Jan Sehn. Krakowski łowca nazistów nie trafił na swojego reżysera

Magda Huzarska-Szumiec
Magda Huzarska-Szumiec
Sehn w Instytucie Ekspertyz Sądowych w Krakowie, 1958 rok
Sehn w Instytucie Ekspertyz Sądowych w Krakowie, 1958 rok Fot. archiwum IPN
O śledczym, który przygotował procesy największych zbrodniarzy hitlerowskich, takich jak m.in. Rudolf Höss czy Amon Göth, opowiada Filip Gańczak, autor książki „Jan Sehn. Tropiciel nazistów”.

Rudolf Höss, zanim zawisł na szubienicy w obozie Auschwitz, którego był komendantem, w liście pożegnalnym napisał, że dopiero w polskim więzieniu zrozumiał, na czym polega człowieczeństwo. Skąd u zbrodniarza ta refleksja?
Był to wynik jego wielu spotkań z bohaterem mojej książki, sędzią śledczym Janem Sehnem. On rzeczywiście traktował Rudolfa Hössa w humanitarny sposób. Pozwalał mu korespondować z rodziną, czytać książki w języku niemieckim, a nawet w dniach przesłuchań kupował mu obiady. Może stała za tym kalkulacja, że więzień dobrze traktowany jest skłonny do składania obszerniejszych wyjaśnień.

Czy między oskarżonym i śledczym podczas przesłuchań narodziła się jakaś szczególna więź?
Można tak powiedzieć, w czym nie bez znaczenia był brak bariery językowej. Sehn znał doskonale niemiecki, więc nie musiał korzystać z pomocy tłumacza. Także dzięki temu udało mu się nakłonić niesławnego komendanta obozu koncentracyjnego do spisania czegoś w rodzaju autobiografii.

Jak on to zrobił?
Dokładnie nie wiemy. We wstępie do wspomnień Hössa Sehn dość ogólnikowo przedstawia okoliczności ich powstania. Najwyraźniej były komendant zakładał, że nie ma nic do stracenia, bo i tak nie uniknie kary śmierci. Wielu innych członków załogi Auschwitz, nawet brnąc w kłamstwo, próbowało zaprzeczać zbrodniom. On był gotowy wziąć odpowiedzialność za to, co działo się w obozie.

Dlaczego wydanie tych pamiętników było takie ważne?
Przede wszystkim dlatego, że odsłaniają one mechanizm tych okropnych zbrodni. Poza tym znalazły się w nich charakterystyki innych niemieckich zbrodniarzy, co w niektórych przypadkach miało istotną wartość dowodową, gdy przygotowywano kolejne procesy. Zwłaszcza że Höss przedstawił wszystko bardzo szczegółowo, w sposób wyprany z emocji. Swoją karierę też opisał bez egzaltacji. Dzięki temu można było się dowiedzieć, co kierowało młodymi ludźmi przystępującymi do ruchu narodowosocjalistycznego i jak stawali się oni trybikami w machinie zagłady.

A jak Sehnowi poszło z Amonem Göthem, komendantem obozu koncentracyjnego Płaszów, którego proces też przygotowywał?
Śledczy stworzył mu podobne warunki jak Rudolfowi Hössowi. Ale Göth inaczej zachowywał się w trakcie przesłuchań. Próbował zrzucić z siebie odpowiedzialność za to, co działo się pod jego komendanturą. Taka linia obrony błyskawicznie upadła. Było wielu świadków, byłych więźniów, którym udało się przeżyć wojnę i którzy skorzystali z szansy świadczenia przeciwko temu zbrodniarzowi.

Sehn mógł ich przesłuchiwać, ponieważ był przewodniczącym Okręgowej Komisji Badań Zbrodni Niemieckich w Krakowie. Co spowodowało, że to właśnie jemu powierzono tę pracę?
Władze komunistyczne bez oporów sięgały w tym czasie po specjalistów przedwojennych. Brakowało im własnych kadr. A tacy ludzie jak Jan Sehn, który ukończył prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim i stawiał pierwsze kroki w zawodzie przed 1939 r., nadawali się znakomicie do tej funkcji. Nie bez znaczenia było jego bardzo duże, osobiste zaangażowanie. Przecież to on jeszcze w marcu 1945 r. w rozmowie z jednym z urzędników Ministerstwa Sprawiedliwości zwracał uwagę na stan byłego obozu Auschwitz. Zabiegał o to, żeby zabezpieczyć dowody zbrodni, które się tam znajdowały. Na początku kwietnia 1945 r. wszedł do tzw. Komisji Oświęcimskiej, która powstała w Krakowie. To zapoczątkowało jego karierę jako tropiciela nazistów.

A nie przeszkadzało ówczesnym władzom to, że przed wojną brał udział w procesach komunistów, jak choćby Bolesława Drobnera?
W sprawie Drobnera Sehn grał rolę drugoplanową. Był wówczas świeżo po studiach. Nie był jeszcze samodzielnym sędzią śledczym, pracował pod skrzydłami sędziego Mariana Restorffa. Niewykluczone, że przypomniano by sobie o tym epizodzie, kiedy zaczęto zastępować przedwojennych specjalistów nowymi kadrami, bardziej lojalnymi wobec komunistycznej władzy. Został oszczędzony może dzięki przyjaźni jeszcze sprzed wojny z Józefem Cyrankiewiczem, długoletnim premierem PRL, którego pozycja była silniejsza niż Bolesława Drobnera.

A czy ówczesnym rządzącym nie dawał do myślenia fakt, iż ich śledczy, ścigający zbrodniarzy hitlerowskich, nosi niemieckie nazwisko?
W 1946 r. wpłynęło do prokuratury doniesienie przeciwko niemu. Para restauratorów z krakowskiego Podgórza skarżyła się, że w trakcie wojny Jan Sehn doprowadził do zamknięcia ich lokalu i że w efekcie jeden z jego współwłaścicieli został wysłany na roboty przymusowe do Rzeszy. Dochodzenie oczyściło Sehna z zarzutów. Władze stowarzyszenia restauratorów, w którym pracował w czasie okupacji, jednoznacznie wzięły go w obronę. Nie było też jakichkolwiek materiałów, które by potwierdzały przytoczone wyżej zarzuty. Wiadomo, że przeszłością Sehna interesowała się również bezpieka. Mamy jednak tylko krótkie wzmianki na ten temat, ponieważ jego teczka, prowadzona przez tajne służby, została zniszczona w latach 80.

Nie mogli mieć mocnych dowodów, bo gdyby było inaczej, nie otrzymałby choćby nominacji na kierownika Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie.
Zapewne ma pani rację. Pomógł mu także doktorat z kryminalistyki, który uzyskał na UJ w 1949 r.

Czy jako prawnik był doceniany tylko w Polsce?
Także na Zachodzie cieszył się dobrą opinią. Dzięki niej zaproszono go do pomocy w przygotowaniach procesów oświęcimskich we Frankfurcie nad Menem. Z korespondencji, która się zachowała, wiadomo, że tamtejsi prokuratorzy znali jego przetłumaczoną na język niemiecki monografię Aus-chwitz, mieli informacje o jego dochodzeniach przeciwko członkom załogi tego obozu. Kiedy na początku roku 1960 skorzystał z zaproszenia do Frankfurtu, zachodnioniemieccy prokuratorzy szybko znaleźli z nim wspólny język. Szczególnie prokurator generalny Hesji Fritz Bauer, który przygotowywał procesy oświęcimskie we Frankfurcie. Jan Sehn pomógł dostarczyć Bauerowi i jego podwładnym materiały dowodowe z archiwów PRL, podsunął polskich świadków i oskarżycieli posiłkowych.

Zrobił to mimo istnienia żelaznej kurtyny.
PRL i RFN w tamtym czasie jeszcze nie utrzymywały stosunków dyplomatycznych. Pierwszy raz we Frankfurcie Sehn pojawił się jako osoba prywatna. Na tak nietypową procedurę zgodził się premier Cyrankiewicz. Później Sehn doprowadził nawet do wizji lokalnej frankfurckiego sądu przysięgłych, którego przedstawiciele przyjechali do Oświęcimia.

Udało mu się pokazać Niemcom na miejscu to, czego dokonali w obozie ich rodacy. To było w tamtych czasach rzeczywiście niesamowite. Czytając pana książkę, odniosłam wrażenie, że wszystko to było możliwe w duże mierze dzięki niezwykłej pracowitości śledczego z Krakowa. Czy był on pracoholikiem?
Są dokumenty, które pokazują, że szczególnie w pierwszych powojennych latach, przygotowując najważniejsze procesy zbrodniarzy niemieckich, miał mnóstwo pracy. Tak dużo, że nie korzystał na przykład przez parę lat z urlopu wypoczynkowego. Inny dokument mówi o tym, że sporą część dokumentacji przygotowywał po nocach w domu. To musiało się odbić na jego zdrowiu i mogło przyczynić do przedwczesnej śmierci w wieku 56 lat.

Doszło do niej we Frankfurcie, w przededniu kolejnego procesu oświęcimskiego. To był czas, kiedy Sehna atakowała cześć niemieckiej prasy, posądzając go o to, że ściga zbrodniarzy hitlerowskich dla pieniędzy.
Trzeba pamiętać, że najważniejsze gazety w RFN chwaliły profesora Sehna za jego działalność. Ale prasa bliska środowiskom, które nie pogodziły się z upadkiem Rzeszy, atakowała go z powodu ogromnej roli, jaką odegrał w przygotowaniu procesów oświęcimskich. Przytaczano informację, że zwrot kosztów podróży i pobytu we Frankfurcie otrzymał z puli świadków, choć nie był ani świadkiem, ani biegłym. Jego udział w procesie miał, ze względu na sytuację polityczną, dość nieformalny charakter i być może dlatego zdecydowano się na pokrycie jego wydatków w ten sposób. Sąd frankfurcki wziął go w obronę. Z dokumentów, do których dotarłem, wynika jednak, że bardzo dotknęły go zarzuty. Ostatni z atakujących go artykułów ukazał się 10 grudnia 1965 r. To wydanie gazety zostało znalezione na szafce stojącej przy łóżku profesora w pokoju hotelowym, w którym zmarł w nocy z 11 na 12 grudnia.

Wokół jego śmierci namnożyło się wiele niejasności. Tym bardziej że niebawem zmarł też Fritz Bauer. Czy mógł im ktoś pomóc?
Były takie przypuszczenia, związane między innymi z tym, że Sehn miał otrzymywać pogróżki. Na pewno nie brakowało, zwłaszcza w Niemczech, osób, które źle mu życzyły. Ale przegląd dostępnych dokumentów i relacji osób, które jeszcze pamiętają Jana Sehna, przemawia za tym, że była to śmierć z przyczyn naturalnych, w wyniku ataku serca.

A dlaczego Jan Sehn w tej chwili w Polsce, a nawet w Krakowie jest postacią zapomnianą?
Kiedy umierał, był postacią znaną. O jego odejściu pisano w polskich i zagranicznych gazetach. Ale z czasem zaczęto o nim zapominać. Zmarli jego najbliżsi współpracownicy, a także żona; nie miał dzieci, więc nie było osoby, która mogłaby skutecznie przechowywać pamięć o nim. Poza tym odszedł w czasach, kiedy nie było tak powszechnego zainteresowania zbrodniami niemieckimi, a które przyniosły takie filmy jak choćby „Lista Schindlera”. No i nie trafił na swojego reżysera, tak jak Fritz Bauer, który w ostatnich latach stał się bohaterem dwóch filmów fabularnych. Mam jednak nadzieję, że moja książka przyczyni się do przypomnienia tej postaci.

od 12 lat
Wideo

Gazeta Lubuska. Winiarze liczą straty po przymrozkach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Jan Sehn. Krakowski łowca nazistów nie trafił na swojego reżysera - Plus Dziennik Polski

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl