Jarosław Kuźniar: Mówię tylko do południa

Rozmawiała: Karolina Morelowska
Niejedna kobieta chciałaby być przez niego budzona. Takie są fakty. A co Jarosław Kuźniar, dziennikarz TVN 24, robi z tą informacją? Ma do niej zdrowy dystans, ale... spełnia marzenia. Nastawia budzik na 3.30 w nocy i jedzie do pracy. O 5.55 rano, z uśmiechem, budzi ludzi. I robi to zawodowo.

* Jarosław Kuźniar wśród ikon stylu według 'Elle'
* Grand Press. Jarosław Kuźniar piąty w plebiscycie na Dziennikarza Roku 2010

Wyciągnąć go na imprezę - mało prawdopodobne. Nie tańczy. Poprosić o pomoc w przeprowadzce - będzie dźwigał kartony z przyjemnością. Lubi się zmęczyć fizycznie, bo wtedy najlepiej odpoczywa mu głowa. A ma od czego odpoczywać. Bo dużo pracuje i mało śpi. Ale lubi to, co robi, i to widać. Minimum trzy razy w tygodniu...

Wygłupia się Pan na wizji, bo to się dobrze sprzedaje?
Ja się wygłupiam?

Tak.
Nie wiedziałem. Powtórzę mojemu szefowi, bo on mi jeszcze tego nigdy nie powiedział. Ostatnio zadzwonił nawet po programie do wydawcy i zapytał: "Dlaczego Jarek jest taki markotny?". Nie wiem, czy to się dobrze sprzedaje. Poza tym myślałem, że zachowuję się normalnie.

Może po prostu miało być na luzie? Może takie było zamówienie na weekendowe poranki w TVN 24? Nie było zamówienia na głupka. Miało być dla ludzi. Niczego i nikogo nie udaję. Jestem sobą. Nie wygłupiam się na siłę. No i złapała mnie pani...

Więc jednak sam wybrał Pan taką formułę programu?
Ten program miał już swoją formułę i wiadomo było, że pewne elementy zostają. Miałem robić to, co Kuba Porada w tygodniu, tylko w weekend i po swojemu. Więc robiłem po swojemu. A że nikt - przynajmniej spośród tych, od których zależy moja obecność na antenie - nie zgłaszał pretensji, byłem sobą. Oczywiście znaleźli się tacy, którym się nie podobało. Tacy, którzy uważają, że nie wypada w sobotę rano w kanale informacyjnym się uśmiechać. Że swoje komentarze dotyczące przeglądu prasy powinienem zachowywać dla siebie, bo dziennikarz ma być skrajnie obiektywny. I kiedy prezes PiS pozwolił sobie na powiedzenie, że Polska jest krajem trzeciego świata, to ja nie powinienem był pozwalać sobie na komentarz, że w takim razie czekam na zrzuty żywności z samolotów ONZ. A pozwoliłem sobie. Naprawdę wiem, że to jest kanał informacyjny. Ostatnio widziałem w zachodnim odpowiedniku, jak państwo nadający z Hongkongu tarzali się ze śmiechu, bo coś ich akurat rozbawiło. Ona pokładała się na nim i turlała.

Panu się to podoba?

Ją to wyraźnie bawiło. Oczywiście można, tak jak Jolanta Pieńkowska, siedzieć z muchą na nosie i udawać, że jej tam nie ma. Jak mucha usiądzie na mojej twarzy, to ją odgonię i powiem, co robię. Bo wtedy widz wie, że po drugiej stronie jest żywy człowiek, a nie automat czytający z promptera. Chyba o to chodzi, prawda?

Do TVN 24 przeszedł Pan z Radia Zet, gdzie prowadził serwisy informacyjne. Na poważnie. To była trudna zmiana?
W radiu usłyszałem od szefa, że nie mogę dopowiadać nic od siebie. Mam krótko czytać to, co napisane, i "spadać" z anteny. I broń Boże, żeby zmuszać biednego słuchacza do skupiania się nad tym, co pan prowadzący ma do powiedzenia. A potem, w czasie zamachu 11 września czy kiedy umierał papież, okazało się, że bardziej potrzebny jest ktoś, kto do ludzi mówi, niż ten, który usiądzie i przeczyta z kartki. W TVN 24 o tym wiedzą. To nie była trudna zmiana. Chciałem jej. Bałem się tylko, czy będę nadawał się przed kamerę.

* Czesław Mozil jurorem w X-Factor
* Bartosz Węglarczyk. Poprowadził finał Top Model i stracił za to stanowisko w 'Gazecie Wyborczej'?
* Film z Kamilem Durczokiem jest hitem w internecie

Ale okazało się, że świetnie się Pan nadaje.
Nagraliśmy coś na próbę, nad Wisłą, w bezpiecznej odległości od ewentualnych życzliwych, którzy mogliby pobiec z takim newsem do moich radiowych szefów, i kaseta pojechała do prezesa.

A prezes powiedział...?

Że mniej więcej o to mu chodziło. Stoję, opowiadam, w miarę logicznie i płynnie. Powiedział: "Spróbujmy". I jak już tak powiedział, to się nie zastanawiałem, bo w radiu przychodziłem na sześciogodzinny dyżur, z czego na antenie byłem może godzinę. I ciągle słyszałem, że powinienem się streszczać, bo wszyscy już grają 16 hitów na godzinę, a my tylko 15. I ten jeden musimy gdzieś zmieścić, a przecież reklam nie obetniemy, więc obetniemy ciebie. Nad czym się miałem zastanawiać?

I teraz może Pan wszystko?
Mam wrażenie, że tak, i może to jest niebezpieczne. Ale staram się kontrolować. Czuję, gdzie jest granica, i mam nadzieję, że wokół niej krążę. Ale wiem też, że kanałów informacyjnych jest kilka. Trzeba się wyróżniać. Można oglądać Polsat News, który ma bardzo ładne studio, wszystko mi się podoba, ale bałbym się tam wejść bez chirurgicznej maseczki, takiej, którą lekarz zakłada podczas operacji. U nas, na szczęście, jak się człowiek wywróci, biegnąc do pogodynki, to sobie spokojnie wstanie i powie, że się potknął. Oczywiście kiedy coś się dzieje, zanim na dole ekranu pojawi się pasek z poważną wiadomością, jestem o tym informowany. Zmieniam ton i zachowuję się odpowiednio do sytuacji. Kiedy trzeba. A kiedy nie trzeba, po prostu mówię do ludzi.

Powiedział Pan kiedyś o jedno słowo za dużo?
Skomentowałem durnowatą wypowiedź Piotra Kraśki, który zaznaczył, że papież na łożu śmierci oglądał właśnie jego relację. Tak jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. Dorzuciłem do tej informacji swój złośliwy komentarz, a potem trochę tego żałowałem, bo należało przemilczeć sprawę.

A zdarzyło się kiedyś, że ktoś zwrócił Panu uwagę?
Tak, że rzucam w koleżanki dziennikarki piłką. Bo kogo to obchodzi, że właśnie trwają zawody w piłce ręcznej? To nie jest powód, żeby te biedne kobiety musiały łapać tę cholerną piłkę, chociaż ani Magda Sakowska, ani Brygida Grysiak, do których rzucałem, nie miały nic przeciwko. Komuś jednak przeszkadzało, niektórym kolegom się nie spodobało. Ale tak się zdarza, kiedy przychodzi ktoś nowy. Słabo podoba się kolegom. Nie wiadomo, czyje miejsce zajmie albo kto będzie mniej pracował. Pomyślałem, że muszę robić swoje, bo jak zacznę się wszystkim tłumaczyć, zwariuję.

Na początku słabo się Pan podobał kolegom, a teraz?
Nie wiem. W radiu była bardzo familiarna atmosfera, wszyscy o wszystkich wszystko wiedzieli. Tu jest taki przerób, że jak kończę dyżur, muszę się natychmiast wylogować, bo ktoś inny już zaczyna swój. Nie ma czasu na rozmowy. Więc słyszę czasem na korytarzu od trzeciej osoby, że ta pierwsza powiedziała mu na papierosie, że się nie podobam, że się nie podobało coś, co zrobiłem czy powiedziałem.

* Czesław Mozil jurorem w X-Factor
* Rymanowski: Żyjemy ze świadomością, że nas podsłuchują
* Sekielski: Świata nie zmienię, ale nadal będę walczył z wiatrakami

Nic nie szkodzi?
Daje do myślenia, ale jeszcze mi nie zaszkodziło.

A gość Panu kiedyś zaszkodził? Zaskoczył tak, że nie wiedział Pan, jak się zachować?
Gorzej, bo wiedziałem, co chciałbym zrobić, ale nie mogłem tego zrobić (śmiech). Moim gościem był poseł Giżyński. Trwała właśnie pielgrzymka Rodziny Radia Maryja do Częstochowy. Chcieliśmy to pokazać, bo tam zawsze przyjeżdżają ciekawi ludzie i mówią ciekawe rzeczy... Okazało się, że relacja może wyglądać tylko tak, jak dyktował scenariusz napisany w Toruniu. Za to podziękowaliśmy. A poseł Giżyński powtarzał ciągle w naszej rozmowie, że nie rozumie, o co mi chodzi, bo przecież mogliśmy pokazywać pielgrzymkę. I tak mówił w kółko. A że jest jednym z moich najmniej ukochanych posłów, w końcu wyprowadził mnie z równowagi. Skończyło się komentarzem, że to nie poseł będzie układał nam ramówkę. Tak powiedziałem i pożegnałem się grzecznie. Pamiętam, jak do Moniki Olejnik do radia przyszedł kiedyś Leszek Miller. Zadała mu pierwsze pytanie, nie odpowiedział, zadała kolejne, to samo, następne, to samo. W końcu powiedziała: "Dziękuję bardzo, gościem był Leszek Miller". Całość trwała może dwie minuty. Skorzystałem z tamtego przykładu. Jeżeli gość robi sobie jaja, po co w to brnąć?

Śmieszy Pana rzeczywistość, czy raczej przeraża? Z tego, co można przeczytać na Pana blogu, wynika, że na pewno Pana dotyka.
Śmiesznie już było. Teraz jest zbyt różowo. Jedno i drugie mnie męczy. Męczę się, kiedy słyszę, jak dziennikarz pyta mojego prezydenta o sprawę "Bolka", a on odpowiada: "Nie no, Wałęsa jest Bolkiem". A skąd pan to wie? - dziennikarz pyta dalej. "Bo on sam mi to powiedział". A w jakich okolicznościach to panu powiedział? "Kiedyś zaprosił mnie do domu, wyjął całą butelkę wódki, mnie - i tu jest pauza - jako inteligentowi - koniec pauzy - zaproponował brandy i wtedy pijany powiedział do mnie, że w latach 70. był głupi". I z tego prezydent wyciąga wniosek, że Wałęsa współpracował z SB. To mnie już nie śmieszy. A poza tym pyta mnie pani o to półtora tygodnia przed wakacjami, więc moja frustracja sięga zenitu.

Jest Pan zmęczony?
Tak, bo nie umiem iść spać wcześnie. Kładę się o północy, a kiedy pracuję, muszę wstać około 3.30. W ciągu dnia spanie też mi nie wychodzi.

Długo można tak żyć?
Na razie żyję tak półtora roku. I jeszcze żyję.

I ma Pan ochotę na więcej?
O tyle mam ochotę na więcej o takiej porze, że poranki to TVN 24 w pigułce. Jest i gość mniej poważny, i gość bardziej poważny, przegląd prasy, w którym można dodać coś od siebie, można pogadać z widzami. Jest wszystkiego po trochu. To mi się podoba. No i nie muszę używać promptera.

* Czesław Mozil jurorem w X-Factor
* Gwiazdy TVN kontra politycy w meczu piłki nożnej
* Wojewódzki: Przyjdzie czas wyprowadzki świeżego sarkofagu z Wawelu

To, co Pan dzisiaj robi, to praca czy pasja? Na blogu przeczytałam, że jako mały chłopiec chciał Pan prowadzić ciężarówkę, bo jest duża, długa i wysoka. Rozumiem, że chodziło o wyzwanie.
O wyzwanie, ale chyba też, przynajmniej na samym początku, o zaleczenie frustracji związanej z radiem. Bo tam doszedłem już do ściany. Po 13 latach. Chociaż byłem w nim zakochany po uszy i myślałem sobie, że nigdy nic innego nie będę mógł robić. Że tylko radio i że umrę na antenie.

Myśli Pan, że telewizyjne wypalenie przyjdzie szybciej niż to radiowe?
Właśnie nie wiem, ale zacząłem się nad tym zastanawiać. W radiu byłem zmęczony bardziej psychi-cznie, tu jestem zmęczony i psychicznie, i fizycznie. Więc jak pójdę jeszcze potem na siłownię, żeby sięgnąć dna, nie mam już siły myśleć. Głowa się poddaje. I może dlatego frustracja przyjdzie później. Poza tym trochę nauczyłem się już asertywności. Kiedyś nie wyobrażałem sobie, że można wyłączyć telefon. Być poza zasięgiem, bo przecież w każdej chwili mogę być potrzebny. Z czasem przetłumaczyłem sobie, że daję z siebie tyle, że nadużyciem i przesadą byłoby prosić mnie o więcej. Kiedyś spałem w Trójce po dyżurze na złączonych krzesłach, bo nie opłacało mi się wracać do domu, żeby być w pracy znowu o 4 rano.

I to była przesada?
Wtedy myślałem, że taka praca jest jak służba. Mówiłem sobie: "Jesteś w miejscu, w którym zawsze chciałeś być, musisz teraz zrobić wszystko, żeby cię nie wywalili". Teraz myślę już trochę inaczej. Zostałem przyjęty, żeby pracować w weekendy, a potem: "zobaczymy". Więc teraz, jak już "zobaczyliśmy", chciałbym raz na jakiś czas mieć weekend w sobotę i niedzielę, tak jak wszyscy. A nie w poniedziałek i wtorek, kiedy wszyscy pracują.

Ale przecież Pan nie lubi imprezować. Podobno prywatnie nie jest Pan równie wesoły, co na antenie. To prawda. Gdyby zapytała pani któregokolwiek z moich znajomych, to powiedzą, że marudzę jak stary dziadek. Jakbym miał 50, a nie 30 lat. Myślę, że to wynika z mojego życiorysu. Pamiętam, że czekałem tylko, aż skończę liceum, żeby wyjechać ze swojego miasta, i od tamtej pory radziłem sobie sam. Tak jakoś się zawsze składało, że myślałem o mnóstwie rzeczy ponad swój wiek. Więc wy- biegłem paręnaście lat w przód. I tam już zostałem. Z rówieśnikami nie mam żadnego kontaktu i w zasadzie nigdy, oprócz szkoły, nie miałem. Wszyscy moi przyjaciele są ode mnie parę albo nawet paręnaście lat starsi. I dobrze się z tym czuję. Nie jestem stary na siłę. Tak po prostu wyszło. I rzeczywiście w domu bywam ponury, a gadulstwo, automatycznie, włącza mi się w pracy. Język dostosowuje się do czasu, który jest dla mnie przewidziany na antenie.

A potem już się Pan nie odzywa.
No bo ile można? Potem mam wrażenie, że już wszystko zostało powiedziane. Znajomym tłumaczę, że gadam tylko do południa.

Czyli tylko dla pieniędzy?
Wyłącznie (śmiech).

A znajomi, jeżeli bardzo im zależy na obcowaniu z Panem, mogą przecież włączyć sobie TVN 24, mogą nawet do Pana, na antenę, zadzwonić.
Mogą (śmiech). Ale mogą też mnie o coś poprosić. Tak jak w ostatnią niedzielę po programie przyjaciel poprosił mnie, żebym pomógł mu w przeprowadzce. To mnie relaksuje. I sto razy wolę zmęczyć się, nosząc meble, niż iść do klubu. Nie umiem tańczyć. Mam siedzieć przy barze i się nudzić? Bez sensu. Napić się mogę w domu. A jak się tak fizycznie upodlę, dźwigając kartony, to nawet zaczynam znowu gadać: że ta farba to jest lepsza od tamtej, bo odpowiednio trzyma się ściany... Wtedy okazuje się, że znam się na wszystkim (śmiech).

* Czesław Mozil jurorem w X-Factor
* Sekielski: Nie mam swojego Watsona. W nowym programie będę raczej szperaczem niż detektywem
Kobiety potrzebują takich mężczyzn. Słyszał Pan, że są takie, które wykupują abonament telewizji kablowej tylko po to, żeby budzić się z Jarosławem Kuźniarem? Dostaje Pan listy od wielbicielek? Tak. Ostatnio taka jedna strasznie się na mnie uparła. Napisała, że pisze, to znaczy tworzy, i czy ja mógłbym na tę jej twórczość zerknąć i ją ocenić. Rzuciłem okiem. A ponieważ uważam, że jeżeli ktoś chce pisać, to, aby się rozwijać, musi trenować, więc odpisałem: "Musi pani pisać, pisać i pisać...".

A ona zrozumiała to dosłownie?
Tak, i teraz pisze do mnie ciągle. Odpał totalny. I to jest trochę niebezpieczne. Jeszcze niedawno wydawało mi się, że do stacji informacyjnej będą pisać i dzwonić raczej ludzie zdrowi… Bo że świrów nie brakuje, to wiem. Wczoraj przelatując kanały, zatrzymałem się na jednym, w którym trwał właśnie konkurs. A pytanie było następujące: "Czy na stronie Erotyka.pl można kupić wibrator?". Na ekranie wyginała się blondynka, kusząc potencjalnego zwycięzcę nagrodą w postaci... erotycznej bielizny. Do pytania konkursowego o wibrator pani była jeszcze uprzejma dodać, że jest to gra warta świeczki! Potem zadzwonił pan i powiedział mniej więcej tak: "No hej, chciałbym wygrać, ale chciałbym cię też rozebrać". A pani prowadząca odpowiedziała, rechocząc, że jej już się bardziej nie da rozebrać. I to był cały dialog. Chcę przez to powiedzieć, że do mnie jeszcze jednak nigdy nie zadzwoniła fanka, która powiedziała, że chce mnie rozebrać.

Na razie.
Ale była też taka, która napisała, że wyjeżdża właśnie do Paryża i tam będzie dla mnie malować. Potem napisała znowu z Paryża, że już dla mnie maluje.

Składają jakieś propozycje?
Na szczęście to są jednostkowe przypadki, ale się zdarzają. Dostałem mejla o treści: "Panie Jarku, może napiłby się pan ze mną kawy? Jestem w Warszawie do wtorku, w hotelu X...".

Mężczyźni też do Pana piszą?
A pani w internecie zorientowałaby się, czy to kobieta, czy mężczyzna? Chociaż niektórych już rozpoznaję po formie wpisów. I mam wrażenie, że są osoby, które piszą raz jako Maria, potem jako Dominik, Irena czy Pinokio. W internecie wszystko jest możliwe.

Tak jak w telewizji. I nadal myśli Pan, że umrze na antenie? Na wizji?
W telewizji? Oj, chyba nie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl