Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jechał tylko na kontrolę, teraz grozi mu amputacja nogi. Sprawę bada prokuratura

Wojciech Pierzchalski
Wojciech Pierzchalski
Skrzyżowanie, w okolicy którego doszło do kolizji z udziałem transportu sanitarnego.
Skrzyżowanie, w okolicy którego doszło do kolizji z udziałem transportu sanitarnego. Agnieszka Bielecka
2 czerwca pan Henryk jechał do szpitala na Batorego w Toruniu jedynie na rutynowe badania. W czasie transportu doszło do kolizji – kierowca transportu sanitarnego wjechał w inny samochód. Teraz pacjentowi grozi amputacja nogi.

Obejrzyj: Tajemnice Twierdzy Toruń i innych miejsc w mieście

od 16 lat

Pan Henryk przepracował ponad 40 lat na kolei. Pierwszy zawał miał jeszcze w czasie pracy, potem, na emeryturze, kolejny, a do tego choruje na miażdżycę. Kilka lat temu konieczna była amputacja nogi. Mężczyzną opiekuje się jego krewna – pani Magda. – Wujek jest dla mnie jak ojciec, nie wyobrażam sobie go zostawić.

Kierowca próbował odrobić opóźnienie?

Kobieta opiekuje się panem Henrykiem i trójką dzieci. Jedna z córek pani Magdy ma autyzm i potrzebuje szczególnej opieki, z kolei syn jest świeżo po operacji kolana i wymaga rehabilitacji. Oprócz tego kobieta opiekuje się właśnie wujkiem, z którym jechała 2 czerwca na kontrolę do szpitala miejskiego przy ul. Batorego. – Wujkowi zrobiła się mała odleżyna, jechaliśmy do poradni chirurgicznej. Wujek jeszcze rano mówił, że bardzo dobrze się czuje – mówi kobieta.

Jak mówi „Nowościom” pani Magda, transport był umówiony na 10 rano. Miał przyjechać z opóźnieniem. Zdaniem pani Magdy kierowca miał jechać szybko, by nadgonić opóźnienie. – Prosiłam, aby kierował ostrożnie, ale jechał bardzo szybko.

Około 10:35 w okolicach ul. Dąbrowskiego i Przy Kaszowniku, niedaleko "Netto", samochód transportu, którym jechał pan Henryk, wjechał w tył Subaru, które, jak wynikało ze wstępnych ustaleń policji, zatrzymało się, by przepuścić pieszych na pasach.

Rodzina pacjenta zrozpaczona

W wyniku kolizji pan Henryk wpadł na panią Magdę, która doznała poważnego złamania nosa. On sam upadł na tyle nieszczęśliwie, że konieczna może okazać się amputacja drugiej nogi, jeszcze w lipcu czeka go wizyta w szpitalu.

– Zostaliśmy na lodzie. Nie mamy żadnej pomocy, bo nie wiadomo, czy ubezpieczyciel wypłaci nam pieniądze, a jeśli tak, to kiedy. I tak opiekuję się trójką dzieci, a teraz jeszcze więcej będzie trzeba robić przy wujku. Nie wiem, jak ja mam to zrobić – załamuje ręce pani Magda. Jest załamana, bo kiedy jej wujek miał chociaż jedną sprawną nogę, niektóre czynności mógł robić samodzielnie. Teraz może być zdany jedynie na swoją krewną. – Ostatnio spadł z łóżka i po prostu nie byłam w stanie go podnieść, bo waży 80 kg. Musiałam prosić o pomoc sąsiadów, i tak dobrze, że akurat wtedy byli.

Polecamy

Pani Magda obawia się, jak poradzi sobie finansowo, bo opieka nad wujkiem i dziećmi jest kosztowna, a kobieta nie ma możliwości pójścia do pracy – opieka nad krewnymi trwa 24 godziny na dobę. Jej wujek ma trochę ponad 2 tysiące złotych renty, a materiały medyczne przy jego stanie kosztują krocie. – Na same leki wydałam ostatnio 600 zł, a do tego dochodzą drogie opatrunki i opieka, wynajem mieszkania, nie wiem, jak to pokryję – mówi pani Magda.

„Reszta po stronie ubezpieczalni”

Oprócz kobiety i jej wujka samochodem jechały jeszcze dwie osoby – kierowca i osoba po kursie pierwszej pomocy. – Transport był sanitarny, więc na pokładzie nie musiał być obecny ratownik medyczny – mówi Jerzy Prądzyński, właściciel firmy Pro-Med, która przeprowadzała transport pana Henryka do szpitala. Pracownik, który jechał razem z kierowcą, był jedynie po wewnętrznym kursie pierwszej pomocy, przeprowadzonym przez firmę, nie miał skończonego kursu kwalifikowanej pierwszej pomocy.

Obaj mężczyźni podczas transportu siedzieli z przodu pojazdu. Żaden z nich nie zabezpieczał więc osobiście pana Henryka z tyłu samochodu. – Z mężczyzną siedziała jego opiekunka i nie było już miejsca, żeby był tam jeszcze nasz pracownik – tłumaczy Prądzyński. – Wózek, na którym był przewożony mężczyzna, nie był zabezpieczony. Proponowaliśmy, że przewieziemy pana na atestowanym sprzęcie, ale opiekunka się nie zgodziła.

Z tym, że personel proponował przewiezienie pana Henryka na specjalnym sprzęcie, nie zgadza się pani Magda. – Nic takiego nie miało miejsca. Wsiedliśmy z wujkiem na jego wózku, który po wypadku jest zniszczony i nikt nas nie przypiął nawet pasami – mówi.

Sprawę badają śledczy

Jak przyznaje właściciel Pro-Med, kierowca nie miał zezwolenia na prowadzenie pojazdów uprzywilejowanych. – Nie musiał mieć takiego zezwolenia, bo transport był sanitarny, a nie medyczny. W takiej sytuacji pojazd nie jest uprzywilejowany, nie używa sygnałów świetlnych i dźwiękowych.

Firma pokryła koszty naprawy telefonu, który ucierpiał podczas wypadku i opiekunki, która musiała zająć się dziećmi pani Magdy, gdy ta była po wypadku w szpitalu – łącznie ponad 500 zł. – Nic więcej nie możemy zrobić, reszta jest po stronie ubezpieczalni – mówi właściciel Pro-Med.

Jak przyznają ratownicy medyczni, kwestia transportów sanitarnych od lat jest powodem dyskusji w środowisku. W przypadku transportu medycznego, kiedy zagrożone jest zdrowie pacjenta, w pojeździe musi być przynajmniej ratownik medyczny, w przypadku transportu sanitarnego takich wymogów nie ma. – W takim transporcie może brać udział praktycznie każdy – słyszymy w środowisku.

Sprawą zajmuje się już Prokuratura Rejonowa Centrum-Zachód, która ma wkrótce udzielić więcej informacji na ten temat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska