Przybiła Pani piątkę z Quentinem Tarantino, przewodniczącym jury weneckiego festiwalu?
Niestety, nie - zaproszenie na festiwal dostała tylko część ekipy. Poza tym pracuję przy kolejnych filmach. Właśnie w Tatrach skończyliśmy zdjęcia do serialu "Ratownicy".
Film Skolimowskiego również powstawał w naszych górach?
Pierwsze dni zdjęciowe kręcone były w Izraelu, który udawał Afganistan, ostatnie w Norwegii. Na początku stycznia powstały w Warszawie sekwencje więzienne, a potem już kręciliśmy w Pieninach. Sporo zdjęć powstało w Jaworkach, słynących z pięknych plenerów. W skansenie w Kampinowskim Parku Narodowym kręciliśmy sceny z Emmanuelle Seigner.
Pani zdjęcie do wywiadu jest właśnie z tego skansenu. Gdzie był wtedy Jerzy Skolimowski, co Pani mówi do tego radiotelefonu?
"Będzie ujęcie!". Pan Skolimowski stał niedaleko mnie.
Jaki kraj udają nasze Pieniny?
Akcja tych scen dzieje się w bazie wojskowej CIA, gdzieś w Europie, w filmie nie pada nazwa kraju.
Ale wiadomo, że to żołnierze amerykańscy?
Tak, do ról żołnierzy szukaliśmy w Polsce takich statystów i epizodystów, którzy mówią po angielsku z amerykańskim akcentem.
Przy filmie pracowało kilku wrocławian.
Dokładnie pięciu. Ja byłam drugim reżyserem, odpowiedzialnym za biuro filmu i organizację planu zdjęciowego. Asystentem reżysera był Krzysztof Kasior, z którym pracujemy teraz przy filmie Waldemara Krzystka. Wrocławska aktorka Klaudia Kąca z synkiem zagrała kobietę z malutkim dzieckiem, którą spotka Mohamet. Ale najtrudniejszą rolę miał Dariusz Juzyszyn, słynny dyskobol i aktor znany z wielu "mocnych" ról.
Jaką?
Obcięto mu głowę.
Kto? Talibowie?
Tego nie mogę zdradzić. Ale Darek musiał przyjechać przed zdjęciami na zrobienie odlewu głowy. Robił to najlepszy w Polsce charakteryzator, Tomek Matraszek, który tkał nawet pojedyncze włoski. Druga głowa pana Darka wygląda bardzo realistycznie.
Po intymnych "Czterech nocach z Anną" wydawało się, że Skolimowski będzie teraz robił filmy bardzo kameralne.
W pewnym sensie ten film też jest intymny i kameralny. Odosobniony bohater, choć w wielkich przestrzeniach i plenerach. Ale są też mocne punkty i dużo scen kaskaderskich. Najtrudniejsza była realizowana na cztery kamery. To wypadek samochodowy, jakiego w polskim kinie nie widziano. Z wysokiego wzgórza, 50 metrów w dół spada duży bus, w którym jest kaskader. Zdjęcia, kręciliśmy w nocy w temperaturze minus 25 stopni na wysokiej górze. Będzie sporo innych scen akcji, na przykład ostra bójka, w której w ruch pójdą piły.
Jak się pracuje z Jerzym Skolimowskim?
To praca z mistrzem na najwyższym światowym poziomie. Do twórców tej rangi, mówi się "sir", bo wiadomo, że od początku do końca o wszystkim decydują.
Jak to "sir"? Nie można było mówić "panie Jerzy?"
Polacy tak mówili, ale "Essential Killing" to produkcja wielokulturowa. W pewnym momencie słyszeliśmy siedem języków: polski, francuski, angielski, norweski, węgierski, rosyjski i hebrajski.
Przy realizacji czuło się, że powstaje film na nagrody światowych festiwali?
O tym się nie myśli. Każdy się stara spełnić wizję reżysera i zadbać o każdy szczegół, na którym mu zależy.
Dzwoniła Pani do Skolimowskiego o 6 rano, mówiąc "plan zorganizowany"?
Raczej czekamy na reżysera i kiedy przyjeżdża, meldujemy, że wszystko na planie gotowe. Telefony z pytaniami częściej wykonuję wieczorem. Na przykład z informacją o pogodowych zawirowaniach. Bo zdarzało się, że szukaliśmy śniegu w Pieninach. Były więc telefony w nocy do kolegi, który był odpowiedzialny za śnieg, żeby przyjechał i dośnieżył plan. Śmiał się, bo w tym czasie Polska była zasypana, a w Pieninach śniegu było mało.
Skolimowski krzyczy na ekipę?
Nie. Trochę gorzej jest z Vincentem Gallo, bo, jak wszyscy wiedzą, to trudny aktor. Było przy nim dużo pracy. Miał dublera, więc na szczęście nie musiał dużo biegać.
A Emmanuelle Seigner?
Urzekła nas wszystkich. Zaraz po przyjeździe miała spotkanie z głuchoniemą panią, która uczyła ją wydobywania z siebie specyficznego brzmienia głosu. To było bardzo trudne, ale żona Romana Polańskiego podeszła do lekcji z cudowną pokorą.
Po pracy zapraszała Pani reżysera, Emmanuele i Vincenta na kapuśniak?
Oczywiście - jedli kapuśniak i wszystko, co przygotował catering. Dodatkowo - dla pana Vincenta - sprowadzaliśmy świeże owoce. A był styczeń.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?