Ireneusz Dudek skończył 70 lat: Cóż, przemijam - mówi nam jubilat. Muzyk i wokalista, twórca Rawy Blues Festiwal ma 7 maja urodziny

Teresa Semik
Ireneusz Dudek kończy 70 lat. Muzyk i wokalista, twórca Rawy Blues Festiwal ma 7 maja urodziny. Wszystkiego najlepszego! Zobacz kolejne zdjęcia. Przesuwaj zdjęcia w prawo - naciśnij strzałkę lub przycisk NASTĘPNE
Ireneusz Dudek kończy 70 lat. Muzyk i wokalista, twórca Rawy Blues Festiwal ma 7 maja urodziny. Wszystkiego najlepszego! Zobacz kolejne zdjęcia. Przesuwaj zdjęcia w prawo - naciśnij strzałkę lub przycisk NASTĘPNE ARC DZ
Ireneusz Dudek nie wybiera się na muzyczną emeryturę. Świętuje w tym roku także pół wieku pracy twórczej. Pracuje nad jubileuszową Rawą Blues. – Cóż, przemijam. Staram się tylko przemijać tak, żeby to życie było pogodne, a każdy kolejny koncert starannie zadbany – mówi jubilat.

Dzień twoich urodzin nie będzie taki, jaki sobie wymarzyłeś?
Będzie to dzień, jak co dzień. O siódmej rano jestem w kościele, bo zamówiłem mszę. Potem posiedzimy przed domem, może córka zrobi grilla. Nikogo nie zapraszam. Bronię się przed wirusem i z nikim się nie spotykam. Ten rok to także jubileusz mojej pracy twórczej, który raczej będę obchodził w internecie. Mam tam już nową stronę (www.irekdudek.com).

Lata cię nie przygniatają? Pytam, bo wielu z nas nie umie sobie poradzić ze starością?

W młodości prowadziłem rockendrollowe życie; był alkohol, dziewczyny. To już za mną, 30 lat temu przestałem pić. Niektórzy próbują życie z młodości przenieść na starość, co nawet nie przystoi. Po maturze w Śląskich Zakładach Technicznych, w zamyśle rodziców miałem być inżynierem. Wyszło inaczej, ale niczego nie żałuję. Dojrzewam do przemijania z pokorą. Na grobie córki Dorotki zrozumiałem po raz pierwszy, że na mnie też przyjdzie czas. Jest mi łatwiej patrzeć na starość, bo jestem praktykującym katolikiem.

Starość przypomina podróżnego, który stoi na peronie, ale ma świadomość, że wiele pociągów już odjechało. Nie czujesz przykrości z tego powodu?

Nie, bo nie marnowałem czasu: miałem swój Big Band, potem był ambitny projekt Irek Dudek Symphonic Blues, występowałem pod szyldem Shakin’ Dudi, grałem na festiwalach w Austrii, Holandii, Niemczech. Rawa Blues Festival to moje dzieło. Doznałem wielu przyjemności artystycznych. Nie wybieram się na muzyczną emeryturę, ale nowe wyzwania aż tak bardzo mnie nie interesują. Teraz jest czas wyciszenia. Oczywiście, raz w roku muszę dać bardzo dobry koncert na Rawie Blues. Czasami mogę jeszcze zagrać szalonego rock and rolla. Mam na tyle energii.

Shakin’ Dudi nie spoważniał?

Spoważniał. Mniej w nim estradowych szaleństw, więcej troski o jakość występów.

Artyści raczej skazani są na wieczną frustrację, a ty nie?

Myślę, że wystarczy na moje skromne życie to, co mam i co robię. Dbam teraz tylko o to, żeby utrzymać wysoki poziom, więc codziennie rano biorę skrzypce, gitarę, czy harmonijkę i ćwiczę. Nie chcę, by ktoś, kto mnie zaprosi na koncert, powiedział potem: „a ten staruch już nic nie potrafi”.

Rzeczywiście ćwiczysz codziennie?

Oczywiście! Dbam też o kondycję fizyczną. Zdrowie mam, jak 10 lat temu, no może trochę podskoczył mi cukier, biorę insulinę.

Zaraz, zaraz, chcesz, żebym o tym napisała?

Przecież nie o to chodzi, że się chwalę, bo nie ma czym. Chcę powiedzieć innym, że trzeba o siebie dbać i mimo chorób, uśmiechać na co dzień. Wieńcówkę też mam, profesor Bochenek wstawił mi stenta. Pamiętam o tych swoich chorobach, ale się ich nie wstydzę, nie boję. Staram się normalnie żyć, pogodnie, stale pracować nad sobą. Po ciężkim wypadku samochodowym przed laty, zmiażdżonych stawach skokowych, muszę dużo pływać. Jak to było możliwe, codziennie sto razy pokonywałem długość basenu. Wprawdzie nogi nie są całkowicie do naprawienia, ale nie psuja mi dobrego nastroju.

Jak więc teraz wygląda twój zwyczajny dzień?

Budzę się o szóstej rano i biorę zimny prysznic. Mieszkam w górach, więc mam bardzo zimną wodę głębinową. Potem jest msza. Czasami idę do kościoła, ale częściej wysłuchuję o siódmej transmisji z Częstochowy. Obowiązkowo idę w góry na długi spacer, bo nie potrafię przez te nogi biegać. Tam na szczycie jest strumyk z lodowatą wodą więc pochodzę po nim gołymi stopami. Gdy wrócę do domu, zabieram się za muzykę. Około południa jest mój ulubiony serial „Poirot”. Oglądam też teraz mistrzostwa świata w snookerze.

Mówią, że pralka ma ciekawsze programy niż ta telewizja.

Ale ja wybieram głównie kanały sportowe, do tego po angielsku, by mieć kontakt z językiem. Wieczorem znów siadam przed telewizorem. Z racji tego, że moja żona nie lubi polityki, a nie chcę jej gnębić, oglądam tylko krótkie wiadomości, żeby być na bieżąco. I znowu przełączam na jakieś mecze. Tak biegnie dzień za dniem.

Jak w tej piosence Shakin Dudi’ego: Tak dobrze mi tu, tak mi dobrze…

... że dobrze mi tak?! Można w ten sposób podsumować moją codzienność. Zamknąłem się w górach na łonie natury, ale naprawdę jest mi z tym dobrze. Staram się być pogodny, choć żona mówi, że trochę marudny jestem. Może jednak za dużo oglądam meczów, bo potem się denerwuję. Lubię sport, kiedyś też byłem sportowcem, pływałem w GKS Katowice.

Patrzę na długą listę twoich nagród: „Muzyk Roku 1985” magazynu „Jazz Forum”, Nagroda im. Jurkowskiej radiowej „Trójki” w 1996, Cegła Janoscha za rozsławianie Śląska w 2005, „Fryderyk” 2011 za płytę „Dudek Bluesy”, „Keeping The Blues Alive” za organizację Rawa Blues Festival.

Długo czekałem na swój sukces. Przyszedł dopiero w latach osiemdziesiątych, paradoksalnie za sprawą projektu, który miał być zgrywą, happeningiem artystycznym. Myślę o Shakin' Dudim. Ćwiczyłem przed lustrem różne miny i kroki, a mama wtedy myślała, że zwariowałem. W gruncie rzeczy najważniejszą nagrodą za ciężką pracę nie jest nagroda, ale to, kim dzięki niej się stajesz.

Co właściwie uważasz za swój debiut?

Krótki występ w Silesia Blues Band, który założył Józef Skrzek. Grałem na harmonijce i śpiewałem. Chodziłem też na studia na uniwersytet, a Skrzek nie odpuszczał. To była harówka i prawdziwa, muzyczna szkoła. Zrezygnowałem z tego grania, ze względu na uniwersytet, ale zaraz potem pojawiła się Apokalipsa, Irjan. Występowaliśmy na fajfach, bo dyskotek jeszcze nie było.

Twoją marką jest blues, ale ludzie bardzie cię rozpoznają jako szalonego rockendrolowca. Masz z tym problem?

Nawet mnie to cieszy. Do każdego swojego przedsięwzięcia podchodzę poważnie, bez względu na to, co gram. Zresztą rock and roll to dziecko bluesa. Zawsze, jak wchodzę na scenę, wkładam w to całe serce.

Rawa Blues Festiwal też jest w tym roku jubileuszowa. Zadebiutowałeś z nią w 1981 roku. Wirus ją pokona?

W ubiegłym roku zrobiłem rozgrzewkę Rawy Blues, wstęp do tej jubileuszowej. Koncert odbył się w Radiu Katowice. Teraz mam dylemat: zorganizować festiwal w Pałacu Młodzieży, gdzie w 1981 roku odbyła się pierwsza Rawa Blues, czy znów wybrać katowicki „Spodek”? O gościach ze świata nie ma co marzyć. Chcę więc pokazać teraz śląskie brzmienie, Silesian Sound, na które zaproszę muzyków ze Śląska. Mamy tu wciąż SBB, Dżem, Leszka Windera i jego muzyków, Krzaka, Grzegorza Kapołkę, Makarona. Koncert odbyłby się 9 października, choć dziś jeszcze nie wiem, gdzie i w jakiej formie.

Jak bardzo pandemia zmieniła twoje życie?

Czasami odnoszę wrażenia, że ludzie, którzy stymulują kulturę, o mnie zapomnieli. Mniej jest moich piosenek w radiu i telewizji. Nie ubolewam z tego powodu nadmiernie, bo ciągle pracuję nad sobą, nad Rawą Blues.

Niedawno w jednym z wywiadów narzekałeś, że w życiu miałeś pod górkę. Teraz jest lżej?

W zasadzie artysta zawsze powinien mieć pod górkę, bo to motywuje go do pracy. Gdy już jest na szczycie, często luzuje. Miałem taki krótki okres, jako Shakin’ Dudi, kiedy szalałem i skończyło się to tym, że rozwiązałem kapelę. Wiedziałem, że to granie do niczego dobrego nie prowadzi. Miałem pod górkę, bo sam wybrałem bluesa, który w komunie nie był mile widziany, a jeszcze śpiewany po angielsku nadawał się tylko do odrzucenia. Mnie ta sytuacja nie zrażała, wręcz stymulowała do pracy nad sobą. Byłem zapatrzony w Anglię, Stany Zjednoczone, jeśli chodzi o muzykę, tam szukałem inspiracji i wzorców. Szedłem więc pod tę górkę, ale nie narzekałem.

W konkursie na „Bluesowy przebój 100-lecia w Polsce”, w złotej dwudziestce jest twoja piosenka „Zastanów się co robisz”, ze słowami Dariusza Duszy. Ty też na nią byś wskazał?
Może na „Za dziesięć trzynasta”, również Darka Duszy. Ma swingujący rytm.

W piosence „Zastanów się co robisz” są takie słowa: „Ty wierny swym ideom od 30 lat. Inni je zmieniają, gdy zawieje wiatr”. Jakim ideałom pozostajesz wierny?

Jestem uczciwy wobec publiczności – nigdy nie śpiewam z playbacku. Ludzie muszą odczuwać przyjemność, że się ze mną spotykają. Nigdy nie wszedłem na scenę pijany, ale jakiegoś kaca czasem miałam. Wiem, że to było niedobre i dziś jest to już nie do pomyślenia. Jestem na swój sposób konserwatystą, ale dlatego, że mama wychowywała mnie po bożemu. Miałem, oczywiście, różne zakręty po drodze, ale teraz już mam poważny stosunek do życia.

Nie przeocz

Co cię tak odmieniło?

Żona mnie odmieniła. Przełomem był mój ślub. Wtedy przysiągłem Bogu i żonie, że już nie będę pił, że mnie dzieci nigdy pijanego nie zobaczą.

Ale to było ponad 30 lat temu. Iwona postawiła taki warunek?

Byliśmy już po ślubie cywilnym. Przyjechałem z trasy z Niemiec na ślub kościelny, lekko po piwie, a żona na to: „Obiecałeś, że koniec z piciem. Skoro nie dotrzymałeś słowa, nie ma ślubu kościelnego”. Musiałem pójść do kościoła i wszystko odwołać. Po dwóch latach stanęliśmy przed ołtarzem i wtedy przysiągłem, że będzie tak, jak sobie życzy. Śmierć Dorotki, mojej córki, która zmarła w wieku 7 lat, jeszcze bardziej przybliżyła mnie do Boga. Zobaczyłem, że wiele dokonałem, ale to nie ma znaczenia, bo człowiek przemija. Dobrze, jeśli coś dobrego po mnie zostanie i na hasło: „Dudek”, ktoś powie, że to był w miarę porządny synek.

Czym wzniesiesz toast, skoro odrzuciłeś alkohol?

Znów bez przesady, lampkę szampana wypiję od czasu do czasu, ale już nigdy się nie upiłem. Nie złamałem danego słowa.

Skoro w ten urodzinowy dzień nie będzie fajerwerków, to może refleksja nad tym, co minęło i co przed tobą?

Poddam się chwili. Jak idę w góry, mam sporo czasu na refleksje. W gruncie rzeczy nie przywiązuję zbyt wielkiej wagi do tego, ile, kiedy i co zrobiłem. Było – minęło, ważniejsze to, co jeszcze przede mną. Cóż, przemijam. Staram się tylko przemijać tak, żeby to życie było pogodne, a każdy kolejny koncert starannie zadbany.

Zobacz koniecznie

Musisz to wiedzieć

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Ireneusz Dudek skończył 70 lat: Cóż, przemijam - mówi nam jubilat. Muzyk i wokalista, twórca Rawy Blues Festiwal ma 7 maja urodziny - Dziennik Zachodni

Wróć na i.pl Portal i.pl