Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdzie są pieniądze na zdrowie

Zbigniew Bartuś
Fot. Archiwum
Zdrowie. Od 2000 roku wydatki na zdrowie w Polsce wzrosły prawie trzykrotnie, czyli bardziej niż pensje Polaków. Po negocjacjach z lekarzami z Porozumienia Zielonogórskiego minister Bartosz Arłukowicz zgodził się wczoraj dosypać grosza do i tak już wcześniej powiększonej puli NFZ.

W roku 2015 pobijemy zapewne kolejny historyczny rekord nakładów na zdrowie. Według GUS w 2000 r. wydaliśmy na ten cel w sumie ok. 40 mld zł (w tym 12 mld prywatnie); średnia pensja krajowa wynosiła wtedy 1923 zł. W 2013 nasze łączne wydatki na zdrowie przekroczyły już 100 mld zł (w tym 32 mld prywatnie) przy średniej płacy 3650 zł.

Zdrowie zatem zdrożało, a mimo to coraz trudniej dostać się do lekarza, na badania i zabiegi czeka się miesiącami, a nawet latami. Zmęczeni pacjenci mają wrażenie, że ich składki giną w studni bez dna. A konkretnie – gdzie?

NFZ i Ministerstwo Zdrowia twierdzą, że ponad połowa zwiększonych nakładów idzie do kieszeni lekarzy, którzy chcą jeszcze więcej.

CZYTAJ TAKŻE: Ugoda podpisana. Przychodnie otwarte

– Bzdura – oburza się dr Wojciech Wokulski, szef Zakładu Lecznictwa Ambulatoryjnego w Oświęcimiu, któremu podlegają cztery miejskie i dwie wiejskie przychodnie rejonowe.

Według jego wyliczeń większość środków idzie na personel (pielęgniarki, położne), a zwłaszcza drogie (wyceniane przez NFZ) badania oraz czynsze, media, transport.

Według GUS ponad 35 proc. naszych wydatków na zdrowie trafia do szpitali, 29 proc. – do przychodni, 26 proc. – do sprzedawców leków i sprzętu medycznego; administracja kosztuje 1,4 proc. (na tle Europy to niedużo).

Nikt nie jest w stanie dokładnie wyliczyć, ile pieniędzy zostaje w kieszeniach samych lekarzy. Powodem jest skomplikowany i nieprzejrzysty system finansowania. Można się jednak domyślać.

Dr Wokulski przyznaje, że kiedy w zeszłym roku szukał lekarza do przychodni za 60 zł na godzinę, miał wielki problem ze znalezieniem chętnych. Łatwo wyliczyć, że przy siedmiogodzinnej dniówce lekarz mógłby zarobić w same dni robocze ponad 9 tys. zł brutto.

– Ale na rynku brakuje fachowców. W miejscowym szpitalu nie było od lat żadnego rezydenta, więc nie ma kto zastąpić tamtejszych lekarzy, którzy z wiekiem zwyczajowo przechodzili do przychodni – tłumaczy doktor Wokulski. Dodaje, że wielu jego kolegów wyemigrowało, co jeszcze potęguje problem.

– Całkiem niedawno lekarz zarabiał marne 300 zł więcej od pielęgniarki – wspomina szef ZLA. A dzisiaj? Według portalu wynagrodzenia.pl, pensje większości lekarzy rodzinnych wahają się między 4,8 a 8,5 tys. zł. To cztery razy więcej niż na początku stulecia. Pieniędzy jest jednak „tylko” niecałe trzy razy więcej. Efekt?

10 lat temu średniej wielkości przychodnia w mieście powiatowym zatrudniała 5 lekarzy rodzinnych plus innych specjalistów, teraz stać ją na góra trzech, coraz częściej – dwóch. Wcześniej na jednego lekarza przypadało 2 tys. pacjentów. Teraz bywa 5 tys. i więcej. Lekarze zarabiają godniej. A pacjenci kwitną w kolejkach.

Eksperci zauważają, że mimo dynamicznego wzrostu nakładów Polska wciąż przeznacza na zdrowie mniej niż inne kraje OECD – ok. 7 proc. PKB. W UE, gdzie średnia wynosi 10 proc., jesteśmy na szarym końcu. Na więcej nas nie stać, bo wielu Polaków nie płaci składek. Nie musi. A do lekarza chodzi...

Płacisz na NFZ 300 zł, a bogaty rolnik tylko 100

W wyniku zapoczątkowanej w 1998 roku reformy lekarze musieli zostać przedsiębiorcami. Przychodnie to de facto firmy. NFZ płaci im za usługi – od głowy. System finansowania jest nieprzejrzysty i sprzyja patologiom. Im więcej skierowań na badania wypisze lekarz, tym bardziej obrywa po kieszeni.

W zeszłym roku tzw. podstawowa stawka kapitacyjna – czyli kwota, jaką lekarz podstawowej opieki zdrowotnej (POZ) dostaje za każdego zapisanego do niego pacjenta – wynosiła 8 zł miesięcznie. Statystyczny doktor z czeredką 3 tys. pacjentów (niezależnie od tego, czy ci się leczą, czy nie) dostawał więc co miesiąc minimum 24 tys. zł.

Minimum, bo stawka rosła dwukrotnie w przypadku dzieci do 6 lat i osób powyżej 65 lat, zaś w przypadku dzieci w wieku 7–19 lat mnożyło się ją przez 1,2. Za pacjenta z chorobami układu krążenia lub cukrzycą lekarz dostawał trzykrotność stawki, a za pacjenta z ostrymi chorobami układu oddechowego – 9,60 zł.

W efekcie przychody lekarza przy 3 tys. pacjentów rosły do ponad 30 tys. zł (średnio ok. 11 zł od osoby). Z tego medyk-przedsiębiorca musiał opłacić niemałe koszty funkcjonowania przychodni.

Najwięcej kontrowersji budzą wydatki na badania pacjentów: według dotychczasowych zasad – im mniej ich lekarz zlecił, tym więcej pieniędzy pozostawało w jego kieszeni. Taki mechanizm mógł prowadzić (i czasem prowadził) do patologii. Tym bardziej, że część lekarzy rozumowała tak: dostaję na pacjenta 8 zł, a jedno USG kosztuje mnie 80 zł.

Głównie z tego powodu resort postanowił zmienić system, wprowadzając jedną, wyższą, stawkę „od głowy” dla wszystkich (we wczorajszym porozumieniu mowa jest nawet o 12 zł), a jednocześnie premiując lekarzy wykonujących więcej badań.

W przeciwnym razie wprowadzany przez ministra Bartosza Arłukowicza pakiet onkologiczny, zakładający zwiększenie roli lekarzy rodzinnych we wstępnym diagnozowaniu nowotworów, pozostałby wyłącznie na papierze – niektórzy (?) lekarze nadal nie zlecaliby niezbędnych badań, bo byłoby to wbrew ich ekonomicznym interesom.

Eksperci zwracają uwagę, że mimo dynamicznego wzrostu nakładów Polska przeznacza na zdrowie nadal dużo mniej niż inne kraje OECD – ok. 7 proc. PKB. W UE, gdzie średnia wynosi 10 proc. (w Niemczech 11,5), jesteśmy pod tym względem w ogonie (przed Estonią). Na więcej nas nie stać z uwagi na stosunkowo niskie wpływy ze składki zdrowotnej. Problemem jest nie tyle jej wysokość, co fakt, że wielu Polaków nie płaci jej wcale lub płaci grosze.

Składka pracownika zarabiającego średnią krajową (3,9 tys. zł) wynosi ponad 300 zł. Aby Polska osiągnęła przeciętny poziom unijny (10 proc.), składka musiałaby wynieść 520 zł. Tymczasem większość pracowników na etacie płaci dziś ok. 200 zł, przedsiębiorców – 270 zł, a rolnik na 10 ha z żoną i dwójką dzieci… 40 zł (poniżej 6 ha nie płaci nic). Przy 50 ha opłata rośnie do 100 zł. A każdy pacjent ma takie same prawa.

[email protected]

KOMENTARZ EKSPERTA
Dr Jerzy Gryglewicz (ekspert ds. zdrowia z Uczelni Łazarskiego):

W wydatkach na ochronę zdrowia największe znaczenie miał wzrost wynagrodzeń personelu medycznego po protestach lekarzy i pielęgniarek.

Ponadto, do katalogu świadczeń gwarantowanych wprowadzonych zostało wiele nowoczesnych i kosztownych technologii medycznych . Wzrosła również sama liczba realizowanych świadczeń , co jest spowodowane m.in. starzeniem się społeczeństwa.

Dużą część nakładów pochłania także rozwój nowoczesnej medycyny, np. powstanie wielu ośrodków radioterapii czy rozwój kardiochirurgii interwencyjnej, do czego potrzebny jest drogi, najnowocześniejszy sprzęt.

Pomimo wzrostu nakładów na ochronę zdrowia, Polska nadal plasuje się na szarym końcu krajów Unii Europejskiej. Za nami jest jedynie Bułgaria i Łotwa. To duży problem. Około 7 proc. PKB na służbę zdrowia to nadal zdecydowanie za mało w porównaniu do unijnej średniej, która wynosi 10 proc.

Z drugiej jednak strony zachodni eksperci są pełni podziwu dla naszej efektywności. Dziwią się, że przy tak małych wydatkach i braku dodatkowych dopłat od pacjentów możliwa jest realizacja tak dużego wachlarza świadczeń. Przykładem mogą być chociażby uzdrowiska, z których publicznego finansowania na zachodzie w ogóle zrezygnowano.

(MAK)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski