Izba wytrzeźwień: Ksiądz leży obok profesora i bezdomnego. Tu wszyscy są równi [REPORTAŻ]

Błażej Dąbkowski
Izba wytrzeźwień: Ksiądz leży obok profesora i bezdomnego. Tu wszyscy są równi [REPORTAŻ]
Izba wytrzeźwień: Ksiądz leży obok profesora i bezdomnego. Tu wszyscy są równi [REPORTAŻ] Zbyszek Snusz
Właściwie wszystko można tu wytrzymać, może poza zapachem. Co drugi dzień przyjeżdża mężczyzna ze zgniłą nogą, przychodzą też brudni, ale taką mamy pracę - mówi Tomasz, opiekun w Ośrodku dla Osób Nietrzeźwych, dawnej Izbie Wytrzeźwień w Poznaniu.

Gdyby nie adres, ul. Podolańska 46, można by pomyśleć, że w podłużnym parterowym budynku, zlokalizowanym pod tym adresem codziennie, o każdej porze dnia i nocy odbywa się Sąd Ostateczny. Choć nie poprzedza go Apokalipsa, lecz zwykłe pijaństwo, każdy w dawnej Izbie Wytrzeźwień jest traktowany jednakowo. Dobrze zbudowany policjant, bezdomny, biznesmen, urzędnik, bijący swoją żonę kurator sądowy, ksiądz - wszyscy trafiają tu z tego samego powodu. Nikt tam jednak nikogo nie ocenia, nie daje też rozgrzeszenia, lecz za każdym razem każdy dostaje kubek kawy zbożowej, a opiekunowie starają się przekonać ich do życia bez wódki. Oni jednak wracają, kolejny raz wkładają do ust alkometr, dmuchają, rozbierają się, lądują w zamkniętym pomieszczeniu. Niektórzy krzyczą, inni idą po prostu spać, a jeszcze inni myślą nawet o śmierci, próbując wieszać się na częściach garderoby. W ośrodku, jak przyznają jego pracownicy, obowiązuje tylko jedna żelazna reguła - nigdy nie jest pusty.

Biją w domu, tu są grzeczni
Sobota. Godz. 19. Dwunastogodzinny dyżur rozpoczynają Jolanta, kierowniczka zmiany, Maria, lekarka, Paweł oraz Tomasz, opiekunowie. Nie mija 15 minut, gdy automatyczne drzwi rozsuwają się po raz pierwszy. Wchodzi dwóch policjantów, a wraz z nimi ponad 40-letni mężczyzna, który ma na sobie niebieską, puchową kurtkę i ubrudzone od błota dżinsy. Nie wygląda na zamożnego. Przejmuje go Paweł, prosząc do alkometru, gość "wydmuchuje" ponad 2 promile alkoholu. Teraz krótki wywiad, pałeczkę przejmuje doktor:

- Co pan pił? Ma pan problemy ze zdrowiem? Nie choruje pan na serce? Proszę za mną - zabiera go do gabinetu w asyście opiekunów i policjanta. Wracają do przedsionka, gdzie czeka już pani Jolanta. Razem z policją spisują protokół.

- Ma pan wartościowe przedmioty w kieszeniach? Proszę je wyciągnąć - nakazuje.

Na stole lądują telefon komórkowy, dwa papierosy, zapalniczka i 11 zł. Kierowniczka zakłada jednorazowe rękawiczki i podchodzi do pijanego, sprawdza kieszenie spodni i kurtki. Wszystko spisuje i chowa do plastikowego woreczka, który ląduje w depozycie.

- Gdy w 2011 r. przychodziłam tutaj do pracy, wiedziałam, na co się decyduję, ale ta czynność do dziś sprawia, że czuję się trochę nieswojo. To wkraczanie w obręb czyjeś prywatności cały czas wywołuje we mnie poczucie dyskomfortu- mówi Jolanta.
Pacjent może przejść do przebieralni. Wychodzi z niej w samej koszulce i majtkach, by ostatecznie trafić na ogólną salę, w której znajduje się 6 łóżek czekających na takich jak on. Wygód brak, ale jest czysto, z toaletą. Nic więcej zresztą w tym stanie mu nie potrzeba. No może poza wodą, którą zawsze mogą donieść Paweł lub Tomasz.
- Jest u nas szósty raz. Proszę nie robić wielkich oczu, to nie jest wcale dużo - kiwa głową pani kierownik. Klasyczny przykład interwencji domowej. - Raz zupa jest za słona, innym razem pada deszcz, psując im humor, ale gdy wyżyją się na swoich rodzinach, u nas często już nie sprawiają kłopotów - podsumowuje Paweł, opiekun.

Lekko hardy, ale grzeczny jest też kurator sądowy, który trafia na izbę po godzinie 20. Choć jest poobijany i ma rozciętą głowę, nie chciał wcześniej przyjąć pomocy w szpitalu. Ciężko dyszy, powtarzając do znudzenia: "Chcę jechać do domu". 2 promile, nowy smartfon, łańcuszek, 6 zł i 2 grosze - to jego "bagaż podręczny". Ten cięższy, pozostawił w domu, gdzie znów dał w kość swojej żonie. Ta jednak tym razem nie wytrzymała, poprosiła znajomych, by sami wymierzyli sprawiedliwość. Zrobili to, choć nie wiadomo, czy przed czy po libacji męża.

- Bo tu trafić może każdy -lekarze, dziennikarze, artyści. Wielu z nich, tych na wysokich stołkach oczywiście, tylko na zewnątrz bywa cacy. Pamiętam jak jeszcze za komuny przywieziono do nas wielkiego pana dyrektora z urzędu, który po pijaku na balkonie zamknął swoją żonę z dwumiesięcznym dzieckiem. To było zimą, za oknami panował trzaskający mróz - wspomina Maria, lekarz. W izbie pełni z przerwami dyżury od 30 lat, jedni dyrektorzy ją zwalniali, kolejni zatrudniali, zawsze wracała. - Ale nie ma co ukrywać, że dyżury w szpitalu to złoto, luksus, bo tam nikt nie ubliży ci, tak jak pijak tutaj. Teraz już na to nie reaguję, choć przypominam sobie sytuację, która naprawdę mnie zabolała. Zresztą tylko raz w życiu komuś udało się mnie obrazić i zrobił to inteligent, syn zmarłego profesora uniwersytetu medycznego, a nie brudny, niewykształcony bezdomny - opowiada.

Dochodzi godzina 22.30, gdy do ośrodka przybywa postawny, wysportowany mężczyzna, najprawdopodobniej były policjant. To piąty pacjent tego wieczora. Nie słania się na nogach, chętnie opowiada mundurowym, którzy doprowadzili go tutaj, o swojej kolekcji broni.

- Mam pozwolenie na berettę - chwali się. - Jeszcze za starych czasów żona kupiła mi gazówkę w Czechosłowacji - dodaje. Żonie po pijaku urządził jednak kolejną awanturę, dlatego przy ul. Podolańskiej spędzi już 12. noc w swoim życiu.

- Mamy dziś spokojną noc - podkreśla pani kierownik. - Wzmożony ruch panuje w okresie przedświątecznym, być może jest to związane z imprezami firmowymi, które w tym czasie się odbywają. Poza tym nie obowiązują żadne reguły. Mogłoby się wydawać, że w weekend powinno trafić na izbę więcej osób, ale wcale tak nie jest - dodaje, sprawdzając jednocześnie statystyki.
W nocy z 3 na 4 stycznia było 12 pacjentów. Z 2 na 3 stycznia, 11 osób. Poprzedniego dnia 9 osób. W okresie przedświątecznym, z 20 na 21 grudnia, 20 osób przyjętych. W nocy z 23 na 24 grudnia, 17 pacjentów. W dzień 9.

- Jeszcze nie miałam takiego dyżuru, podczas którego ośrodek byłby pusty. Szkoda - mówi pani Jolanta.
W ubiegłym roku poznaniacy pobili niechlubny rekord, do izby trafiło blisko 7400 osób. Po raz pierwszy w grupie znalazły się aż 674 kobiety.

Pani Edyta jest w ciągu
- Coraz częściej doprowadzane są kobiety, najsmutniejsze jest to, że nie są to jednorazowe pobyty, w takich przypadkach możemy już mówić o chorobie alkoholowej - mówi kierownik zmiany. - Zdarza się, że przywożone są bardzo młode dziewczyny, dzieci, pamiętam nawet 13-latkę - dodaje.

Najczęściej jednak wiek pacjentek zamyka się w przedziale 40-50. W momencie, kiedy pani Jolanta rozpoczęła pracę, było ich naprawdę niewiele. Pojawiała się jedna, często nie było ich wcale, natomiast obecnie bywa, iż na jednym dyżurze przybywa nawet 5 kobiet.

- Są bardzo agresywne. Z mężczyznami jeszcze idzie się dogadać, tu się go zagai, rzuci żartem o policji i zazwyczaj robią się spokojni, na panie to nie działa, lądują więc "na pasach". Czasami jest z nimi problem, bo mają zbyt małe dłonie, by przytwierdzić je do łóżka - opowiada Tomasz. Najbardziej radykalną formę unieruchomienia pacjenta stosuje się mimo wszystko sporadycznie, w ubiegłym roku musiano się do niej uciec jedynie 132 razy.

Do tych spokojnych należy Edyta, trafiła do ośrodka w sobotę rano. Zanim opuści budynek, musi mieć jednak wykonane badanie kontrolne, nikt bowiem, kto w wydychanym powietrzu ma powyżej 0,5 promila alkoholu, nie otrzyma takiej zgody. Choć kobieta ma 40 lat, jej ogorzała twarz, przypomina twarz staruszki. Edyta jest stałą, ale nieregularną pacjentką - co kilka miesięcy wpada w ciąg, w tym czasie wraca na ul. Podolańską nawet co 2., 3. dzień. Ma mieszkanie i męża alkoholika, dzieci już za to formalnie nie posiada - sąd odebrał jej prawa rodzicielskie. Jest już niemal trzeźwa, może się ubrać i złapać nocny autobus, zanim jednak wyjdzie, otrzymuje dobre słowo i rogalika, na wzmocnienie duszy i ciała. - Pani Edyto, niech mi pani obieca, że to był ostatni raz - mówi błagalnym tonem kierownik. Apel przechodzi bez echa.

- Jeśli mam być szczera, to wolę mieć na dyżurze 10 pijanych mężczyzn, niż jedną kobietę. Ten drugi widok zdecydowanie bardziej mnie dołuje - stwierdza Jolanta.

ADHD i naćpani młodzieńcy
Zbliża się godz. 2. Od blisko dwóch godzin w budynku ze względu na szalejącą za oknami wichurę nie ma prądu. Ośrodek nie działa, ale przed frontem od dłuższego czasu stoi radiowóz, kilkakrotnie wychodzą z niego funkcjonariusze, by kolejny raz zadać to samo pytanie "Czy już można?". O tym dlaczego aż tak się niecierpliwili można się będzie przekonać zaraz po tym, jak znów rozbłysną zielone lampki alkometru. Na progu pojawia się 25-letni Bartosz. To jego 35. wizyta w ośrodku.

- Tutaj wszyscy są pijani. Nie będę się, kur…, badał i ch… - krzyczy.
- Uspokój się młody człowieku - przywołuje go do porządku lekarka.
- Ale ja jestem spokojny i wypiłem tylko piwko - uśmiecha się.
- Już u nas lądował "na pasach", bo bywa nieprzewidywalny. Znany jest z tego, że śpiewa pieśni kościelne - rzuca Paweł, po czym podchodzi do mężczyzny i zabiera go do przebieralni.
- To na trzeźwo dobry chłopak, dowiedziałam się od niego, że ma ADHD - uzupełnia pani Jolanta.
- On przynajmniej tylko pije, bo najgorsi są młodzi pod wpływem alkoholu i narkotyków lub dopalaczy. Wydaje im się, że są niezniszczalni, gdy tutaj trafiają. Jest w tym sporo prawdy, z własnego doświadczenia wiem, że czasem pięciu chłopa nie wystarczy, by taką osobę obezwładnić - opowiada Tomasz.

Nie mija godzina, gdy zostaje przywieziony 22-latek. Na Garbarach w środku nocy szarpał swoją dziewczynę, teraz jakby cała agresja i złość z niego wyparowały.
- Czy mogę stąd wyjść? - pyta policjanta.
- Jeszcze nie teraz - słyszy w odpowiedzi.
- Dobrze, dziękuję panu uprzejmie. Oczywiście, że mogę zostać przeszukany. Ależ nie ma żadnego problemu - nie rezygnuje z kurtuazji.

Uprzejmości kończą się jednak w momencie, gdy zatrzaskują się za nim drzwi pomieszczenia. Po 10 minutach opiekunowie, cały czas obserwujący jego zachowanie dzięki kamerom zainstalowanym w całym ośrodku, wybiegają z pokoju socjalnego. Młodzieniec jak szalony zaczyna kopać w drzwi, krzyczeć. Uspokaja się dopiero po 30 minutach.
- Na moje był naćpany, choć nie możemy tego potwierdzić, bo nie posiadamy testów - mówi Tomasz.

Dojadę was, wy kur…

- Przyjmowałem go w ubiegłym tygodniu, ciężki przypadek - stwierdza Paweł, gdy nad ranem ok. godz. 5 w drzwiach staje były wojskowy.

- Wszystkich was k… dojadę. Ciebie też, weź się k… tak nie patrz skur…, bo i tak masz już przej…- klnie kolejny pacjent.
Nie jest to jego debiut w ośrodku, trafia tu po raz 9., po awanturze domowej, próbie samobójczej i konsultacji psychiatrycznej. W sobotnią noc nie stanowi odosobnionego przypadku, gdyż przed nim przyjęty zostaje 60-latek, który po odejściu żony również próbował odebrać sobie życie. Po nim jest jeszcze 18-latek z domu dziecka, po wódce chciał wyskoczyć z mieszkania znajdującego się na pierwszym piętrze.
- Na nich trzeba wyjątkowo uważać, być czujnym cały dyżur. Jakieś 2-3 miesiące temu w ostatniej chwili zauważyłem na ekranie, iż jedna z pacjentek próbowała powiesić się używając do tego rajstop. Udało się ją uratować. Aczkolwiek była wściekła, zaczęła nas wyzywać, do tego jeszcze jej matka przyszła do nas po jakimś czasie i zrobiła awanturę, o to, że ją odratowaliśmy - opowiada Tomasz.

- Kobiety są zazwyczaj bardziej zdeterminowane, natomiast mężczyźni odgrażają się, że chcą popełnić samobójstwo, ale tak naprawdę bardziej zależy im, by ich po prostu wysłuchać. Oczywiście cały czas musimy być jednakowo czujni - uzupełnia Paweł.

Problemy psychiczne pijących niejednokrotnie powodują zagrożenie nie tylko dla nich, ale także pracowników. Zanim w czerwcu 2014 r. Paweł rozpoczął pracę w Poznaniu, przez trzy lata był opiekunem we wrocławskiej izbie. Miał zdecydowanie trudniejsze zadania do wykonania niż w tej chwili, bo nie mógł tam liczyć na pomoc drugiego opiekuna.

- Pewnego dnia przywieziono pijanego rowerzystę, pomagałem lekarzowi w pobraniu mu krwi, ten wierzgał, rzucał się, aż w końcu kopnął mnie w głowę i wylądowałem w szpitalu ze wstrząśnieniem mózgu - wspomina.

- We mnie z kolei osoba niezrównoważona próbowała rzucić muszlą klozetową i wyrwaną ze ściany umywalką. Mieliśmy też tutaj faceta, ewidentnie chorego psychicznie, próbującego udusić innego pacjenta. Nawet jego rodzina bała się go odebrać, bo był cholernie niebezpieczny. Doszło do tak absurdalnej sytuacji, że pogotowie stwierdziło, iż bez eskorty policji nie zabierze go do szpitala, natomiast policja poinformowała nas, że jeśli nie pojawi się karetka, to oni nie przyjadą - opowiada Tomasz.
Dlaczego tu jestem?

Paweł: Skończyłem pedagogikę z resocjalizacją, dodatkowo pracuję jeszcze w domu opieki społecznej, gdzie zajmuję się starszymi osobami z demencją. To chyba moje powołanie, chciałbym zostać tutaj terapeutą.

Jolanta: Trafiłam tutaj z ogłoszenia, zdawałam sobie sprawę, z czym będę miała do czynienia i nie żałuję decyzji. Nie można jednak do końca wyzbyć się obrzydzenia, gdy patrzy się na niektóre sytuacje. Zresztą wydaje mi się, że gdybyśmy mieli przyzwyczajać się do takich widoków, to byłaby dopiero nienormalna sytuacja.

Maria: Pracę zaczynałam jeszcze w pierwszej izbie przy ul. Marcinkowskiego. Za komuny w jednym czasie, bywało, przebywało tam nawet 60 pacjentów. Stosowało się probierz trzeźwości, który kompletnie zawodził. Nie był to jedyny absurd - np. kierowcy musieli wtedy spędzać 12 godzin w izbie, a reszta 8. Teraz dorabiam sobie do emerytury, jest zupełnie inaczej, profesjonalnie.

Tomasz: Znajomy polecił mi tę pracę. Gdy przychodzę tu na dniówki, wieczorami obstawiam kluby, bo jestem ochroniarzem. W sumie wszystko można tu wytrzymać, no może poza zapachem. Co drugi dzień przyjeżdża facet ze zgniłą nogą, przychodzą też brudni, ale taką mamy pracę. Można powiedzieć, że widziałem tu wszystko. Najlepiej jednak zapamiętałem momenty, kiedy zmarł bezdomny poruszający się na wózku inwalidzkim. Nie posiadał jednej nogi, zaś drugą dosłownie zjadało mu robactwo. Poczułem się wtedy jak w filmie science fiction. Poza tym niewiele widoków jest mnie tu w stanie zaskoczyć.
Mija noc. Podczas 12-godzinnego dyżuru zostało przyjętych 12 pacjentów. Większość z nich, niestety, wróci do budynku przy ul. Podolańskiej, by zająć jedno z 35 łóżek.

Historia
W 2009 roku Izba Wytrzeźwień przestała istnieć. Rok wcześniej wyszło na jaw, że pracownicy izby i policjanci nakłaniali pacjentów do odgrywania scen homoseksualnych. Prokuratura warunkowo umorzyła to postępowanie. Później śledczy sprawdzali, czy prawdą jest, że pacjentów badali sanitariusze, nie lekarze. Zdecydowano o likwidacji izby i utworzeniu ośrodka prowadzonego przez organizację pozarządową. Od tego czasu Wielkopolskie Centrum Pomocy Bliźniemu - Monar Markot zarządza Ośrodkiem dla Osób Nietrzeźwych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Izba wytrzeźwień: Ksiądz leży obok profesora i bezdomnego. Tu wszyscy są równi [REPORTAŻ] - Głos Wielkopolski

Wróć na i.pl Portal i.pl