Iza Miko: Mogę z uśmiechem codziennie patrzeć w lustro

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
Iza Miko naprawdę nazywa się Izabella Mikołajczak. Urodziła się w 1981 roku. Mając 15 lat wyjechała do USA. Mieszka tam do dzisiaj
Iza Miko naprawdę nazywa się Izabella Mikołajczak. Urodziła się w 1981 roku. Mając 15 lat wyjechała do USA. Mieszka tam do dzisiaj sylwia dabrowa / polska press
Iza Miko to jedna z niewielu polskich aktorek, które z powodzeniem funkcjonują w Hollywood. Gra jednak również w polskich filmach – choćby teraz w „Futrze z misia”. Z okazji premiery tej komedii rozmawialiśmy z aktorką o jej karierze w USA.

Jak pani trafiła do obsady „Futro z misia”?
Staram się jak najczęściej grać w polskich filmach. „Futro z misia” jest komedią, a ja bardzo lubię występować w tego typu filmach. Mam sentyment do polskich komedii i jestem wielką fanką Cezarego Pazury. „Nic śmiesznego” z jego udziałem to mój ulubiony film, który włączam sobie, gdy mam zły dzień. Kiedy więc dowiedziałam się, że mogę zagrać w tym samym filmie, co Cezary Pazura, to się bardzo ucieszyłam.

Komedia to pani żywioł?
Uwielbiam komedię. Nie tylko gram w tym gatunku, ale też piszę własne scenariusze. Zaczęłam przygodę ze stand-up w Stanach i testuję swój materiał na swoim profilu na Instagramie i w YouTubie. Właśnie w komedii czuję się najlepiej.

Na planie „Futra z misia” było równie wesoło jak na ekranie?
Tak. Co ciekawe byłam jedyną kobietą w całkowicie męskim towarzystwie. Robiliśmy zdjęcia w Zakopanem. Pierwszy raz od dzieciństwa miałam okazję odwiedzić to miejsce. Był środek lata, bardzo gorąco, kręciliśmy w samochodzie z zamkniętymi oknami, gdzie siedziałam z pięcioma mężczyznami. Musiałam więc mieć dużo tolerancji. (śmiech) Reżyser pozwolił mi trochę się powygłupiać i powymyślać czegoś swojego, miałam więc pole do popisu.

Jak się pani pracowało z polskimi gwiazdami?
To było zaszczytem móc być na planie z popularnymi aktorami, których dobrze znam z ekranu. Ja jestem zawsze bardzo sumienna, pilnie się przygotowuję do pracy na planie. To taki proces tworzenia postaci. Bardzo ciekawe było jednak dla mnie również patrzeć jak inni aktorzy pracują. Jako młodsze pokolenie trochę podglądałam starszych kolegów.

Trudno jest pani prowadzić karierę dwutorowo: w Stanach i w Polsce?
Zawsze najbardziej chodzi o czas, czy zgodzą się wszystkie terminy. Trzeba godzić życie prywatne i zawodowe. To, że nie mam jeszcze swojej rodziny sprawia, że jest mi trochę łatwiej. Dużo zależy też jakie pojawiają się role i co będzie się działo. Teraz pracuję nad własnym projektem i to zajmuje trochę czasu, a na efekty będę musiała dłużej poczekać. Ale kiedy realizujemy swoje marzenia, to choć jest to trudniejsze, daje nam to większą satysfakcję. Oczywiście wygodniejsze i bezpieczniejsze jest robienie tego, w czym się już sprawdziliśmy, ale ja zawsze idę w przeciwną stronę i próbuję czegoś nowego.

Praca na planie w Hollywood bardzo się różni od pracy w Polsce?
Na pewno jest to inna skala. W Stanach są o wiele większe budżety, dlatego produkcja ma większy rozmach. Tam aktorzy należą do związków zawodowych, które bardzo chronią nasze interesy. Dlatego wiele rzeczy mamy od razu zapewnione w kontrakcie, nie musimy ich negocjować. Nikt mi nie powie, że „gwiazdorzę”. Komfort pracy aktora jest więc zapewniony, po to, aby można się było w pełni skoncentrować na pracy. To samo jest z reżyserami, operatorami czy nawet z kierowcami. W Polsce też jest związek zawodowy aktorów, ale jego działalność nie ma nic wspólnego z działalnością amerykańskiego.

Pierwszą pani miłością było nie aktorstwo, ale balet. Jak jego ćwiczenie w młodych latach wpłynęło na kształtowanie się pani osobowości?
Na pewno balet nauczył mnie dyscypliny i sumienności. Dzięki niemu potrafię uparcie dążyć do celu i nie poddawać się. Ale nie wspominam polskiej szkoły baletowej w Warszawie dobrze: to, co tam wyprawiano z dziećmi i chyba nadal się tam wyprawia, z tego co słyszę, to wołało o pomstę do nieba. Byłam gnębiona przez nauczycielki, to było więc przegięcie w drugą stronę. Ale to, że od malutkiego wiedziałam, iż sobota czy niedziela, wstaję rano i ćwiczę, nauczyło mnie ciężkiej pracy.

Straciła pani przez to dzieciństwo?
Do pewnego stopnia. Bo nigdy nie było tak, że jedziemy po szkole do parku i chodzimy po drzewach. Ale ja, choć byłam mała, od początku doskonale wiedziałam czego chcę. To był więc mój wybór. Rodzice wręcz mnie prosili, abym odpoczęła, ale nie byli w stanie mnie przekonać i odciągnąć od ćwiczeń. Od zawsze byłam bardzo pracowita i stawiałam sobie trudne do osiągnięcia cele.

Aby trenować balet poleciała pani jako piętnastolatka do USA. Tam doznała pani jednak kontuzji, która przekreśliła możliwość profesjonalnej kariery w tańcu. To było traumatyczne doświadczenie?
To było bardzo trudne. Musiałam wtedy znaleźć w sobie inne marzenie. Mieszkałam już ponad dwa lata w Nowym Jorku i to bardzo mnie otworzyło na inne rzeczy, które mogłabym robić jako artystka. I całe szczęście, że tak się stało: bo to pozwoliło mi zostać aktorką. Wróciłam wtedy do Polski z zamiarem znalezienia sobie innego pomysłu na życie. I akurat wtedy ktoś zadzwonił do mamy: „A może Iza chciałaby zagrać w filmie?”. Ponieważ nie miałam nic innego do roboty, zgodziłam się. Wtedy pokochałam aktorstwo – bo dało mi ono takie samo uczucie w sercu jak taniec, ale bez bólu i poświęceń.

Taneczne umiejętności pomogły pani zaistnieć w Hollywood?
Na pewno. To, że potrafię się dobrze ruszać i mam pewną fizyczność typową dla tancerki, bardzo mi pomogły. Moja pierwsza rola w Hollywood, to film „Wygrane marzenia”, w którym mogłam zaprezentować swoje taneczne umiejętności.

„Wygrane marzenia” okazały się wielkim sukcesem. Jak pani wspomina ten film?
To było niesamowite przeżycie. Bo nie dość, że pierwsza rola w takim filmie, to jeszcze dostałam ją w drodze wielkiego castingu, który trwał miesiącami i podczas którego musiałam pokonać wiele innych kandydatek. Producenci szukali i szukali odpowiednich dziewczyn, przepatrzyli niemal pół świata. Zadzwonili do mnie dopiero trzy miesiące po castingu. Dlatego otrzymanie tej roli było wręcz magiczne.

A jak było podczas zdjęć?
Bardzo się stresowałam. Tym bardziej, że nie wszystkie aktorki były dla mnie miłe. Byłam z nich najmłodsza, traktowały mnie więc z pobłażaniem. Niektórzy znajomi potem mówili: „Ale się świetnie bawiłaś!”. A tymczasem to była ciężka harówa. Ponieważ miałam za sobą szkołę baletową, taneczne sekwencje nie były dla mnie wielkim problemem. Ale nigdy wcześniej nie byłam na planie takiego wysokobudżetowego filmu w Stanach. Od początku chciałam się jednak dużo uczyć: nie tylko o aktorstwie, ale też o tym, jak się kręci film. Spytałam więc czy mogę zostawać na wszystkie spotkania produkcyjne. Pozwolili mi – i dzisiaj to procentuje, bo sama zajęłam się produkcją filmów.

Polskie pochodzenie było dla pani problemem?
Nie. Pochodzenie tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia. Jedyne co może przeszkadzać, to ciężki akcent. Ja się go pozbyłam, ćwicząc ze nauczycielem od mowy przez lata i jestem już w stanie grać z powodzeniem Amerykanki. Na początku oczywiście było mi trudniej. Teraz sama mogę ten akcent wykorzystywać, dzięki czemu gram również osoby spoza Ameryki. Mam dobry słuch, więc bardzo mi to pomaga.

Kilka lat temu dostała pani prestiżową nagrodę „za zmianę wizerunku Polonii w USA”. Na czym to polega?
Każda osoba, która zwraca na siebie uwagę mediów, powinna robić coś ponad to, co należy do jej zawodowych obowiązków. Oczywiście są aktorzy, którzy tylko grają w filmach i nie interesuje ich to, jak można pomóc światu. Ja jestem zupełnie inna. Zostałam inaczej wychowana i to, żeby robić coś dla innych, jest dla mnie jedną z najważniejszych rzeczy w życiu. Dlatego moją pasją jest pomaganie innym w znalezieniu szczęścia w sobie, niezależnego od środowiska, od tego z kim przebywamy, co mamy, a co nie mamy. To można wypracować przez kontemplację, medytację i świadome życie. Tego chcę uczyć innych ludzi. Ja sama wykonuję wielką pracę nad sobą – i potem chcę ją przekazać dalej. W sposób lekki i może trochę zabawny. Tak robię na swoim Instagramie i YouTubie. To moja misja. I z tego jestem najbardziej dumna.

Dlaczego zdecydowała się pani pozostać w Stanach?
- Mieszkam tam już 24 lata. Stany to jest mój dom. Ale dzięki temu, że tam pracuję, wszystko, co robię, dzieje się na większą skalę. Dociera do większej ilości ludzi. I mam tu na myśli nie tylko aktorstwo, ale też właśnie promowanie świadomego stylu życia.

Miała pani okazję pracować z wieloma gwiazdami Hollywood. Jakie one są przy bliższym poznaniu?
- Różnie bywa. To zależy od osoby. Ja nie lubię mówić nazwisk i mówić kto jest taki, a kto taki. Dla mnie to plotkowanie, a ja nigdy nie plotkuję. Generalnie jednak gwiazdy starszego pokolenia, które są w tym biznesie bardzo długo, dają z siebie wszystko i mają wielki szacunek dla innych aktorów. Kiedy nawet kamera nie jest skierowana na nich, tylko na mnie, to i tak grają na 200 procent, po to, bym ja zagrała jak najlepiej. Bo one wiedzą, że jeśli ja dobrze zagram w tym filmie czy serialu, to i oni na tym skorzystają. Mają bowiem świadomość, że wszyscy pracujemy na wspólny sukces.

A inni?
Grałam z kilkoma aktorami, którzy tak się nie zachowywali. I to było potem widać po ich karierze. Po prostu ludzie nie chcieli z nimi przez to pracować.

W ostatnich latach Hollywood jest wstrząsane przez liczne afery seksualne. Jak pani postrzega cały ten ruch „#meetoo”?
Jestem jego zwolenniczką. To nie jest jakaś jednostkowa historia, tylko powszechna praktyka. Mało tego: wszyscy o tym od dawna wiedzieli, ale obawiali się głośno powiedzieć. Kobiety często nie miały wyjścia, bo musiały się jakoś przebić.

Pani też tego doświadczyła?
Wielokrotnie się z tym zetknęłam, ale nigdy nie wykorzystałam swojej seksualności w karierze. Miałam kilka ciężkich sytuacji tego rodzaju. Poznałam kiedyś bardzo ważną w tym biznesie osobę i umówiłam się z nią na kilka randek. Ale w pewnym momencie zauważyłam agresywne zachowania i zaczęłam się trochę bać. Dlatego powiedziałam, że nie jestem zainteresowana dalszym spotykaniem ani związkiem. I od razu następnego dnia okazało się, że trzy duże role, które testowałam w tym studiu, w którym ta osoba pracowała, z miejsca mi odpadły. Mało tego: przez kolejne trzy lata nie mogłam tam nawet castingu dostać. Jedna z pracujących w tym studiu osób powiedziała mi: „Nie martw się, Charlize Theron też powiedziała komuś „nie” i też nie może tam pracować”. Co zabawne: inna dziewczyna, która dostała tę moją rolę, spotykała się z tym mężczyzną i nawet... miała z nim dziecko. Ale oczywiście ta relacja i tak nie przetrwała.

Jak można się przeciwstawić takiemu traktowaniu?
Jeśli nie jestem kimś zainteresowana, nigdy nie będę wykorzystywać swojej seksualności. Dlatego mówi się o mnie, że jestem „zimna”. Wielu reżyserów i producentów mi to zarzuca. „Ja nie jestem zimna, tylko nie jestem tobą zainteresowana” – tłumaczę im. „Ja będę traktować cię jak kolegę lub brata i nie będę się kleić do ciebie, choć być może zrani to twoje ego” – wyjaśniam. I wiele zawodowych przyjaźni, nawet takich, które trwały po 10-15 lat, musiałam przez to zakończyć.

To ma wpływ na pani karierę?
Mam wielu przyjaciół, którzy nigdy mi nie pomogli, bo ja nigdy nie chciałam z nimi flirtować. Może przez to moja kariera rozwija się wolniej, ale dzięki temu mogę z uśmiechem patrzeć codziennie w lustro i nie mam żadnych wyrzutów sumienia. Nie wstydzę się niczego. Wolę być „zimna” i zachowywać swoją kobiecość dla tych, z którymi jestem prywatnie związana. To linia, której nigdy nie przekraczam. Nikomu nigdy nie daję nadziei. Żadne „może” czy „nie zaszkodzi mi”. Kiedy nie jestem kimś zainteresowana – od razu daję to po sobie poznać.

Z czego wynika takie agresywne zachowanie mężczyzn w Hollywood?
Z ich ego. Nawet mężczyźni, którzy mają żony, chcą, żeby kobiety z nimi flirtowały. A jeżeli tego nie robią – to już nie będą im pomagać. Mężczyźni w Hollywood chcą być pożądani. Nie zależy im na tym, by kobiety mówiły, że są mądrzy czy odnoszą sukcesy. Tylko chcą być pożądani. Taka jest chemia w ich mózgach, bo jej celem jest prokreacja. Źle się jednak dzieje, gdy przejawia się to w pracy zawodowej.

Akcja „#meetoo” zmieni coś w tej kwestii, czy Hollywood zawsze takie będzie?
Już dużo się zmieniło. Teraz, kiedy chodzę na spotkania, to nie mam już w sobie takiego lęku, jak kiedyś. Bo choć zawsze wyraźnie zakreślałam granicę, ta druga strona różnie się zachowywała. Dawniej, kiedy chodziłam na lunch z inwestorami, musiałam im najpierw udowodnić, że znam się na produkcji filmowej, żeby oni zaczęli mnie traktować poważnie. „Spotykamy się tu, aby zdobyć pieniądze na film, a nie po coś innego” – mówiłam jednoznacznie. Czasem niektórych to zrażało, bo liczyli na coś więcej. „Jeśli myślimy o czymś innym, to nasze spotkanie jest stratą czasu, bo to się nigdy nie wydarzy” – musiałam zaznaczyć. Teraz już to nie jest potrzebne. Sytuacja jest od razu jaśniejsza: umawiamy się na spotkanie i obie strony wiedzą, że to jest spotkanie biznesowe. Nie muszę więc pewnych rzeczy tłumaczyć. Jest większy szacunek dla kobiet. Mocno to odczuwam. Po prostu mężczyźni się boją. Bo zobaczyli jak łatwo można zniszczyć swoją karierę. I bardzo dobrze: niech się boją. Lepiej przeginać w tę stronę niż w drugą.

W jednym z wywiadów powiedziała pani kiedyś, że „dzień w którym Barack Obama został prezydentem USA, był jednym z najszczęśliwszych dni w pani życiu. Jak się pani żyje w Ameryce pod rządami Donalda Trumpa?
(śmiech) Ja w ogóle nie siedzę w polityce. Bo mnie strasznie denerwuje. Tyle jest fake newsów, którymi się nas karmi. Ludzie dopiero teraz zaczynają sobie z tego zdawać sprawę. Wszyscy przedtem myśleli, że CNN czy Fox są obiektywne. Tymczasem nikt nie jest obiektywny. Dlatego trzeba się przed tym bronić rękami i nogami. Trzeba być bardzo selektywnym, w tym, co oglądamy i czytamy. Nie wolno się bowiem wpuszczać w takie rzeczy. Dlatego ja staram się być jak najdalej od tego wszystkiego.

Dlaczego?
W ciągu dnia jest ograniczona ilość godzin. To, co myślimy i czujemy, jest energią, która potem zamienia się w rzeczywistość. Dlatego powinniśmy wykorzystywać dany nam czas jak najlepiej i robić wszystko to, co daje nam jak najpełniejsze poczucie szczęścia. Bo ja tą dobrą energią, którą mam w sercu, mogę stworzyć piękny świat dla siebie i dla innych. I po swojemu wyleczyć ten świat. Dlatego jestem rygorystycznym strażnikiem swojego umysłu i tego, co do niego przychodzi. Gdziekolwiek jestem, zawsze zwracam uwagę na to, by telewizor nie był włączony. W ten sposób dbam o to, by nie zaniżać poziomu mojej dobrej energii.

To dlatego jest pani weganką i ekolożką i ma swoją fundację EkoMiko?
Tak. Każdy z nas powinien w życiu wykonać swoją pracę. Świat człowieka jest bardzo egoistyczny. Każdy haruje dla siebie albo dla swojej rodziny. Przyjęło się, że to jest OK. Tymczasem mało ludzi robi coś dla społeczeństwa. Ja postępuję inaczej. Budzę się – i robię wszystko dla innych ludzi, dla swojej społeczności. Kiedyś ludzie żyli w grupach, jak ktoś chodził na polowanie, to dla innych, nie tylko dla siebie. I to dawało im poczucie spełnienia i nie mieli depresji. Teraz wszyscy czujemy się osamotnieni w swym bólu. Jak bardzo bym chciała to zmienić – choćby przez swoją twórczość w komediowy sposób. Powinniśmy bowiem wrócić do takiego wspólnotowego życia. Nawet kiedy coś kupujemy, to żeby się zastanowić, co dalej stanie się z tą plastikową torebką, w której chowam zakupy. Żeby postrzegać siebie i innych nie tylko przez pryzmat swego ego. Ja tak myślę. Kiedy wchodzę w egoistyczne funkcjonowanie, zatrzymuję się i myślę: „Moment, co ja mogę zrobić dla innych?”. Dlatego dużo pomagam ludziom, poświęcam im sporo swojego czasu i pieniędzy. To nas wyciąga z samych siebie i daje poczucie, że jesteśmy innym potrzebni światu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Iza Miko: Mogę z uśmiechem codziennie patrzeć w lustro - Plus Gazeta Krakowska

Wróć na i.pl Portal i.pl