Inspektor i kustosz z doktoratem warci mniej niż kasjer

Zbigniew Bartuś
Zbigniew Bartuś
Płace. 40 proc. szeregowych pracowników budżetówki nie dostało żadnych podwyżek od... 10 lat. Płace reszty trochę rosły, ale drogą redukcji etatów i dokładania obowiązków. Dzięki sowitym nagrodom i premiom dobrze mają się jedynie „swojacy”

Szeregowi polscy urzędnicy państwowi, ale też pracownicy ZUS, instytucji kultury i inspekcji, z sanepidem i nadzorem budowlanym na czele, są coraz bardziej sfrustrowani. Rząd - dziesiąty rok z rzędu - zamroził im zarobki.

PRZECZYTAJ KOMENTARZ ZBIGNIEWA BARTUSIA: Kompetentny urzędnik traci przez swojaków

- Ludzi jest mniej, obowiązków przybywa lawinowo, przeciążenie robotą daje się we znaki, codziennie słyszę, że ktoś w pracy zasłabł, a pensje są skandaliczne - mówi Tomasz Ludwiński, szef „Solidarności” w skarbówce. Dodaje, że zniechęcenie i rozczarowanie urzędników rośnie zwłaszcza w dużych miastach. Słyszą, że średnia pensja krajowa wzrosła w zeszłym roku o 6 proc. i wynosi już ponad 4,5 tys. zł brutto; w Warszawie jest to nawet 5,5 tys. zł. Rząd chwali się przy tym, że sytuacja budżetu jest dobra, a ściągalność podatków świetna. Planuje ok. 20-procentowe podwyżki w Sejmie, Senacie i ministerstwach, 40-procentowe w CBA.

- A w administracji skarbowej wynagrodzenia stoją i masa ludzi zarabia 3 tys. zł, ewentualnie z niewielkim hakiem - mówi z goryczą Ludwiński.

Jeszcze gorsze nastroje panują wśród pracowników sądów i prokuratur, niebędących sędziami i prokuratorami. Większość zarabia poniżej 3 tys. zł brutto, średnią krajową wyciąga mniej niż 5 proc. Najgorzej jest w prokuraturach rejonowych - tu średnia pensja wynosi 2630 zł brutto, w okręgowych nieco ponad 3,5 tys. zł.

- Jeśli to jest dno, to my, dziady kultury, pukamy od spodu - podkreśla Andrzej Rybicki, szef „S” pracowników muzeów i ochrony zabytków. Wielu jego kolegów doczekało się w ostatniej dekadzie jakichś podwyżek tylko dlatego, że rosła ustawowa płaca minimalna - a oni zarabiali mniej. Dotyczy to zwłaszcza placówek podległych ministrowi kultury Piotrowi Glińskiemu, który - jak twierdzą związkowcy - nie chce słyszeć o żadnych podwyżkach.

Lucyna Walczykowska, szefowa „S” pracowników administracji, potwierdza, że frustracja płacowa narasta w większości urzędów i inspekcji na szczeblu powiatowym i wojewódzkim. Na szczeblu centralnym sytuację ratują hojne nagrody i premie.

W kurczącym się gronie pracowników służby cywilnej - jeszcze kilka lat temu było ich 130 tys., a obecnie 118 tys. - najwięcej emocji budzi porównanie kwoty bazowej, służącą do ustalania pensji urzędników, z ustawową płacą minimalną.

W 2002 roku kwota bazowa wynosiła 1603 zł, a krajowa płaca minimalna - 760 zł. W 2008 roku było to odpowiednio 1874 i 1100 zł. W 2016 r. płaca minimalna (1850 zł) niemal zrównała się z kwotą bazową (niezmiennie 1874 zł), a w roku obecnym, po dobiciu do 2100 zł, mocno ją prześcignęła. Bardzo niekorzystne dla urzędników i innych pracowników instytucji publicznych jest porównanie ich przeciętnych zarobków z krajową średnia płacą.

Problemy płacowe budżetówki zaczęły się, gdy w 2009 r. rząd Donalda Tuska zamroził apanaże wszystkich funkcjonariuszy publicznych; podwyżki dostawali tylko nauczyciele, a w kolejnych latach nauczyciele akademiccy. Politycy PO-PSL tłumaczyli zamrożenie funduszu płac globalnym kryzysem i spowolnieniem gospodarczym, jakie z tego powodu dopadło Polskę. Dodawali przy tym, że na tle Europy polscy urzędnicy nie mają najgorzej: ich wynagrodzenia stanęły w miejscu, podczas gdy w wielu krajach UE uległy, często radykalnym, cięciom.

Tusku, odmroź

Kiedy w 2014, a zwłaszcza 2015 r. sytuacja gospodarcza w Polsce (i całej Europie) wyraźnie się poprawiła, związkowcy z budżetówki oraz reprezentanci służby cywilnej zaczęli zabiegać o odmrożenie funduszu wynagrodzeń. Rząd PO-PSL nie zgodził się na to, wyjaśniając, że z powodu względnie niskich wpływów podatkowych sytuacja budżetu państwa nie pozwala na podwyżki płac. Rząd PiS pozostawił kwotę bazową w zamrażarce tłumacząc z kolei, że wprawdzie wpływy podatkowe rosną, ale pieniądzy potrzeba na inne cele, jak program Rodzina 500 plus i dopłaty do emerytur.

- Tymczasem bezrobocie znacząco spadło, rosną płace w gospodarce i… sfrustrowani pracownicy wielu instytucji, zwłaszcza państwowych, gremialnie odchodzą do prywatnych firm - mówi Lucyna Walczykowska, szefowa „S” pracowników administracji rządowej i samorządowej.

Jej zdaniem, poczucie krzywdy bierze się głównie stąd, że wszyscy pracownicy służby cywilnej mają wyższe wykształcenie, liczne specjalności, studia podyplomowe, wielu pokończyło kilka fakultetów, zna języki - a ich zarobki są często niższe od wynagrodzeń w osiedlowej „Biedronce”. Podwyżki związane są jedynie z bardzo długim stażem pracy.

Uciekają specjaliści

- W wielu instytucjach, także ważnych inspekcjach decydujących o bezpieczeństwie Polski i Polaków, cała masa pracowników ma pensje w okolicach płacy minimalnej. Jeśli w danej instytucji rośnie fundusz płac, to tylko dlatego, że zwiększa się ustawowa płaca minimalna - komentuje Walczykowska.

Z jej obserwacji wynika, że rodzi to liczne zagrożenia dla poprawnego funkcjonowania państwa. Chodzi nie tyle o słabnącą motywację do dobrej pracy, co trudności w pozyskiwanie fachowców. Coraz mniej Polaków chce pracować w administracji. Jeśli ekspertowi z doktoratem lub prawnikowi z kilkuletnim doświadczeniem oferuje się w ministerstwie 4 tys., a w urzędzie wojewódzkim 3 tys. zł, trudno oczekiwać, że zgłoszą się prymusi.

- Najgorzej jest w Warszawie oraz innych dużych miastach, z niskim bezrobociem i dużą liczbą konkurencyjnych ofert pracy w sektorze prywatnym. Doświadczeni urzędnicy w średnim wieku odchodzą, młodzi się nie garną - zauważa Tomasz Ludwiński, szef „Solidarności” w skarbówce. Dodaje, że w najbiedniejszych regionach nie wypada to aż tak tragicznie i praca w budżetówce pozostaje dla wielu atrakcyjna. Ale w aglomeracjach mnóstwo jest teraz lepszych propozycji dla specjalistów.

- Proszę pamiętać, że w prywatnych firmach do pensji dochodzą liczne dodatki i bonusy, których u nas nie ma. Owszem, są premie, ale wynoszą one kwartalnie jedynie 400 zł brutto na pracownika. W ministerstwach jest to 5 tys. zł - wylicza Ludwiński.

Już co trzeci nabór do służby cywilnej i do instytucji samorządowych w większych miastach nie przynosi efektu. W zeszłym roku na ponad tysiąc naborów do służby cywilnej nie zgłosił się nikt, a 400 kandydatów wygrało nabór, ale zrezygnowało na wieść o tym, ile mają zarabiać i jakie są perspektywy podwyżek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Inspektor i kustosz z doktoratem warci mniej niż kasjer - Plus Dziennik Polski

Wróć na i.pl Portal i.pl