Grzegorz Kaliciak, dowódca Mazowieckiej Brygady Obrony Terytorialnej: - Stałem się "niewolnikiem" Karbali

Marcin Genca
- Nikt bardziej nie nie pragnie pokoju niż żołnierz - to powiedzenie przypomina pułkownik Grzegorz Kaliciak.
- Nikt bardziej nie nie pragnie pokoju niż żołnierz - to powiedzenie przypomina pułkownik Grzegorz Kaliciak. Marcin Genca
Rozmowa z pułkownikiem Grzegorzem Kaliciakiem, dowódcą 6. Mazowieckiej Brygady Obrony Terytorialnej.

Na jakim etapie jest obecnie formowanie brygad Wojsk Obrony Terytorialnej na Mazowszu?
- Tworzona 6 Mazowiecka Brygada Obrony Terytorialnej działa na razie w Warszawie, ale powinna mieć siedzibę w Radomiu. Jest jeszcze przygotowywana infrastruktura w jednostce wojskowej na Sadkowie, ale to nie znaczy, że jednostka nie działa. Już w lipcu będzie tam stacjonował batalion, złożony z żołnierzy obrony terytorialnej, stworzony z mieszkańców Radomia i okolic. Cała Brygada będzie miała cztery bataliony, być może powstanie jeszcze jeden. Od lipca będą one stacjonowały w Radomiu, Pomiechówku oraz Płocku. Batalion w Grójcu już działa i szkoli żołnierzy. Kolejni terytorialsi będą kontynuowali swoje szkolenie w systemie rotacyjnym.

Po co są Wojska Obrony Terytorialnej?
- Polska jest naszą Ojczyzną, więc mamy obowiązek i honor jej bronić – to jest sprawa oczywista. Z punktu widzenia wojskowego tego rodzaju formacje mają duży sens. W przypadku nawet lokalnego konfliktu w danym rejonie kto będzie bardziej wartościowym żołnierzem, jak nie ten, kto stamtąd pochodzi, kto doskonale zna swój teren? Nie można więc mówić o tym, że Wojska Obrony Terytorialnej zastąpią lub konkurują z armią lądową, bo to dodatkowy rodzaj Sił Zbrojnych, który ją uzupełnia. Ktoś, kto mówi, że terytorialsi są niepotrzebni, ustosunkowuje się tym samym zagadnienia do obrony Ojczyzny. Zauważmy, że do niedawna w Europie nie było żadnego konfliktu, poza wojną w Jugosławii. Teraz mamy konflikt tuż za naszymi granicami, na Ukrainie i trzeba wyciągać z tego wnioski. Według mnie potencjalny przeciwnik, gdyby miał przed sobą kraj, który jest dobrze przygotowany do różnego rodzaju działań, zastanowi się dwa razy. Kraj, który nie będzie tego miał, może okazać się bardzo łatwym kąskiem. Lepiej więc dmuchać na zimne: miejmy przygotowanych żołnierzy w określonych rejonach, niech uczą się posługiwania bronią, niech potrafią wykorzystywać przewagę własnego terenu, niech będą świetnie wyszkoleni. Moim marzeniem jest jednak, żeby nigdy nie sprawdzali tego w prawdziwym boju.

CZYTAJ: Kolejni terytorialsi są wcielani do grójeckiego batalionu. Około 700 chętnych z regionu radomskiego do służby w nowej formacji

Tymczasem pojawiają się opinie, że WOT nie reprezentują większego potencjału bojowego, a szkolenia są pobieżne i krótkie. Co pan na to?
- Jeśli takie opinie wygłasza ktoś, kto nie brał udziału w żadnej sytuacji krytycznej, to od razu pojawia się pytanie: na jakiej podstawie to mówi? Bardzo często negatywne opinie mówią ci, którzy u nas nie byli, którzy nie znają naszego systemu szkolenia. Nie oceniałbym terytorialsów po dokumentacji szkoleniowej, którą mają do przerobienia. Oceńmy lepiej przysłowiowe dziury w tarczy podczas szkolenia ogniowego. Dodam, że strzelamy z nowego rodzaju broni, notabene wyprodukowanej w Radomiu, czyli MSBS-a, to broń bardzo celna i nowoczesna, a żołnierze osiągają w posługiwaniu się nią naprawdę dobre wyniki. Co do szkoleń, to jest ono zaplanowane tak, aby żołnierz osiągnął pełny status wyszkolenia, czyli taki full combat po trzech latach. Dodam, że nawet żołnierze zawodowi nie mają takiego samego poziomu wyszkolenia w tym czasie. Nie można powiedzieć, że wcielamy kogoś do wojska i już po pierwszym roku mamy świetnie wyszkolonego żołnierza. Szkolenia są rozłożone w czasie, najpierw indywidualne, potem specjalistyczne, a na koniec zespołowe. Zwróćmy uwagę, że do momentu, gdy polscy żołnierze nie brali udziału w tak zwanych misjach pokojowych – tu muszę wtrącić, że wtedy też były stawiane pytania co nam wyjazdy na misje - moglibyśmy powiedzieć, że prezentują oni niezbyt dużą wartość bojową. Potem, już w Iraku czy Afganistanie pokazali najwyższy poziom wyszkolenia i profesjonalizm.

Jakiego rodzaju ludzi potrzebują jednostki terytorialsów? Czy muszą mieć oni jakieś specjalne kwalifikacje?
- Nie wartościujemy kandydatów, przygotowujemy każdego ochotnika, który spełnia nasze wymagania. Wychodzimy im naprzeciw: wszystkie szkolenia są w weekendy, zrezygnowaliśmy w nich z zajęć teoretycznych, robimy tylko treningi praktyczne. Już w trakcie szkolenia wychodzą dodatkowe zdolności kandydatów, nie bez znaczenia są też różne umiejętności i kwalifikacje z cywila. Nie zamykamy nikomu drogi do dalszego rozwoju, również w ramach armii zawodowej. Z Radomia i regionu jest zresztą bardzo dużo chętnych do służby w Wojskach Obrony Terytorialnej.

CZYTAJ TAKŻE: W Radomiu złożyli przysięgę wojskową żołnierze 6. Mazowieckiej Brygady Obrony Terytorialnej. Wydarzeniu towarzyszy wojskowy festyn rodzinny

Ile wynosi żołd terytorialsa?
- Są to kwoty, które nie są niskie. Sądzę, że każdy, kto chciałby służyć w armii, nie pogardzi nimi. Wszystkich zainteresowanych odsyłam do naszych stron internetowych, albo do Wojskowych Komend Uzupełnień. Owszem, pieniądze są ważne, ale powiem szczerze: z moich rozmów z żołnierzami wynika, że 99 procent z nich nie myślało o żołdzie. Kierowali się chęcią obrony ojczyzny, chcieli sprawdzić się, albo zyskać nowe umiejętności. Pieniądze były na ostatnim miejscu.

Mówił pan o motywacjach ochotników, a jaka była pana motywacja, żeby stworzyć nową, zupełnie inną od wszystkich jednostkę?
- Stwierdziłem, że doświadczenie, które posiadam może posłużyć do tego, aby zbudować nowy rodzaj Sił Zbrojnych. Służyłem w rozpoznaniu, potem w wojskach zmechanizowanych, następnie prowadziłem szkolenie wojskowe, brałem udział w misjach zagranicznych. Tę wiedzę i doświadczenie trzeba przekazać młodym pokoleniom, więc teraz to robię, ale sam jestem tylko małym trybikiem w wojskowej machinie.

Jak ocenia pan film „Karbala”?
- Bardzo dobry film, fajnie zrobiony. Pomagałem przy nim jako konsultant. Budżet nie był wysoki, ale ci, którzy go oglądali tego nie widzą, głównie dzięki determinacji filmowców, którzy bardzo mocno chcieli go stworzyć. Był kręcony w Polsce: w dawnej Fabryce Samochodów Osobowych na warszawskim Żeraniu, w starej cementowni w Folwarku pod Opolem, w jednostce wojskowej w Komprachcicach, ale też w Jordanii. Amerykanie potrafią o mniejszych akcjach nakręcić całe filmowe epopeje. My, mając o wiele ciekawsze motywy oparte na faktach, jeszcze się tego uczymy, ale uważam, że jak na polski film wojenny nie ma się czego wstydzić nawet przed Hollywood. Ten film pokazał, co polski żołnierz robił na misjach.

Często wraca pan pamięcią do obrony City Hall w Karbali w Iraku?
- Każdy pyta mnie o Karbalę i stałem się po części jej niewolnikiem. Ten epizod pokazał wartość żołnierza polskiego. Udowodniliśmy to i pomimo tego, że w tamtym czasie dysponowaliśmy sprzętem, który nie był najlepszy, ale raczej ze średniej półki, potrafiliśmy wykonać zadanie. Żołnierz polski nie tylko dobrze walczy, ale wykazuje się pomysłowością, myśli na polu walki, jest mocno zmotywowany do wykonania zadania. Wciąż mam kontakt z żołnierzami, z którymi wówczas tam byłem, a dziś są oni rozsiani po całym świecie. Za rok będzie piętnastolecie tych wydarzeń, więc pewnie spotkamy się w większym gronie.

ZOBACZ: Film "Karbala" - scena z głośnikiem

Którą z decyzji wówczas podjętych uważa pan za najważniejszą?
- Na misjach trzeba nieustannie i bardzo szybko podejmować właściwe decyzje czy to będąc na stanowisku podoficera - dowódcy drużyny, czy dowodzącego oficera, czy szeregowego, obsługującego karabin pokładowy. Podczas obrony Ratusza w Karbali pozwoliłem żołnierzom samodzielnie otwierać ogień, ale przy zachowaniu wszelkich zasad użycia broni. To był klucz do tego, że się tam utrzymaliśmy.

Warto jeździć na wojny na drugim końcu świata?
- W kraju nie da się przygotować żołnierzy do tego, co będzie gdzieś na misji, a poziom żołnierza weryfikuje dopiero prawdziwe zagrożenie. Misje w Iraku i Afganistanie pokazały naszą wartość bojową, ale też obnażyły luki w naszym wyszkoleniu. Dzięki temu wyciągnęliśmy wiele wniosków i zdobyliśmy niezbędne doświadczenie. Na przykład w Iraku używanie żywych tarcz jest na porządku dziennym. Terroryści otaczają się kobietami z dziećmi i korzystając z takiej osłony strzelają do sił koalicji. Nasi żołnierze umieli zachować zimną krew w takiej sytuacji, przyjąć na siebie ogień. Gdy tylko opadła pierwsza euforia po obaleniu Saddama Husajna, nasze patrole w Iraku były non stop atakowane. Stosowano ostrzał, albo rozmaite kombinowane ładunki wybuchowe, choć nie tak dużej mocy jak później w Afganistanie. Dzięki temu nasi saperzy nauczyli się je wykrywać i neutralizować, a żołnierze wiedzieli jak zareagować i co robić pod ostrzałem. Dzięki misjom dziś mamy własnych specjalistów i instruktorów oraz masę doświadczeń, które zostały dobrze spożytkowane.

Jak podoba się panu Radom, czy ma pan już swoje ulubione miejsca?
- Kiedy przejeżdża się przez Radom przelotówką, to pierwsze odczucie jest takie, że nie jest to miasto najładniejsze. Gdy wjedzie się do centrum, odkrywa się bardzo wiele ładnych miejsc. Bardzo podoba mi się centrum miasta, deptak i park, gdzie mieliśmy niedawno przysięgę wojskową naszych żołnierzy. Teraz mogę powiedzieć, że Radom jest ładny i naprawdę nie ma się czego wstydzić. Wielką zaletą tego miasta są wspaniali, wartościowi, nietuzinkowi ludzie. O tym czym jest honor w Radomiu mówić nie trzeba.

Co robi pan w wolnym czasie, gdy zdejmie pan mundur?
- Nawet bez munduru jest się żołnierzem (śmiech). Dawniej byłem skoczkiem spadochronowym, dziś pozostało mi nurkowanie. Mam czas dla żony i dzieci, lubię pójść na daleki spacer po lesie z moimi dwoma labradorami.

A czy nie jest tak, że wojownik tęskni za wojną?
Jestem żołnierzem, ale wojna to stan nienormalny, który do niczego nie prowadzi. Ktoś, kto nigdy nie zetknął się z wojną, albo zna ją tylko z książek czy filmów, nie wie jak wygląda prawdziwy konflikt zbrojny. Jakie są tam zagrożenia, jak potężne są zniszczenia, jak bardzo wojna niszczy ludzi. Jest takie przysłowie „Nikt bardziej pokój o nie modli się niż żołnierz” i ja się pod tym podpisuję.

Pułkownik Grzegorz Kaliciak

Ma 45 lat. Absolwent Wyższej Szkoły Oficerskiej imienia Tadeusza Kościuszki we Wrocławiu (1997). Służbę wojskową rozpoczął w 4 Batalionie Rozpoznawczym w Wędrzynie, służył też w 1 Batalionie Piechoty Zmotoryzowanej Ziemi Rzeszowskiej, Batalionie Dowodzenia Strzelców Wielkopolskich im. por. Jana Rzepy oraz 17 Wielkopolskiej Brygadzie Zmechanizowanej. Służył również w ramach Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Iraku. W 2004 roku, jako dowódca kompanii rozpoznawczej, kierował obroną ratusza w Karbali podczas II wojny w Zatoce Perskiej. W ramach Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie jako zastępca dowódcy Zgrupowania Bojowego Bravo. W styczniu 2018 roku w stopniu pułkownika objął stanowisko dowódcy 6 Mazowieckiej Brygady Obrony Terytorialnej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na i.pl Portal i.pl