Izu Ugonoh: Polska mnie uformowała i żadna podróż nie zmieni mojej historii. Nasz kraj nie jest idealny, ale żaden nie jest [WYWIAD]

Anita Czupryn
Izuagbe Ugonoh. Pięściarz. Urodził się 2 listopada 1986 roku w Szczecinie. Skończył AWF w Gdańsku. Sześciokrotny mistrz Polski w kick-boxingu. W 2010 roku zadebiutował na gali boksu w Legionowie. Od 2014 roku walczy w kategorii cieżkiej. Pochodzi z nigeryjskiej rodziny - jego rodzice przyjechali do Polski na studia. Ma cztery siostry. Jego siostra Osuenhe (Osi) wygrała czwartą edycję programu Top Model
Izuagbe Ugonoh. Pięściarz. Urodził się 2 listopada 1986 roku w Szczecinie. Skończył AWF w Gdańsku. Sześciokrotny mistrz Polski w kick-boxingu. W 2010 roku zadebiutował na gali boksu w Legionowie. Od 2014 roku walczy w kategorii cieżkiej. Pochodzi z nigeryjskiej rodziny - jego rodzice przyjechali do Polski na studia. Ma cztery siostry. Jego siostra Osuenhe (Osi) wygrała czwartą edycję programu Top Model Szymon Starnawski
Kiedy pojechałem do Stanów Zjednoczonych, czy Nowej Zelandii, to nadal byłem tym samym czarnoskórym chłopakiem, który się urodził i wychował w Polsce. Żadna podróż nie zmieni mojej historii - mówi bokser Izu Ugonoh.

Kiedy pytają Cię, kim jesteś, to co odpowiadasz? Pięściarzem, Polakiem, polskim pięściarzem?
Zwykle mówię, że to, kim jestem, to jest długa historia. Urodziłem się w Polsce, ale. Zawsze muszę dodać to ale. Zatem moje korzenie są w Nigerii. Obecnie jestem pięściarzem, ale wcześniej byłem kickbokserem i kickboxing był moją pierwszą miłością. Raczej nigdy nie mówię, że jestem pięściarzem. Pięściarz wynika z tego, czym się zajmuję. Kiedy pytają, czym się zajmuję, odpowiadam, że boksem zawodowym. Wtedy mówią: „Acha, jesteś pięściarzem” (śmiech). Sport obecnie odgrywa najważniejszą rolę w moim życiu. Ale. Mam również inne zainteresowania, które są dla mnie równie ważne. Jestem więc chyba dość złożoną osobą i staram się unikać szufladkowania samego siebie w jednoznacznym stwierdzeniu określającym, kim jestem.

Jak jest z Twoim poczuciem tożsamości? Jak ta tożsamość się kształtowała w gdańskiej dzielnicy Żabianka?
Kształtowała się na różnych osiedlach na Żabiance, bo się przeprowadzaliśmy. Potem przenieśliśmy się na ulicę Elbląską, w inną część Gdańska. To była duża zmiana, trzeba było poznawać nowych kolegów, ale do szkoły cały czas dojeżdżałem na Żabiankę. Żeby dotrzeć do szkoły, musiałem przejechać przez całe miasto. Te podróże dla 9-letniego wtedy chłopaka też miały swoje znaczenie.

Rodzice Cię nie odwozili?
Takie były czasy. Nie było wyjścia. Być może rodzice mogli nam zmienić szkołę, ale na to wpadłem już jako dorosły człowiek. Może nie zrobili tego, bo w pierwszej szkole ja i moja starsza siostra, jako osoby o innym kolorze skóry, byliśmy już zaadaptowani, więc nie chcieli, abyśmy w nowej szkole musieli przechodzić tę adaptację od początku. To zderzenie naszej inności z nowymi ludźmi nie zawsze było przyjemne. Wiązało się ze stresem.

Najważniejsze w walce jest to, żeby uderzyć i nie zostać uderzonym zbyt mocno i zbyt często. To jest brutalny i niebezpieczny sport

Rodzice przygotowywali Was do tego?
Ale jak można przygotować i na co? Teraz obserwuję to u moich siostrzenic. Moja starsza siostra wyszła za mąż za Nigeryjczyka. Tu w Polsce znalazła sobie męża i tak się złożyło, że on akurat jest czarnoskórym facetem. Mają dwie córeczki, które mają równie piękną i ciemną skórę jak ja. Jedna ma 5, a druga 7 lat. Kiedy niedawno zawoziłem je do szkoły, wróciło do mnie wszystko z tamtego czasu, kiedy byłem w ich wieku. Wszystkie te wspomnienia. Pomyślałem: „Jezus Maria, jakie to było doświadczenie!”. Córeczki siostry czują się bardzo dobrze. Są kochane, wspierane przez nas, ale jednak to zderzenie jest ogromnym stresem dla dzieciaka. Już samo pójście do szkoły jest stresem dla każdego dziecka, ale dla takiego, który się na dodatek wyróżnia, ten stres musi być podwójny.

Kobieta straciła panowanie nad autem. Wjechała do rowu

Jak byliście wychowywani? Wiem, że zostałeś ochrzczony, byłeś u I Komunii świętej, u bierzmowania też?
Też.

Jakie przyjąłeś imię?
Joseph. Tak ma na imię mój ojciec. Czyli Józio (śmiech).

W jaki sposób Twoi rodzice łączyli w domu tradycję polską i nigeryjską?
To się działo samoistnie, w sposób naturalny. Rodzice nie musieli specjalnie nic polskiego wprowadzać. W domu mówiło się po angielsku, ale nie było opcji, żebyśmy nie nauczyli się mówić po polsku i tylko kwestią czasu było to, kiedy język polski wyprze języki, jakich rodzice starali się nas nauczyć, czy to języka plemiennego ivie, czy angielskiego.

Ale znasz swój język plemienny?
Znam. Ale płynnie posługuje się tylko po polsku i angielsku. Nie dodaję sobie, że znam jeszcze inne języki. Mój ojciec, który pływał na statkach, zna ich sześć. Jest utalentowany językowo. Bardzo go za to podziwiam.

POLECAMY:

Mama skończyła w Polsce prawo. Pracowała jako prawniczka?
Nigdy nie pracowała w zawodzie. Miała pięcioro dzieci i musiała się dobrze nagimnastykować, żeby nas wyżywić. Nie miała czasu na to, żeby robić karierę. W domu obchodziliśmy wszystkie polskie święta, co było też zbieżne z tradycją moich rodziców. Są chrześcijanami. Na wigilię przygotowywało się 12 potraw i dodatkowe nakrycie dla niespodziewanego gościa. Przychodził święty Mikołaj, a my chcieliśmy być tacy sami jak inne dzieci. Inność dla dzieci nigdy nie wiązała się z tym, co byłoby łatwo akceptowalne. Chcieliśmy więc mieć to samo, co widzieliśmy u innych dzieci.

Jakie jest Twoje pierwsze wspomnienie z dzieciństwa?
To są wspomnienia z akademika w Sopocie, z czasów, kiedy moja mama studiowała. Pamiętam korytarze, całe mnóstwo wujków i cioć, zabawy z innymi dzieciakami na trawniku przed akademikiem. Wtedy ten trawnik wydawał mi się ogromny, dziś widzę, że to tylko mała płachetka. W akademiku mieszkałem do 5 roku życia. Miałem rower i jeździłem na nim jak szaleniec. Z pasją. Mama mówiła, że wszyscy, jak mnie widzieli, to w popłochu uciekali z drogi, bo byłem jak pędząca błyskawica. Od dziecka, kiedy już coś robiłem, wkładałem w to ogromne zaangażowanie. Raz uciekłem z przedszkola. Nie pamiętam już, z jakiego powodu, dość, że stwierdziłem, że sam wrócę do domu. Przeszedłem całą ulicę i doszedłem do akademika. To są wspomnienia, które wiążą się z moim dziecięcym buntem, jaki wtedy w sobie nosiłem.

Kobieta straciła panowanie nad autem. Wjechała do rowu

Dziś ten bunt skierowałeś w stronę sportu?
Teraz nie ma we mnie buntu. Jestem człowiekiem, który stara się żyć po swojemu. Chcę robić takie rzeczy, które będą mi dawały poczucie wolności i niezależności. A to często wiąże się z tym, że trzeba pracować, zarabiać pieniądze, że teraz trzeba przycisnąć, żeby później było lżej.

W którym momencie stwierdziłeś, że trzeba budować i wspierać w sobie to poczucie własnej inności i dumy z tej inności?
Ważnym momentem był dla mnie wyjazd do Nigerii, do kraju moich rodziców. Miałem 10 lat, kiedy pojechałem tam pierwszy raz i - jak dotąd - ostatni. Teraz, już jako dorosły człowiek, znów planuję tam pojechać. Wtedy to było dla mnie ważne, bo zrozumiałem, że każdy powinien wiedzieć, skąd są jego korzenie. Mieszkać można gdziekolwiek, ale istotne jest, skąd się pochodzi, gdzie się zaczęła twoja historia. Myślę, że u każdego jest taka wewnętrzna tęsknota. Mimo że miałem wówczas tylko 10 lat, to poczułem, że ta podróż do Nigerii bardzo mnie wzmocniła. Wróciłem do Polski z dumą. To wiązało się też z tym, że przed wyjazdem moja wiedza o Nigerii, w ogóle o Afryce, była bardzo ograniczona. W telewizji nie pokazuje się piękna tego miejsca. Pokazuje się biedę, to, że ludzie żyją w szałasach. Tymczasem, jak tam przyjechałem, zobaczyłem takie osiedla, nowoczesne domy i budynki, których próżno by szukać w Polsce. To było dla mnie ogromne zaskoczenie. Oczywiście widziałem też ogromną biedę, ale zrozumiałem, że w Nigerii nigdy nie było silnej klasy średniej. Byli albo bogaci, albo biedota. To było niesamowite doświadczenie. No i spotkałem swoją rodzinę, moją babcię. Moja mama ma 9 rodzeństwa, jest najstarsza, mam więc mnóstwo cioć, wujków, kuzynów.

Twoja rodzina w Polsce też jest duża - masz cztery siostry.
Jestem drugi z kolei. Nie będę ukrywał, że moja rodzina jest dla mnie największym skarbem i ogromnym darem. Często znajomi, którzy nas poznają i widzą, jakie mamy ze sobą relacje, pozostają pod dużym wrażeniem. A ja to traktuję jako błogosławieństwo. W różnych rodzinach różnie bywa, ale my zawsze się wspieraliśmy. Może sprawiała to zewnętrzna sytuacja, może ona bardziej nas jednoczyła i zrodziła świadomość, że możemy na siebie liczyć w każdej sytuacji. Kiedy podrosłem i urodziły się moje młodsze siostry, to już nie chciałem, aby same jeździły do szkoły. Odwoziłem je autobusem, a dopiero potem pędziłem na własne lekcje. Byłem dla nich starszym bratem, a czasem, przez to, że naszego taty często nie było w domu, odgrywałem rolę ojca.

POLECAMY:

Usłyszałam ostatnio, jak mówiłeś, że Twoją wielką bohaterką jest Twoja mama. Pomyślałam sobie, że to piękne, kiedy syn potrafi to docenić.
Doceniam ją, bo czasem nie mieści mi się w głowie, jak jej udało się tego wszystkiego dokonać: skończyć studia i jednocześnie wychowywać dzieci. Nie jesteśmy idealni, nikt nie jest, ale też żadne z mojego rodzeństwa nie skończyło na ulicy. Każde z nas stara się realizować w życiu, być dobrym obywatelem i pozostać sobą. Jesteśmy ambitni. To na pewno.

Polska jest przychylna ludziom ambitnym? Możesz się realizować jak chcesz, czy musisz o to walczyć?
Trzeba walczyć i wydaje mi się, że w Polsce wszyscy walczą. Myślę też, że walki wielu ludzi mają większą wagę niż moja. Ludzie nie ma czasu, żeby się zastanawiać nad swoją tożsamością, kiedy muszą zasuwać, żeby mieć na chleb i żeby im starczyło do pierwszego. Ale też w Polsce jest wiele powiedzonek, które mają pesymistyczny wydźwięk, jak na przykład: „Biednemu zawsze wiatr w oczy”. Czyli, jak jest ci źle, to znaczy, że może być jeszcze gorzej i nikt ci nie pomoże. Kiedy się witamy i pytamy: „Co u ciebie?”, słyszy się: „Stara bieda”. Zdałem sobie sprawę z ich pesymistycznego wydźwięku dopiero wtedy, gdy pojechałem do Stanów Zjednoczonych. Tam zobaczyłem tę różnicę między Polakami a Amerykanami, w postawie, w podejściu do wszystkiego. Ameryka bardzo mnie zainspirowała. Zdałem sobie sprawę, że wcale nie muszę chodzić jak zbity pies i narzekać, jak to jest źle, że stara bieda czy „lepiej nie gadać”. Kiedy po raz pierwszy znalazłem się w Ameryce, miałem 20 lat, pojechałem jako student AWF na 3 miesiące i myślę, że to miało duży wpływ na dalsze kształtowanie się mojego światopoglądu i stosunku do życia.

Zdarzało Ci się myśleć, jak mogłoby się potoczyć Twoje życie, gdybyś dostał się na architekturę, na którą najpierw zdawałeś?
Wiesz, to jest tylko gdybanie, ale myślę, że ostatecznie i tak zająłbym się sportami walki. Mama tego nie chciała, bo w dzieciństwie byłem agresywny. Rodzice mieli nadzieję, że sport pozwoli mi wyładować te agresję, ukształtuje mój charakter, ale nie byli za tym, abym trenował sporty walki. A mnie do nich ciągnęło. Późno to nastąpiło, bo miałem już 20 lat, kiedy poszedłem na pierwszy trening, ale cała reszta wydarzyła się błyskawicznie. Tak, jakbym całe życie tego właśnie szukał, w końcu to znalazł i mógł się w tym zrealizować. Pamiętam, jak na początku byłem zafascynowany. Oglądałem wszystkie filmy, które były na YouTube, szkolenia, techniki, wszystko to niesamowicie chłonąłem. Wtedy zrozumiałem, czym jest prawdziwa miłość.

Kobieta straciła panowanie nad autem. Wjechała do rowu

Czym?
Kiedy człowiek chce tego bardziej niż wszystkiego innego. Niż snu, jedzenia. W nocy nie mogłem spać, oglądałem te filmiki i w głowie widziałem wszystkie te akcje.

No i znalazłeś swoje miejsce w sportach walki.
Tak mogę powiedzieć. To było spójne z moją postawą. Kiedyś przeczytałem takie zdanie: „Żeby żyć w pokoju, trzeba umieć walczyć”. I tak właśnie stało się w moim przypadku. Umiejętność walki, to, że jej zasmakowałem, że tyle czasu poświęcałem treningom, wpłynęło na mnie bardzo korzystnie. Bardzo mnie uporządkowało, poukładało moje myśli i przyniosło mi głęboki spokój. Kiedyś, jeszcze zanim zacząłem trenować, zdarzały się sytuacje, że brałem udział w ulicznych bójkach, ale kiedy zacząłem trenować stało się tak, jakby wszyscy ci, którzy wcześniej chętni byli ze mną walczyć - zniknęli. Co to się stało - zastanawiałem się. Czy to taka zmiana nastąpiła w Polsce, czy to wpływ tego, że zająłem się tym profesjonalnie?

Może już wszyscy wiedzieli, że jesteś zwycięzcą.
Może. Wiele ludzi już mnie znało, już o mnie wiedzieli, ale przecież zawsze zdarzają się sytuacje, że jesteś w nowym miejscu i jesteś anonimowy, i tak, jak wcześniej mnie zaczepiano, tak potem to się już nie wydarzało. No, ale teraz jestem już dorosłym facetem, mierzę ponad metr dziewięćdziesiąt i ważę ponad sto kilo. Łatwiej zaczepić chłopaka, który miał 13 lat, nawet jeśli był wysoki, niż dorosłego mężczyznę. Dziś mogę powiedzieć, że w Polsce żyje mi się dobrze, ale mam świadomość, że ja na to w dużej mierze zapracowałem. Swoje musiałem przecierpieć. Przewalczyć. W Polsce nie ma tak, że dostaje się coś na tacy. Ludzie, którzy tu żyją z dziada pradziada, też muszą walczyć o swoje.

POLECAMY:

Kim dla Ciebie jest zwycięzca?
Zwycięzca to człowiek, który stara się pokonać swoje słabości. Nie zawsze się udaje je pokonać, czasem trzeba zrobić krok do przodu, a potem dwa kroki w tył, ale dopóki się stara, dopóki walczy, to taka postawa jest postawą zwycięzcy. W życiu wszyscy czasem przegrywamy, prawda? Wszyscy odnosimy porażki, mniejsze lub większe. Może się przecież zdarzyć, że kiedy skończymy rozmawiać i pójdę do samochodu, okaże się, że dostałem mandat, bo spóźniłem się minutę z opłaceniem parkingu. To są malutkie porażki, ale z nimi też trzeba się mierzyć, wyciągać wnioski i iść dalej.

To, czy się dostanie mandat czy nie, to w gruncie rzeczy nie jest ważne, chociaż, przyznaję, nie jest przyjemne. Ale są też takie porażki, które mogą zmienić całe życie. Kiedyś rozmawiałam z pewnym znanym biznesmenem, który mi powiedział, że nie będzie dobrym biznesmenem ten, kto nie zbankrutował. Chyba w sporcie jest podobnie - nie będzie się naprawdę dobrym, jeśli…
…nie zazna się przegranej. No właśnie. Jeśli ktoś znajdzie się na dnie, to ma możliwość się od tego dna odbić. Ale są też takie porażki, które mogą złamać człowieka. I wielu łamią. Wielu łamie zwykłe, codzienne życie.

To skąd Ty bierzesz siłę?
O, to ja ci powiem skąd biorę siłę. Uważam się za optymistę. Kiedyś przeczytałem taki dowcip: „Pesymista to jest optymista z doświadczeniem”. Wtedy się z tego śmiałem, a teraz świetnie to rozumiem. W życiu prędzej czy później coś nas przygniecie, coś nam sprawi ogromny ból. Ale kiedy już tego doświadczyłeś i dalej jesteś optymistą, dalej szukasz dobrych stron życia, dalej wypatrujesz czegoś, co cię nakręca, co ci sprawia przyjemność, to świadczy o twojej postawie. Ostatnio staram się mówić o tym coraz częściej: kiedy podejmujesz jakieś wyzwanie, zawsze możesz albo wygrać, albo przegrać. Nie mamy wpływu na okoliczności, które mogą się pojawić. Ale zawsze mamy wpływ na naszą postawę. Człowiek, który mimo przegranej, mimo tego że coś mu nie wyszło, potrafi się otrzepać, wstać i powiedzieć: „Trudno. Spróbuję jeszcze raz. Spróbuję inaczej. Jutro będzie lepiej. Dam sobie radę, to nie koniec świata” - to jest dla mnie człowiek odważny, bo taka postawa wymaga odwagi. Odwagi wymaga też to, jak ja mam się ze sobą samym czuć. Nie ma co oglądać się na to, co mówią inni. To, co mówią ma dwie strony. Albo powiedzą, że jestem super, mam pięknie opaloną skórę i mnie kochają, albo powiedzą: „Gdzieżeś się tak ubrudził?” Nie chcę więc być zdany na ludzi i na to, co powiedzą. Ważne jest, aby kształtować własne poczucie wartości, według własnego myślenia. Do pewnego momentu tę moją wartość kształtowali rodzice, ale przychodzi taki moment, kiedy człowiek staje się odpowiedzialny za to, co myśli. Jak również za to, co do naszej głowy będzie docierało. To mogą być wiadomości z tej, czy innej stacji telewizyjnej, a może jednak wybierzemy własne myślenie, oparte na zdrowym rozsądku. A wiesz, dlaczego o tym mówię?

Dziś mogę powiedzieć, że w Polsce żyje mi się dobrze, ale mam świadomość, że ja na to w dużej mierze zapracowałem

Powiedz.
Ponieważ jestem z siebie dumny. No, może to za wielkie słowo. Jestem zadowolony, z tego, że wszystko to, czego doświadczyłem…

… buduje twoją dumę?
Tak jest. Żyjąc w Polsce doświadczyłem różnych rzeczy. Dziś mogę powiedzieć, że jestem w miarę szczęśliwym człowiekiem i staram się tym emanować. A ludzie, których spotykam, poznaję i rozmawiam z nimi, są w stanie to odczuć. To uważam za sukces, to jest dla mnie odwaga, żeby brać życie takie, jakim jest, ale też widzieć w nim dobro. To kwestia postawy i na to zawsze mamy wpływ. Równie dobrze mógłbym się skulić w kłębek i użalić: „Biedny ja, taty przy mnie nie było, dorastałem w kraju, gdzie wszyscy byli biali, a ja byłem czarny i dlatego dzisiaj nie mogę wyjść z domu i nie mogę pracować” (śmiech).

Ty za to stawałeś do walki i po 17 zwycięstwach, w lutym 2017 rok przyszła porażka. Nokaut. Zabolało?
Pewnie, że zabolało. Ale to jest tylko sport. Pomimo tego, że wyjeżdżając do Stanów Zjednoczonych poświęciłem mu wszystko: relacje z rodziną, przyjaciół, wszystkich, których uwielbiam i są dla mnie ważni. Ale… to tylko sport.

Kiedy wróciłeś ze Stanów do Polski, poczułeś się jak u siebie?
Tak, ale to nie nastąpiło od razu. Musiałem się odnaleźć w nowej sytuacji, pozwolić sobie powiedzieć samemu przed sobą, że coś się skończyło, czas się odbudować, aby mogło narodzić się coś nowego.

POLECAMY:

Jakiego rodzaju wyzwania są dla Ciebie szczególnie ważne, jeśli chodzi o Twój rozwój?
Każdy ma coś takiego, w czym jest dobry, albo skuteczny, ale ma też swoją piętę achillesową. I ja też taką mam. Dzisiaj wyzwaniem dla mnie jest lepiej organizować sobie czas. Oczywiście ciężko trenuję, przygotowuje się do kolejnej walki…

25 maja.
Tak jest. Fred Kassi będzie moim rywalem. Ale widzę też, jak czas ucieka mi miedzy palcami, jak spędzam go na nierobieniu niczego. Bardzo mi się to nie podoba. Pragnę wrócić do czytania książek.

Co robisz, kiedy nie robisz niczego?
Siedzę w internecie i przeglądam różne rzeczy, co powoduje moje rozproszenie. Mam świadomość, jak ważny jest w życiu balans. Podobnie, jak ludzie, którzy siedzą cały dzień przy komputerze, powinni wyjść czasem na spacer, czy pójść na siłownię, aby aktywniej spędzić czas, tak i sportowcy powinni angażować się w zadania mentalne.

Co jest najważniejsze w walce? Strategia, taktyka, pierwsze uderzenie?
Wszystko, o czym mówisz, jest ważne. Ale najważniejsze w walce jest to, żeby uderzyć i nie zostać uderzonym zbyt mocno i zbyt często. To jest brutalny i niebezpieczny sport. Podczas walki wydziela się ogromna adrenalina, człowiek nie zawsze jest w stanie zapanować nad tym, co z niego w takiej realnej walce wyjdzie. Zawsze też pojawia się moment krytyczny. Liczy się to, jak ten moment przetrwać, jak sobie poradzić, kiedy złapać drugi oddech. Tak jak w życiu: jak zareagujesz, kiedy cię przytka, co zrobisz, kiedy zostaniesz mocniej trafiony. Czy, jeśli upadniesz, to wstaniesz, czy to już będzie koniec walki. Pewnie dlatego ludzie kochają ten sport, bo podczas walki ujawnia się prawdziwy duch każdego zawodnika. No i z każdą walką człowiek coraz lepiej poznaje samego siebie.

Kobieta straciła panowanie nad autem. Wjechała do rowu

Komentatorzy sportowi mówią, że łączysz elegancję z brutalnością. Jak sądzisz, co mają na myśli?
Potrafię być brutalny i te kombinacje, jakie układam sobie w głowie i ćwiczę na sparringach, to są rzeczywiście kombinacje kończące, które mają sprawić, żeby walka zakończyła się przed czasem. Zarówno w tych kombinacjach, jak i w nokautach dostrzegam ogromne piękno. Jestem estetą i staram się boksować w taki sposób, żeby to cieszyło oko nie tylko kibiców, ale również i moje. Komputerem pokładowym w walce jest głowa. Jeśli ona zawiedzie, nie ma szansy na zwycięstwo. Zawsze zawodnik, który posiada wyższe bokserskie IQ, ma większe szanse, żeby wygrać.

Czym dla Ciebie jest walka?
Teraz potrafię na nią spojrzeć w czysto sportowy sposób. Nie jest dobrze wchodzić do ringu po to, żeby wyładować tam swoje frustracje, nienawiść, czy inne emocje. Ale każdy leje takie paliwo, jakie ma. Są fighterzy, którzy wchodzą na ring źli, chcą przeciwnika zniszczyć. Są też tacy, którzy wchodzą zrelaksowani. Czują się dobrze i bazują na innych emocjach. Mnie bliżej do tej drugiej grupy. Doświadczyłem, że lepiej być zrelaksowanym i mieć w sobie dobre emocje, aniżeli negatywne. Negatywne emocje są jak ogień, w którym my sami też możemy spłonąć.

W jednym z wywiadów powiedziałeś, że gdyby nie Polska, nie byłbyś tym, kim jesteś. Co miałeś na myśli?
Polska mnie uformowała. Ukształtowała mój charakter. Bez dwóch zdań. Nie ma się teraz co zastanawiać nad tym, ile w tym było dobrego, a ile złego. Kiedy pojechałem do Stanów Zjednoczonych, czy Nowej Zelandii, to nadal byłem tym samym czarnoskórym chłopakiem, który się urodził i wychował w Polsce. Żadna podróż nie zmieni mojej historii. Gdyby nie Polska, tej historii bym nie miał. Nie mogę opowiadać o swoim życiu, nie opowiadając o Polsce. Ludziom często się wydaje, że wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Wiadomo, nasz kraj nie jest idealny, ale żaden nie jest. Pewne rzeczy mogłyby u nas funkcjonować lepiej. Ale dzięki temu, że byłem za granicą i doświadczyłem tęsknoty za Polską, zobaczyłem, że gdzie indziej też są problemy, inne, ale są, to kiedy przyjeżdżam do Polski, biorę ją taką, jaka jest. I cieszę się z tych rzeczy, które są tu dobre. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. A tu jest mój dom.

POLECAMY:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl