Jacek Sasin i Michał Woś. Kim są nowi ministrowie w rządzie Morawieckiego?

Dorota Kowalska
Jacek Sasin będzie odpowiadać m.in. za spółki skarbu państwa
Jacek Sasin będzie odpowiadać m.in. za spółki skarbu państwa fot. Adam Jankowski
Wiadomo, że polityk, który nie ma ambicji, to żaden polityk. Zarówno Jacek Sasin, jak i Michał Woś doskonale wiedzą, czego chcą. Ten pierwszy pokieruje jednym z najważniejszych resortów, drugi w wieku 28 lat został ministrem środowiska.

W nowym rządzie Mateusza Morawieckiego pojawili się nowi ministrowie, wśród nich Jacek Sasin i Michał Woś, których polityczne kariery nabierają tempa.

Jacek Sasin i Michał Woś, dwaj nowi ministrowie w rządzie Mateusza Morawieckiego. Dwaj wielcy wygrani.

Woś stanie na czele resortu środowiska, które ma nadzorować państwowe zasoby naturalne. Sasin będzie odpowiedzialny za państwowe spółki energetyczne i górnicze jako szef nowo utworzonego resortu ds. nadzoru właścicielskiego. Zachowuje też tytuł wicepremiera.

Rząd Mateusza Morawieckiego składa się z nietuzinkowych osobowości. Który minister jest najwyższy, kto jest najmłodszy w rządzie, a kto nie doczytał do końca ani jednej książki noblistki Olgi Tokarczuk? Przekonacie się o tym oglądając naszą galerię ich zdjęć >>>

Ministrowie rządu premiera Morawieckiego mają ciekawą przesz...

- Spotkałem go na początku 2016 roku. Mówił, że czuje się trochę rozczarowany: Prawo i Sprawiedliwość przejęło władzę, on miał wrażenie, że jest trochę niezagospodarowany. Chciał być bardziej aktywny, a pozostawał szeregowym posłem. To był początek pierwszej kadencji rządu PiS, mamy początek kolejnej, a Jacek jest drugą osobą w rządzie - mówi poseł Zbigniew Girzyński. I krótko charakteryzuje Sasina: „Konsekwentny, merytorycznym, cierpliwy, potrafiący czekać”.

Prawdę mówiąc, Jacka Sasina władze partii doceniły znacznie wcześniej, wicepremierem i szefem Komitetu Stałego Rady Ministrów jest od początku czerwca. Wcześniej pełnił funkcję przewodniczącego Komitetu Stałego Rady Ministrów i sekretarza stanu w KPRM, jeszcze wcześniej był przewodniczącym sejmowej Komisji Finansów Publicznych.

Michał Woś nazywany jest złotym dzieckiem Zbigniewa Ziobry, sam wcale nie ukrywa, że był zafascynowany swoim przełożonym

- Dla Polski w różnych instytucjach państwa pracowaliśmy z Jackiem od lat 90. To człowiek doświadczony, merytoryczny, dobry organizator. Wydał kilkaset decyzji administracyjnych, rozumie struktury państwa - mówi Elżbieta Jakubiak, była posłanka PiS-u. - Prywatnie? Można z nim porozmawiać o wszystkim: zna się na historii, literaturze, architekturze, wykształcony, fajny do życia. Gdybym miała dostać od kogoś list miłosny, to właśnie od niego - dodaje.

- A dlaczego? - dopytuję.

- Bo taki list musi być ładnie napisany, a Jacek ładnie pisze - wybucha śmiechem.

ZOBACZ TEŻ | Prezydent o zmianach w rządzie PiS

Sasin ukończył studia wyższe na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego oraz studia podyplomowe z zarządzania administracją publiczną w Wyższej Szkole Przedsiębiorczości i Zarządzania im. L. Koźmińskiego również w Warszawie. Mieszka w Ząbkach, ojciec Sasina był tokarzem, mama pracowała w biurze. „Mój życiorys potwierdza model PRL-owskiego awansu: inteligent w pierwszym pokoleniu, z pochodzeniem robotniczo-chłopskim. (…) Pamiętam wycieczki rowerowe z ojcem. Opowiadał o bitwie 1920 roku, przegranej bolszewików. Tata był prostym człowiekiem, do końca życia był przeciwnikiem poprzedniego ustroju. Zmarł w 1987 r. Nie doczekał zmiany” - mówił swego czasu „Gazecie Wyborczej”. Opowiadał, że jego rodzinny dom był patriotyczny, on sam został zaś zwolennikiem Piłsudskiego dzięki babci i ciotce, której mąż był oficerem u Marszałka.

Kto jest głównym graczem na scenie politycznej? Piotr Zaremba analizuje układ sił po wyborach parlamentarnychPrawo i Sprawiedliwość miało pełne prawo świętować swój triumf. Jest pierwszą partią w dziejach III RP, która po raz drugi zdobywa większość bezwzględną w wyborach do Sejmu. Na dokładkę w tej drugiej wygranej elekcji wzięło o 7 procent i ponad dwa miliony wyborców więcej niż w pierwszej. A bardzo wysoka frekwencja, wynikła po części z logiki polaryzacji, a więc i siły emocji antypisowskich, podważa wizję erozji polskiej demokracji. Ona jeszcze wzmacnia solidny mandat do rządzenia.Nie ma już geograficznego podziału na Polskę pisowską i antypisowską . PiS umościł się w zachodnich i północnych województwach. Był pierwszy we wszystkich poza pomorskim. Nie zdobył tylko wielkich miast. Na tym triumfie jest jedna skaza. Suma głosów oddanych na PiS jest mniejsza niż suma głosów opozycyjnych.  Ba, nie przebito nawet głosów samej opozycji totalnej. Nikt wcześniej nie miał aż tyle. Ale jeśli rządzi się przy użyciu totalnej polaryzacji: „my kontra cała reszta”, pojawia się poczucie niedosytu.Liderzy PiS spodziewali się 47, 48 procent i nie wejścia do Sejmu prawicowej  Konfederacji. Wówczas rozkład mandatów byłby inny. Można by nawet sięgnąć po większość  trzech piątych potrzebną do odrzucenia wet prezydenta. Tak zaś wybór opozycyjnego prezydenta za pół roku może sparaliżować rządy Zjednoczonej Prawicy. Przyszły też inne ciosy. Kontrola opozycji nad Senatem, chyba nie do złamania. I trudności wewnątrz samego prawicowego bloku. Koalicjanci Jarosława Kaczyńskiego, zwłaszcza Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry,  zaczęli stawiać warunki.Niektórzy komentatorzy spodziewają się po nowym Sejmie odrodzenia barwnego parlamentaryzmu, opartego na debacie. A po sporach między Sejmem i Senatem zahamowania modelu bezwzględnej dominacji partii  rządzącej na rzecz kultury kompromisu. Pytanie jednak, jak na te nowe warunki zareaguje centrum dowodzenia na Nowogrodzkiej (choć opozycja także). Na razie mamy do czynienia z całym ciągiem personalnych sukcesów i porażek. Warto im się przyjrzeć. ----------->>>

Kto jest głównym graczem na scenie politycznej? Piotr Zaremb...

Swoją urzędniczą karierę rozpoczął od Fundacji „Polsko-Niemieckie Pojednanie”, w 1998 roku został dyrektorem Departamentu Orzecznictwa w Urzędzie do spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych, w latach 2004-2006 w urzędzie m. st. Warszawy kierował Urzędem Stanu Cywilnego. W styczniu 2006 roku objął urząd wicewojewody mazowieckiego, rok później został wojewodą mazowieckim.

Pod koniec tego samego roku Jacek Sasin doradzał już prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu, a w listopadzie 2009 roku został powołany na sekretarza stanu i zastępcę szefa Kancelarii Prezydenta RP.
Zastąpił niejako Michała Kamińskiego, który dostał się właśnie do Europarlamentu, „odziedziczył” nawet po nim asystentkę - Katarzynę Doraczyńską.

10 kwietnia miał lecieć wraz z prezydentem do Smoleńska. W pierwszym momencie jego nazwisko pojawiło się nawet wśród nazwisk ofiar.

„Uważam, że przeżyłem cudem. Bardzo często towarzyszyłem prezydentowi w jego podróżach i właściwie to, że tym razem pojechałem samochodem tam na miejsce, było wynikiem jakichś ustaleń. Wynikało to z naszych obaw w kancelarii, że ta wizyta jest wizytą trudną, i dobrze by było, żeby ktoś z kierownictwa kancelarii wcześniej tam na miejscu wszystkiego dopilnował. (…) Czuję się trochę jak człowiek cudem uratowany, jak człowiek, któremu dano szansę żyć dalej, któremu dano drugie życie” - wspominał rok po katastrofie.

Rzeczywiście, miał sporo szczęścia. Bo prawda jest taka, sam mówił dwa lata później, że oddał swój bilet asystentce, właśnie Katarzynie Doraczyńskiej, a sam do Smoleńska pojechał samochodem.

- To był z jego strony miły gest, nie każdy zastępca szefa Kancelarii Prezydenta RP oddaje swój bilet współpracownicy, a sam tłucze się tyle kilometrów nawet najlepszą limuzyną - mówi nam jeden z polityków prawicy.

- Jacek bardzo przeżył to, co się stało. Wiele bliskich mu osób zginęło pod Smoleńskiem - dodaje.

Nowi posłowie 2019: Lista wszystkich posłów. Nazwiska. Kto d...

Jako zastępca szefa Kancelarii Prezydenta poinformował zebranych w Katyniu członków oficjalnej delegacji, że doszło do katastrofy, że prezydent nie żyje.

Po latach wspominał współpracę z Lechem Kaczyńskim: „Miałem wrażenie, że żyję w jakiejś innej rzeczywistości. Słuchałem mediów (...) Rysowano prezydenta jako człowieka małostkowego pozbawionego poczucia humoru, kogoś takiego niezwykle nieprzyjemnego w odbiorze, zakompleksionego, kogoś kto składał się właściwie z samych wad. A znałem dowcipnego, uśmiechniętego, człowieka z krwi i kości, człowieka, który dysponował także ogromnymi pokładami autoironii. Żartował z siebie, pozwalał z siebie żartować. Nie obrażał się broń Boże o to, a wręcz było widać wyraźnie, że sprawia mu to przyjemność. (...) Był człowiekiem niezwykle osobiście skromnym. Nie był to człowiek, który dbał o jakieś zaszczyty dla siebie, czy o dobra materialne”.

Katastrofa smoleńska ponoć mocno Sasina zmieniła. W jednym z prawicowych dzienników stwierdził, że Bronisław Komorowski kpił ze śmierci Lecha Kaczyńskiego. Według jego relacji ówczesny prezydent miał powiedzieć na zakrapianym spotkaniu, że „Lecha nie ma, ale został jeszcze ten drugi”. Radosław Sikorski miał z kolei odpowiedzieć: „Nie martw się Bronek, mamy jeszcze jedną Tutkę”. Rozpętała się burza. Prezydent od razu pozwał Sasina. Wygrał zarówno w pierwszej, jak i w drugiej instancji. Sasin musiał przeprosić głowę państwa.

„Po Smoleńsku Jacek się zradykalizował. Pojął, że nasze środowisko nigdy nie porozumie się z Platformą. On sam twierdzi, że stało się to wcześniej, choć do kancelarii przychodził jako „sierota po PO-PiS-ie”” - mówiła „Gazecie Wyborczej” w 2014 roku wspomniana już wyżej Elżbieta Jakubiak.

W 2010 roku kandydował z listy PiS do sejmiku województwa mazowieckiego, został radnym. Rok później posłem.
W 2014 roku był kandydatem PiS na urząd prezydenta Warszawy. W drugiej turze wyborów przegrał z ówczesną prezydent Hanną Gronkiewicz-Waltz. W kampanii mówił, że wprowadzi darmową komunikację miejską, zaczął też płacić podatki w Warszawie, bo podnosił, że wiele osób pracuje w stolicy, ale z urzędem skarbowym rozlicza się w swoich rodzinnych stronach, a to uszczupla budżet Warszawy. Nie pomogło.

W wyborach parlamentarnych w 2015 roku Sasin kandydował z trzeciego miejsca listy PiS z okręgu podwarszawskiego, wszedł do Sejmu.

Został szefem prestiżowej Komisji Finansów Publicznych. W okresie kierowania komisją finansów, na początku 2017 roku, zasłynął pomysłem tzw. ustawy metropolitalnej, zakładającej rozszerzenie Warszawy o szereg okolicznych gmin. Opozycja podnosiła, że wszystko po to, aby zwiększyć szanse kandydata PiS na wygranie wyborów w Warszawie. Sam Sasin twierdził, że to bzdura.

„Ustawa metropolitalna jest dla Warszawy i pobliskich gmin niezbędna i potrzebna. Rozmawiamy o niej od kilkunastu lat, a tak naprawdę od początku powstania samorządów, czyli od początku lat 90. Więc nie ma mowy, żeby się z tej ustawy wycofywać. Chcemy przyjąć w tej kadencji Sejmu przed najbliższymi wyborami samorządowymi dwie ustawy metropolitalne: ustawę dla Śląska i dla Warszawy. To jest zresztą nie tylko mój pogląd czy mojego środowiska politycznego, w środę odbyłem razem z panem wojewodą Sipierą dobre spotkanie z przedstawicielami samorządów, które miałyby w myśl naszego projektu tworzyć metropolię warszawską i przyjęliśmy na koniec tego spotkania wspólne, choć niesformalizowane stanowisko, że chcemy pracować nad ustawą metropolitalną” - mówił nam w wywiadzie. Ale koniec końców ustawa wylądowała w koszu.

Jacek Sasin uchodzi za człowieka merytorycznego. To doświadczony urzędnik, lojalny wobec prezesa Kaczyńskiego

Wśród polityków opinie o Sasinie, te nieoficjalne, są różne.

Senatorowie 2019. Lista wszystkich nowych senatorów - nazwis...

- Inteligentny, merytoryczny, ale wpadł w sidła Prawa i Sprawiedliwości i ugrzązł. Nie wyobraża już sobie kariery poza partią - mówi nam jeden z rozmówców. I dodaje, że Sasin jest bardzo lojalny w stosunku do Jarosława Kaczyńskiego, chociaż nie należy do jego ulubieńców, jak wszyscy blisko kiedyś związani z Lechem Kaczyńskim.

- Ale Jarek wie, że Sasin jest oddany partii i sprawny, poza tym to doświadczony urzędnik - tłumaczy polityk.

Inny zauważa, że Sasin chociaż wydaje się miły i sympatyczny, twardo realizuje zadania nałożone na niego przez prezesa i nie ma przy tym skrupułów. Prywatnie, jest żonaty, ma syna. Interesuje się sztuką, ponoć kolekcjonuje rzadkie i stare książki.

Podczas jednego z wywiadów pytaliśmy Jacka Sasina, czy PiS wygra wybory parlamentarne w 2019 roku, tak odpowiedział: „Musimy o to walczyć. Rozmawiać z obywatelami, przekonywać ich do słuszności swoich działań, żeby następne wybory wygrać. Zdajemy sobie też sprawę, że pełna realizacja naszego programu może okazać się trudna w czasie jednej kadencji, być może będzie nam do tego potrzebna druga kadencja. Oczywiście każda władza chce rządzić jak najdłużej i nie różnimy się tu od innych partii”.

O nowym ministrze środowiska wiadomo znacznie mniej niż o Jacku Sasinie. Jeden z dziennikarzy jego nominację skomentował z przekąsem: „O panu Wosiu wiadomo, że musi znać się na wszystkim, bo wiemy już, że jako 28-latek zna się na prawie, na pomocy humanitarnej i na środowisku”.

Woś nazywany jest złotym dzieckiem Zbigniewa Zbiory, ale też od lat związany jest z Solidarną Polską.
„Byłem nim zafascynowany, pamiętam, że podziwiałem, jak minister i PiS zmieniali Polskę” - miał kiedyś powiedzieć pytany, co myślał o Ziobrze jako 16-latek.

Pochodzi z Raciborza. Ukończył studia prawnicze na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz studia menedżerskie w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. W czasie studiów Woś działał w Młodzieżowej Radzie Miasta w Raciborzu. W 2014 roku został radnym miasta i wiceprzewodniczącym Komisji Rozwoju Gospodarczego, Budżetu i Finansów.

Kto jest głównym graczem na scenie politycznej? Piotr Zaremba analizuje układ sił po wyborach parlamentarnychPrawo i Sprawiedliwość miało pełne prawo świętować swój triumf. Jest pierwszą partią w dziejach III RP, która po raz drugi zdobywa większość bezwzględną w wyborach do Sejmu. Na dokładkę w tej drugiej wygranej elekcji wzięło o 7 procent i ponad dwa miliony wyborców więcej niż w pierwszej. A bardzo wysoka frekwencja, wynikła po części z logiki polaryzacji, a więc i siły emocji antypisowskich, podważa wizję erozji polskiej demokracji. Ona jeszcze wzmacnia solidny mandat do rządzenia.Nie ma już geograficznego podziału na Polskę pisowską i antypisowską . PiS umościł się w zachodnich i północnych województwach. Był pierwszy we wszystkich poza pomorskim. Nie zdobył tylko wielkich miast. Na tym triumfie jest jedna skaza. Suma głosów oddanych na PiS jest mniejsza niż suma głosów opozycyjnych.  Ba, nie przebito nawet głosów samej opozycji totalnej. Nikt wcześniej nie miał aż tyle. Ale jeśli rządzi się przy użyciu totalnej polaryzacji: „my kontra cała reszta”, pojawia się poczucie niedosytu.Liderzy PiS spodziewali się 47, 48 procent i nie wejścia do Sejmu prawicowej  Konfederacji. Wówczas rozkład mandatów byłby inny. Można by nawet sięgnąć po większość  trzech piątych potrzebną do odrzucenia wet prezydenta. Tak zaś wybór opozycyjnego prezydenta za pół roku może sparaliżować rządy Zjednoczonej Prawicy. Przyszły też inne ciosy. Kontrola opozycji nad Senatem, chyba nie do złamania. I trudności wewnątrz samego prawicowego bloku. Koalicjanci Jarosława Kaczyńskiego, zwłaszcza Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry,  zaczęli stawiać warunki.Niektórzy komentatorzy spodziewają się po nowym Sejmie odrodzenia barwnego parlamentaryzmu, opartego na debacie. A po sporach między Sejmem i Senatem zahamowania modelu bezwzględnej dominacji partii  rządzącej na rzecz kultury kompromisu. Pytanie jednak, jak na te nowe warunki zareaguje centrum dowodzenia na Nowogrodzkiej (choć opozycja także). Na razie mamy do czynienia z całym ciągiem personalnych sukcesów i porażek. Warto im się przyjrzeć. ----------->>>

Kto jest głównym graczem na scenie politycznej? Piotr Zaremb...

W listopadzie 2015 roku został doradcą ministra Zbigniewa Ziobry, rok później - szefem Gabinetu Politycznego.

Sam Woś wspominał, że pierwszy raz spotkał się z ministrem w listopadzie 2015 roku, kiedy Ziobro szukał współpracowników do ministerstwa. Został polecony przez ludzi z organizacji pozarządowych i tych z kręgów akademickich. Został zaproszony na rozmowę i spodobał się.

Kiedy w 2017 powołano go na stanowisko podsekretarza stanu, zrzekł się mandatu radnego. W ministerstwie był odpowiedzialny za nadzór nad sprawami rodzinnymi i nieletnich, zakładami poprawczymi oraz informatyzacją wymiaru sprawiedliwości. 12 marca 2018 premier Mateusz Morawiecki przyjął jego dymisję w związku z ograniczaniem liczby wiceministrów w rządzie, ale już cztery dni później Woś został pełnomocnikiem ministra Ziobry do spraw: Funduszu Sprawiedliwości, reformy prawa rodzinnego, reformy systemu prawa karnego w zakresie postępowania w sprawach nieletnich oraz do spraw informatyzacji i cyberbezpieczeństwa.

„Zbigniew Ziobro płaci za wierność. Wyciąga młode osoby i wynosi szybko na wysokie stanowiska, bo wie, że wszystko mu zawdzięczają i zawsze staną po jego stronie” - mówił swego czasu „Rzeczpospolitej” Borys Budka z Platformy Obywatelskiej.

Od czerwca 2018 Woś był ministrem ds. pomocy humanitarnej. Zastąpił na tym stanowisku Beatę Kempę, która zdobyła mandat europosłanki.

W ostatnich wyborach zdobył mandat posła.

O Wosiu zrobiło się głośno już jakiś czas temu, kiedy OKO.press opisał jego błyskotliwą karierę, serwis analizował też świetny wynik wyborczy Wosia. „Woś nigdy nie zapomniał o swoim regionie. Żadne uroczyste otwarcie, jubileusz, przekazanie dotacji, położenie kamienia węgielnego nie mogło się odbyć bez niego. Do Raciborza i okolic zaczął też płynąć strumień pieniędzy, m.in. z nadzorowanego przez Wosia Funduszu Sprawiedliwości. Opłaciło się. Woś w ostatnich wyborach zdobył świetny wynik - prawie 38 tys. głosów. Niewiele mniej od startującego z pierwszego miejsca weterana PiS Bolesława Piechy” - pisał OKO.press.

Niby to „kłopocik”, nie kłopot, bo przecież Konfederacja wprowadziła do Sejmu zaledwie 11 posłów, to za mało, żeby nawet stworzyć klub w Sejmie. Ale przez konfederatów PiS nie dostał premii wynikającej z ordynacji. Cztery lata temu w ten sposób „przejął” głosy oddane na koalicję Zjednoczona Lewica, która nie przekroczyła progu wyborczego, jak również te oddane na ugrupowanie Janusza Korwin-Mikkego, KORWIN. To właśnie w wieczór wyborczy wywołało wściekłość Jarosława Kaczyńskiego, nie tylko o to, że nie dostał owej „premii”, ale również dlatego, że pozwolił odepchnąć się od prawej ściany sceny politycznej. Jaka w tym wina Kurskiego? Otóż kierowana przez niego telewizja przez dużą część kampanii starała się ignorować Konfederację, w publikowanych sondażach pomijała notowania tego ugrupowania. W wyniku przegranych procesów w trybie wyborczym, „Wiadomości” musiały za to przepraszać tuż przed wyborami. Tymczasem Konfederacja była pod progiem do przełomu września i października. Wynika to ze średniej sondażowej ze wszystkich badań. Trend wzrostowy zaczął się pod koniec września i w tym czasie rozpoczął się spór z TVP. Najpierw od zamieszania w Studio Polska, a później spór o flagę w studio podczas debaty. Trend wzrostowy wzmocnił się po przegraniu przez TVP procesów dotyczących prezentacji sondaży Konfederacji. Wzmocniło to też krytykę TVP w Internecie, np. na Wykopie, gdzie zwolennicy Konfederacji nazywali ją „TVPiS”. „Gdyby ludzie Kurskiego nie ignorowali ich, oni sami zaprezentowaliby się jako wariaci, przecież wystarczyło zaprosić do studia Korwin-Mikkego, a ten palnąłby garść głupot i sam zdetonowałby bombę pod tym projektem. A tak zagłosował na nich co piąty młody człowiek, mimo że to my zwolniliśmy ich z podatków” - mówią w PiS. Jakie są szanse upadku Kurskiego? W PiS mówią, że dość duże, choć wtedy Kaczyński musiałby przyznać się do błędu, bo to on wyhodował Kurskiego. A tego przecież prezes nie lubi.W wypadku tego kłopotu szukanie winnych nie ogranicza się do Kurskiego, który zresztą oskarżany jest o „współudział” w stworzeniu kolejnego kłopotu, czyli promowanie na swoich antenach „ziobrystów”. Dostało się za to również głównym sztabowcom i strategom tej kampanii, czyli duetowi Annie Plakwicz i Piotrowi Matczukowi. Oni stworzyli ładną kampanię w oprawie, w obrazku, jednak zabrakło w niej strategii, a jednym z podstawowych celów PiS było niedopuszczenie, żeby wyrosła mu jakakolwiek konkurencja z prawej strony. Innym „winnym” ma być profesor Waldemar Paruch, naczelny strateg i socjolog PiS-u. Miał on do samego końca przekonywać prezesa, że Konfederacja nie jest dla PiS jakimkolwiek zagrożeniem, że z pewnością nie dostanie się do Sejmu.

Nowa piątka Kaczyńskiego. Ale to pięć kłopotów prezesa

Dalej jest o tym, że odkąd Michał Woś wszedł do Ministerstwa Sprawiedliwości i został nadzorcą Funduszu Sprawiedliwości, w Raciborza mają się z czego cieszyć: pieniądze płyną do strażaków, szkół, między innymi do Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej. Według serwisu Woś „zachęcił” szkołę do przygotowania projektów i skorzystania ze wsparcia Funduszu Sprawiedliwości. Szkoła wsparcie dostała z części Funduszu przeznaczonej na przeciwdziałanie przestępczości. Kontrolerzy NIK stwierdzili potem, że ta dotacja jest przykładem „niegospodarnego i niecelowego” wydania publicznych pieniędzy.

Sam Woś w swoim felietonie dla gazety „Nasz Racibórz” chwali się, że „sprowadził do Raciborza inwestycje za setki milionów złotych”.

- Ambitny, dobrze wykształcony, wie czego chce - mówi nam jeden z polityków prawicy. I dodaje, że kariera Wosia pewnie szybko się nie skończy, bo kto jak kto, ale młody prawnik umie o nią zadbać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na i.pl Portal i.pl