Grzegorz, pierwszy pan położny. Jest ich dzisiaj 70 w Polsce

Katarzyna Kojzar
Grzegorz Chajdaś: Poród to coś tak pięknego, że nie mam nawet słów, żeby to opisać
Grzegorz Chajdaś: Poród to coś tak pięknego, że nie mam nawet słów, żeby to opisać Andrzej Banas / Polska Press
Mógłbym opowiadać bajki, że jako dziecko bawiłem się lalkami zamiast samochodami strażackimi, ale to nie jest prawda. To nie było moje powołanie, choć stało się pasją - mówi Grzegorz Chajdaś ze Szpitala im. Żeromskiego. Pierwszy w Polsce położny. Do dziś jedyny w Krakowie.

Mężczyzna położnik nadal dziwi?
Oczywiście! Pracuję w zawodzie od 25 lat, a wciąż jestem w Krakowie jedynym praktykującym położnikiem. W Polsce jest nas trochę ponad 70. To wciąż za mało, żeby przestać zaskakiwać. Pacjentki często w pierwszym kontakcie biorą mnie za lekarza. Jednak pracuję na oddziale patologii ciąży. Tu jest inaczej, specyficznie. Kobiety przychodzą do nas z problemem, chorobą i nie skupiają się na tym, czy zajmuje się nimi kobieta, czy mężczyzna. Najważniejsze są dla nich zdrowie i życie maleństwa, które jeszcze nie przyszło na świat. W takiej, niezwykle trudnej, sytuacji, nie patrzy się na płeć personelu medycznego, ale na profesjonalizm.

Jedna z koleżanek bała się zostawać ze mną na dyżury nocne i pytała: a o czym mamy rozmawiać?

Ale bycie położnym nie było pana pierwszym wyborem.
Nie, i jeśli pani pyta, dlaczego nim zostałem, muszę odpowiedzieć - nie wiem. Mógłbym opowiadać bajki, że jako dziecko bawiłem się lalkami zamiast samochodami strażackimi, ale to nie jest prawda. To nie było moje powołanie, choć brzmiałoby to pięknie i romantycznie.

Skończył pan technikum mechaniczne.
Kierunek obróbka-skrawanie. No więc widzi pani, jak ktokolwiek mógłby uwierzyć, że położnictwo było moim powołaniem, skoro początkowo miałem obrabiać i skrawać? Pod koniec technikum zastanawialiśmy się z kolegą, co robić dalej. Dowiedzieliśmy się o istnieniu studium medycznego i kierunku położnictwo. Dlaczego nie spróbować? Dostaliśmy się obaj. I okazało się, że te studia przerastają nasze siły. Przez pięć lat technikum nie miałem żadnej styczności z nauką o człowieku i z biologią, więc wszystko musiałem nadrobić. Czas studium medycznego to było przede wszystkim kucie. Myślałem nawet o rezygnacji, ale później powiedziałem sobie - zacząłeś, to musisz skończyć. I skończyłem.

Czuł się pan nieswojo na tak kobiecych studiach?
Nie odbierałem tego w ten sposób, wolałem traktować siebie jako prekursora, który przeciera szlaki dla kolejnych. Ale koleżanki na studiach, wykładowcy, instruktorzy w szpitalu nie wróżyli ani mnie, ani mojemu koledze, że uda nam się skończyć te studia.

A rodzina?
Rodzina robiła zakłady, ile wytrzymam (śmiech).

Mężczyźnie jest trudniej wykonywać ten zawód?
Na pewno trudniej jest znaleźć pracę, bo trzeba przełamać stereotyp. Kiedy po skończeniu nauki szukałem pracy, poszedłem do jednego z powiatowych dużych szpitali. Usłyszałem wtedy od położnej oddziałowej, że dopóki ona tam jest, żaden facet nie dostanie u niej pracy. Miałem o to żal. Bo skoro kobiety mogą być pilotami myśliwca albo operatorami koparek, to dlaczego ja nie mogę być położnym? Na szczęście cała sytuacja wyszła na dobre, bo trafiłem do Szpitala Żeromskiego w Krakowie, gdzie dla nikogo moja płeć nie była problemem. Sam początek pracy z koleżankami rzeczywiście był trudny i dziwny. Jedna z moich koleżanek bała się zostawać ze mną na dyżury nocne i pytała: a o czym mamy rozmawiać? Na dyżurach nocnych jest spokojniej, jest się, brzydko mówiąc, skazanym na tę drugą osobę. Ta położna przez 20 lat pracowała z kobietami, a nagle musiała zostać na dyżurze z facetem. Bardzo ją to stresowało.

Udało się, dziecko urodziło się zdrowe. Pacjentka podjęła decyzję, że zostanę ojcem chrzestnym małej Amelii

Pacjentki się nie wstydziły?
Nigdy żadna nie powiedziała, że nie życzy sobie mnie na sali. Czasami zdarza się, że ktoś poprosi, żeby daną czynność wykonała kobieta. I ja to w pełni szanuję, wołam koleżankę, z którą jestem na dyżurze. Skłamałbym też, mówiąc, że ja na początku nie byłem skrępowany. Byłem. Ale wiem, że jakbym pokazał, że coś mi sprawia wstyd, to koniec. To zablokuje relacje z pacjentką.

Najtrudniejszy moment w pana pracy?
Tutaj tak naprawdę wszystko jest trudne. Poród jest wspaniałą rzeczą, kiedy wszystko idzie zgodnie z planem. Ale położnictwo to nie tylko porody. Zdarza się, że podczas zapisu KTG tętno dziecka spada. Trzeba naprawdę dużo doświadczenia i spokoju, żeby wiedzieć, co zrobić w momencie, kiedy życie dziecka jest zagrożone. Opowiem pani historię, która dobrze to pokazuje: pacjentce podczas badania odeszły wody i wypadła pępowina. To rzadki przypadek i bardzo niebezpieczny. Nie można wtedy wyjąć palców, bo dziecko zacznie wydostawać się na zewnątrz bez odpowiedniego dotlenienia. Musieliśmy jak najszybciej dojechać na cesarskie cięcie. Jechałem, siedząc na pacjentce, bo nie było innego wyboru. Udało się, dziecko urodziło się zdrowe. Pacjentka podjęła decyzję, że zostanę ojcem chrzestnym małej Amelii. Dziś dziewczynka ma 17 lat, a z całą rodziną się zaprzyjaźniłem. Niestety, bycie położnym to nie są tylko te dobre historie. To są też terminacje ciąży i śmierć. Śmierć małego dziecka. Nie mogę wyobrazić sobie nic gorszego.

Można się jakoś uodpornić?
Można, ale to też nie jest zawód, który wyłącza się jednym guzikiem, zostawia za drzwiami szpitala. Wszystkie emocje zabiera się do domu. Dziś i tak tych trudnych sytuacji jest coraz mniej. Kiedy zaczynałem, na początku lat 90., medycyna nie była tak rozwinięta. Śmierci okołoporodowe i trudności w trakcie porodu zdarzały się częściej.

Ta chwila, kiedy wszystko idzie zgodnie z planem, jest najpiękniejsza?
Zdecydowanie. To jest coś tak pięknego, że nie mam nawet słów, żeby to opisać. Zmęczenie matki, które znika w sekundzie, kiedy po raz pierwszy przytula swoje dziecko… Byłem przy setkach porodów, ale ta chwila zawsze zachwyca. Piękna jest też wdzięczność pacjentek. Czasami spotykam niektóre z nich gdzieś w mieście albo na spacerze. Idą ze swoimi dziećmi, które ja widziałem w pierwszych sekundach ich życia! Zaczepiają mnie, dziękują, pokazują, jak maluch pięknie rośnie. Pracowałem też przez jakiś czas na oddziale ginekologii, gdzie trafiały także starsze pacjentki. I powiem pani, że to trzecie pokolenie jest wdzięczniejsze. Jak na oddziale położniczym zdarzają się nerwy, pretensje, tak na ginekologicznym tego nie doświadczyłem nigdy.

Poród, którego pan nigdy nie zapomni?
Lata 90., jeszcze kiedy pracowałem w pogotowiu. Mieliśmy do dyspozycji fiata 125p combi. Kierownik na dzień dobry powiedział mi, że nie przydam im się w pogotowiu, bo w tym samochodzie nie da się odebrać porodu. Dostaliśmy pewnego dnia wezwanie, że kobieta zaczęła rodzić. Nie dojechaliśmy do szpitala, akcja była już zbyt zaawansowana. Odebrałem ten poród w fiacie 125p, okazało się, że to możliwe.

Wszystko poszło dobrze?
Tak, poza tym, że sanitariusz, który ze mną pojechał, zemdlał. Mężczyźni to, niestety, mięczaki, kiedy pojawia się krew. Te sceny w filmach, kiedy ojciec mdleje podczas porodu, wcale nie są przesadzone (śmiech).

Zmieniłby pan tę pracę? Gdyby miał pan znowu decydować, co robić w życiu, padłoby na położnictwo?
Są chwile, że mógłbym pani odpowiedzieć - w życiu, wybrałbym coś innego. To niewdzięczny i trudny zawód, kiedy coś idzie nie tak, pojawiają się chwile zwątpienia. Ale częściej mam momenty, kiedy myślę, że kocham tę pracę. To nie było powołanie, ale stało się pasją. Często, kiedy poród się opóźnia, już jest kilka dni po terminie, uspokajam przyszłe mamy: natura wie, co robi. I chyba w moim przypadku też wiedziała, jak mną pokierować.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Grzegorz, pierwszy pan położny. Jest ich dzisiaj 70 w Polsce - Plus Gazeta Krakowska

Wróć na i.pl Portal i.pl