Jak Stalin zabraniał córce Swietłanie związać się z Lwem Szapiro

Simon Sebag Montefiore
Józef Stalin z dziećmi: Wasilijem i Swietlaną
Józef Stalin z dziećmi: Wasilijem i Swietlaną SPUTNIK/EAST NEWS
Lew wsiadł więc do pociągu do Moskwy. Był podniecony, bo miał nadzieję zobaczyć Swietłanę! Ponury Kreml, przerażający ojciec Swiety, który żył tylko dla siebie i państwa, jej matka, która wolała śmierć od swoich dzieci - pisze Simon Sebag Montefiore.

Swietłana, zdruzgotana, podniosła z podłogi papiery rzucone przez ojca. - Widzisz, co to jest? To zapisy waszych rozmów telefonicznych, twoich i twojego tak zwanego kochanka! - Stalin wyrwał jej kartki z rąk i zaczął czytać. Dłonie mu drżały. -„Swietłana Stalina: Cześć, Lwie, marzę, żeby cię całować, czuję twój zapach, czuję dotyk twoich warg, Lwie, chcę jeszcze…”. Jak możesz mówić takie rzeczy? Brzydzę się tobą - krzyknął. - „Szapiro: Kochana Lwico, czy to ty? Ledwie słyszę twój głos. Czuję cię w swoich objęciach. Spotkamy się znowu w tym mieszkaniu. Nie będę marnował czasu na puste gadanie, będę cię całował po włosach, twoich słodkich piegach, trzymał cię za rękę i…”.

Stalin znów cisnął kartki na podłogę, a Swietłana zaczęła pochlipywać.

- Poznajesz te słowa? Lwica? Co to ma być? Nie wiesz, kim jesteś? Brudy! Gdzie się nauczyłaś takich rzeczy? O, wiem! Od swojego brata półgłówka! Posiedzi przez tydzień w kozie. A teraz oddaj mi jego listy. Na pewno schowałaś je gdzieś tutaj. Twój Szapiro nie jest nawet pisarzem. To zwykły pismak! Nie jest tym, za kogo go uważasz, zapewniam cię! Sprawdzamy go.

- Ale ja go kocham - krzyknęła Swietłana.

- Kochasz!? KOCHASZ? - wrzasnął Stalin, z nienawiścią wypluwając to słowo.

Swietłana wyzywająco zadarła podbródek.

- Tak. Kocham! Kocham go!

Stalinowi zbielały wargi. Zamierzył się i dwa razy uderzył córkę w twarz. Potem odwrócił się do niani.

- Pomyślcie tylko, do czego ona się doprowadziła. Może mam za mało zmartwień, co? Trwa wojna, walczymy o życie, a ona zajmuje się dymaniem!

**CZYTAJ TAKŻE:

Podróże, pijaństwo i kochankowie. Burzliwe życie Swietłany Alliłujewej, córki Józefa Stalina

**

- Nie, nie, nie, to nie tak! - próbowała wyjaśnić niania, załamując ręce.

- Nie tak? - powtórzył Stalin nieco spokojniejszym głosem. Znów odwrócił się do córki. - Ty durna! Nie wiesz, kim jest Lew Szapiro? Ma czterdzieści lat i bab na kopy. Jesteś dla niego nikim. Spójrz na siebie! Piegowaty rudzielec! Kto by cię chciał? (...)

Swietlana Alliłujewa na kolanach Berii
Swietlana Alliłujewa na kolanach Berii SPUTNIK/EAST NEWS

Swietłana z obawą szła po schodach do kremlowskiego mieszkania. Ojciec na szczęście będzie w biurze, pocieszała się w duchu. Był późny wieczór, więc powinien pracować w Kąciku. Ale u szczytu schodów zatrzymała się. Czterech umundurowanych czekistów - oczywiście znała ich nazwiska - stało pod drzwiami z pepeszami na ramionach.

- Będzie dobrze, Swietłano Iosifowna - szepnął generał Własik, a jego oddech czuć było rybą i przyprawami. Niewątpliwie jadł niedawno uchę.

- Jak długo tu jest, wujku Kola?

- Cały dzień. Nie był jeszcze nawet w Kąciku.

- Cały dzień? Ciągle jest wściekły, wujku Kola?

- Trochę tak, ale to minie. Jak córki się zakochują, ojcowie wpadają w szał! Taka jest kolej rzeczy. Ale ty, Swieto, byłaś niegrzeczna. Gdybyś była moją córką, nie poprzestałbym na klapsie… Jest Gruzinem, a gruzińscy ojcowie sięgają po strzelbę jeszcze szybciej niż rosyjscy. A on żyje teraz w strasznym stresie. Nie pogarszaj sytuacji, Swieto. Zachowuj się mądrze. Idź.

Wziął ją pod rękę i przeprowadził przez drzwi frontowe.

W mieszkaniu powitał Swietłanę odgłos darcia papieru i zapach dymu fajkowego. W salonie stał ojciec i darł listy miłosne Szapiry, a niania przyglądała mu się z żałosną miną.

Stalin podniósł wzrok i spojrzał na wchodzącą córkę.
- Nazywa się pisarzem, tak? Znalazłem jego listy i przeczytałem je. - Mówił spokojnie, drąc listy na małe kawałeczki, które rozsypywały się po stole. Prawie nie patrzył na Swietłanę. - Trwa wojna. Każda rodzina kogoś straciła. Czy masz pojęcie, co przeżywam? A ten pismak przesyła uczennicy wiadomości w swoich artykułach! Ładnie cię zabawiał ten playboy, co? Dałaś się nabrać jak głupia! Co to za pisanina? Przecież to jakiś obrzydliwy bełkot. I po co jesteś mu potrzebna, zadałaś sobie to pytanie? Tylko w jednym celu. Żeby się zbliżyć do mnie. Tak, wkręcić się bliżej mnie! A skoro już chciałaś jakiegoś brudnego pismaka, nie mogłaś przynajmniej wybrać Rosjanina? Ten to przecież Żyd. Ze wszystkich szumowin w Moskwie i wokół Wasilija musiałaś wybrać akurat Żyda. Właśnie Żyda!

Po tych słowach Stalin wyszedł z pokoju, zostawiając córkę wśród strzępów listów miłosnych od Lwa, rozsypanych na dywanie.

Chwilę po wyjściu ojca Swietłana rzuciła się w objęcia niani. Staruszka głaskała ją i całowała po głowie, uspokajając:

- No już dobrze, słoneczko, wszystko będzie dobrze.

- Skończone? - chlipała Swietłana.

- Chyba tak.

- Ukarze Lwa?

- Oczywiście, że nie. Twój ojciec nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Obiecaj mi jednak, Swietłano Iosifowna, że z nim zerwiesz. Twój ojciec jest spokojniejszy, bo mu to obiecałam. Przyrzeknij mi!

- Oczywiście, przyrzekam - powiedziała Swietłana przez łzy. - Nigdy więcej! (...)

Nieogolony i zmęczony, ale z bagażem obrazów i metafor, które zamierzał spożytkować w przyszłych artykułach, Lew Szapiro wracał do Moskwy pociągiem szpitalnym. Z maszyną do pisania na ramieniu przechodził przez kolejne wagony. Jedne były stare, jeszcze z carskich czasów, z miękkimi siedzeniami wytartymi przez pokolenia podróżnych, drugie miały twarde ławki, a trzeci rodzaj stanowiły wagony bydlęce. Wszystkie były pełne rannych. Ci, którzy mogli chodzić, siedzieli na fotelach i ławkach, ale każdy cal podłogi zajmowali leżący: jedni spoczywali na gołych deskach w wagonach bydlęcych, postękując po każdym szarpnięciu pociągu, inni, szczęśliwcy, leżeli na noszach. Niektórzy uśmiechali się do Szapiry, gdy przez nich przestępował. Lew zauważył kilku zupełnie nieruchomych i kredowobiałych na twarzy - prawdopodobnie już nie żyli. Zewsząd rozlegały się jęki, ranni wzywali lekarza, matkę, Boga. Szapiro nawykł już do takich widoków, ale mimo to były one trudne do zniesienia. Jako wytrawny reporter i obserwator w ręku miał notatnik.

**CZYTAJ TAKŻE:

Podróże, pijaństwo i kochankowie. Burzliwe życie Swietłany Alliłujewej, córki Józefa Stalina

**

- Na jakim odcinku byliście? - spytał żołnierza z bandażem na oku, siedzącego na drewnianej ławce. - Chciałbym opisać waszą historię.

- Gdzie walczyliście, co się stało? - zagadnął młodego Tatara z Kazania, który stracił rękę.

Kucał obok żołnierzy, notował, a oni widzieli, że był na froncie wśród walczących i cierpiał wraz z nimi, więc rozmawiali chętnie. Zależało im, aby ludzie sowieccy poznali ich losy. Szapiro szedł dalej, myśląc o bitwie i swojej tajemnicy, Swietłanie… Uwierzyliby, gdyby im powiedział, kim jest jego ukochana?

Swietłana Alliłujewa w 1967 r.
Swietłana Alliłujewa w 1967 r. SPUTNIK/EAST NEWS

Patrzył na rannych podczas bitwy w łuku Donu, która skończyła się klęską. Najpierw zaatakowali Niemcy, a potem Rosjanie ruszyli do przeciwnatarcia na wszystkich odcinkach i walczyli bohatersko. Szapiro widział nawet, jak w pewnym momencie szwadron kawalerii karniaków przełamuje nieprzyjacielskie pozycje na odcinku zajmowanym przez Włochów. Hitler jednak ściągnął posiłki - oddziały niemieckie, włoskie, węgierskie, rumuńskie - i rzucił je do walki. Pod chutorem Izbuszenskij tysiąc włoskich kawalerzystów przełamało obronę sowieckiej piechoty, która rozpierzchła się i uciekła. Pod Kałaczem rozgromiono oddziały sowieckiej 62 Armii. Teraz Niemcy mogli nacierać dalej - przeprawiali się już na wielkich pontonach przez Don i podchodzili do przedmieść Stalingradu.

Tymczasem Lwu kazano zameldować się w redakcji, wsiadł więc do pierwszego pociągu jadącego do Moskwy. Był podniecony, bo miał nadzieję zobaczyć Swietłanę - swoją małą Lwicę! Ponury Kreml z groźnymi czerwonymi blankami, przerażający ojciec Swiety, który żył tylko dla siebie i państwa, jej matka, która wolała śmierć od swoich dzieci, jej żałosny, gwałtowny brat, którego przeklinano i awansowano za wysoko - tak wyglądał jej świat. Lew był zafascynowany Swietłaną. Jako mężczyznę pociągała go jej młodość, świeżość. Jako pisarza - no cóż, który pisarz nie chciałby jej poznać? Żyła przecież w centrum wydarzeń, tam, gdzie tworzono historię.

Wzruszył ramionami. Kobiety z jakiegoś powodu go lubiły i Lew wiedział, że Swietłana też go lubi - z całą namiętnością właściwą swemu wiekowi. Do licha, moskiewskie kobiety lubiły go chyba głównie dlatego, że uwielbiały kino; każda młoda aktorka chciała zdobyć rolę w filmie, a on był przecież scenarzystą: „Lowka, kochany, może napiszesz dla mnie piękną rolę w swoim nowym scenariuszu, Stalin na Dworcu Fińskim? A może zostałabym carycą w twoim Piotrze Wielkim, część druga?”.
„Oczywiście - odpowiadał - może spotkamy się w Aragwi na kolacji - zamówię prywatny gabinet - albo na koktajlu w barze hotelu Metropol?”. No cóż, naturalnie był żonaty, i to od wielu lat, ale w każdej chwili mógł zginąć od pierwszej lepszej zabłąkanej kuli. Kto będzie miał mu za złe, że korzysta z życia?

Ale Swietłana to było co innego. Wydobyła z niego najlepsze cechy - przy niej stał się najwspanialszym mężczyzną, jakim kiedykolwiek mógł być. Był jej nauczycielem, bo chciała poznać literaturę i pisarskie rzemiosło. I chociaż taka młoda, nie nudziła go, jak większość nastolatek, które poznał. Była nad wiek dojrzała, i nic dziwnego. Pragnął ją chronić, wpoić jej pewność siebie, chciał, aby czuła, że jest mu droga. Był to poniekąd szalony, nie liczący się z rzeczywistością związek, lekkomyślna przygoda, która budziła w nim dreszcz podniecenia. Wojna jednak zniosła podziały społeczne i Szapiro wierzył, że gdy się skończy, nastanie większa wolność. Z drwiną myślał o sobie, że jest rycerzem, wybrankiem najbardziej samotnej dziewczyny w Rosji, ale Swietłana była naprawdę młodą damą potrzebującą pomocy, wrażliwą dziewczyną żyjącą wśród strachu, nieczułości i nudy. Miał zostać jej wybawcą, takie było jego powołanie. Uwielbiał ich rozmowy przez telefon, a listy Swiety były szalenie romantyczne. Kiedy się całowali i trzymali w objęciach, jej dotyk był taki bezpośredni, tak elektryzujący… Jak pięknie rozkwitła w ciągu tych niewielu dni. Jeśli będzie miał możliwość, zobaczy się z nią jeszcze dziś. Potem przekona naczelnego, żeby wysłał go z powrotem do Stalingradu, aby mógł pisać relacje z nadchodzącej bitwy. Gdyby Stalingrad wpadł w ręce Niemców, gdzie skończyłby się odwrót wojsk sowieckich?

Znajomy głos wyrwał go z zamyślenia.

- Lew! To ty? - Obejrzał się na rannych żołnierzy siedzących na drewnianych ławkach i leżących na podłodze. - Lew, co tu robisz? - Przestępował przez rannych, patrząc uważnie, gdzie stawia nogi. - Szapiro! To ja!

- Jezu! To naprawdę ty…?

**CZYTAJ TAKŻE:

Podróże, pijaństwo i kochankowie. Burzliwe życie Swietłany Alliłujewej, córki Józefa Stalina

**

Tak: na podłodze, ubrany w brudny mundur, rzeczywiście leżał Benia Golden, blady i postarzały, tak bardzo postarzały. Nie było go zaledwie dwa, może trzy lata, ale człowiek, którego zobaczył Szapiro, zdawał się mieć sto lat więcej. Lew i Benia należeli do tego samego kręgu pisarzy, aktorów i jazzmanów. Powieściopisarze Babel i Erenburg, aktor Michoels, śpiewacy jazzowi Utiesow i Rosner, aktorki filmowe Walentyna Sierowa i Sofia Zeitlin - to byli ich wspólni przyjaciele. Ale nie potrafili się też wyzbyć typowych dla pisarzy wzajemnych animozji, których podłożem była zawodowa zazdrość. Lew nazwał książkę Goldena „przereklamowaną i cokolwiek infantylną”, a Golden szydził ze scenariusza Szapiry: „drętwy, konwencjonalny, pozostawiający wiele do życzenia”. Potem jednak Golden został aresztowany i zapadł się pod ziemię. Lew przypuszczał, że jego kolega po piórze został rozstrzelany.

Przestąpił przez dwóch chłopców, którzy dzielili go od Beni - jeden był nieprzytomny, drugi nie miał nóg - i przykucnął obok niego. Podali sobie ręce. Lew nachylił się i trzy razy pocałował Benię w policzki. Wszystkie stare urazy zepchnęła w kąt radość ze spotkania z dawno niewidzianym przyjacielem, uznanym już za zmarłego. Szapiro spojrzał na opatrunki Beni.

- Dostałem w nogę i biodro. Przez jakiś czas nie będę mógł chodzić, ale chyba wyżyję.

Był ogorzały i skurczony; tylko jego niebieskie oczy pozostały te same, pomyślał Lew. Kiedy poczęstował Benię serem i chlebem, ten zajadał z wilczym apetytem, popijając łykiem wódki i wodą z manierki.

- Wiesz, dokąd cię wiozą?

- Gospitalnaja Płoszczad´.

Plac Szpitalny. Główny szpital wojskowy w śródmieściu Moskwy.

Lew aż gwizdnął.

- Miałeś szczęście.

- Większe, niż możesz przypuszczać.
Szapiro wiedział więcej, niż Beni się wydawało, ale wszyscy w wagonie słuchali ich rozmowy, więc należało zachować ostrożność.

- Byłeś… jakiś czas poza Moskwą?

- Prostaczek za granicą - odpowiedział Benia i Lew, nawykły do mówienia szyfrem z przyjaciółmi, pojął w lot. Była to aluzja do książki Prostaczkowie za granicą Marka Twaina, który napisał kiedyś: „Pogłoski o mojej śmierci są mocno przesadzone”. A więc Benia był w łagrach. Lew znał wiele historii z tych piekielnych czeluści, ale jak Beni udało się stamtąd wydostać? Był więźniem politycznym, a mimo to został żołnierzem batalionu karnego.

- Byłeś tam, prawda? Brałeś udział w tej szaleńczej szarży kawalerii? Pisałem o niej. Dowódca był prawdziwym bohaterem… niech sobie przypomnę… Meliszko?

Benia kiwnął głową, ale Lew dostrzegł na jego twarzy smutek.

- Nie przeżył?

- Niewielu przeżyło, ale… przebiliśmy się przez włoskie linie.

- A ty jeździłeś konno? Nigdy nie miałem cię za takiego kozaka.

Benia uśmiechnął się blado.

- Radziłem sobie lepiej, niż się spodziewałem.

- Naprawdę…?

**CZYTAJ TAKŻE:

Podróże, pijaństwo i kochankowie. Burzliwe życie Swietłany Alliłujewej, córki Józefa Stalina

**

Szapiro uniósł brwi i Benia domyślił się, o co chce zapytać. Darowano mu karę czy nadal jest skazańcem?

- Nie gardzisz religią? - odpowiedział Benia. - Jak ci głupcy mogą wierzyć w maksymę extra Christum nulla salus?

Szapiro zrozumiał: „bez Chrystusa nie ma zbawienia”. Benia chciał powiedzieć, że znalazł zbawienie w ułaskawieniu przez sowieckiego Chrystusa, czyli Stalina. Odkupił swoje winy, przelewając krew na polu walki. Był wolny.

- Wiesz, co będziesz dalej robił?

Zauważył, że Benia walczy z sennością.

- Nie myślałem jeszcze o tym… - odpowiedział, a potem szepnął: - Chciałbym uczyć… Tak… - Zamknął oczy.

- Wydaje się, jakby od tej szarży minęły wieki, a to przecież było zaledwie osiem dni temu - ciągnął Lew. - Łatwo ci poszło, nie nawojowałeś się zbytnio w tej wojnie, co? Osiem dni i zwolnienie z powodów zdrowotnych.

Ale Benia już spał. Lew, z oczami pełnymi łez, pochylił się i objął przyjaciela. (...)

Dzień dziesiąty

Lot był krótki, zaledwie piętnastominutowy. Junkers 52 wylądował na pilnie strzeżonym lotnisku polowym w sosnowym lesie. Oficer ze skórzaną teczką w ręce zszedł po schodkach i wskoczył do otwartego samochodu sztabowego, który czekał przed samolotem. Po drodze nie rozmawiał z nikim, ale w myślach raz po raz powtarzał to, o czym kazano mu zameldować. Nie pierwszy raz przewoził meldunek, lecz ten był według niego najważniejszy, chciał więc uporządkować sobie wszystkie szczegóły. Kiedy samochód jechał przez las, zauważył działa przeciwlotnicze, betonowe umocnienia, zapory przeciwpancerne. Przejechali przez pierwszy punkt kontrolny, potem drugi i trzeci. Za każdym razem dokumenty oficera szczegółowo sprawdzano. Po wejściu do sąsiedniego baraku po raz czwarty pokazał dokumenty i oddał broń osobistą. W poczekalni zastał ministra i oficerów z innych frontów. Usiadł i podczas oczekiwania dwa razy wstawał, żeby przejrzeć się w lustrze. W końcu został wezwany i wszedł do niskiego drewnianego baraku. Ujrzał plecy mężczyzn pochylających się nad mapami rozłożonymi na stole i usłyszał dobrze znany, zachrypnięty gardłowy głos.
- Ich front się rozlatuje - mówił radośnie właściciel głosu. - Szybciej niż w zeszłym roku. Jak domek z kart. Są już bliscy załamania. Najważniejsze teraz zagadnienie to jakie siły i środki przydzielić Grupie Armii B i Stalingradowi. Grupa Armii A spycha wszystko przed sobą. Wiedzą panowie, co podpowiada mi intuicja, ale nowa informacja wywiadowcza może nam pomóc podjąć decyzję. Posłuchajmy co nasz informator ma do powiedzenia. Czy jest tutaj?

- Pułkownik von Schwerin? - zapytał szef sztabu generał pułkownik Halder. Na jego piersi Schwerin zauważył dwa Krzyże Żelazne z czasów pierwszej wojny światowej.

Odkaszlnął, lekko onieśmielony.

- Jestem.

- Witamy w Führerhauptquartier Werwolf, pułkowniku von Schwerin - rzekł Halder. - Proszę stanąć obok generała pułkownika von Weichsa…

Mur z pleców w mundurach polowych rozsunął się, przepuszczając gościa. Keitel i Jodl zdawkowo skinęli głowami, a noszący okulary Weichs, dowódca Grupy Armii B i jego zwierzchnik, uścisnął mu dłoń i zrobił miejsce po swojej prawej stronie przy stole z mapami.

- Mein Führer, melduje się pułkownik von Schwerin, wywiad, 6 Armia - zasalutował nowo przybyły.

Hitler stał nachylony po przeciwnej stronie stołu, opierając się na łokciach. Nosił piaskową dwurzędową marynarkę z Żelaznym Krzyżem na piersi, czerwoną opaskę ze swastyką na ramieniu i ciemny krawat.

- Witam, pułkowniku. Mam nadzieję, że lot do Winnicy był spokojny.

- Bardzo szybki, mein Führer. Generał Paulus przesyła wyrazy uszanowania.

Hitler skwitował to krótkim ruchem głowy.

- Co pan dla nas ma?

**CZYTAJ TAKŻE:

Podróże, pijaństwo i kochankowie. Burzliwe życie Swietłany Alliłujewej, córki Józefa Stalina

**

- Plany taktyczne dla tego odcinka z sowieckiej kwatery głównej. Moim zdaniem mogą mieć one wpływ na operację „Fischreiher”. Dlatego przywiozłem je, jak tylko przestudiowałem.

Na chwilę zaległo milczenie.

- Przede wszystkim: na ile wiarygodne jest ich pochodzenie? - zapytał Halder, stojący obok Hitlera. - Czy ich brak został zauważony?

- Dokumenty należały do sowieckiego oficera sztabowego, który zginął, gdy nasze samoloty ostrzelały jego samochód. Niejaki Kapto, lekarz z batalionu karnego, był na miejscu i zabrał dokumenty, które sowiecki sztab generalny uznał za spalone w pożarze. Kapto, agitator sowiecki o długim stażu, zbiegł potem na naszą stronę. Był przyjacielem z dzieciństwa innego zbiega i antysowieckiego agitatora Mandryki, który utworzył oddział policji pomocniczej Schuma. Ów Kapto odsiadywał wyrok w obozie na Kołymie za antysowiecką agitację. To pierwsza przesłanka, która skłania nas do uznania tego materiału za prawdziwy. Kapto został przesłuchany przez mojego kolegę kapitana von Manteuffla, który zapoznał się z materiałami i był przekonany o ich znaczeniu i autentyczności. Niestety, zginął wczoraj w potyczce z partyzantami.

- Ale mapy partyzanci zostawili? - zapytał Halder.

- Tak jest, panie generale.

- Dlaczego ich nie zabrali?

- Czy to nie każe przypuszczać, że chcieli, aby trafiły do nas? - wtrącił Weichs.

- Długo się nad tym zastanawiałem - odparł Schwerin. - Najpierw kwestia pochodzenia: antysowieckość Mandryki i Kapty nie ulega wątpliwości i została potwierdzona przez inne źródła. Gdyby miała to być sowiecka operacja wywiadowcza, nigdy nie przysłano by partyzantów, aby zabili Kaptę i moich kolegów oficerów, bo to podważyłoby wiarygodność dokumentów. A zatem moim zdaniem atak partyzancki przemawia za uznaniem materiałów za prawdziwe. Osobiście zresztą uważam, że atak przeprowadzili nie partyzanci sowieccy, ale działający na tym odcinku ukraińscy nacjonaliści, którzy nie wiedzieli o dokumentach i nie znali wszystkich okoliczności.

Simon Sebag Montefiore, „Czerwone niebo”, tłumaczenie: Władysław Jeżewski, wyd. Magnum, Warszawa 2017
Simon Sebag Montefiore, „Czerwone niebo”, tłumaczenie: Władysław Jeżewski, wyd. Magnum, Warszawa 2017 MP

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl