Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jasiek Mela: Paparazzi za mną nie chodzą...

Anna Gronczewska
Anna Gronczewska
Andrzej Banas
Jasiek Mela zdobył dwa bieguny, tańczył w znanym programie telewizyjnym, brał udział w triathlonie, teraz został ambasadorem Światowych Dni Młodzieży. Niepełnosprawność go nie ogranicza.

Jak to się stało, że został pan ambasadorem Światowych Dni Młodzieży, które pod koniec lipca tego roku odbędą się w Krakowie?

Nie mam pojęcia. Zadzwoniono do mnie któregoś razu z taką propozycją i się zgodziłem. To dla mnie bardzo ważna sprawa. To przecież sprawa wiary. Zdaje sobie sprawę, że wiara w Boga nie jest pierwszym skojarzeniem z moją osobą. Już pewnie zawsze będę chłopcem od biegunów. Ale wiara w Boga to dla mnie bardzo ważny aspekt życia. Cieszę się, że mam teraz okazję głośno o swojej wierze mówić.

Bóg zajmuje ważne miejsce w pana życiu. Zawsze tak było?

Wiara zawsze mi towarzyszyła. Raz była na piedestale, czasem wręcz przeciwnie, gdzieś w śmietniku. Ta moja relacja z Panem Bogiem zawsze była trudna. Z uwagi na moje doświadczenia i pytania, które sobie zadawałem, o sens tych najtrudniejszych doświadczeń.

Był pan młodym chłopcem, gdy doszło do wypadku, w którym stracił pan rękę i nogę. Wtedy pewnie pytał pan wiele razy: Gdzie byłeś Panie Boże? Znalazł pan odpowiedź na to pytanie?

Tak. Wychodzę z założenia, że każde doświadczenie jest nam do czegoś potrzebne. Wszystko się dzieje po coś, nic nie dzieje się bez przyczyny. Widzę sens nawet w tych najtrudniejszych moich doświadczeniach. Ale potrzeba czasu, dystansu by móc to w sobie przetrawić.

Te dwa bieguny pojawiły się nagle w pana życiu?

To stare dzieje. Prawie sprzed kilkunastu lat. Podczas tych wypraw nastąpił pierwszy moment, gdy uwierzyłem w siebie. Na pewno były bardzo istotne. Jednak od tego czasu wiele się w moim życiu zmieniło. Miałem 13 lat, gdy rozpocząłem przygotowania do tych wypraw.

Wielu młodych ludzi marzy pewnie o takich wyprawach, przygodach, które pan przeżył...

Tak, tylko ludzie marzą o sukcesach, a nie o ciężkiej pracy, drodze. Ten aspekt zawsze się pomija. Do każdego sukcesu prowadzi ciężka droga pełna wyzwań, wyrzeczeń. Byłem trzynastolatkiem, który ma różne zachcianki, obowiązki szkolne, pozaszkolne. Tak jak wielu nastolatków oglądałem telewizje, grałem w gry komputerowe. I nagle musiałem z tego wszystkiego zrezygnować, by zacząć treningi.

I jeszcze dochodził wysiłek fizyczny?

Oczywiście. Byłem chłopakiem w fatalnej kondycji, po wypadku. Musiałem dojść do poziomu osoby, która jest w stanie wędrować na biegun.

Marek Kamiński to dalej ważna osoba w pana życiu?

Jasne! To mój nauczyciel, człowiek który pokazał mi, że można. To człowiek z którym co jakiś czas się spotykam. W ubiegłym roku spotkaliśmy się podczas jego pielgrzymki do Santiago de Compostela. Ostatni jej odcinek przeszliśmy razem. Tyle, że ja tylko sto kilometrów.

Był pan na jednym biegunie, potem postanowił zdobyć drugi. To zadziałało jak narkotyk?

Może nie narkotyk. Ja lubię takie wyprawy, wyzwania. Stawiam sobie co jakiś czas taki czy inny cel. W ubiegłym roku ukończyłem triathlon w Gdyni. Trochę też po to, by nie zaprzestać treningów, utrzymywać kondycję. Ale też by co jakiś czas doświadczać granicy własnej wytrzymałości.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE...

Panu jest trudniej niż pełnosprawnym młodym ludziom...

Może tak, ale nie mam porównania. Jestem tak długo po wypadku, że nawet nie pamiętam jak to jest inaczej.

Zdecydował się pan wystąpić w „Tańcu z gwiazdami”. Jak dziś wspomina pan tę przygodę?

Widzę jej różne aspekty. Ogólnie to mocno dostałem po tyłku.

Dlaczego?

Przejechałem się na mediach brukowych. To był jedyny okres w moim życiu, gdy podążali za mną paparazzi. Robili zdjęcia podpisując je wyssanymi z palcami głupotami. Były to rzeczy, do których miałem duży dystans. Ale też wiedziałem, że do mojej babci trafia kolejna gazeta z dziewczynami, głupotami. To może wkurzyć. Bardzo wielu ludzi ufa wszystkiemu co czyta.

Ale to chyba była dla pana kolejna lekcja życia, pokonanie kolejnej bariery?

Kondycyjnie, fizycznie było to bardzo duże wyzwanie. Z tego się bardzo cieszę. Miałem świetną partnerkę. Z Soszką świetnie mi się tańczyło. Jeśli wezmę pod uwagę sam taniec to była to bardzo fajna przygoda. Ale ta medialna zgnilizna mocno mnie przytłaczała.

Dostaje pan kolejne propozycję, by wziąć udział w taki komercyjnych programach telewizyjnych?

Zdarza się mi co jakiś dostać propozycję udziału w jakimś dziwnym, bezsensownym teleturnieju. Bo niektóre są absurdalne. Nie mam jednak w domu od dziesięciu lat telewizora. Nie oglądam więc telepudła, bo nie mam na to czasu. Jestem poza tym przeciwnikiem telewizji. Występuję w niej, bo to pewne narzędzie promocyjne.

Sporo czasu minęło już od premiery filmu „Mój biegun”, opartego o historię pana życia. Dlaczego się pan zgodził, by powstał taki film?

To była trudna decyzja. Ale z drugiej strony był to wynik pewnej konsekwencji, ciągłego odpowiadania sobie na pytanie czy zgadzamy się, by po części żonglować swoją historią życiową. Wykorzystując ją jako przykład tego, że można sobie jednak poradzić. Ja ten film traktuje w takich kategoriach. To pewne narzędzie pedagogicznie. To był powód dla którego zgodziliśmy się na podjęcie takiego ryzyka.

Warto było?

Myślę, że tak.

Problemy z rodzicami ma czasem wielu młodych ludzi. Przed nakręceniem tego filmu nie miał pan dobrych relacji z ojcem.

To było wiele lat moich trudnych relacji z tatą. Tak działo się przed wypadkiem, po wypadku. W pewnym momencie relacje były tak złe, że coś tąpnęło. Zaczęliśmy wreszcie szczerze ze sobą rozmawiać. „Wyrzygaliśmy” się na siebie... To jest też coś co wybrzmiewa z filmu „Mój biegun”, czyli pewna nadzieja. Jeśli relacje z rodzicami nam się nie układają, marzymy, by się wyprowadzić i pokazać im środkowy palec to i tak może to się przerodzić w coś dobrego. Dziś mam bardzo dobre relacje z moim tatą. Jesteśmy kumplami. W zeszłym roku byliśmy na wspólnej wyprawie na Syberię. Udało się nam z tego syfu wyprowadzić wiele fajnych relacji.

Więcej w tym zasługi pana czy taty?

Nie wiem. Myślę, że dwadzieścia procent taty, dwadzieścia procent moja, a reszta Pana Boga.

Miał pan w swoim życiu okres, gdy mieszkał w Łodzi. Długo?

Mieszkałem tu przez rok. Studiowałem realizację obrazu w Szkole Filmowej. Muszę przyznać, że bardzo lubię Łódź, jej architekturę. Lubiłem wędrować po opuszczonych fabrykach. Zawsze podobały mi się okolice Księżego Młyna.

Po roku uznał pan, że...?

Nie tędy droga. Jestem wielkim fanem klasycznej szkoły polskiego kina. Filmów Andrzeja Wajdy, Wojciecha Hasa, Krzysztofa Kieślowskiego. Interesuje mnie trudne, wymagające kino. Na nie nie byłoby dziś miejsca w polskiej kinematografii. Te czasy minęły i niestety nie wrócą. Większość tego co dzieje się kinie nie jest niczym dobrym. Jestem przeciwnikiem pokazywania martyrologii narodu polskiego, ciągłego powielania, takiego smęcenia. Ale kino lekkie, głupawe też mnie nie cieszy.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE...

Z żalem opuszczał pan Łódź?

Nie, bo ja lubię zmiany. Każda zmiana jest zmianą na dobre. Był czas na Łódź, teraz jest czas na Kraków. Miasto nie ma wielkiego znaczenia. Każde dla mnie kojarzy się z ludźmi. A ja swoich ludzi, z którymi pracuje, prowadzę fundację „Poza horyzonty”, mam w Krakowie. To był jeden z powodów przeprowadzki do tamtego miasta.

Jest pan niespokojnym duchem?

Mam nadzieję, że coraz spokojniejszym. Szukam powoli swojego miejsca. Na razie nie szykuje się do nowej wyprawy. Teraz najważniejsza jest praca.

Czuje się pan gwiazdą, rozpoznają pana ludzie na ulicy?

Nie jestem gwiazdą, celebrytą, a rozpoznawany jestem rzadko. Ani trochę nie tęsknię za czasami „Tańca gwiazdami”.

Ale był pan znany, rozpoznawalny już jako kilkunastoletni chłopak...

W dużej mierze tak. Cieszę się, że wiele ze swej prywatności mogę zachować. Paparazzi już za mną nie chodzą, a brukowce na szczęście się mną nie interesują.

Jakie ma pan zadania jako ambasador Światowych Dni Młodzieży?

Przede wszystkim dawanie świadectwa. Te Światowe Dni Młodzieży są okazją do spotkania się. Bardzo wielu ludzi odchodzi od Kościoła. Często obserwuję jego zmanierowany i fałszywy obraz, promowany w niektórych mediach. Dlatego każda okazja do pokazania, że można przyjść, pogadać, posłuchać szczerych historii, jest bardzo ważna. Można pokazać, że w Kościele jest wiele aktywności. Na przykład w Łodzi w lipcu odbędzie się festiwal „Paradise in the City” czy akcja „Rusz się z nami na Światowe Dni Młodzieży”. Chodzi o pewne zaangażowanie. Fajnie jest coś dostać. Ale dobrze też włożyć w takie akcje trochę swojej energii. Wiem, że Łódź nie leży pod Krakowem. Jednak to taki dystans, który można przejechać rowerem, robiąc 70 kilometrów dziennie. To duże wyzwanie, ale można je podjąć w grupie fajnych, otwartych ludzi. Przeżyć ciekawą przygodę, która zakończy się mega spotkaniem.

A jak pan patrzy na swoich rówieśników?

Przyjechała do mnie grupa młodych ludzi, po 17 - 18 lat. Spytali ile mam lat, powiedziałem, że 27. A oni na to: To już nie jesteś taki młody... Myślę, że czasy się zmieniają, zaczyna dzielić nas różnica technologiczna. Jednak w gruncie rzeczy ludzie są tacy sami. Mają podobne dylematy, potrzeby, marzenia. Podczas takich spotkań można dowiedzieć się, jak ludzie żyją w najdalszych zakątkach globu. Poza aspektem religijnym Światowe Dni Młodzieży są okazją do poszerzenia swoich horyzontów. Widzę, że wiele ludzi chce działać, mają dość siedzenia przed komputerem, oglądania głupich filmików czy kolejnych zdjęć na facebooku.

Co dziś robi Jan Mela?

Pracuję w fundacji, spotykam się z jej podopiecznymi, czyli ludźmi po amputacji. Pomagamy stawiać ludzi na nogi w przenośni i dosłownie. Ludzie dzwonią i proszą o protezę, bo nie mają na nią pieniędzy. Okazuje się często, że problem jest głębszy. Ludzie nie wierzą w siebie, myślą, że niepełnosprawność to koniec świata. Staramy się to zmienić, organizujemy spotkania, wyjazdy w góry. Pokazujemy, że normalność to jest to co siedzi w głowie. A nie jak nie masz ręki, nogi, masz rude włosy to już jesteś inny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki