Ilona Łepkowska: W kościele jako instytucji panuje wściekłość, że taki obraz jak "Kler" się pojawił

Anita Czupryn
Ilona Łepkowska: Patryk Jaki w wielu sprawach nie budzi zaufania. To taki trochę inkwizytor
Ilona Łepkowska: Patryk Jaki w wielu sprawach nie budzi zaufania. To taki trochę inkwizytor Sylwia Dąbrowa
Mam wrażenie, czytając programy wyborcze, że czytam to, co było już 8 lat temu i nadal te obietnice są niespełnione. Stąd pojawia się we mnie niewiara. Warszawiacy nie są głupi, ale myślę, że nie mają wielkiego wyboru. Bo też cóż mają zrobić? - mówi Ilona Łepkowska.

„Kler” Wojciecha Smarzowskiego stanie się tą iskrą, która doprowadzi do zmian w polskim kościele katolickim?
Obawiam się, że nie. Chyba nie ma takiej chęci, ponieważ przez dużą część hierarchów kościelnych ten film został oceniony, zanim ktokolwiek z nich go obejrzał. Już sam fakt zajęcia się tą tematyką został zdyskredytowany, stąd trudno mówić o prawdziwym przyjęciu filmu „Kler” przez osoby, których on może dotyczyć. Przecież, według nich, już wszystko wiadomo, prawda? Nie ma więc o czym dyskutować.

W trzy dni do kin poszło prawie milion widzów. Oni dyskutują.
Oczywiście. Kościół to są wierni. Być może więc w tym znaczeniu, w jakim powinno się używać tego słowa, odpowiadając na pytanie, czy ten film zmieni kościół polski, myślę, że tak, dla wielu osób to będzie szok. Natomiast w kościele jako instytucji panuje wściekłość, że taki obraz się pojawił. Że dostał dotację z PiSF-u. Minister tłumaczył się, że on nie miał wpływu na tę decyzję! I tu widać, w jaką stronę idą reakcje hierarchów. Chociaż kilka dni temu oglądałam w TVN program, w którym wypowiadał się szef Episkopatu, arcybiskup Wojciech Polak. I on mówił inaczej. Wyglądało na to, że rzeczywiście ma w sobie wolę, żeby przyjąć ten film jako coś, z czym trzeba się zmierzyć.

Pani widziała „Kler”?
Widziałam. Uważam, że to jest bardzo dobry i dobrze zrobiony film. Ale rozumiem też, jaki zarzut może się wobec niego pojawić.

Jaki?
Taki mianowicie, że po pierwsze prawdziwe przypadki, a ja wierzę, że one są prawdziwe i dobrze udokumentowane, zostały zebrane w tym filmie w takiej liczbie, że może z tego płynąć myśl, że wszyscy księża są tacy, bo rzeczywiście nie ma tam innych. Druga rzecz - nie chcę spoilerować i zdradzać końca tym, którzy filmu nie widzieli, a chcieliby zobaczyć - ale jeśli dwóch księży z trzech głównych bohaterów przeżywa jakiś rodzaj ekspiacji, to oni przeżywają ją niejako poza kościołem. Ci którzy w tym kościele zostają - czyli trzeci z księży grany przez Jacka Braciaka, oraz biskup grany przez Janusza Gajosa - są tacy sami. Czyli źli zostają, a odchodzi dwóch, którzy są lepsi, którzy mieli jakąś refleksję. I to może być słusznie krytykowane.

Jakie emocje wywołał w Pani ten film?
Szalenie mnie poruszył. Końcówka zwłaszcza. To bardzo mocny film. Ale ja jestem w trochę innej sytuacji, stąd łatwiej mi o tym mówić, ponieważ nie jestem osobą wierzącą. Nie zostałam ochrzczona, w przeciwieństwie do mojej córki, która jest ochrzczona, wierząca i praktykująca. We mnie nie było cienia lęku czy oporu przed tym, żeby obejrzeć ten film, ponieważ nie jest to wspólnota, do której należę. Osoby, które są członkami kościoła, mogą się przed tym wewnętrznie bronić. Bo znają wielu księży będących absolutnie w porządku; takich, którzy nie są przedstawicielami grzechów kościoła, jakie są w „Klerze” pokazane. Ale skądinąd szok jest sposobem terapii, otwarcia się na jakiś temat. Dlatego, myślę, Smarzowski zastosował metodę szokową. Przecież on ma świadomość, że nie wszyscy księża są tacy, ale tak skonstruował swoją opowieść, żeby ona była wstrząsem.

Ale wstrząsem dla kogo? Dla wiernych czy kościelnych hierarchów?
Szczerze mówiąc, będąc wewnątrz kościoła, o tym wszystkim się chyba musi wiedzieć. O różnych nagannych przypadkach i tym, jak się je załatwia. Choć czasem uczciwie. Czytałam ostatnio artykuł w „Plusie i Minusie”, weekendowym dodatku „Rzeczpospolitej”, w którym podano przykłady szybkiego, ostrego, radykalnego załatwienia stwierdzonych przypadków pedofilii. Ale są też tacy duchowni, którzy poświęcają wielki wysiłek temu, by zamieść coś takiego pod dywan. Moim zdaniem, kościół doskonale wie, jak jest. Doskonale wie, jak trudne jest utrzymanie celibatu dla wielu księży. Jakie pokusy związane są z tym, że młodych mężczyzn, którzy mają naturalne potrzeby, obudzoną seksualność zamyka się w seminarium z innymi młodymi mężczyznami. Duchowni to nie idioci. Wiedzą, że różne rzeczy się pośród nich zdarzały. Może ktoś, kto jest gdzieś niżej w hierarchii, nie zna skali zjawiska. Ale na pewno też zna takie przypadki. Takie, w których nastąpiła reakcja i takie, w których reakcji nie było. Podobnie z alkoholizmem u księży - przecież o tym również się wie. I ludzie mówią, że ich proboszcz chla. Nie sposób tego nie zauważyć. „Kler” nie jest więc czymś, co nagle otwiera innym księżom oczy. Jeśli ktoś te oczy chciał mieć otwarte i walczyć z tym, to ten film w niczym mu nie pomoże, a jeśli ktoś skupiał się na tym, żeby bronić kościoła dla zasady, bo jest to instytucja, której nie można atakować, to zdania nie zmieni. Pewna znana pisarka, z którą siedzieliśmy przy stoliku w Domu Pracy Twórczej ZAIKS-u powiedziała: „Nie pójdę na „Kler”. Nie można w ten sposób atakować polskiego kościoła, który tyle zrobił dla Polski”.

Zrobił.
Ale to są rzeczy obok siebie; nie można ich ze sobą wiązać. Nikt nie chce odbierać kościołowi roli, którą odegrał, w utrzymaniu tożsamości narodowej, we wspieraniu ruchów wolnościowych.

W walce z komuną.
Oczywiście. Nikt tego nie chce kościołowi odebrać. Ale nie można stwierdzić, że nie mówimy nic złego o pedofilii w kościele, bo polski kościół sprawił, że w Polsce umarł komunizm. To śmieszny argument.

Arcybiskup Wojciech Polak poinformował właśnie, że do końca listopada ma powstać dokument o wykorzystywaniu seksualnym dzieci przez księży. Na początku tego roku podczas konferencji w siedzibie Episkopatu ksiądz Adam Żak mówił, że nie ma dokładnych danych, bo jest opór samych księży, aby dzielić się takimi informacjami. Czy film „Kler” mógł być tym impulsem, aby taki dokument powstał?
Może być impulsem, ponieważ ten dywan, a przynajmniej jego róg został już odwinięty i widzimy, co pod nim jest. Myślę, że twórcy filmu na pewno byli przygotowani na to, że będzie się im zarzucać, iż to wymyślone, wyssane z palca przypadki, w związku z tym mają to świetnie udokumentowane i że te wszystkie sceny, dialogi, sytuacje są prawdziwe. Dywan został już więc odsłonięty. Nie można udawać, że pod nim jest czysto. Czy tych brudów, śmieci, jest tyle, że przykrywają całą podłogę, czy jest tylko trochę, to kościół powinien sprawdzić. Prawda jest taka, że często to dopiero po latach się ujawnia. Bardzo mnie poruszył artykuł z „Przekroju”, sprzed wielu lat, w którym Andrzej Saramonowicz, napisał, że on też doświadczył molestowania seksualnego przez księdza. Nie wiem, czy ten przypadek zostanie policzony w raporcie kościoła, bo nie było tam chyba konsekwencji prawnych. Zapewne policzone będą tylko te sytuacje, które miały swoją konsekwencję prawną w postaci sprawy karnej czy pozwu o odszkodowanie.

Nawet te znane, udokumentowane przypadki, zakończone wyrokiem, których jest niewiele, mówią o tym, że ksiądz był jeden, ale ofiar więcej.
Właśnie. Nie wiem więc, co będzie w tym raporcie. Jeśliby on miał być rzetelnie przygotowany, to kościół powinien wyraźnie dać znać, że nad nim pracuje, oczywiście nie na zasadzie: „Zgłaszajcie się do nas wszyscy”, bo jasne jest to, że mogą zdarzyć się osoby, które konfabulują. Jednak mimo wszystko powinniśmy usłyszeć stwierdzenie, że kościół szczerze chce poznać zakres tego zjawiska. Wydaje mi się, że może być też tak, że po tym filmie wzmoże się działalność stowarzyszenia grupującego ofiary pedofilii w kościele. Ono już działa, ale być może się wzmocni, albo powstaną kolejne i ten temat, tak strasznie bolesny i traumatyczny, przestanie być tabu. Bo tabu zostało już złamane. To może stanowić impuls dla ludzi, którzy dotąd nie mieli odwagi o tym mówić. Ośmielą się.

echodnia.eu/x-news

I co dalej? Oczekiwania wielu ludzi są takie, żeby kościół uderzył się w pierś.
Wydaje mi się, że kościół nie ma innego wyjścia i musi się uderzyć w pierś. Tak, jak się uderzył w pierś kościół chilijski, australijski, irlandzki i inne. I powinien już naprawdę przestać mówić, że to są incydentalne, absolutnie pojedyncze przypadki.

Ks. prof. Andrzej Kobyliński mówi wprost, że pedofilia to cichy holokaust XXI wieku.
To, moim zdaniem, zbyt radykalne stwierdzenie. Ale jeżeli nie będzie przyznania, że takie przypadki były, obietnicy, że kościół wzmacnia kontrolę i prosi, aby natychmiast informować o pierwszych niepokojących przejawach, uczula rodziców, wychowawców - jeżeli takich słów kościoła nie usłyszymy, to myślę, że będzie bardzo źle. Moim zdaniem w niesłychanie głupi sposób reagowano, napędzając przy tym reklamę „Klerowi”, tak jak zrobił to na przykład Tomasz Sakiewicz, pisząc, że tylko świnie siedzą w kinie i że ten film jest jak hitlerowska propaganda. Trzeba było mówić: „Nie znamy filmu, temat jest na pewno kontrowersyjny, ale poczekamy, aż obejrzymy.” Byłoby to dużo mądrzejsze, prawda?

„Kler” to niejedyny gorący temat, bo przecież przed nami wybory samorządowe. Pani zdaniem, mamy w Warszawie dobrych kandydatów na prezydenta Warszawy?
Nie wiem, na kogo będę głosować. Miałam pomysł, żeby głosować na Jana Śpiewaka, choćby z takiego powodu, żeby dać szansę tym osobom, które nie są z wielkich partii, tylko wyrastają z ruchów miejskich, samorządowych. Śledzę wywiady z kandydatami, słuchałam nagrań ze spotkań w Teatrze Powszechnym ludzi kultury, którzy przepytywali kandydatów, w jaki sposób będą się odnosić do kultury, jakie mają na nią pomysły. I podczas takiego spotkania Śpiewak wypadł bardzo kiepsko. Chyba przestanę oglądać spoty kandydatów na prezydenta, bo są one z gatunku: „Nikt ci tyle nie da, ile ja ci obiecam”. Każdy licytuje, każdy wyżej, niż konkurent. Jeden zbuduje tyle mostów, to drugi o dwa więcej, kolejny tyle kilometrów metra, konkurent dwa razy więcej, inny tyle mieszkań komunalnych, to następny dopiero nabuduje. Pójdę chyba na jakieś spotkanie z kandydatami do Rady Dzielnicy, mojej, na Mokotowie i zapytam, co zamierzają zrobić na przykład z całodobowym kioskiem z alkoholem, którego klienci zaśmiecają całą okolicę i bywają niebezpieczni. Kiosk znajduje się blisko szkoły, ale oczywiście licząc odległość naokoło od głównego wejścia - stoi zgodnie z przepisami... Tylko licząc od ogrodzenia, znajduje się o wiele bliżej... To mnie bardziej interesuje. Bo te gigantyczne obietnice… Szczerze powiedziawszy, myślę, że wygra Trzaskowski. Nie zmieniła się sytuacja tak bardzo, żeby Platforma przegrała w Warszawie. Jeśli Hanna Gronkiewicz-Waltz mimo afery reprywatyzacyjnej, w którą w końcu był „umoczony” jej mąż, mimo niespełnionych obietnic, niezbudowanych mostów, nadal ma 60 procent poparcia warszawiaków i obroniła się w referendum, to znaczy, że przynależność partyjna kandydata jest ważniejsza dla warszawiaków, niż inne sprawy. Stwierdziłam więc, że mnie interesuje samorządność na niższym szczeblu i to, co ci kandydaci oferują; co wiedzą o dzielnicy, do rady której kandydują.

Przy okazji wyborów samorządowych w 2010 roku mówiła pani, że warszawski elektorat nie jest głupi. Wtedy na prezydenta Warszawy kandydował pani mąż pan Czesław Bielecki. Jak widziała Pani tamtą kampanię, a jak patrzy teraz?
Przede wszystkim obecna kampania w większym stopniu toczy się w internecie; wówczas media społecznościowe nie były aż tak popularne. Ale obietnice pozostają te same. Szczerze mówiąc, uśmiałam się, bo Śpiewak ma hasło wyborcze, które jest bardzo podobne do hasła, jakie miał mój mąż. Hasłem mojego męża było: „Niech wygra Warszawa”. „Wygra Warszawa” to hasło kampanii Śpiewaka. Pamiętam, bo to hasło akurat ja wymyśliłam. Mam wrażenie, czytając programy, że czytam to, co było już 8 lat temu i nadal te obietnice są niespełnione. Stąd pojawia się we mnie niewiara. Tak, warszawiacy nie są głupi, ale myślę, że nie mają wielkiego wyboru. Bo też cóż mają zrobić? Z jednej strony jest młody, bardzo zapalony Jan Śpiewak, który jednak, jak wszedł ze swoimi ludźmi do Rady Śródmieścia, to natychmiast nastąpił u nich rozłam, jedni odeszli, drudzy przeszli, zaczęli się kłócić w swoim małym gronie. Tak jakby dzieci w przedszkolu powtarzały zachowania swoich rodziców. Ci młodzi ludzie wykonali to samo, co działo się w polityce na najwyższym szczeblu - frakcyjne walki, które rozwalają struktury, jak to stało się ostatnio z Nowoczesną. Drugi jest Trzaskowski, czyli Hanna Gronkiewicz bis, no i Patryk Jaki, który w wielu sprawach nie budzi zaufania. Generalnie wiadomo, że władze, które pochodzą z nadania PiS-u, nie są, najłagodniej mówiąc, w pełni samodzielne. Czyli jest obawa, że będzie nim ktoś sterował. Można się też bać jego małej znajomości miasta i ostrych zapędów. W końcu jest to facet z Ministerstwa Sprawiedliwości, z komisji weryfikacyjnej, taki trochę inkwizytor.

Hasło Trzaskowskiego „Warszawa dla wszystkich” wzbudziło kontrowersje, bo jego konkurent Piotr Guział oskarżył go, że ukradł mu hasło. Natomiast hasło pana Jakiego: „Ambitna i uczciwa Warszawa” szybko zostało przerobione na „Warszawa jest ambitna i uczciwa, a Patryk jaki?”.
Zawsze ktoś inteligentny zrobi mema, to oczywiste. Więc jak mówię - nie mam na kogo głosować. Żaden z tych kandydatów mnie nie przekonuje.

Napisała Pani książkę „Pani mnie z kimś pomyliła” o show biznesie i celebrytach. Ile w kandydatach na prezydenta Warszawy jest celebryckich cech? Jakie Pani widzi?
No, lubią mówić. Wszyscy. Gładko im te słowa z ust płyną, szeroką rzeką. To jest bardzo celebryckie - gładkie ogólniki. Może nie aż tak puste, jak wypowiedzi kandydatek na miss, które zawsze mówią, że chcą walczyć o pokój na świecie i prawa zwierząt, ale niedużo się różnią.

I są autorytetami od wszystkiego.
Od wszystkiego! A kiedy mój mąż pracował przy kampanii w 2010 roku i chciał przedstawić swoje plany w rozmaitych dziedzinach, to miał sztab fachowych doradców i przedstawiał ich na konferencjach. Jak była konferencja na temat transportu, to byli na niej ludzie, którzy się na tym znają. Nie starał się sprawiać wrażenia, że on wszystko o wszystkim wie, tylko, że myśli o tym w sposób fachowy, posiłkując się opiniami fachowców. Ale chcę powiedzieć jeszcze o jednej rzeczy. Ostatnie dwa tygodnie spędziłam w Trójmieście; głównie w Sopocie, ale też w Gdyni, bo jeździłam na Festiwal Filmowy. Nie można tych dwóch miast porównać z Warszawą. Już nie mówię o tym, że mają to szczęście, że znajdują się nad morzem i mają mnóstwo zieleni. Ale te miasta naprawdę wyglądają inaczej - nie są tak zabałaganione, zaśmiecone. Nie ma tam tak, że zabudowa pojawia się znikąd, że nie wiadomo, skąd wyrasta jakiś budynek, który kompletnie nie pasuje do tego, co już tam stoi; wygląda, jakby spadł z kosmosu. Nie ma tam tyle jakichś starych bud między nowoczesnymi budynkami, co w Warszawie. Gdynia to miasto, które ma ład przestrzenny, jest uporządkowane. Nie wspominam już o tym, że jest drożna obwodnica, więc lepiej się po nim jeździ. Oczywiście w mniejszym mieście jest łatwiej rozwiązać każdy problem, a do tego w Warszawie zawsze pojawia się argument, co wojna tu zrobiła. Ale ile lat jeszcze można się tłumaczyć wojną?

To na kogo będzie Pani głosować?
Mam wielki zgryz. Być może będę głosować tylko na radnych z niższego szczebla. Nie wiem. Jeszcze nie podjęłam decyzji. Ale widzę, że jest kiepsko. Kandydatom na prezydenta nie wierzę kompletnie.

Jeśli jest Pani specjalistką od uzdrawiania scenariuszy, a ostatnio tak było, to gdyby podejść do Warszawy jak do scenariusza, co trzeba by uzdrowić?
To konik mojego męża, dużo o tym rozmawiamy i zwracał mi na to często uwagę, a teraz sama to zauważam - myślę, że Warszawa potrzebuje ładu przestrzennego. Pewnie, są inne bardzo ważne rzeczy, jak żłobki, przedszkola, szkoły w nowych osiedlach, infrastruktura, która powinna iść za budownictwem mieszkaniowym i za ludźmi. Czy bilety dla seniorów. Jasne, że takie obietnice w kampanii podziałają, bo to jest populistyczne. Ale niezwykle ważne jest to, że Warszawa jest niestety chaotycznym i poza fragmentami, brzydkim miastem. Zabałaganionym. W którym nie umie się nadal rozwiązać problemu reklam wielkoformatowych, mimo że jest stosowna ustawa. Nie znam drugiej stolicy europejskiej, w której wisiałoby tyle tego świństwa. To coś, co powinno i może być zrobione natychmiast. Jest jakoś dziwnie, nienowocześnie kształtowana zieleń miejska. Jest mnóstwo pustych działek, jakichś dziur między domami, gdzie leży piach czy rozwalone płyty chodnikowe - a przecież miasto powinno mieć możliwość wydzierżawienia tego terenu, zrobienia choćby miejsc parkingowych, póki nie zacznie się tam jakaś inwestycja. Powinno się to miasto porządkować, a tego się nie robi. A jeśli jest nowa inwestycja, taka na przykład jak druga linia metra, to ma bombastyczno-gigantyczne wejścia. Kosztowały one na pewno kupę pieniędzy. W jakim kraju są tego typu wejścia do metra? W jakim mieście europejskim? Po co? Jak wygląda otoczenie Dworca Południowego - wielkiego węzła komunikacyjnego? Zaczęły tam powstawać nowe budynki - każdy stoi w inną stronę. Nie tworzą miejskiej pierzei. Nie stoją tak, jak stawiane są budynki na świecie. Developer wychapie od kogoś działkę i stawia tam co bądź. Jeden mniejszy, drugi większy, jeden po skosie, drugi zaokrąglony. Bez ładu i składu. Dla mnie patrzenie na to jest bardzo bolesne. Ważna jest sensowna wizja miasta, a nie działanie w sposób przypadkowy. Darmowe bilety czy szczepienia można wprowadzić uchwałą Rady Miasta. A budynki postawione przy Dworcu Południowym będą tak już stały i przez pokolenia nikt tego nie ruszy.

Jaka jest Pani Warszawa marzeń?
Chciałabym, żeby było bardziej wyraźne centrum, bo to, które jest - jest rozproszone. Więcej miejsc bardziej przyjaznych ludziom. Bardzo mi się podoba pomysł zamknięcia Krakowskiego Przedmieścia w niedzielę dla samochodów. To jest moje marzenie - żeby ograniczać ruch samochodów w centrum, mimo że sama jestem kierowcą. Na całym świecie są takie miejsca, gdzie można spacerować, człowiek nie natyka się na samochody, gdzie są knajpki długo czynne... Podobają mi się też targi śniadaniowe. Wydaje mi się, że powinniśmy myśleć o swoich małych miejscach, czyli dzielnicach. I o to walczyć. By nasze małe ojczyzny w Warszawie były dopieszczone. Chciałabym też, aby było więcej zieleni, rabaty z bylin, jakie widziałam w Trójmieście. To nowy, ekologiczny trend na świecie - aby w miastach sadzić te rośliny, które są odpowiednie dla ptaków, pszczół i innych owadów. Ale nasze miejskie przedsiębiorstwo ogrodnicze jeszcze się o tym nie dowiedziało...

echodnia.eu/x-news

POLECAMY:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Ilona Łepkowska: W kościele jako instytucji panuje wściekłość, że taki obraz jak "Kler" się pojawił - Portal i.pl

Wróć na i.pl Portal i.pl