Gułag PRL. Jak władza ludowa walczyła z żołnierzami wyklętymi

Marek Łuszczyna
Resztki zabudowań obozu w Krzesimowie
Resztki zabudowań obozu w Krzesimowie IPN
Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego już w 1945 r. stworzyło obozy pracy dla jeńców wojennych i żołnierzy wyklętych. O nich właśnie opowiada książka Marka Łuszczyny pt. „Mała zbrodnia. Polskie obozy koncentracyjne”. Prezentujemy jej fragment.

Dnia 25 kwietnia 1945 roku w życie wchodzi okólnik nr 42 ministra bezpieczeństwa publicznego Stanisława Radkiewicza i dyrektora Departamentu Więziennictwa i Obozów MBP Teodora Dudy w sprawie utworzenia centralnych obozów pracy w Jaworznie, Krzesimowie, Potulicach i Warszawie.

„III Departament Więziennictwa i Obozów równocześnie reguluje sprawę segregacji volksdeutschów i oskarżonych o współpracę z Niemcami w obozach pracy. Tworzy się następujące obozy centralne: 1. Obóz pracy - Warszawa; 2. Obóz pracy - Krzesimów, pow. Lublin; 3. Obóz pracy - Potulice, woj. pomorskie; 4. Obóz pracy - Jaworzno, woj. krakowskie. (…) W kwestii uregulowania wyżywienia więźniów, osadzonych w centralnych więzieniach i obozach, oraz zaprowadzania rygoru tychże wydane zostanie specjalne zarządzenie w najbliższym czasie.” (Archiwum Akt Nowych, MBP, 4/353, s. 170)

*

Bardzo niebezpieczna trzynastolatka ma trafić do Centralnego Obozu Pracy w Krzesimowie. Niebezpieczną należy skuć z tyłu i przewieźć na furmance razem z chorymi, którzy kilkudziesięciominutowej podróży na trzaskającym mrozie nie przeżyją.

Kilkanaście tygodni wcześniej, 18 grudnia 1944 roku, do domu państwa Taraszkiewiczów we Włodawie przychodzi UB. Pierwszy wchodzi funkcjonariusz Pajączkowski. To nazwisko trzynastolatka zapamięta, bo będzie zdumiona, że obcy mężczyzna w mundurze grzebie w szufladach, zagląda do szaf, wertuje osobiste papiery. Dziewczynka powie: „Jak Gestapo”.

Potem, kiedy cała rodzina będzie już wyprowadzana, jeden z funkcjonariuszy UB burknie: „Ale to dziecko to może zostawmy, co?”. I wtedy Pajączkowski szepnie mu na ucho: „To siostra”. Bo aresztowanie całej polskiej rodziny wiąże się z nieobecnym bratem - Leonem. Będzie z nim większy problem, niż przypuszcza lubelski UB. Już wkrótce cała Lubelszczyzna będzie mówiła o „Jastrzębiu”. Kiedy bezpieka profilaktycznie zamyka rodzinę, Leon Taraszkiewicz jeszcze nie pokazał, jak dobrym jest partyzantem i jak skutecznie potrafi sterroryzować matecznik stalinowskiej Polski - Lubelszczyznę.

CZYTAJ TAKŻE: Nadzorczyni z Majdanka: Powojenna idylla "Kobyły", czyli Hermine Braunsteiner (FOTO)

Na razie mamy złą decyzję Pajączkowskiego, bo gdyby nie zezłościł się na trzynastolatkę za porównanie do gestapowca, być może nie wyedukowałby jej politycznie i nie zdarzyłoby się to wszystko.

Dziewczynka trafia najpierw na lubelski Zamek, potężny, piętrzący się na wzgórzu jak Monte Cassino. Jego potencjał jako więzienia odkryto dawno, a w pełni wykorzystano w latach wojny. Po wypchnięciu z Lublina Niemców Zamek stał się więzieniem MBP. Wygoda. Dużo przestrzeni i łatwy transport do jednego z centralnych obozów pracy - w położonym kilkanaście kilometrów dalej Krzesimowie, zapadłej wsi.

Najpierw jest szybkie dojrzewanie. Trzynastolatka musi zrozumieć, że nie ma wyboru ani ucieczki - w jednoosobowej celi musi stać na baczność razem z kilkadziesięciorgiem innych, znanych sobie z widzenia ludzi. UB wyłapuje rodziny wielu byłych akowców. Rozalia Taraszkiewicz rozpoznaje w celach adwokatów, lekarzy, dziennikarzy, urzędników.

Zamek pęka w szwach. Obóz w Krzesimowie ma rozładować jego cele, po to powstał, pracy tam w zasadzie nie ma i nie będzie, poza bezsensownym dźwiganiem urobku z kamieniołomu w Dominowie. Na każdego więźnia przypadnie jeden wielki kamień i dziesięć kilometrów spaceru do obozu. Kilka razy dziennie. Do dziś leżą pod młynem, bez sensu.
Aresztowanie rodziny Taraszkiewiczów to sam początek walki ze zbrojnym antykomunistycznym podziemiem. Nowa władza nie ma jeszcze wypracowanych metod. Nie ma też za bardzo kogo przeciwstawić dobrze wyszkolonym żołnierzom, okrzepłym w leśnych walkach z Niemcami. A stalinowcy wkrótce się dowiedzą, jak trudnym przeciwnikiem są żołnierze niepodległościowego podziemia. Bezpośredni powód aresztowania rodziny to rozmowa Leona Taraszkiewicza z Pajączkowskim kilka dni wcześniej. W swoich opublikowanych wiele lat później wspomnieniach Rozalia Taraszkiewicz przywołuje tę rozmowę:

- Wróciliście z oddziału partyzanckiego i nie zapisaliście się do partii. To znaczy, że wy jesteście wróg. Widzicie, władzę trzeba umacniać, a nie stać na uboczu, trzeba likwidować wrogów Polski Ludowej.

- Ja z moim szefem, u którego uczyłem się zawodu w masarni, panem Dajerem, prowadzę spółkę, wyrób i sprzedaż, i myślę, że to żadne przestępstwo, ktoś przecież musi pracować, przecież żyjemy wśród ludzi cywilizowanych.

- Bo wam pachnie być kułakiem, a tu, jak widzicie, kułaków trzeba niszczyć - powiedział Pajączkowski.

Popełnił jednak błąd, wypuścił Leona, który do domu już nie wrócił, słusznie przewidując aresztowanie. Poszedł od lasu i po pewnym czasie związał się z oddziałem Tadeusza Bychawskiego, „Sępa”. Kiedy się dowiedział, że jego rodzina jest w rękach UB, zdecydował się walczyć. Kilkudziesięciu znakomicie wyszkolonych, doświadczonych i nieźle uzbrojonych akowców będzie uderzało bardzo boleśnie.

Pierwsza akcja to napad na posterunek MO w Wytycznie. Dyskretnie otoczyć. Wysłać jednego człowieka w cywilnym ubraniu z bronią za paskiem, niech wejdzie i bez słowa wystrzela, ile się da, choćby i z przyłożenia, w głowę i pierś. W tym czasie pod mur posterunku podbiegną ci, którzy będą potrzebni do akcji na piętrze, kiedy wystraszeni milicjanci, którzy nie przeszli nawet zajęć na strzelnicy, zabarykadują się na kilkadziesiąt minut. Wtedy egzekutor tych z dołu wycofa się do czekających kolegów. Wejdą na półpiętro i będą czekali na eksplozję wrzuconego przez okno granatu. Jeśli któryś milicjant nie wie, że w tak nietypowych sytuacjach nie wolno podchodzić do okna, zginie od kuli czekającego w lesie snajpera uzbrojonego w zdobyczny radziecki karabin Mosin.

Resztki zabudowań obozu w Krzesimowie
Resztki zabudowań obozu w Krzesimowie IPN

Czerwiec 1945 roku okaże się na Lubelszczyźnie miesiącem pogromu dla stalinowców. Powiększający się oddział „Sępa” przeprowadzi pod koniec miesiąca rajd, który zakończy się objęciem dowodzenia przez Leona Taraszkiewicza, „Jastrzębia”. Zaczną dwunastego o ósmej rano we wsi Lubowierz. Dwudziestu dobrze uzbrojonych partyzantów bez trudu przejmie wojskową ciężarówkę. Zostawiając za sobą cztery trupy, pojadą do Dubeczna i rozerwą na strzępy dobrze obsadzony posterunek MO. Tam jednak Sęp dostanie kulę w płuco. Ciężko ranny będzie walczył jeszcze dwie godziny. Umrze z wykrwawienia około piętnastej, kiedy jego koledzy będą odnosili błyskotliwe zwycięstwo bez strat nad milicjantami w Sosnowicy.

CZYTAJ TAKŻE: Nadzorczyni z Majdanka: Powojenna idylla "Kobyły", czyli Hermine Braunsteiner (FOTO)

Leon Taraszkiewicz pokieruje oddział na ostatni tego dnia cel, placówkę „samoobrony obywatelskiej” we wsi Pieszowola. Samoobrona to poprzedniczka ORMO, ludzie mają tylko hełmy radzieckie i pałki, nie trzeba więc do nich strzelać, wystarczy ich związać, a potem wrzucić na pakę ciężarówki broń, jedzenie, alkohol, sprzęt drukarski i kilkanaście maszyn do pisania.

- Jaki ty masz właściwie pseudonim? - spyta Taraszkiewicza Jarosław Piechociński, niespełna dwudziestoletni winowiec.

Dziarski, pali papierosa, patrzy w oczy.

- „Jastrząb”.

W kwietniu 1945 roku, kiedy trzynastoletnia Rozalia Taraszkiewicz trafia do obozu w Krzesimowie, a „Jastrząb”, jej brat, szykuje się do walki, naczelny dowódca Wojska Polskiego i minister obrony narodowej Michał Rola-Żymierski stoi przed pałacykiem i obserwuje transport, który w tak zimny dzień przywiózł przede wszystkim trupy. Tych, którzy przeżyli, załoga obozowa wpędzi do obór bez okien, z trzypiętrowymi pryczami. Wiele lat później we wspomnieniach Rozalia Taraszkiewicz nie powie o niczym, czego nie znalibyśmy z innych obozów MBP.
Obóz był przeznaczony do celowej zagłady ludzi. W końcu lutego przygnano czterdziestu trzech więźniów z numerami, bez nazwisk i imion. Nie było miejsca, gdzie można ich wsadzić, kazali więc otworzyć warsztat stolarski i tam wszystkich zamknęli. (…) Więźniowie pochodzili z krakowskiego, radomskiego, kieleckiego i zamojskiego. Na ubraniach namalowano im białą farbą hakenkroje. Dano im rano trochę chleba i polewkę z otrębów, ale kilkoro już nie żyło. (…) W oborach było pełno więźniów, były właścicielki zakładów meblowych, prokuratorki, sędziny, właścicielka kina „Wenus” w Lublinie, bardzo ładna, w ciąży. Byli także wysiedleńcy z Besarabii, byli to osadnicy niemieccy, niektóre z tych rodzin przypominały raczej Cyganów niż czystych „aryjczyków”. Opowiadali, że było im dobrze, dopóki Stalin nie zajął Besarabii.

W obozie rządził Wiercioch, pseudonim „Bestia”. Niezależny, prawdziwy oberkapo, nie starali się na niego wpływać kolejni komendanci: Aleksander Trzcinka, Tadeusz Krawczyk, Alojzy Stolarz i Michał Rozwadowski. Sporo ich było, mimo że obóz działał tylko do sierpnia 1945 roku, bo nikt tego Krzesimowa nie chciał, każdy obejmował go jak nagrodę pocieszenia zamiast lubelskiego Zamku. A Wiercioch nie miał parcia na karierę w UB. On lubił ludzi rozgniatać drewniakami, które zawsze miał na nogach.

„Skąd pochodził, nie wiem, ale więźniów katował, bali się go okropnie, to był człowiek czynu, nosił polski mundur, ale ten w ogóle do niego nie pasował, powinien raczej nosić mundur SS”, powie po latach Rozalia Taraszkiewicz.

Obóz w Jaworznie
Obóz w Jaworznie Muzeum Miasta Jaworzna

Wiercioch robił obchód po oborach. Nie codziennie, jak ochotę miał. Brał wygodną, nie za długa pałkę i wypatrywał chorych, słabych, niezdolnych do pracy. Bystrość mu się wtedy w oczach zapalała, bezbłędnie odróżniał, kto śpi, a w kim już coraz mniej sił. W im gorszym stanie więzień, im bliżej nad grobem stał, tym mocniej Wiercioch go do tej mogiły wpychał, zamieniając jego głowę w krwawą miazgę. Pochylał się nad zwiniętym w kłębek chorym człowiekiem i rąbał kilkadziesiąt sekund.

Któregoś dnia po śniadaniu zmiana. (…) Mama do kamieniołomów. Ja oraz inne dzieci też zostałyśmy przydzielone do kamieniołomów. Panowie stali w rozkroku i patrzyli na nas, nędzarzy. Oni wypasieni unrowskim prowiantem „tylko dla orłów” i nagle przyprowadzono pod ręce więźnia, który, jak mówili, nie chciał iść do pracy. Na naszych oczach kapo zaczął go okładać szuflą po głowie, zaczęła lać się krew. Nagle z tłumu padły słowa piosenki rewolucyjnej z Francji zanuconej przez panią profesor z Radomia. Kto nie umiał śpiewać po francusku, ten nucił. Tłum zbliżał się do leżącego, ucho wisiało, włosy zlepione krwią, nie dawał oznak życia. Ten człowiek był chory i dlatego nie był w stanie iść do pracy. „Kwadraty” [załoga obozu] cofnęły się, tłum nędzarzy obozowych zbliżał się do kapo. W oczach więźniów było coś wrogiego, jakaś mściwość, zaczęli pluć, popychać, może i kopać. Nagle padły słowa starszyzny „rozejść się”.

CZYTAJ TAKŻE: Nadzorczyni z Majdanka: Powojenna idylla "Kobyły", czyli Hermine Braunsteiner (FOTO)

Wtedy jeszcze nie przyszedł czas na Wierciocha, jego śmierć nie miała być linczem, łatwo go było obronić, wystarczyło wyjąć z kabury mauzera i strzelić w powietrze. „Bestia” z Krzesimowa zginie kilkanaście dni później. Znajdą go zastygłego na krześle, opartego o stół, z wkrętakiem w oczodole, wbitym aż po rękojeść. Zabrakło mu kilku tygodni, żeby doczekać likwidacji obozu.

*

W ostatnich dniach kwietnia 1945 roku po Rozalię Taraszkiewicz przyjeżdża do obozu ojciec chrzestny, znajomy matki. Ma kartę zwolnienia, dziewczynka może opuścić obóz. Urząd Bezpieczeństwa liczy na to, że Rozalię przygarnie brat, który wciąż jest poszukiwany, choć jeszcze nie uważa się go za najgroźniejszego bandytę leśnego Lubelszczyzny. Stanie się nim po czerwcowym rajdzie, po którym milicjanci masowo będą rzucać robotę. Dobrze płatna, ale o kulkę od „Jastrzębia” łatwiutko.

W drugiej połowie 1945 roku do oddziału „Jastrzębia” dołącza jego rodzony brat, Edward Taraszkiewicz. Odtąd będą działali we dwóch i szybko stworzą legendę „braci wyklętych”.
Od początku wojny Edward myślał o tym, by iść do lasu. Nie zdążył. W kwietniu 1940 roku do jego rodzinnego domu weszło dwóch oficerów Gestapo i na oczach całej rodziny - w tym Rozalii, która zapamięta tę rewizję i kilka lat później porówna do niej ubecką - znalazło pistolet. Właściwie to była zabawka, bez iglicy, miała dodawać animuszu, zanim w lesie dadzą stena, ale Edwarda aresztowano i wysłano na przymusowe roboty do fabryki w Querfurcie. Doczekał amerykańskiego wyzwolenia, natychmiast wrócił do Polski i zanim Urząd zdołał się zorientować, że przybył mu niebezpieczny wróg, dołączył od oddziału „Jastrzębia”. Gotowy do walki, nienawidzący komunistów, pewien zwycięstwa. Pseudonim: „Żelazny”.

Z ówczesnej perspektywy żołnierzy z lasu walka zbrojna z komunistami mogła wydawać się sensowna. Dzisiaj, oceniana na zimno, jest absurdem - początkowa słabość i brak wyszkolenia LWP oraz KBW szybko przeminęły. Gdyby utrzymywała się zbyt długo, zapewne za akowców i winowców wzięliby się ci, którym porządek jałtański był najbardziej na rękę. Niektórzy spośród żołnierzy wyklętych liczyli na starcie z Armią Czerwoną. Płonęło w nich pragnienie zemsty za akcję „Burza”. Widzieli także autentyczną szansę na rozpętanie trzeciej wojny światowej pomiędzy Zachodem, który ich wesprze, a Sowietami właśnie.

Winowcy, choć dziś wydają się straceńcami, starali się kalkulować na zimno. Między 1945 a 1947 rokiem dysponowali znakomitym wywiadem. Szybko się zorientowali, że do UB trafić może prawie każdy chętny. Wystarczyło wysyłać ochotników udających ocalonych z piekła wojny, bez dokumentów.

CZYTAJ TAKŻE: Nadzorczyni z Majdanka: Powojenna idylla "Kobyły", czyli Hermine Braunsteiner (FOTO)

Rozalia Taraszkiewicz się boi, bo od ojca chrzestnego zaraz po wyjściu z obozu usłyszała: „Uważaj, bo oni chcą cię teraz zabić”. Po kilku dniach do jej tymczasowej kryjówki w środku nocy wejdzie „Jastrząb”. Powie tylko, stojąc na środku pokoju, wiedząc, że mała siostra nie śpi: „Chodź, bo do Włodawy nie możesz już wrócić”.

Obóz w Potulicach
Obóz w Potulicach Domena publiczna

Pojadą w las, nie za głęboko, do leśniczówki, gdzie ludzie „Jastrzębia” przejmą Rozalię i zobowiążą się pilnować jej jak źrenicy oka. Ale to tylko tymczasowe schronienie. Leon Taraszkiewicz wie, że siostra musi się przeprowadzać raz po raz i że nie wolno mu się pokazywać w jej pobliżu. Pośrednicy będą wskazywali dziewczynce co kilkanaście dni kolejne mieszkania, wszystkie należące do zaufanych ludzi, poza ostatnim.

Po latach Rozalia Taraszkiewicz wspominała: Ze wsi Olszowa zawieźli [mnie] do wsi Grabniak do pana Zielińskiego, stamtąd ponownie zawieźli koło Białki do pana Kosińskiego. Miałam mały pokoik z kuchnią do gotowania, pan Kosiński się z nami kontaktował, dostarczał nam żywność. (…) Zaznaczam, po nas miał przyjechać 15 listopada 1946 Heniek Wybranowski i zabrać nas ze Stępkowa do Elbląga. (…) Dnia 11 listopada 1946 poszłam do Parczewa po odbiór spódnicy do krawcowej i po drobne zakupy. Kiedy wracałam z Parczewa, jechały samochody, na jednym z nich byli bracia Kazik i Tadek Mazur. Mazurowie już wcześniej podpisali współpracę z SB, bo ich szwagier też poszedł do SB. (…) W samochodach było dużo aresztowanych mężczyzn. (…) Przyprowadzili Mazura, pytają, czy go znam, mówię: „Nie znam tego pana”. A pytają jego, czy on zna mnie, on mówi: „No to jest siostra Jastrzębia”.

Marek Łuszczyna, „Mała zbrodnia. Polskie obozy koncentracyjne”, wyd. Znak, Kraków 2017. Premiera książki 11 stycznia
Marek Łuszczyna, „Mała zbrodnia. Polskie obozy koncentracyjne”, wyd. Znak, Kraków 2017. Premiera książki 11 styczniaMateriały prasowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Komentarze 2

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

G
Gość

Bardzo bym sobie i pozostałym czytelnikom życzył, aby przy nazwiskach podawano od razu narodowość oraz wyznanie, z której się ta osoba wywodzi. Zamazane są te rzeczy trochę i pisanie o tym, że to polskie małe zbrodnie są nadużyciem, gdyż to władza sowiecka wprowadzała i utwierdzała, tą formę kolejnego męczenia Narodu Polskiego oraz umacnianie władzy komunistycznej.

W
Wdzięczny Lud
Dzięki niezłomnym funkcjonariuszom MBP za wyłapywanie bandytów przeklętych i robienie z nimi porządku.
Wróć na i.pl Portal i.pl