Janusz Walentynowicz: Nie wiem, czyje ciało spoczywa w jej grobie, ale na pewno nie jest to moja mama

Dariusz Szreter
Dariusz Szreter
Grzegorz Mehring / Archwium Dziennik Bałtycki
Najważniejsze dla mnie jest odnalezienie ciała mamy bądź stwierdzenie, że tego ciała już nie znajdę, że gdzieś się zapodziało „po drodze”. To jest już ósmy rok, kiedy ja nie mogę tak do końca zakończyć żałoby - mówi Janusz Walentynowicz, który domaga się powtórnej ekshumacji grobu swojej matki Anny Walentynowicz.

Mija 10 lat od katastrofy smoleńskiej, a pan wciąż szuka ciała swojej mamy Anny Walentynowicz.
Tak, i podtrzymuję to, co mówiłem do tej pory: nie wiem, czyje ciało spoczywa w jej grobie, ale na pewno nie jest to moja mama. Wiem, bo ja mamę zidentyfikowałem w Moskwie. I to nie jest to ciało. Zresztą nie tylko ja ją wtedy rozpoznałem, ale także rodzina pani Walewskiej-Przyjałkowskiej. Towarzyszył nam również doktor Książek, który - jako lekarz Lotniczego Pogotowia Ratunkowego - różne rzeczy widział. W związku z tym można założyć, że był na tyle przytomny podczas tej identyfikacji, że skoro też rozpoznał moją mamę, to znaczy, że to była ona.

Uporządkujmy fakty. Bezpośrednio po katastrofie był pan w Moskwie, gdzie zidentyfikował pan bez cienia wątpliwości ciało swojej mamy.
Tak, było prawie nienaruszone. To była ona.

Dwa lata później, po zapoznaniu się z wydaną panu przez prokuraturę dokumentacją medyczną osoby pochowanej w państwa rodzinnym grobie, doszedł pan do wniosku, że leży tam ktoś inny, a nie pańska mama. Złożył pan wniosek o ekshumację i faktycznie okazało się, że było tam ciało Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej. Panu wydano ciało, które było w jej grobie, w Warszawie. Mimo że badania genetyczne potwierdziły, że to Anna Walentynowicz, pan cały czas twierdzi, że to ktoś inny.
Tak, badania to potwierdziły, tylko że poza tym nic się nie zgadza. Ciało Anny Walentynowicz nie mogło mieć blizny po lewej stronie, bo mama nigdy nie miała takiej operacji. Ciało mamy, kiedy mi je okazano w Moskwie, było czyste, to było ubłocone. Ale przede wszystkim ja ją wtedy rozpoznałem po twarzy, natomiast ciało, które jest teraz pochowane w naszym grobie, praktycznie nie ma głowy! Jak więc mogłem wskazywać do protokołu identyfikacyjnego szczegóły anatomiczne twarzy: kształt ucha, nosa, podbródka?

Protestował pan w tej sprawie już osiem lat temu, a rezultatów nadal nie widać.
Troszkę to przyspieszyło w momencie zmiany ekipy rządzącej. Wcześniej grzebanie w tym nikomu nie było na rękę, bo gdyby się okazało, że mam rację - wybuchłby potężny skandal. Cała wierchuszka Platformy, która jest odpowiedzialna za to, co się stało, za oddanie Rosjanom śledztwa, i wraku, i wszystkiego, nie była więc zainteresowana. Prokuratura wojskowa, która wtedy to prowadziła, też nie. W wojsku jest jak w wojsku: ciało to ciało, liczba sztuk się zgadza, a że mnie się coś nie podoba, to jest już mój problem. Natomiast po zmianie rządów prokurator Pasionek obiecał mi, że jeśli w trakcie tych powszechnych ekshumacji, które zarządzono, żeby uporządkować te wszystkie sprawy, nigdzie nie znajdzie się ciało mojej mamy, to będzie ponowna ekshumacja tego ciała w moim grobie. Nie wywiązał się jednak z tej obietnicy. Wszystkie ekshumacje zostały przeprowadzone, ciała nie znaleziono, ale grobu mojej mamy drugi raz się nie otwiera.

Wie pan dlaczego?
Umawiałem się w tej sprawie z prokuratorem Pasionkiem, ale do spotkania nie doszło. Prokurator nie znalazł dla mnie czasu. I tak to się wszystko toczyło: ja składałem wnioski dowodowe, prokuratura mi odpisywała... Takie odbijanie piłeczki. Dopiero ostatnie rozmowy przyniosły nadzieję, że może coś się wyjaśni. Tyle że znów muszę poczekać. To jest ciężki okres. Prokuratura Krajowa była w trakcie przeprowadzki do innego miejsca, wszystkie akta i rzeczy były przenoszone. Do tego teraz dołączył koronawirus. Myślę, że wcześniej niż za jakieś dwa miesiące niczego nowego się nie dowiem.

Koronawirus uniemożliwił też wyjazd delegacji rządowej i rodzin ofiar do Smoleńska. Żałuje pan?
Nie. Po pierwsze, ja nie jestem jeszcze gotowy do tego, żeby tam się znaleźć. Poza tym myślę, że dobrze się stało, bo Rosja nie jest do nas przychylnie nastawiona. To nie jest dobry moment na tę wizytę. Ale pomijając to wszystko -

dla mnie ważniejsze jest odnalezienie ciała mamy bądź stwierdzenie, że tego ciała już nie znajdę, że gdzieś się zapodziało „po drodze”. I wtedy będę wnosił o to, żeby grób mojej mamy został opróżniony

.
Żeby znaleziono właściciela tego ciała, jego rodzinę. A nasz grób pozostanie pusty.

Naprawdę liczy się pan z tym, że nigdy nie odnajdzie ciała mamy? Jak to możliwe?
Z tego, co mi jest wiadomo, cztery ofiary zostały skremowane. Tylko że nie ma nawet protokołu z tych czynności. To jest jedna czarna dziura. Tymczasem sytuacja mogła wyglądać tak jak w moim przypadku na wstępie: na trumnie była tabliczka „śp. Anna Walentynowicz”, a w środku spoczywało ciało Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej. Jeżeli na podobnej zasadzie były robione te kremacje: trumna została otwarta i ciało poszło do komory - to tak naprawdę nie wiadomo, kto tam został skremowany. Mogło być nawet tak, że na trumnie było nazwisko mężczyzny, a faktycznie została spopielona kobieta. Ale nie wiem tego na pewno, bo - tak jak mówiłem - nie ma żadnego protokołu z tych czynności.

Kremacje odbywały się chyba w obecności rodzin?

Rodzin na pewno nie było przy wyjmowaniu ciał z tych zalutowanych trumien. To jest dość trudna operacja i nie sądzę, żeby zakład zajmujący się kremacją pozwolił rodzinom oglądać, jak się rozcina taką trumnę

.
Oni po prostu dostali prochy spopielonych ciał i tyle. Tak przynajmniej sądzę, ale też nie chcę w tej chwili dzwonić po tych rodzinach i pytać. To byłoby nieeleganckie i nieetyczne z mojej strony, że ja, z moją sprawą, rozdrapuję ich rany. Nie chcę. Po prostu poczekam cierpliwie na to, co mi prokuratura powie, a potem pomyślę, co z tym zrobić dalej.

To jest już ósmy rok, kiedy ja nie mogę tak do końca zakończyć żałoby. Jakiś rok przed tą tragedią rozmawialiśmy z mamą. To była taka luźna rozmowa, w trakcie której mama mnie zobowiązała, żebym koniecznie pochował ją w grobie przy ojcu, przy Kazimierzu. To był dla niej najbliższy człowiek. Ja jej to obiecałem.

I co z tego, skoro teraz nie mogę się z tego wywiązać? Wie pan, jakie to jest dla mnie obciążenie? Nie życzyłbym tego najgorszemu wrogowi.

Jak planuje pan spędzić ten dzień, 10 kwietnia?
Będę na cmentarzu. Oczywiście, jeżeli będzie można, bo nie wiadomo, czy nie zostaną wprowadzone kolejne obostrzenia. Myślę jednak, że nie ukarzą mnie za złamanie ewentualnego zakazu. Będę chciał zapalić lampkę, pomodlić się, pomyśleć troszkę i wrócić do domu, bo to przecież Wielki Piątek.

Ostatnio ukazała się biografia pana mamy, napisana przez dwoje gdańskich dziennikarzy: Dorotę Karaś i Marka Sterlingowa. Została ona niezwykle przychylnie przyjęta przez środowiska, którym politycznie było bardzo daleko do Anny Walentynowicz. A pan jak ocenia tę książkę?
Dostałem tak zwany egzemplarz próbny, który oczywiście przeczytałem. Muszę panu powiedzieć, że jest to napisane bardzo rzetelnie. Nie ma tam jakichś wkrętów od autorów, dywagacji. Opierali się na dokumentach i na wspomnieniach ludzi, z którymi mama miała do czynienia, i do których oni dotarli. Przy czym w żaden sposób ta biografia nie jest w kontrze do propozycji profesora Sławomira Cenckiewicza. Jego publikacja to miał być taki rys historyczny: jak doszło do powstania Solidarności, i jak doszło do tego, że mama stała się jedną z czołowych postaci w tym ruchu. Natomiast tu autorzy sobie zadali trochę trudu, pojeździli po różnych miejscach, poszukali różnych ludzi i rozmawiali z nimi. Warto przeczytać tę książkę.

Jeździli m.in. na Ukrainę, gdzie mieszka rodzeństwo pana mamy. Ten ukraiński wątek jej biografii wyszedł na światło dzienne dopiero w ostatnich latach. Było to zaskoczenie chyba również dla pana. Czy utrzymuje pan kontakt z tą częścią rodziny?
Nie, nie utrzymuję kontaktu, ale wiem, że mama na Ukrainie się urodziła, że mieszka tam ciocia Ola, czyli siostra mamy. Tyle że ja do końca nie mogę się połapać w tych konfiguracjach rodzinnych, bo tam było drugie małżeństwo. I teraz nie mam pojęcia, czy to są rodzone siostry czy przyrodnie?

Nawet trzy małżeństwa były, bo mama Anny, jak wychodziła za jej ojca, to była wdową. A po tym, jak zmarła w 1937 - on ożenił się ponownie.
W każdym razie byłem na Ukrainie, ale - przyznam szczerze, że nie mogłem się rozeznać, jak to jest, więc tak to zostawiłem. No bo cóż mogę więcej zrobić? Poza tym oni wprawdzie mówią po polsku, ale czytają już bardzo kiepsko. A ja z kolei z rosyjskiego ledwie parę słówek pamiętam, ale już ukraińskiego za grosz nie znam. W związku z tym mielibyśmy trudności w porozumieniu się.

Anna Walentynowicz i Janina Natusiewicz-Mirer, "pani Janeczka". Razem leciały do Smoleńska

Babci Ani życie po życiu... O Annie Walentynowicz, katastrof...

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Janusz Walentynowicz: Nie wiem, czyje ciało spoczywa w jej grobie, ale na pewno nie jest to moja mama - Dziennik Bałtycki

Komentarze 1

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

K
Kr

No tak ale dostał Pan sowite odszkodowanie a synek nie tylko stołek radnego słusznej partii ale i stanowisko w radzie nadzorczej. Wtedy Pan nie protestował.

Według mnie to jest bezdyskusyjnie dramat podsycany przez Antka z tą swoją komisja na koszt podatnika.

Po trosze podzielam Pańskie rozgoryczenie ale obwiniać za to wierchoszke PO?! Ma Pan dowody? Od pięciu lat prokuratorem jest zero, czy gdyby miał dowody nie przedstawił by ich odpowiedzialnym? Nie siej fermentu człowieku. General który odpowiadał za lotnictwo, nadzorował pilotów którzy bez wymaganych uprawnień pilotowali ten samolot powinno zakończyć ten narodowy spór.

A kto był zwierzchnikiem generała?!

Wróć na i.pl Portal i.pl