, znajomych i tzw. wrogów" i "Pism krytycznych i publicystycznych". Komitetowi Redakcyjnemu "Dzieł zebranych" Witkacego przewodniczy właśnie prof. Degler.

Jak się okazuje, profesor ma wobec Łodzi podwójny dług. Tu wsiąkł w Witkacego i tu, przyjeżdżając ze studentami polonistyki w latach 60. XX w., poznał obecną żonę. Odwiedzał ją i nocował na ul. Kilińskiego u jej wujostwa. W wolnym czasie postanowił odpowiedzieć na ogłoszenie, które w "Przeglądzie" zamieścił krytyk teatralny Konstanty Puzyna. Poszukiwał on zaginionego tekstu dramatu Witkacego "Persy Zwierżontkowskaja". Jego wystawienie z 1927 r. w łódzkim teatrze obejrzał Witkacy (przypatrywał się też próbie generalnej) i uznał za najlepszą ze wszystkich realizacji jego dramatów.

Prof. Degler przekopał archiwa, ale bezskutecznie. Odnalazł nawet afisze przedstawienia, ale nie scenariusz. - Wreszcie dotarłem do Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej, wtedy noszącej imię Ludwika Waryńskiego, która ma wspaniały zbiór przedwojennych czasopism - wspominał prof. Degler. W okresie premiery "Persy..." wychodziło w Łodzi siedem dzienników, a recenzenci mieli manierę streszczania akcji. Na postawie recenzji prof. Degler zrekonstruował "Persy..." i wysłał Puzynie. - Wtedy pomyślałem, że mógłby to być rozdział mojej pracy, w której zajmę się przedwojennymi realizacjami dramatów Witkacego. Tak to się zaczęło.

Gość Akademii Literatury Polskiej podał też przykłady na szaleństwo pracy edytora, który przejeżdża kilkaset kilometrów, by w archiwach jakiegoś muzeum (np. w Zakopanem) odnaleźć nazwisko pewnej pułkownikowej, którą Witkacy raz sportretował. Z żalem przyznał też, że po profesorach historii sztuki musi czasem prostować wypowiedzi o "kokosach" otrzymywanych przez Witkacego za wykonywane portrety i jego "hulaszczym trybie życia". Prof. Bocheński dodał, że Witkacy wymusza na czytelniku wszechstronną edukację. By o nim pisać trzeba poznać historię estetyki, potem historię malarstwa, powieści nowoczesnej, filozofii. Gdy rozmowa zeszła na moralny aspekt publikowania niezwykle osobistych listów Witkacego do żony (o opinię w tej sprawie był proszony m.in. ks. Adam Boniecki), prof. Bocheński przyznał, że korespondencja Witkacego jest dowodem sztuki życia i pokazuje Witkacego jako aktora codzienności.

Rozmowa przy nadkomplecie słuchaczy dotyczyła też literackich "dzieci" Witkacego, czyli pisarzy, na których twórczość "wariata z Krupówek" silnie oddziaływała już po wojnie. Na liście są tak wydawałoby się samoistne byty artystyczne jak Witold Gombrowicz, Sławomir Mrożek i Tadeusz Różewicz. Z tym ostatnim prof. Degler odbywał we Wrocławiu częste spacery, podczas których dowiedział się np. że Różewicz, pisarz jakże od Witkacego odległy, uważał autora "Nowych form w malarstwie" i takich powieści jak "Nienasycenie" czy "Pożegnanie jesieni" za największego artystę w dziejach polskiej kultury. Okazuje się, że Różewicz zaczął pracę nad dramatem mu poświęconym. Niestety, z pomysłu zwierzył się reżyserowi Jerzemu Jarockiemu, który napisał własny scenariusz i w 1996 r. wyreżyserował jako "Grzebanie". Jako kanwę wykorzystał w nim te same wydarzenia.

Pierwszym była bitwa z 1916 r. nad rzeką Stochod, w której Witkacy dowodził pułkiem lejbgwardii, został raniony i przewieziony do Petersburga, gdzie z bliska oglądał wydarzenia, które go ukształtowały - rewolucje: lutową i październikową. Drugim, które bezpośrednio zainspirowało Różewicza, było przywiezienie w 1988 r. z ukraińskiej wsi Jeziory domniemanego ciała Witkacego i pochowanie go w grobie matki (szybko okazało się, że były to szczątki młodej Ukrainki). Ale praca nad dramatem została przerwana. - Być może teraz, po śmierci poety, rodzina odnajdzie rękopis. Myślę, że były gotowe dwie, trzy sceny - zastanawiał się Degler.

Rozmowa zaczęła się od opisu przedwojennej inteligencji, ukształtowanej z jednej strony przez kodeks zachowań wpojony w domu, z drugiej przez wykształcenie zdobyte na europejskich uczelniach, skąd wracano, by pracować dla kraju. Także kwestie społeczne zamknęły spotkanie. Witkacy, którego porządek dnia poddany był żelaznej logice i swoistym rytuałom, chciał rozbawić rodaków rozmemłania. W ostatniej książce, "Niemyte dusze", napisanej trzy lata przed samobójczą śmiercią i będącej "studium psychologicznym nad kompleksem niższości", zdiagnozował wady Polaków. Wszedł jednocześnie w rolę, którą lata wcześniej odrzucał, nie chcąc powielać drogi (i ulegać postulatom) ojca. Drogę artysty i człowieka czującego się odpowiedzialnym za Polskę. "Stój na wirchu" pisał Witkiewicz-ojciec do syna, czyli doskonal się, rozwijaj, kształć.

- Jeśli nie czytasz filozofów Polaku, bo np. cię nie stać, choć każdy, by być człowiekiem, winien ich czytać, to chociaż myj się porządnie szczotkami braci Sennewaldt z Bielska-Białej - sparafrazował Witkacego prof. Degler.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki