Hulaj dusza, piekła nie ma? - Mamy wolność, więc mamy też piekło - mówi o. Romuald Kośla

Maria Mazurek
Maria Mazurek
„Dusze osób, które odrzuciły miłość Jezusa, po prostu znikną. Nie ma krainy wiecznego cierpienia, czyli piekła”. Te słowa, rzekomo wypowiedziane przez papieża Franciszka, obiegły cały świat. I choć później Watykan je zdementował, to pytania o piekło zostały. Rozmawiamy z o. dr. hab. Romualdem Koślą z zakonu bernardynów, sekretarzem Polskiego Towarzystwa Teologicznego, nauczycielem akademickim.

Piekła nie ma?

Odwieczny problem teologiczny. Mówiąc o nim, posłużę się homilią wybitnego teologa papieża Benedykta XVI. Wygłosił ją w jednej z rzymskich parafii w 2007 roku - jako komentarz do Ewangelii św. Jana o cudzołożnicy.

Tej cudzołożnicy, którą faryzeusze chcieli ukamieniować, powołując się na prawo żydowskie?
Tak. Papież powiedział podczas homilii odnoszącej się do tej Ewangelii: „Jezusowi nie chodzi o wygranie dyskusji dotyczącej interpretacji prawa. Jego intencją jest zbawienie człowieka - które znajduje się tylko w miłości Boga. Dlatego przyszedł, żeby powiedzieć nam, że chce wszystkich w niebie i że piekło, o którym mało się mówi w naszych czasach, istnieje i jest wieczne - dla tych, którzy zamykają serce na jego miłość”.

To samo sformułowanie pada w katechizmie: piekło istnieje i jest wieczne.
Kościół mówi o istnieniu piekła - czy o wieczności kar - od czasów, kiedy kształtowała się jego wiara, czyli od IV-V wieku. Mowa o tym była podczas soboru laterańskiego w 1215 roku. Kolejne sobory, również watykański drugi, to potwierdziły. Jednak to, co jest ważne i co należy podkreślić: piekło jest dla tych, którzy sami zamykają się na miłość. Chrystus nie przyszedł po to, żeby ogłosić, że będziemy potępieni. Przyszedł z orędziem zbawienia, z propozycją miłości. Żeby - jak pisze Łukasz - szukać zagubionych owiec.

W takim razie - skoro Kościół mówi, że piekło istnieje i że jest wieczne - pozostaje otwarte pytanie, czy może być puste. Jest taki nurt, nazwany „nadzieją powszechnego zbawienia”, który o tym pustym piekle - czy raczej o nadziei na puste piekło - mówi.
Bóg pragnie zbawienia wszystkich - to jest serce orędzia chrześcijańskiego. Bóg nie chce, by ktokolwiek się potępił. On przecież wszystkich stworzył jako dobrych. Nadzieja powszechnego zbawienia jest kwintesencją chrześcijaństwa i to, że Kościół mówi o piekle i jego wieczności, w żaden sposób nie stoi w sprzeczności z Bożą wolą, by wszyscy zostali zbawieni. Natomiast czym innym jest koncepcja apokatastazy, w obrębie której funkcjonuje techniczne sformułowanie „puste piekło”. Jej zwolennicy twierdzą, że wszyscy, niemal mechanicznie, będą zbawieni - bez względu na to, jakich dokonywali w życiu wyborów. Historia apokatastazy sięga czasów Orygenesa, zaliczanego do grona ojców Kościoła - aczkolwiek została zradykalizowana przez jego uczniów. Orygenes zakładał tak zwaną cykliczność światów - to znaczy, że jeżeli w tym świecie nie udaje się komuś dojść do doskonałości i osiągnąć zbawienia, ma na nie kolejną szansę w innym świecie. Powroty światów - według tej wizji - byłyby mnożeniem możliwości zbawienia.

To koncepcja odrzucana przez Kościół?
Kościół nie poszedł tym nurtem myślenia; przede wszystkim musi stać na straży treści chrześcijańskiego orędzia, zawartego w Biblii. To ewangeliczne źródło jest dla nas fundamentem; nie możemy pozwolić się porwać czystej spekulacji. Wprawdzie zwolennicy apokatastazy powołują się na pewne fragmenty Pisma, które „usprawiedliwiają” ten sposób rozumowania (chociażby fragment listu do Koryntian: „Bóg wszystkim we wszystkich”), ale jednocześnie ignorują te jego fragmenty, które wyraźnie nawiązują do możliwości potępienia.

To człowiek tak naprawdę decyduje, czy wybiera zbawienie, czy piekło - mówią wszyscy. Ale według jednej z koncepcji, ten wybór dokonuje się dopiero w momencie śmierci biologicznej lub tuż po niej.
Tak, zwolennikiem tej teorii jest chociażby teolog węgierski, László Boros. Według niego, dopiero w momencie śmierci - a zatem w oderwaniu od tego, co nas otacza i co nas determinuje - jesteśmy w stanie podjąć ostateczną decyzję.

Słyszę w głosie ojca sceptycyzm.
Bo jaka byłaby wówczas wartość tego, co czynimy? Jaka byłaby wartość tego, co uczynił dla nas Chrystus? A Chrystus pochwalał wiarę, nie widzenie: „błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”. Tak więc nie ci, którzy zobaczyli, przekonali się, że Bóg jest i że jest miłością, i wtedy podjęli decyzję - są w uprzywilejowanej sytuacji, lecz, ci którzy za życia uwierzyli. Naszą kartą przetargową jest wiara. Sam Jezus mówi do Nikodema: „kto w Niego (czyli w Boga) wierzy, nie podlega sądowi”. A więc: został już zbawiony. To z Ewangelii świętego Jana.

No tak, ale ludzie też mają różne szanse na to, żeby uwierzyć lub nie.
W kontekście wiary ogromne znaczenie ma środowisko, w jakim się człowiek wychowuje. Osoby ochrzczone mają w sobie „wlaną” cnotę wiary, która wspomaga ich osobistą odpowiedź na Bożą łaskę. Tak więc ochrzczony nie może powiedzieć, że nie ma wiary - pytanie tylko, czy i jak odpowiada na tę cnotę. Odpowiedź osób nieochrzczonych bazuje na naturalnym, wewnętrznym pragnieniu szczęścia i dobra, które prowadzi do ich źródła - Boga. Nikt więc, śmiem twierdzić, nie stoi na przegranej pozycji.

To naturalne pragnienie dobra można realizować inaczej niż przez uczestniczenie w obrządkach Kościoła?
Życie jest ciągłą relacją - ktoś może kwestionować istnienie Boga, ale nadal będzie w relacji z innymi ludźmi. Człowiek tworzy się przez relacje, choć oczywiście najbardziej fundamentalna jest relacja z Bogiem.

O ile niebo, tak jak wszystko w życiu, jest łaską, którą dostajemy, to piekło dajemy sobie sami. Jest wyborem

Chodzi ojcu o to, że jeśli dobro i miłość pielęgnujemy w relacjach z innymi, niekoniecznie z Bogiem, to nadal zbliżamy się do niego?
„Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci mniejszych, mnieście uczynili” (Ewangelia Mateusza). Jeśli mamy otwartość na dobro i żyjemy w zgodzie z sumieniem - a sumienie jest przecież odbiciem głosu Boga, odbiciem najwyższego prawa - to nie mamy się czego obawiać. Pod warunkiem, że nie rezygnujemy świadomie z pośrednictwa Chrystusa, bo ostatecznie to On, i jego krzyż, są kluczem do zbawienia. Krzyż jest wyrazem największej miłości. Syn Boży przyszedł na świat i dał się przygwoździć do krzyża z największej miłości. W zamian oczekuje tylko jednego: żebyśmy pozwolili siebie kochać. Siebie - i innych przez siebie. To jest jego główna myśl, jego orędzie: miłość. Nie można więc mówić o piekle, nie mówiąc o miłości Chrystusa. Nie mogę mówić o negatywnych aspektach życia bez odniesienia do fundamentalnej prawdy, którą wniósł Chrystus: „abyście mieli życie i mieli je w obfitości”. Chrystus nawołuje do nawrócenia i tylko wtedy, gdy ktoś - używając swojej wolności - zrezygnuje z jego miłości, wystawia na ryzyko swoje zbawienie. Pozostanie samotny, bo na tym polega piekło: na braku Boga, na samotności, na izolacji człowieka, który nie chce być obdarowany przez Chrystusa. O ile niebo, tak jak wszystko w życiu, jest łaską, którą dostajemy - to piekło dajemy sobie sami. Jest naszym wyborem. Największym szczęściem Boga jest zbawienie wszystkich - żeby wszyscy przyjęli jego miłość i stali się do niego podobni.

Ojciec uważa za prawdopodobne, że wszyscy ostatecznie tę miłość przyjmą?
Taką żywimy nadzieję. Tu uwypukla się mądrość Kościoła, który ogłasza, z imienia i nazwiska, błogosławionych i świętych, potwierdzając ich stan zbawienia….

Natomiast nigdy nie ogłasza potępionych?
Właśnie. Dlatego oskarżania Kościoła o straszenie piekłem jest nieporozumieniem.

Ależ Kościół nim straszył, a może i straszy nadal!
Przeczytam pani fragment artykułu prasowego: „Grzesznicy będą się smażyć w ogniu piekielnym po wsze czasy - ostrzegł Benedykt XVI”. To relacja dziennikarza po tej homilii Benedykta, którą przytoczyłem pani na początku. Przecież tam nie było ani jednego zdania o smażeniu się w ogniu piekielnym! Nie rozumiem tej retoryki. Ktoś po przeczytaniu takiego komentarza może dojść do wniosku, że papież i Kościół straszą piekielnym ogniem.

Piekło pojawia się w licznych wizjach artystycznych. Tu  fragment obrazu Pietera Huysa, niderlandzkiego malarza z okresu renesansu
Piekło pojawia się w licznych wizjach artystycznych. Tu fragment obrazu Pietera Huysa, niderlandzkiego malarza z okresu renesansu

A przerażająca, choć piękna, sztuka sakralna? A wielcy myśliciele kościelni mówiący o piekle? Straszliwe wizje świętych?
W eschatologii, czyli traktacie teologicznym, zajmującym się tym, co ostateczne (a dziś, w jej odnowionej wizji, bardziej nadzieją chrześcijańską), widoczne są dwa nurty: patrystyczny, oparty na radosnym, wspólnotowym oczekiwaniu na przyjście Pana i średniowieczny, oparty na lęku przed dniem sądu. Na przestrzeni wieków raz podkreślano wspólnotową radość z przyjścia Chrystusa, innym razem - indywidualny lęk o własny los. Z pewnością lepiej - a już na pewno zgodnie z duchem Ewangelii - jest kierować się radością i miłością, bo one stanowią nerw chrześcijaństwa. Nie chcemy, żeby człowiek kształtował swoją relację z Bogiem w poczuciu lęku, ale jeśli nie potrafi inaczej - to może ten lęk podprowadzi go do Bożej miłości. To jak z żalem doskonałym i niedoskonałym za grzechy - teologia moralna je rozróżnia. Niedoskonały jest powodowany przez lęk przed karą, u podstaw doskonałego leży zaś miłość. Analogiczne ma się sprawa z naszym ostatecznym odniesieniem do Boga.

Niektóre odłamy chrześcijańskie (np. Świadkowie Jehowy) odrzucają koncepcję piekła jako miejsca ognistych mąk

Czy w Ewangelii - filarze chrześcijaństwa, na którym opiera się Kościół - jest w ogóle mowa o piekle?
Tak. Najobszerniejszym fragmentem jest wizja sądu ostatecznego opisana przez Mateusza: ludzie sądzeni są na podstawie uczynków wobec bliźniego. Mamy też dwie wzmianki o piekle u Łukasza - jedną w przypowieści o nierozumnym bogaczu, który chce budować sobie spichlerze, nie wiedząc, że jeszcze tej nocy stanie przed Bogiem, a drugą w przypowieści o Łazarzu (który zostaje zbawiony), i o bogaczu, który umiera jako drugi i cierpi męki w piekle. Jest też relacja Jana, który przytacza słowa Jezusa: „Ja jestem krzewem winnym, a wy - latoroślami. Kto trwa we mnie, przynosi owoc obfity, a kto nie trwa - zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i płonie”.

Ogień piekielny pojawia się też w wizjach piekła u różnych świętych, w tym u Faustyny. Traktować go metaforycznie?
To pytania rodem z średniowiecza. Ta epoka szczególnie rozhuśtała całą dyskusję o piekle; dyskutowano, gdzie ono jest, czy to w ogóle jest miejsce i jaki jest charakter tego ognia - materialny czy duchowy? Rozróżniano karę oddalenia od Boga (poena damni) i karę zmysłów (poena sensus). Dzisiejsza teologia rozumie piekielny ogień w sposób duchowy, jako efekt istnienia bez miłości.

Dlaczego więc te wizje świętych są tak plastyczne; opowiadają o ciemności, o duszącym zapachu? Faustyna pisze o strasznych lochach, a święta Teresa od Jezusa o jadowitych gadach - to są obrazy odnoszące się do zmysłów, do cielesności.
Wizji świętych nie możemy odczytywać jako realnego doświadczenia piekła. To widzenie - nie doświadczenie. Wizja piekła jest poniekąd pedagogiczną formą przestrogi przed możliwością znalezienia się w stanie całkowitego oddalenia od Boga.

To wygląda zatem na pedagogikę bazującą na strachu.
Dla świętych to nie był strach. Wizja zatracania własnego człowieczeństwa przez wielu ludzi jest pobudką do miłosnej ofiary za nich. Wizje u świętych miały rozpalić ich miłość i pragnienie, by nikt się nie potępiał. Niebo, piekło - to pojęcia techniczne, służące do wyrażenia tego, o czym traktuje eschatologia. A traktuje o ostatecznym losie człowieka: zbawieniu lub jego braku. Bóg natomiast z pewnością pragnie zbawienia wszystkich, obdarzając ich miłością, ale człowiek - jako istota wolna - może tej miłości nie przyjąć. Ksiądz Tischner mówił o wolności - łasce łask - jako o zdolności przyswajania: dobra lub zła. W tym drugim przypadku łaska wolności staje się tym, co może odłączyć człowieka od Bożej miłości.

Dobrze rozumiem, że piekło, szatan i to wszystko, co jest po złej stronie - muszą być, bo jesteśmy wolni?
Tak właśnie.

Po co więc Bóg dał nam tę wolność?
Odpowiedź jest prosta: bo po drugiej stronie jest miłość. A miłość nie może być przyjęta z przymusu. Miłość wtedy ma wartość, jeśli przyjmujemy ją jako wolni ludzie. Do miłości nie da się nikogo zmusić. Wolność jest więc po to, żebyśmy godzili się na miłość Boga. Bóg stworzył nas na swój obraz i podobieństwo, a najpiękniejszym elementem tego obrazu jest wolność. Zaraz potem - zdolność do kochania.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Hulaj dusza, piekła nie ma? - Mamy wolność, więc mamy też piekło - mówi o. Romuald Kośla - Plus Gazeta Krakowska

Wróć na i.pl Portal i.pl