18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Henryk Stokłosa: Milioner i więzień - historia pilskiego biznesmena

Barbara Sadłowska
Henryk Stokłosa w ostatniej mowie wnosił o pełne uniewinnienie. Bezskutecznie.
Henryk Stokłosa w ostatniej mowie wnosił o pełne uniewinnienie. Bezskutecznie. Waldemar Wylegalski
Henryk Stokłosa - człowiek sukcesu, przedsiębiorca, polityk, filantrop, skazany w czwartek, 28 lutego na karę więzienia. Więcej niż zamożny, jego majątek szacuje się na kilkaset milionów. Startował praktycznie od zera, jeszcze w poprzedniej rzeczywistości. Co czuł, gdy nagle znalazł się w więzieniu? Skąd się wziął Henryk Stokłosa? Jak doszedł na szczyty władzy i biznesu? I jak to się stało, że z nich spadł? Przeczytaj reportaż o człowieku, który jeszcze 10 lat temu miał (prawie) wszystko - mandat senatora, miażdżące poparcie, pieniądze i władzę, a dziś ma w perspektywie 8 lat więzienia... O pilskim biznesmenie, jego życiu i procesie pisze Barbara Sadłowska.

Swoich dziadków ze strony ojca nie pamiętam. Kiedy się urodziłem, już nie żyli - wspominał Henryk Stokłosa. - Mój ojciec osierocony został w wieku 12 lat przez matkę, a dwa lata później przez ojca i pozostał sam na gospodarstwie. Na dodatek musiał opiekować się dwójką młodszych braci.

Nie poznał także dziadków ze strony matki, mieszkających na Podkarpaciu.

- W związku z regulacją Wisły ojciec sprzedał gospodarstwo i kupił nowe, w miejscowości Lipiny koło Margonina. Tylko miesiąc cieszył się nowym nabytkiem. We wrześniu wrócił na rodzinne Podkarpacie w żołnierskim mundurze jednego z pułków podhalańskich. Wojnę przeżył w Niemczech, pracując tam jako jeniec wojenny. W 1945 wrócił szczęśliwie do domu.

Henryk urodził się już w Lipinach, 4 stycznia 1949 roku.

PRZECZYTAJ: HENRYK STOKŁOSA POCZEKA NA APELACJĘ W ARESZCIE

- Byłem najmłodszy spośród trzech synów. Moi bracia urodzili się jeszcze na Podkarpaciu. Stanisław jest starszy ode mnie o 10 lat, a Jan o 15 lat. Mimo że byłem beniaminkiem, rodzice mnie nie rozpieszczali, wiodłem typowy żywot wiejskiego dziecka. Praca, praca i jeszcze raz praca, a potem nauka, praca i kościół. Niedzielna wyprawa do kościoła to była jedyna rozrywka. Ojciec był dobrym rolnikiem, inwestował w gospodarstwo przede wszystkim kosztem własnej konsumpcji. Tego się od niego nauczyłem. Żeby to było jasne: nikt mi w życiu w niczym nie pomagał... Nikt też nie pomógł mi dostać się do trzcianeckiej "samochodówki'', choć była to wówczas jedna z najbardziej obleganych szkół w regionie. Chciałem być samochodziarzem.

Rodzice mnie nie rozpieszczali, wiodłem typowy żywot wiejskiego dziecka

Uczył się dobrze, otrzymał stypendium za dobre wyniki w nauce i pracę społeczną - był przewodniczącym samorządu szkolnego.

- To wówczas ujawniły się po raz pierwszy moje organizatorskie i... przywódcze talenty - przyznaje. - Zdałem egzamin na Wydział Rolny Akademii Rolniczej w Poznaniu. Potem pomyślałem o zootechnice. Ten kierunek ukończyłem już w latach 80. z tytułem magistra inżyniera zootechnika.

Wojsko odsłużył w jednostce lotniczej w Mirosławcu koło Wałcza.
- Bardzo chciałem zostać pilotem, złożyłem papiery do Wyższej Szkoły Pilotażu, ale odpadłem na badaniach zdrowotnych. Siedziałem więc przez dwa lata na stacji meteorologicznej i zazdrościłem tym, którzy mogli sobie do woli latać. Wtedy postanowiłem, że kiedyś zdobędę licencję i kupię sobie własny samolot. Po latach marzenie się spełniło.

Jak zootechnik poszedł "w dyrektory"
W wojsku był przewodniczącym Koła Młodzieży Wojskowej i wtedy również wstąpił do PZPR. Po powrocie "do cywila" został kierownikiem Powiatowego Ośrodka Sportu i Rekreacji w Margoninie, a po dwóch latach dyrektorem Powiatowego Ośrodka w Chodzieży.
- Tak rozpoczęła się moja kariera zawodowa. Angażowałem się, radziłem sobie z organizacją pracy, umiałem dogadywać się z ludźmi i kierować nimi. W tych czasach, gdy wszystkiego brakowało, umiałem wydobyć potrzebne surowce czy materiały nawet spod ziemi. Taką też miałem opinię i dlatego szybko awansowałem.

W 1975 roku, po utworzeniu województwa pilskiego, został dyrektorem Oddziału Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Turystycznego ,,Noteć'' w Chodzieży, następnie dyrektorem Wojewódzkiego Ośrodka Sportu i Rekreacji, wreszcie dyrektorem WPT ,,Noteć'' w Pile.

Hołubiony przez Andrzeja Śliwińskiego, pierwszego pilskiego wojewodę, budował słynne zajazdy.

Pod koniec lat 80. odszedł z "jedynej słusznej", ale już agonalnej partii. Zrezygnował z posady dyrektora ,,Noteci''. Na kilka miesięcy zatrudnił się w Centrali Nasiennej.

- Zacząłem szukać czegoś innego. Swojego. Wyczytałem w prasie, że Holendrzy chcą wybudować w Polsce siedem zakładów utylizacyjnych. Szukano również lokalizacji w woj. pilskim, ale ostatecznie wypadła ona z planów. Zacząłem się tym tematem interesować. W 1982 roku uruchomiłem w Śmiłowie zakład utylizacyjny, wykorzystując pomieszczenie starej owczarni. Rozpocząłem działalność na konto teścia, bo mnie osobiście władza po prostu na to nie pozwoliła. W sierpniu 1985 roku teść przepisał zakład na mnie.

ZOBACZ: DEKADA STOKŁOSY - OD SZCZYTU DO WYROKU

Żużel i kiełbasy senatora
W pierwszym powojennym Senacie RP był jedynym kandydatem niezależnym. Nieprzerwanie piastował mandat do 2005 roku. Wtedy pierwszy raz przegrał wybory. W tymże samym roku zajął 15 miejsce na liście najbogatszych Polaków tygodnika "Wprost", z majątkiem szacownym na 950 milionów złotych. Do Senatu wrócił kilka lat później i tylko na parę miesięcy. Były to wybory uzupełniające, jesienią postanowił już nie kandydować.

Cenię sobie niezależność, bo daje mi ona pełną swobodę działania

- Cenię sobie niezależność. Tę polityczną, która nie krępuje mnie partyjnymi więzami i koteryjnymi układami. I tę ekonomiczną, która sprawia, że do końca mogę być sobą, nie muszę zabiegać o profity, układy i z przerażeniem myśleć o tym, co zrobię z sobą, gdy skończy się kadencja. Cenię sobie niezależność, bo daje mi ona pełną swobodę działania, realizowania mojego politycznego, gospodarczego i prywatnego planu na życie, moich pomysłów i ambicji.

Gdy inni mówią o bezrobociu jako głównym społecznym problemie naszego kraju, ja zatrudniam pięć tysięcy ludzi. Praktycznie każdy młody, dobrze wykształcony człowiek może znaleźć u mnie pracę. Gdy inni narzekają na biedę, mnie stać na to, by pomóc tysiącom ludzi: starym, chorym, zagubionym w okrutnych czasach ustrojowej transformacji. Wspomagam domy dziecka, szpitale, kościoły, a także organizacje społeczne i kluby sportowe. Gdy inni rozczulają się nad losem polskich dzieci, których znaczny procent cierpi głód, ja funduję im na masową skalę wakacje, paczki żywnościowe i wyprawki szkolne.

JAK ŚCIGANO I ARESZTOWANO STOKŁOSĘ? - NA NASTĘPNEJ STRONIE

Gdy inni rozdzierają szaty nad losem byłych pracowników PGR, ja przejąłem kilkanaście byłych gospodarstw rolnych i stworzyłem im szanse rozwojowe. Zaangażowałem się też finansowo w działalność organizacji wspomagających to środowisko - mówił Henryk Stokłosa, wówczas jeszcze senator RP. - Gdy inni utyskują na ciężkie czasy, ja powoli i z mozołem, w ciągu dwudziestu pięciu lat stworzyłem jedną z największych firm rolniczo-przetwórczych w Polsce.

Podejrzany, ścigany, aresztowany, oskarżony
Niebawem jednak nad pilskim przedsiębiorcą zaczęły zbierać się czarne chmury. W kwietniu 2006 roku CBŚ zatrzymało Elżbietę Z., urzędniczkę z Ministerstwa Finansów, podejrzaną o przyjęcie 100 tysięcy łapówki od przedsiębiorcy, bywalca stołecznych salonów politycznych i gangstera Janusza G., znanego jako "Graf". Sprawa okazała się rozwojowa, miesiąc później funkcjonariusze zatrzymali siedem osób z MF. Przy okazji przyjrzano się działaniom dwóch dyrektorów departamentów, którzy wydawali korzystne decyzje dla podatnika Stokłosy.

W lipcu CBŚ weszło do Farmutilu. Ostatecznie były senator w grudniu 2006 opuścił Polskę. W styczniu wydano na niego Europejski Nakaz Aresztowania. W tym czasie Henryk Stokłosa bezskutecznie walczył o "list żelazny", dzięki któremu mógłby wrócić do kraju jako wolny człowiek.

"Listu" jednak nie otrzymał, a w listopadzie 2007 roku został zatrzymany przez niemieckich policjantów podczas kontroli drogowej pod Hamburgiem. 19 grudnia na podstawie ENA został przekazany Polsce. W celi spędził przeszło rok. Opuścił areszt w Szamotułach w Wigilię 2008 roku, po decyzji poznańskiego Sądu Apelacyjnego. Ten uchylił areszt pod warunkiem wpłacenia 3 mln zł kaucji, wydania paszportu i respektowania zakazu opuszczania kraju.

1 kwietnia 2009 roku rozpoczął się proces Henryka Stokłosy, jego księgowej oraz emerytowanego sędziego administracyjnego. Warszawski prokurator Robert Kiełek postawił mu 21 zarzutów, dotyczących, między innymi korupcji i nielegalnego zakopywania padliny. Głównym świadkiem oskarżenia był Marian J., były doradca podatkowy Stokłosy. Ten starszy już pan w zamian za nadzwyczajne złagodzenie kary i umorzenie niektórych zarzutów poszedł na współpracę i opowiedział, którym urzędnikom MF woził koperty z gotówką.

Proces był trudny. Sprawiała to wielowątkowość zarzutów, liczba świadków oraz to, że poznański sąd dostał tylko wycinek sprawy, związany ze Stokłosą. Stołecznych urzędników sądziła Warszawa; byłego doradcę podatkowego Mariana J. - Chodzież. W zależności od lokalizacji te same osoby były oskarżonymi bądź świadkami.

Sam oskarżony nigdy nie przyznał się do winy.
JAK BRONIŁ SIĘ STOKŁOSA? PRZECZYTAJ NA NASTĘPNEJ STRONIE
Ostatnie słowo oskarżonego Stokłosy
1. Ofiara polowania
- Polowanie na Stokłosę, w 1989 roku jedynego spoza solidarnościowego układu senatora Rzeczypospolitej, który z woli wyborców Północnej Wielkopolski pełnił ten mandat przez szesnaście lat, rozpoczęło się niemal natychmiast po przegranych przeze mnie wyborach w 2005 roku - mówił Henryk Stokłosa w swoim bardzo obszernym i szczegółowym "ostatnim słowie", czyli końcowym wystąpieniu 20 lutego.

Henryk Stokłosa w ostatniej mowie wnosił o pełne uniewinnienie. Bezskutecznie.

- Pierwszym sygnałem, że coś niedobrego dzieje się wokół mojej firmy był nalot przeprowadzony w lipcu 2006 roku przez warszawski CBŚ. Świadomie używam słowa nalot, bo styl i sposób, w jaki dokonano przeszukania i kontroli "Farmutilu" przypominał bardziej sceny z filmów kryminalnych niż rutynową kontrolę i przeszukanie. Około dziewiątej rano wpadło kilkanaście osób w kominiarkach i z długą bronią w ręku.

Czterech zamaskowanych policjantów zablokowało wyjazd z firmy, zastawiając samochodem szlaban. Reszta wbiegła do budynku biurowca. Byliśmy kompletnie zaskoczeni, ale oni też, ponieważ nie spodziewali się sposobu, w jaki ich przyjęliśmy. Poleciłem wszystkim pracownikom zachowywać się spokojnie i życzliwie oraz udostępnić wszelkie pomieszczenia i dokumenty, które tylko sobie zażyczą. W ten sposób zepsułem im propagandowy wydźwięk całego przedsięwzięcia.

- To miało być bowiem pokazowe przeszukanie, a świadczył o tym fakt, że ekipie CBŚ towarzyszył Zbigniew Matwiej, ówczesny rzecznik prasowy Komendy Głównej Policji, który siedział ukryty w samochodzie w krzakach...

2. O decyzji opuszczenia kraju
- Gdybym wierzył, że żyję w państwie respektującym standardy demokratyczne, wróciłbym bez wahania. Ale obawiałem się, że czeka mnie tak zwany areszt wydobywczy. Nie chciałem podzielić losu tych ludzi biznesu, z których media zrobiły przestępców, a którzy po kilka lat siedzieli w więzieniu bez aktu oskarżenia. Bo prokuratura w Polsce za rządów pana Ziobro najpierw ludzi zamykała, a dopiero potem szukała dowodów ich winy. Dotyczyło to przede wszystkim takich ludzi jak ja, którzy pasowali im do czysto politycznej tezy o rządzących Polską wszechwładnych oligarchach.

3. O prokuratorze Kiełku
- Śledztwo oraz przygotowanie aktu oskarżenia w mojej sprawie powierzono nadgorliwemu prokuratorowi z Warszawy, Robertowi Kiełkowi, który potraktował je jako szansę na zrobienie kariery w wymiarze sprawiedliwości IV RP. Zwolennikiem tej koncepcji państwa polskiego pozostał zresztą do dziś, o czym świadczą nagrania jego rozmów z działaczką Stowarzyszenia Ekologicznego Przyjaciół Ziemi Nadnoteckiej, które znajdują się w aktach sprawy. (...)

Prokurator Kiełek prześladował moją rodzinę. Przechodził od krzyku i gróźb do obrzydliwych umizgów wobec mojej żony.

Podczas śledztwa prokurator Kiełek prześladował także moją najbliższą rodzinę. Podczas przeszukiwania w moim domu robił wrażenie człowieka szalonego. Przechodził od krzyku i gróźb do obrzydliwych umizgów wobec mojej żony. Swe nagłe zmiany nastrojów tłumaczył chorobą. Patrząc dziś z perspektywy czasu na śledztwo kierowane przez prokuratora Kiełka, mam podstawy przypuszczać, że aparat przemocy IV RP dążył także w sposób świadomy i konsekwentny do pozbawienia mnie majątku.

Po upublicznieniu informacji o nakazie aresztowania ukazały się w mediach w formie plotek i pogłosek informacje o upadku "imperium Stokłosy", jak to wówczas nazywano.

- Jak zachowywał się prokurator Kiełek podczas procesu, nie muszę przypominać, bo Wysoki Sąd sam to widział i wielokrotnie go mitygował. Wbrew kodeksowi etycznemu prokurator stracił konieczny dystans do mojej sprawy i nie potrafił zachować obiektywizmu. Z takim nastawieniem pisał akt oskarżenia, a potem usiłował go obronić przed Wysokim Sądem.

NA NASTĘPNEJ STRONIE - STOKŁOSA IDZIE NA WOJNĘ Z PROKURATOREM I SĄDEM
Wojna z prokuratorem
Niemal normą w tym procesie były słowne potyczki Henryka Stokłosy z Robertem Kiełkiem. Były też starcia poważniejszego kalibru. W styczniu 2011 roku prokurator Kiełek złożył wniosek o przepadek 3 milionów kaucji, uzasadniając go zeznaniami Bogdana G., byłego doradcy Andrzeja Leppera, który doniósł, że Stokłosa namawiał go do złożenia fałszywych zeznań, dyskredytujących Mariana J.

Miesiąc później sąd odrzucił ten wniosek, aczkolwiek zgody na wydanie paszportu oskarżonemu konsekwentnie nie udzielał.
Rok później w lutym 2012 roku kamerzysta Kamila Ceranowskiego, naczelnego pilskiej Express TV pozostawił na sali rozpraw sprzęt, którym nagrał prywatną rozmowę sędziów orzekających w procesie Stokłosy. We wrześniu natomiast Ceranowski przekazał pilskiej prokuraturze nagrania rozmów prokuratora Kiełka oraz korespondencji mailowej z Krystyną Lemanowicz.

- Po wyborach w 2007 roku i odejściu z resortu Zbigniewa Ziobry prokurator Robert Kiełek stracił grunt pod nogami. Moja sprawa zaczęła mu ciążyć. Nie wystarczyły już plotki i nieuargumentowane podejrzenia, którymi dotąd karmił sądy. (...) Materiały zebrane przez redaktora pilskiej telewizji nie pozostawiały żadnych wątpliwości, że Robert Kiełek sprzeniewierzył się etosowi swojego zawodu, złamał podstawowe zasady etyki prokuratorskiej i naruszył prawo.

Dlatego we wrześniu ubiegłego roku przez swych zwierzchników odsunięty został od procesu. Od tego momentu warszawska prokuratura straciła zainteresowanie moim procesem, o czym świadczy fakt, że na kolejnych posiedzeniach sądu pojawiali się coraz to inni prokuratorzy biernie przyglądający się temu, co dzieje się na sali rozpraw.

Wojna z sądem
W styczniu Express TV ujawnił treść rozmowy sędziów z lutego 2012 roku. 5 lutego Henryk Stokłosa złożył wniosek o wyłączenie składu orzekającego (oraz wszystkich 158 sędziów Sądu Okręgowego w Poznaniu). Uzasadnił to brakiem bezstronności oraz treścią ujawnionego nagrania. Jednak Sąd Apelacyjny nie zaakceptował wniosku Stokłosy o wyłączenie sędziów. W dniach 20 i 21 lutego odbyły się końcowe wystąpienia stron.

- Miałem to nieszczęście, że na swojej drodze życiowej i zawodowej trafiałem bardzo często na złych ludzi. Myślę tu o pilskich ekologach, którzy wraz z rosnącą potęgą mojej firmy z coraz większą agresją występowali przeciwko mnie zmierzając do unicestwienia mojego dorobku zawodowego i sukcesu ekonomicznego.

PRZECZYTAJ: MOWA OBROŃCZA HENRYKA STOKŁOSY - FRAGMENTY

- Myślę tu o prokuratorze, który z osobistych pobudek i dla zawodowej kariery wtrącił mnie do więzienia i spreparował akt oskarżenia.

- Myślę także, niestety, o Wysokim Sądzie, który swymi decyzjami odebrał mi możliwość pełnej i skutecznej obrony. Skąd bierze się ta smutna refleksja? Dlaczego mówię o tym, choć jestem świadomy, że słowa i opinie, które za chwilę wypowiem, mogą mi zaszkodzić i mieć wpływ na werdykt Wysokiego Sądu?

Po pierwsze dlatego, że jestem niewinny, a cały akt oskarżenia oparty jest na pomówieniach, pogłoskach, kłamstwach i zeznaniach świadka, który obciążając mnie, ratował własną skórę. (...) Ku mojemu zaskoczeniu "pilska afera taśmowa" - jak ją nazwano w mediach lokalnych i regionalnych - została przez Wysoki Sąd zignorowana, a sędziowie orzekający, wobec bierności prokuratury, zaczęli coraz częściej wchodzić w jej rolę.

Odrzucając niemal wszystkie wnioski dowodowe obrony, zmierzali w sprinterskim tempie do jak najszybszego zakończenia procesu (...) Wnoszę zatem o pełne uniewinnienie z postawionych mi przez prokuraturę zarzutów. Jest to bowiem, Wysoki Sądzie, jedyna, zgodna z prawem i sprawiedliwa decyzja.

Barbara Sadłowska

W publikacji wykorzystałam wypowiedzi Henryka Stokłosy (henrykstoklosa.pl)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Henryk Stokłosa: Milioner i więzień - historia pilskiego biznesmena - Głos Wielkopolski

Wróć na i.pl Portal i.pl