Hanns Cygler: Kiedy w powieści stawiam ostatnią kropkę, to pojawia się smutek

Anita Czupryn
Hanna Cygler
Hanna Cygler www.dts24.pl/mat. prasowe
Dla Rosjan XIX-wieczna Warszawa naprawdę była Paryżem, oddechem wolności, bardzo dobrze się tutaj czuli - Hanna Cygler, pisarka powieści obyczajowych opowiada o tym jak pisać i o swojej najnowszej książce „Za cudze grzechy”.

Jak zacząć?

Łatwo zacząć, trudniej skończyć. Pierwszą książkę skończyłam 12 lat po napisaniu pierwszego zdania. Ale może musiało to trwać tyle lat, żebym nabrała wystarczająco wiele doświadczeń, by odpowiednio ułożyć fabułę książki. Stworzyłam bohaterów, wiedziałam, co chcę napisać, ale jak to dokładnie ma być - nie miałam podjęcia. Kiedy podjęłam decyzję, że ma to być książka popularna, wszystko szybko się potoczyło. Za to drugą książkę, skończyłam w 10 miesięcy.

Podobno najważniejsze jest pierwsze zdanie.

Z reguły wiem, jaki będzie początek i jak będzie brzmiało ostatnie zdanie. Nie zasiadam do komputera, jeśli nie mam w głowie przynajmniej ogólnej koncepcji tego, co chcę pisać. Sporządzam plan fabuły, może nie nazbyt szczegółowy, ale jednak. Dziś, ale to już jest kwestia doświadczenia, jestem w stanie dokładnie określić, ile stron zajmie mi dana scena czy rozdział.

Zanim Panią poznałam, słyszałam legendy- że jest Pani królową miejskich bibliotek. Czyli najpoczytniejszą pisarką, której książki są najczęściej wypożyczane.

(Śmiech). To chyba nie jest cała prawda. Wygrywam w rankingach wypożyczeń książek pisarzy województwa pomorskiego, bo jestem z Gdańska. Nie staję w szranki z innymi pisarzami polskimi czy zagranicznymi.

Ależ zapewniam, że również na południu Polski znam rzesze Pani wiernych czytelników. I tam też w ten sposób o Pani mówią.

Być może zawdzięczam to mojemu wydawniczemu pechowi. Pierwszych moich 10 książek nie przyniosło mi wielkiego pożytku poza tym, że zostały wydane. Trzy wydawnictwa, z którymi współpracowałam, zbankrutowały. Książki, które się pojawiły, zostały skierowane na boczny tor, prawdopodobnie do „taniej książki”. I wówczas biblioteki, które zawsze dbają o finanse, bo nigdy nie mają ich zbyt wiele, kupiły książki mało znanej autorki. A kiedy czytelnicy zaczęli czytać, przyszła popularność (śmiech).

Z ciekawością, ale też z lekką obawą sięgnęłam więc po dwa tomy Pani, jednych z ostatnich, powieści: „W cudzym domu” i „Za cudze grzechy” i...

Ty się denerwujesz tym wywiadem? To ja powinnam być zdenerwowana.

Nie denerwuję się, ale rzeczywiście miałam stresujący moment - co będzie, jeśli książka okaże się słaba? Jak ja to powiem? Ale otworzyłam książkę i...

...i było dużo kartek (śmiech).

Właśnie. I okazało się, że od pierwszego zdania zdaje Pani egzamin u czytelnika, bo mu się chce te kartki przewracać, żeby dowiedzieć się, co będzie dalej. Na dodatek podziw wzbudza świetnie udokumentowane tło. Bo to są książki historyczne - tak można powiedzieć? Tylko że są tak napisane, że stanowią dynamit literackiej fikcji.

Można powiedzieć, że to są książki obyczajowe z tłem historycznym.

Zastanawiałam się, w jakiej literaturze musiała Pani siedzieć, żeby tak precyzyjnie oddać historyczne tło, w które mistrzowsko wplecione są losy bohaterów? Czytała Pani Marksa, dzieła Lenina? A może siedziała w IPN-ie?

W różnych miejscach siedziałam. Czytałam na przykład pracę doktorską o terroryzmie czy książki historyczne na temat tego okresu. Zaglądałam do XIX-wiecznych gazet, do rubryk z ciekawostkami z tamtych czasów, które nadałyby kolorytu moim powieściom. Bardzo się przejmuję tymi drobiazgami, bo wiem, jak łatwo można się pomylić, a ja jestem dość chaotyczna i pewnie w stu procentach nie trafiłam tak, jak powinnam. Natomiast, kiedy już zajmuję się danym okresem, staram się dostarczyć sobie jak najwięcej radości. Przeprowadzając badania, znajduję coś, co mnie frapuję, sięgam głębiej i w gruncie rzeczy tym się bawię. Oczywiście, czytelnik tego nie wie, tych moich własnych zabaw w książkach nie widać, ale mnie to przynosi prawdziwą satysfakcję. Stąd też mówię, że pisanie dla mnie to radość.

Dzięki Pani powieściom czytelnik może poznać XIX-wieczną Warszawę, Gdańsk, Paryż, Berlin, Barcelonę, z ich parkami, kawiarniami, zobaczyć jak ludzie żyli przed wybuchem rewolucji w 1905 roku, kiedy Polska była pod zaborami, w jakim napięciu wtedy się żyło. Ale też z drugiej strony Pani bohaterowie żyją, jak my dzisiaj, mówią tak jak my, no i przede wszystkim podróżują.

Podróżowali trochę jak za PRL-u - z paszportami (śmiech). Ale mówimy tu o majętnej grupie, którą stać było na podróże. Jeśli chodzi o inne podobieństwa, to staram się tworzyć książki obyczajowo-historyczne w ten sposób, by ta historia nie oddalała czytelnika od bohatera. Można pisać w ten sposób, by podkreślić przede wszystkim różnice między dzisiejszymi czasami a epoką dawniejszą, czyli koncentrować się na tym, co było inne. Ponieważ piszę powieści popularne, w których dużą rolę odgrywają emocje bohaterów, chcę te emocje jak najbardziej przybliżyć współczesnemu czytelnikowi. Skupiam się więc na tym, co jest rozpoznawalne, wspólne. Różni się na przykład strój...

…te straszne gorsety!

Różnią się też środki transportu, bo wtedy jeżdżono dorożkami, ale podobne są emocje. Staram się nie stylizować języka, jakim mówią bohaterowie, aby był jak najbardziej neutralny, a nie nafaszerowany archaizmami. To świadomy wybór.

Akcja powieści cyklu dzieje się w latach 1840-1905. Dlaczego akurat ten okres Panią zainteresował?

Kiedy napisałam pierwszych osiem powieści, dziejących się w czasach współczesnych, pomyślałam sobie, że powinnam teraz moim bohaterom dostarczyć przodków - ojców, dziadków. A kiedy ich stworzyłam, wpadłam na to, że teraz czas na pradziadków. I tak pojawił się Joachim Hallmann von Eistetten, któremu dałam nazwisko panieńskie mojej prababci. Prawdę mówiąc, XIX wiek przedtem nigdy mnie interesował, bo działo się tam zbyt wiele. Za dużo faktów do nauczenia. Inną sprawą jest to, że mój ojciec zajmował się XIX wiekiem, stąd też w domu pełno było źródeł z tego okresu. Ale ja wtedy nawet nie chciałam na ten temat słuchać. Kiedy jednak zasiadłam do tych materiałów, to im więcej siedziałam, tym bardziej mnie one pochłaniały. Bo okazało się, że choć to dawno temu, to w zasadzie tak blisko nas.

Historia kołem się toczy: spiski, terroryści, rewolucjoniści, zdrajcy - to wszystko mamy i dzisiaj. Z jednej strony - wielkich idealistów, a z drugiej - szubrawców.

Zwykle, kiedy mówi się o wielkich ruchach, ideach, ideologiach, to widzimy spiżowe postaci. A to przecież byli ludzie, różni, ale do nas podobni. Piszę jednak o wielu prawdziwych zdarzeniach.

Jak atak terrorystyczny w operze w Barcelonie?

Tak było, pojechałam nawet do Barcelony, poszłam do tego teatru. Wprowadziłam w totalną konfuzję przewodniczki, żądając detali. Dużo mi opowiedziały, pokazały miejsca, gdzie układano rannych. Wtedy też pisze się zupełnie inaczej.

Jeździła Pani do wszystkich miejsc, w których byli Pani bohaterowie? Na Syberię też?

W Rosji nie byłam. Musiałam połączyć to, co wiedziałam z książek historycznych z własną fantazją. Pewnie, że dobrze jest zobaczyć miejsca, o których się pisze, ale też nie uważam, że trzeba wszystkiego dotknąć. Dla pisarza fantazja jest podstawową sprawą. Nie wszystko da się udokumentować. I też nie wszystko udokumentowane być musi.

Czy na podstawie Pani książek można nauczyć się historii tego okresu? Tego, jak wyglądała Warszawa pod carskim zaborem, jacy byli Rosjanie?

Tego nie wiem. Mogę ci powiedzieć, jak to było ze mną. Jako młoda osoba pochłaniałam książki Aleksandra Dumasa o czasach Rewolucji Francuskiej. Po ich przeczytaniu sięgnęłam po kolejne z tego okresu. Mogę powiedzieć, że Rewolucja Francuska zafascynowała mnie dzięki Aleksandrowi Dumasowi. Moje książki nie są więc przewodnikiem do historii, ich celem jest zainspirowanie do tego, aby pogłębiać wiedzę, jeśli to kogoś zaciekawi.

Dla mnie wspaniałe w Pani powieściach jest to, że Pani bohaterowie się przemieniają, w zależności od okoliczności stają przed wyzwaniem, co zmienia ich osobowość. Ale kiedy czytam w wywiadach, jak mówi Pani, że w gruncie rzeczy opisujesz swoje życie, to myślę: „Jakie ona ma życie!”

(Śmiech). Wierzę w to, że ludzie potrafią się zmieniać i to zmieniać na dobre.

Tak, jak zmienił się okrutny, bezwzględny radca carski Dymitr Szuszkin, który nienawidził Polaków, a potem zakochał się w Polce. I w Polsce.

Początkowo żywił głęboka pogardę dla tych wszystkich Rosjan, którzy przyjeżdżali do Polski i często się polonizowali. I to są akurat fakty. Dla nich ówczesna Warszawa naprawdę była Paryżem, oddechem wolności, bardzo dobrze się tutaj czuli. Kiedy przeglądałam wspomnienia z tamtego czasu, urodził się pomysł na takiego właśnie bohatera i chęć opisania takiej metamorfozy. Ale wszystko zależy od tego, czy ludzie maja odpowiedni charakter, żeby zareagować na zmiany. Ci, z pewną dozą wrażliwości, którzy potrafią wyciągać wnioski, przyznać się do błędów, spraw, które w przeszłości źle rozegrali - potrafią się też przemienić. Niektórzy zaś nie zmienią się nigdy.

Pani swoje książki nazywa literaturą obyczajową, kobiecą, czytadłami, romansami. Dla mnie to pełnokrwiste powieści pełne niespodzianek, jakie wcześniej odkrywałam w powieściach Jeffreya Archera. Pomyślałam więc, albo Jeffrey Archer jest kobietą, albo Pani jest polskim Jeffreyem Archerem w spódnicy.

Tak mi dobrze życzysz? Chcesz, żebym skończyła w więzieniu? (Śmiech). Archer co prawda już z niego wyszedł i dalej pisze.

W więzieniu też pisał. Może to dobre miejsce na pisanie książek? Choć, jeśli chodzi o Panią, to okazuje się, że można pisać wszędzie. Nie ma Pani żadnych natręctw, specjalnych rytuałów, magicznych amuletów.

To, że w ogóle wpadłam na pomysł pisania książek, i jak się okazało, zaczęło mi to wychodzić, czyli był ten początek i było słowo koniec, wydało mi się tak magiczne, że więcej magii stosować nie potrzebuję. Natręctwa zwalczałam z całą perfidią i rzeczywiście okazało się, że to są powierzchowne sprawy. Najlepiej pisze mi się rano, ale nie jest to związane z czymś magicznym, tylko z tym, że jestem skowronkiem i tego nie zmienię. Nie wyobrażam sobie, abym siedziała po nocach i pisała. Cała reszta jest nieważna. Najważniejsze czy chcę pisać, czy nie.

A kiedy kończy Pani książkę, to otwiera szampana, jedzie do spa, wynajmuje pokój w hotelu, aby nieprzerwanie spać?

Człowiek tak dąży do tego końca, a kiedy już postawi ostatnią kropkę, to pojawia się smutek. Przygoda się zakończyła. Mam wtedy okres „depresji poporodowej”, tyle że staram się go minimalizować, bo moje wszystkie książki są powiązane. A zatem, kiedy kończę jedną, to już wiem, że to nie jest rozstanie na zawsze, że jeszcze się z tymi bohaterami spotkam w kolejnych częściach.

Oni, ci Pani bohaterowie dla Pani żyją? Są rzeczywistymi bytami?

Tak właśnie jest, oni żyją, choć ostatnio trochę się już z tym ogarnęłam, jeśli chodzi o wiarę w ich konkretny byt (śmiech). Wcześniej miałam wrażenie, że jeśli oni są tacy prawdziwi w mojej głowie, to może jak pójdę na spacer, to uda mi się ich spotkać? Teraz wiem, że są we mnie, ale to wcale nie znaczy, że są mniej rzeczywiści. Dzięki temu, że wciąż do nich wracam w kolejnych powieściach, ten ich świat nie jest zamknięty w jednej książce. I to jest fajne.

Chcę zwrócić uwagę na coś jeszcze, co podkreśla Pani w swoich powieściach: to kobieca, siostrzana przyjaźń. Rozumiem, że to i dla Pani również ma znaczenie, bo też przyjaźni się Pani z innymi pisarkami, a wiąże was Festiwal Literatury Kobiet, jaki zapoczątkowała pisarka, dziennikarka, opiekunka schorowanych psów i ogrodowych jeży, prawdziwa kobieta z impetem, Mariola Zaczyńska.

To prawda. To zupełnie niesamowite, że możemy się przyjaźnić, mimo że pozornie stanowimy dla siebie konkurencję. Ale nie ma rywalizacji. Czytelnik nie jest zmuszony do czytania jednej książki, jednej autorki. Jeśli chodzi o kobiecą przyjaźń, to wiele jej doświadczyłam w życiu, i faktycznie, kiedy byłam w potrzebie, to pomogły mi kobiety. Jestem im za to bardzo wdzięczna. W książkach chcę więc pokazać, że miłość miłością, ale przyjaciółki trzeba mieć.

Wydała Pani sporo powieści, naliczyłam ich chyba 17. Co dalej?

To dość nietypowa sytuacja, bo one wszystkie są na rynku, do kupienia. Tyle się natrudziłam przez lata, szukając wydawców, żeby w końcu znaleźć wydawnictwo Rebis, które się moimi powieściami tak dobrze opiekuje. Pytasz, co dalej? Jak lubię pisać książki, tak już ich wydawanie, cała ta machina marketingowa jest czymś, co mnie płoszy. Lubię autorskie spotkania w bibliotekach, bo tam jest konkretny czytelnik. Ale kilka dni temu, idąc ulicą w Warszawie, pomyślałam sobie, że chyba już nie powinnam pisać. I bach - potknęłam się, prawa ręka zbita, nie mogę nią poruszać. Czy to był znak, żeby już przestać pisać?

Fani nie pozwolą . Jako że rozmowę zaczęła Pani od wydawniczego pecha, do zakończmy ją optymistycznie, jak to się dzieje w Pani powieściach. Jest Pani już bogata?

Jeszcze nie (śmiech). Ale mam nadzieję, że będę. Ja zawsze mam nadzieję. Podobnie jak moje bohaterki.

Hanna Cygler (Anna Kanthak), pisarka powieści obyczajowych, którą pokochały miejskie biblioteki w całej Polsce „Za cudze grzechy” ostatnia powieść pisarki to kontynuacja losów bohaterów książki „W cudzym domu”.Paryż, Berlin, Gdańsk, Warszawa, carska Rosja. Bohaterowie podróżują w dniach poprzedzających rewolucję 1905 roku. Wartka akcja, pełna niespodzianek: spiski, ataki terrorystyczne, zdrady, namiętność. Książki Hanny Cygler wydaje wydawnictwo Rebis.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl