Grażyna Jagielska: Wyhodowaliśmy sobie z mężem potwora

Maria Mazurek
Maria Mazurek
Grażyna Jagielska  mówi, że z mężem przeżyła 53 wojny. Taki tytuł nosi film,  który powstał na podstawie jej książki
Grażyna Jagielska mówi, że z mężem przeżyła 53 wojny. Taki tytuł nosi film, który powstał na podstawie jej książki
Rozmowa z Grażyną Jagielską, żoną Wojciecha, znanego korespondenta wojennego, autorką książki „Miłość z kamienia” wydanej przez krakowskie wydawnictwo MANDO

Pani mąż przeżył 53 wojny…

Razem je przeżyliśmy. On - jeżdżąc na nie. Ja - czekając na niego.

Trudniej było go kochać, czekając, czy wtedy, gdy wracał?
Powroty były trudne, bo Wojtek za każdym razem wracał trochę inny. Pamiętam pierwszy raz, gdy mnie to uderzyło. Była połowa lat dziewięćdziesiątych, wrócił z RPA, z miesięcznego pobytu, gdzie obserwował wojnę uliczną w Thokozie. Powiedział mi wtedy, że to było najbardziej wartościowe doświadczenie w jego życiu. Te słowa kazały mi spojrzeć na nasze życie z innej perspektywy, bo oznaczały, że to, co w jego życiu najlepsze, najciekawsze - jest poza mną.

A dla pani najciekawsze było to, co razem przeżywaliście?
Te chwile, kiedy mieliśmy wspólne życie. Ono i tak było zagrabione przez materiał, który został przywieziony ze świata i który trzeba było obrobić, omówić, zredagować.

Miała pani poczucie, że to pani w tym małżeństwie jest tą mniej wartościową, mniej ciekawą, mniej mądrą osobą? Albo że żyje pani w sposób mniej pełny?
Na pewno miałam poczucie, że żyję w sposób mniej pełny. Ale nie czułam się gorsza. To mnie Wojtek pytał: co mam napisać z tych wyjazdów, gdzie tu jest temat? Razem tego szukaliśmy. Silnie w tym uczestniczyłam; nie tylko jako osoba, do której zwracał się po powrocie, ale też jako siła napędzająca. Teraz - gdy na te lata można spojrzeć z perspektywy - widać coraz wyraźniej, że Wojtek nie bardzo miał ochotę na to wszystko.

Na co nie miał ochoty?
Na bycie korespondentem wojennym na cały etat. Każdy wyjazd był dla niego stresem, lękiem, że się nie uda, że nie da rady. To był trochę mój pomysł na życie. A Wojtek miał siłę, energię i talent, żeby go realizować.

Chwilę. Czytając pani książkę odniosłam wrażenie, że on wracał podekscytowany. Pani też przed minutą mówiła, że to, co przeżył w RPA, uznał za najbardziej wartościowe. To mnie się kłóci…
Bo wszystko ze wszystkim, w tej historii, się kłóci. Nie ma tu jednej prawdy, jednej odpowiedzi. Tak, wracał innym człowiekiem i w tym okresie, w którym to przeżywał, ja byłam daleko. Ale to, że Wojtka przekonywałam, że jak coś się dzieje, musi być na miejscu - to też jest prawda. Robiłam to wbrew sobie, ale - robiłam.

Jaka była cena?
Strach. Strach, który w miarę upływu lat przeradzał się w pewność, że nastąpi tragiczny kres. Bo jak długo można umykać przed tym losem? Pięć lat, dziesięć, dwadzieścia?

Pani opisuje w książce, że czekała na telefon z wiadomością o jego śmierci; zastanawiała się, kto go wykona, imaginowała tę rozmowę.
Po wielu latach myślę, że to życie na skraju katastrofy - bo trochę tak to wyglądało - było bardzo męczące. To wyniszcza. I po pewnym czasie pojawia się myśl… Nie, pojawia się wręcz chęć - żeby to się skończyło. Może nawet to czekanie na telefon było przywoływaniem tego końca.

Bo wiadomość o jego śmierci, w pewnym sensie, mogłaby przynieść ulgę?
Oznaczałaby koniec pewnego cierpienia. Zarazem rozpoczęcie nowego, ale tego starego by już nie było. (Jagielska przez chwilę kuli się w ciszy na hotelowym łóżku, nagle się ożywia). Wie pani, dzisiaj nawet nie mam telefonu. To znaczy mam, pokażę (wyciąga stary model sprzed epoki smartfonów). Teraz już chyba takich nie ma.

No nie ma.
I to nie jest prawdziwy telefon. Mogę go tylko odbierać. Nie mogę dzwonić.

Dlaczego tak?
Nie chcę. Boję się telefonów. Ten lęk to pamiątka po czasach, kiedy telefon był jedynym narzędziem łączności z Wojtkiem, ale równocześnie - jedynym źródłem, z którego może nadejść wiadomość, że coś się stało. Do dzisiaj dźwięk dzwonka wywołuje u mnie lęk. Jak ktoś dzwoni do Wojtka, nie pytam, kto, tylko - co się stało.

Skoro cena była tak wysoka, to czy nie myślała pani, żeby reagować? Odejść, powiedzieć: koniec, ja nie mogę już tak żyć?
Na to pytanie nie ma odpowiedzi. Słyszę je często, w związku z tym - często się nad nim zastanawiam. Oglądałam wczoraj film „Zakochać się”, z De Niro i Streep. Stary film, oboje są jeszcze tacy młodzi. Widziała pani kiedyś?

Nie.
No więc ona ma męża, on - żonę. Spotykają się przypadkiem w pociągu i kroczek po kroczku, zupełnie niedostrzegalnymi etapami, kierują się ku katastrofie. Kolejne spotkanie, niewinny lunch, aż do momentu, kiedy są w sobie tak zakochani, że już nie ma drogi odwrotu. Na wielu etapach mogli sobie powiedzieć: dosyć, hola, przecież to prowadzi do katastrofy. Po obejrzeniu tego filmu pomyślałam, że może to najlepiej tłumaczy, co stało się ze mną i z Wojtkiem. Że takimi niedostrzegalnymi etapami wyhodowaliśmy sobie w domu potwora. Tę trzecią siłę, która nami rządziła.

Co było tą trzecią siłą?
Konieczność wyjazdów. Na początku była to trochę kalkulacja. Bo te wyjazdy przynosiły natychmiastowy, z punktu widzenia rozwoju zawodowego, efekt. W tamtych czasach na nazwisko w branży dziennikarskiej trzeba było zazwyczaj pracować 10, 15, 20 lat, bez gwarancji, że w końcu się człowiek wybije. Chyba że zdecydował się pojechać na wojnę. Wtedy załatwiał to w dwa tygodnie.

Ale ryzykował.
Na początku nie zdawał sobie z tego sprawy. Problem w tym, że te pierwsze wyjazdy Wojtka to nie były wielkie wojny, gdzie się przechodzi linię frontu, gdzie spadają bomby. Nie było prawdziwego zagrożenia; to były wyjazdy na pograniczu wojny, po powrocie z których się myśli: to może jeszcze jeden raz. I takimi małymi kroczkami, tymi „jeszcze jeden raz” się przeliczyliśmy. Bo myśleliśmy, że panujemy nad tym, że zawsze będziemy mogli powiedzieć sobie „dość”. A okazało się, że już w pewnym momencie nie można. Może to jest tak, jak z uzależnieniem. Jeden papieros, drugi, dziesiąty i w pewnym momencie już nie można przestać. Gdyby człowiek był wcześniej taki mądry. Gdybyśmy my, kobiety, były… Samych dobrych wyborów byśmy dokonywały: wychodziły za właściwych mężczyzn, obierały właściwe zawody, kupowały odpowiednie kiecki. Ale w momencie, kiedy dokonujemy tych wszystkich wyborów, nie znamy jeszcze ich konsekwencji.

**Pani mówi o drobnych decyzjach i momentach, które

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Grażyna Jagielska: Wyhodowaliśmy sobie z mężem potwora - Plus Gazeta Krakowska

Wróć na i.pl Portal i.pl