„Gwiezdne wojny” zmieniły filmowy świat, ich moc wciąż jest z nami. „Star Wars. Skywalker: odrodzenie” to ostatnia część nowej trylogii

Wojciech Obremski
Akcja, niesamowite efekty specjalne, ale także miłość, poświęcenie i odkupienie - to wszystko jest w epopei Georga Lucasa
Akcja, niesamowite efekty specjalne, ale także miłość, poświęcenie i odkupienie - to wszystko jest w epopei Georga Lucasa fot. materiały promocyjne
- Jedną z podstawowych wizji, które od samego początku mi towarzyszyły, była walka tocząca się w przestrzeni kosmicznej - dwa statki kosmiczne latają i strzelają do siebie nawzajem. To był mój pierwotny zamysł. Powiedziałem sobie, że chcę zrobić taki film. Chcę to zobaczyć - tak wspominał swoje początki z gwiezdną sagą George Lucas, ojciec najbardziej dochodowego cyklu filmowego w historii. Historii, która trwa już 42 lata, a na jej kolejny rozdział czekają miliony fanów na całym świecie.

Jest 1 maja 1977 roku, USA, Northpoint Theater w San Francisco. Za chwilę po raz pierwszy widzowie usłyszą charakterystyczną muzykę Johna Williamsa i odpływające w przestrzeń kosmiczną żółte napisy. W kinie gasną światła. Marcia Lucas, żona Georga, szepcze mężowi do ucha: - Jeżeli widownia nie zacznie wiwatować, kiedy Han Solo w ostatniej chwili przyleci z pomocą Luke’owi ściganemu przez Dartha Vadera, to będzie znak, że mamy totalną klapę.

Obawy te okazują się bezpodstawne. Już pierwsza scena przedstawiająca ogromny niszczyciel imperium wprawia widownię w dziki zachwyt, zaś kolejne momenty, włączając w to zniszczenie Gwiazdy Śmierci, sprawiają, że publiczność szaleje. Lucas wzdycha z poczuciem ulgi. Już wie, że odtąd nic w kinie rozrywkowym nie będzie takie samo. I to za jego sprawą.

„Nie nakręcimy czegoś takiego”

Pomysł na nakręcenie „Gwiezdnych wojen” (tak roboczo nazwano pierwszą wersję scenariusza) narodził się w głowie Lucasa cztery lata wcześniej. Powstał 14-stronicowy projekt, który, jak przyznawał po latach reżyser, nawet jemu samemu wydawał się niedopracowany. Obawy Lucasa potwierdził jego agent Jeff Borg, który nie owijając w bawełnę, oświadczył, że… nie rozumie z tekstu ani słowa. Zawiózł jednak scenariusz do wytwórni United Artist, która kilka dni później odpowiedziała, że „nie zamierza nakręcić czegoś takiego”. Obaj panowie wcale się nie zdziwili, ale też nie poddali. Przekazali scenariusz do studia Universal (które również powiedziało „nie”) i - mniej więcej w tym samym czasie - do 20th Century Fox, którego szef Alan Ladd zaprosił Lucasa na rozmowę.

W Polsce wszedł on na ekrany w 1979 roku, a zatytułowano go „Wojny gwiazd”. Obejrzało go 5,5 mln widzów

20th Century Fox interesowały produkcje o tematyce science fiction. Nic dziwnego, kosmos wciąż był na topie. Niedawno zakończono program Apollo, planowano też budowę wahadłowców, zaś wytwórnia chyliła się ku upadkowi i nie miała zbyt wiele do stracenia. Jednak nie zamierzała przeznaczyć na, jakby nie patrzeć, ryzykowny projekt aż 3 milionów dolarów. Lucas był gotów przystać na zmniejszenie budżetu, zażądał jednak, by sprawy finansowe były kontrolowane przez jego niewielką firmę Lucasfilm. Z kolei 20th Century Fox dało do zrozumienia, że w każdej chwili może zerwać rozmowy. Los realizacji „Gwiezdnych wojen” wydawał się wciąż niepewny.

Gwiezdne Wojny to bogate i wielowymiarowe uniwersum, w którym powstała duża ilość gier. Niestety tylko nieliczne z nich są naprawdę dobre i aby pomóc wam w ich znalezieniu, przygotowaliśmy listę TOP 10 najlepszych gier Star Wars. Zapraszamy.

Najlepsze gry Star Wars – w jaki tytuł z uniwersum Gwiezdnyc...

Han Solo zielonym potworem

W maju 1974 roku jest gotowa pierwsza oficjalna wersja scenariusza. Głównym bohaterem filmu ma być niejaki Annikin (nie mylić z późniejszym Anakinem), który pod czujnym okiem generała Luke’a Skywalkera (we wcześniejszej opcji: Starkillera) szkoli się na tzw. Jedi Bendu. W scenariuszu znalazło się też miejsce dla, a jakże, Hana Solo. Szkoda tylko, że miał nim być … wielki, zielony potwór ze skrzelami i bez nosa. Była także księżniczka, 14-letnia łobuziara oraz ważny stopniem Darth Vader, który wszystkich wokół pozdrawiał słowami: „niech moc będzie z tobą”. W scenariuszu nie było za to nic o charakterystycznym oddechu i jeszcze bardziej rozpoznawalnej dziś masce Vadera.

Jak widać, ta wersja scenariusza również nie była doskonała, ba, wstydził się jej nawet sam Lucas. Na szczęście rok później tekst zmodyfikowano do stopnia, który znamy z ekranu. O projekcie zrobiło się głośno w całym Hollywood, toteż nic dziwnego, że casting przyciągnął takie gwiazdy jak John Travolta, Nick Nolte czy Tommy Lee Jones. Były też sytuacje odwrotne - aktorzy, których Lucas wybrał do zagrania Obi - Wana - Kenobiego i gubernatora Tarkina (sir Alec Guinness i Peter Cushing) jeszcze wiele lat później wspominali, że mało co rozumieli ze scenariusza, a zagrać zgodzili się wyłącznie dla pieniędzy.
Kiedy było już wiadomo, że Hana Solo zagra nie Cristopher Walken tylko Harrison Ford, a przyprawiającego o ciarki głosu Vaderowi użyczy zamiast Orsona Wellesa James Earl Jones (który zabronił podawania swojego nazwiska w napisach końcowych), produkcja mogła ruszyć pełną parą.

Parę ciekawostek z planu? Zacznijmy od… piersi Carrie Fisher (księżniczka Leia), które musiały być zaklejone taśmą, gdyż kostium Lei wykluczał noszenie stanika. Aktorka później żartowała, że „jak wszyscy wiemy, w kosmosie nie ma bielizny”. Skoro już przy garderobie jesteśmy, dodajmy, że szefowie 20th Century Fox nie byli zachwyceni „nagością” Chewbacki, więc namawiali Lucasa, aby ten założył postaci spodnie. Dziś wiemy, że bezskutecznie. Inspiracją do wyglądu Sokoła Millenium miał być... hamburger, zaś nazwa R2D2 to pomysł montażystów, w których żargonie oznacza to rolkę drugą, dialog drugi (reel2, dialog2). Harrison Ford, który w owym czasie parał się również stolarką, akurat wymieniał drzwi w biurze, gdzie odbywały się castingi. W przerwie Lucas pozwolił Fordowi przeczytać kwestie Hana Solo i… resztę już znamy.

Dalsze (i wcześniejsze) losy bohaterów

Zdjęcia kręcono m.in. w Tunezji, zaś dom Beru i Owena Larsów, którzy opiekowali się młodym Lukiem Skywalkerem, to w rzeczywistości podziemny hotel w Matmata.

W 1977 roku zaledwie 40 amerykańskich kin zdecydowało się na zakup „Gwiezdnych wojen”. Jednak począwszy od maja, zabrakło kopii, a widzowie oszaleli na punkcie kosmicznej przygody. Budżet filmu wynosił 11 milionów dolarów, zaś do dziś dzieło zarobiło na całym świecie ponad 1,5 miliarda.

Ciekawostką jest fakt, że z chwilą wejścia na ekrany film nie posiadał ani podtytułu, ani numeracji. Jednak w 1981 roku, kiedy obraz wciąż święcił tryumfy w kinach, dodano podtytuł: „New hope” („Nowa nadzieja”) oraz tajemniczy dopisek: „Episode IV”. Miało to związek z decyzją Lucasa o kontynuacji sagi, która właśnie wchodziła do kin, jako epizod V. Dlaczego jednak część IV i V, a nie I i II? Wyglądało na to, że reżyser będzie chciał stworzyć w przyszłości również trylogię prequeli, opowiadających m.in. o burzliwej drodze Anakina Skywalkera, która ostatecznie zaprowadziła go na ciemną stronę mocy. Swój cel Lucas zrealizował w latach 1999 - 2005, zatem ponad 20 lat po premierze „Gwiezdnych wojen”.

Wracając do pierwszego filmu: w Polsce wszedł on na ekrany w 1979 roku, a zatytułowano go „Wojny gwiazd”. Już rok wcześniej informowała o nim Polska Kronika Filmowa, pokazując również kilka fragmentów. Film nie schodził z polskich ekranów jeszcze przez wiele lat, a obejrzało go 5,5 mln widzów.

Każdy może zostać Jedi

Tymczasem na całym świecie zapanowała prawdziwa gwiezdna obsesja. Nie licząc dwóch kontynuacji („Imperium kontratakuje” - 1980, „Powrót Jedi” - 1983), powstał serial animowany o przygodach droidów C3PO i R2D2, dwa filmy fabularne o znanych z „Powrotu Jedi” Ewokach oraz... zmiażdżony przez fanów i krytyków „Świąteczny odcinek specjalny” (1978), któremu nie pomogła oryginalna obsada. Cóż, po sukcesie „Gwiezdnych wojen” widzowie oczekiwali czegoś więcej. I na szczęście dostali to w kolejnej, oficjalnej odsłonie sagi.
To na ekranie, a co poza nim? Gadżetów, zabawek, gier, książek i komiksów, których akcja rozgrywa się „w odległej galaktyce”, nie sposób zliczyć. Szokującym może wydawać się fakt, że w kilku krajach powstał związek wyznaniowy Jediizmu, religii opartej o wartościach, jakim hołdowali rycerze Jedi. W 2008 roku w Anglii i Walii była to… czwarta co do wielkości religia w kraju.

„Gwiezdne wojny” to też muzyka. Niesamowita i niezapomniana, której twórcą jest John Williams.

- Usłyszeć po raz pierwszy muzykę Johnny’ego na żywo, to było wielkie przeżycie, wprost nie do opisania - opowiadał swoim przyjaciołom Lucas, tuż po wysłuchaniu ścieżki dźwiękowej do swego filmu. Zapewne zdawał sobie sprawę, że jeśli obraz czeka klęska, muzyka na pewno się obroni. Na szczęście jedno i drugie stało się przebojem.

- Ten niesamowity impet, z jakim „Gwiezdne wojny” wdzierają się w wyobraźnię widza, to właśnie w dużej mierze zasługa tej muzyki - pisał jakiś czas temu w „Gazecie Wyborczej” Robert Sankowski.

W 1997 roku, a więc dwa lata przed premierą pierwszej części trylogii prequeli, Lucas odświeżył cyfrowo oryginalne trzy filmy, dodając także nowe sceny. A z chwilą pojawienia się nowej trylogii legenda „Gwiezdnych wojen” odżyła ponownie. I nie miało znaczenia, że część fanów kolejne filmy zmieszała z błotem. Do kin, podobnie jak kilkanaście lat wcześniej, waliły tłumy, zyski ze sprzedaży gadżetów osiągały rekordowe pułapy, a w telewizji co rusz pojawiały się kolejne seriale animowane bazujące na obu trylogiach.

Darth Vader kumplem Kaczora Donalda?

Przełom nastąpił w 2012 roku, kiedy George Lucas sprzedał wytwórni Walta Disneya dzieło swojego życia - spółkę Lucasfilm, a wraz z nią prawa autorskie do „Gwiezdnych wojen”. Ta jedna z najdroższych transakcji w historii kinematografii wywołała wśród fanów mieszane uczucia. - Nie wyobrażamy sobie Myszki Miki w hełmie Dartha Vadera - grzmieli co niektórzy. Niemniej stało się jasne, ze Disney będzie chciał zarobić na franczyzie, toteż kolejne części sagi były kwestią czasu. I tak, pierwsza odsłona nowej trylogii („Przebudzenie mocy”) weszła na ekrany w grudniu 2015 roku, kolejna („Ostatni Jedi”) dwa lata później, zaś premiera ostatniej („Skywalker: odrodzenie”) już 18 grudnia (w Polsce dzień później).

Disney to nie tylko kolejna trylogia - w planach są już następne produkcje. Czy będą to ponownie trylogie czy osobne produkcje, typu „Łotr 1” (opowiadający o genezie Gwiazdy Śmierci) czy „Han Solo” (o młodości najsłynniejszego przemytnika galaktyki), czas pokaże. Póki co, na platformie Disneya można oglądać osadzony w świecie „Gwiezdnych wojen” aktorski serial „Mandolarian”, który zbiera coraz lepsze recenzje. A już wkrótce znowu zobaczymy na ekranie zdanie: dawno, dawno temu, w odległej galaktyce… Ujrzymy je po raz dziewiąty. I wszystko wskazuje na to, że nie ostatni.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl