Gdyby nie on, serialowy Wiedźmin mógłby wyglądać dziś zupełnie inaczej. Bogusław Polch stworzył wizerunek Geralta z Rivii

Wojciech Obremski
Serialowy „Wiedźmin” Netflixa pewnie wyglądałby inaczej, gdyby nie komiks Polcha i gra komputerowa
Serialowy „Wiedźmin” Netflixa pewnie wyglądałby inaczej, gdyby nie komiks Polcha i gra komputerowa fot. Netflix/materiały promocyjne
Do nieba nie pójdę, bobym się zanudził. A z diabłem jestem pogodzony - mawiał pewien pochodzący z Brześcia nad Bugiem rysownik. Ów twórca, który nadał rysy najsłynniejszemu polskiemu milicjantowi oraz Wiedźminowi z Rivii, zmarł po długiej chorobie 2 stycznia. Stało się to prawie dwa tygodnie po premierze coraz bardziej popularnego na całym świecie serialu o Geralcie. Geralcie, który nie wyglądałby tak jak dziś, gdyby nie Bogusław Polch.

Co to ma być? Jakiś Wiedźmun, Wiedźmak, o czym to jest? To jest w ogóle niedobre i precz z takim pomysłem. Ja byłem zdumiony, bo dla mnie to był absolutny hit, gotowy, doszlifowany diament, czyli brylant - tak opowiadał Bogusław Polch kilkanaście lat temu na łamach magazynu „Esensja”, o reakcji części redaktorów „Nowej Fantastyki”, gdy ci usłyszeli o jego pomyśle na komiks o Wiedźminie. Trzeba przyznać, że bohater Andrzeja Sapkowskiego nie był wtedy jeszcze zbytnio znany, a, zdaniem samego Polcha „autor rzeczywiście nie wygrał swoim pierwszym opowiadaniem”. Niemniej rysownik postawił na swoim: najpierw zilustrował opowieści o Geralcie zamieszczane w „Nowej Fantastyce”, a następnie wziął się za pełnowymiarowy komiks. I tak, w latach 1993-95 powstało sześć części, publikowanych na łamach magazynu „Komiks”. - Nie ukrywam, że jestem dumny, iż dorzuciłem cegiełkę do komiksowego projektu Wiedźmina - mówił potem Bogusław Polch.

Jak narysować Białego Wilka?

- Boguś, zakochany w Sapkowskim, zaklepał sobie zilustrowanie „Granicy możliwości”, by raptem stwierdzić, że nie wiadomo, jak Geralt z Rivii powinien wyglądać - wspominał nieżyjący już scenarzysta komiksu, a jednocześnie redaktor naczelny „Fantastyki” Maciej Parowski. - Jest białowłosy, ale nie może być stary; przecież mieczem wywija i staje w boju nadto zręcznie. Zbyt często poczyna sobie jak mędrzec, filozof i moralista, więc nie pasuje doń twarz - maska kulturysty Conana - Schwarzeneggera. Nie koniec na tym - naszkicowany w spodniach przypominał urzędnika; bez spodni widział się ilustratorowi niepoważnie - pisał Parowski.

Komiks wzbudził mieszane uczucia wśród fanów. Jedni go pokochali, drudzy wręcz przeciwnie. Wydaje się, że głosy tych drugich uciszył sam ojciec Geralta, Andrzej Sapkowski. - Należy przyzwyczaić się do tego, żeby nie traktować wierzby płaczącej i krowy jak to samo. Jest książka, literatura jest literaturą, gry, komiksy, a filmy są tylko i wyłącznie adaptacjami. Nie mogą pretendować w żaden sposób do tego, by być sequelami, prequelami i tak dalej - twierdził pisarz.Polch twardo trzymał się wykreowanej przez siebie postaci Białego Wilka. Dość, że po emisji polskiego „Wiedźmina” zapowiadał (na łamach magazynu „Arena Komiks”) podanie do sądu twórców filmu i serialu, którzy mieli jakoby bez jego zgody wykorzystać projekty plastyczne, zawarte w jego komiksie.

Komiks wzbudził mieszane uczucia wśród fanów. Jedni go pokochali, drudzy wręcz przeciwnie. Głosy tych drugich uciszył Sapkowski

Żbik miał pazur, ale…

Twórca wizerunku Wiedźmina, jaki znamy z komiksu, filmu Marka Brodzkiego, kultowej gry, czy wreszcie netflixowego serialu, urodził się w 1941 roku. W warszawskim liceum plastycznym siedział w jednej ławce z Grzegorzem Rosińskim, późniejszym twórcą m.in. słynnego „Thorgala”. Polch nie podjął studiów plastycznych, zamiast tego skupił się na pracy. Jako rysownik zadebiutował w wieku 17 lat, tworząc krótkie historyjki dla młodzieżowej gazety „Korespondent Wszędobylski”. Na wydanie swojego pierwszego, oficjalnego komiksu przyszło mu czekać 12 lat - był to „Złoty Mauritius”, kolejny zeszyt serii o kapitanie Żbiku, która już od trzech lat „ocieplała” instytucję Milicji Obywatelskiej wśród młodych czytelników. Polch narysował również kolejne sześć części, nadając jednocześnie tytułowemu bohaterowi charakterystyczne rysy twarzy, które później powielali także inni rysownicy serii.

Kiedy w 1982 roku, po wprowadzeniu stanu wojennego, nic już nie mogło wpłynąć na pozytywny wizerunek milicji, serię zakończono, sam Polch nie był temu przychylny. - Tam propagandy sensu stricto nie było. „Żbiki” zachęcały do współpracy z Milicją Obywatelską. Serię skasowano, bo jakiś komuch uznał, że taki model jest zły, ponieważ ludzie powinni bać się milicji... - wspominał przed laty w rozmowie z jednym z dzienników.

- W „Żbikach” zamieściłem 946 rysunków. Za zeszyt otrzymywałem honorarium w wysokości ceny fiata 125 p. Tyle, że… nie mogłem nabyć auta, gdyż nie miałem talonu. Wznowienia wyceniano na zasadzie degresji. Za drugie płacono 80 procent kwoty, za kolejne 60. Album „Salto śmierci” zaginął i proponowano mi jego ponowne narysowanie, lecz odmówiłem. Robotę wykonał ktoś inny, co uważni czytelnicy zapewne dostrzegli. Dwukrotnie w moją pracę ingerowała cenzura. Przy „Niewygodnym świadku” zauważono, że niechętnie używający broni kapitan korzysta z rewolweru, w który nigdy nie była wyposażona MO. W „Salcie śmierci” Żbika „ubrałem” w modną koszulę z zaszewkami oraz spodnie „dzwony”, co skwitowano uwagą, iż „milicjant nie może wyglądać, jak pedał”. Postawiłem jednak na swoim i niczego nie zmieniłem - opowiadał o swojej przygodzie z kapitanem Żbikiem Bogusław Polch. Dodajmy, że zamiarem Polcha było upodobnienie Żbika do filmowego Brudnego Harry’ego, granego przez Clinta Eastwooda.

Mimo tych niedogodności, po latach, rysownik zdecydował się powrócić do rysowania Żbika: w 2013 roku ukazał się komiks „Tajemnica Plaży w Pourville”, opowiadający o śledztwie prowadzonym przez siwowłosego już pułkownika (!) Żbika, który wspólnie ze swoim wnukiem Michałem Żbikiem (w randze CBA) poszukuje skradzionego w 2000 roku z Muzeum Narodowego w Poznaniu słynnego obrazu Moneta. Publikacja komiksu rozpoczęła się 1 września 2003 roku na łamach „Bezpłatnego Tygodnika Poznańskiego”, a zakończyła pół roku później. W tym czasie losy skradzionego obrazu wciąż były nieznane. W momencie wydania albumowego, czyli niemal dekadę później, sprawę już wyjaśniono, toteż autorzy stworzyli nowe zakończenie.

ZOBACZ TEŻ: "Wiedźmin" na Zamku Ogrodzieniec. Ekipa filmowa Netflix kręciła film w Polsce

"Wiedźmin" w Polsce: Netflix kręci sceny na zamku Ogrodzieniec

"Wiedźmin" na Zamku Ogrodzieniec WIDEO Ekipa filmowa Netflix...

Nasz człowiek w przyszłości

Lata 80. to przede wszystkim praca (do spółki ze wspomnianym Maciejem Parowskim i Jackiem Rodkiem) nad „Funky Kovalem”, czyli opowieścią, której styl w polskim komiksie był zupełnym novum. Głównym bohaterem był kosmiczny detektyw, tytułowy Funky Koval, który z pomocą przyjaciół z agencji detektywistycznej „Universs” tropi międzyplanetarne afery, ukazane często przez pryzmat działań politycznych. Komiks publikowany był początkowo w wersji czarno - białej na łamach „Fantastyki”, by następnie ukazać się w formie kolorowych albumów.

- Nadaniem bohaterowi nazwiska „Funky Koval” Polch zmienił go w kogoś, kto jest „naszym człowiekiem w przyszłości”. Funky w dekadenckiej przyszłości zachował nasz swojski, zdrowy rozsądek i choćby dlatego instynktownie trzymamy za niego kciuki, nawet gdy zbacza na złą drogę - pisał w 2011 roku dziennikarz Wojciech Orliński.

Komiks wyróżnia się szczegółowymi, niezwykle starannymi rysunkami. Wprawne oko zauważy, że część bohaterów ma twarz przyjaciół Polcha, zaś główna bohaterka Brenda Lear to nie kto inny, jak… Dana, żona rysownika. Są też Roddey i Parrey, czyli alter ego wspomnianych wyżej scenarzystów. Zaś dynamiczny i wciągający scenariusz jest wypełniony licznymi nawiązaniami do ówczesnej rzeczywistości PRL. Przykład? Postać kłamliwego rzecznika prasowego jest karykaturą Jerzego Urbana, są też odniesienia do Okrągłego Stołu. Nie przeszkadzało to faktowi, że akcja komiksu rozgrywała się w USA w latach 80. XXI wieku.

O skali poziomu rysunków w „Funky Kovalu” niech świadczy wypowiedź innego giganta polskiego komiksu Janusza Christy, twórcy „Kajka i Kokosza”: - Polch... O, ten jest zupełnie niesamowity. Kiedyś pokazywał mi stronę swojego „Funky Kovala”. Był na niej rysunek bohatera trzymającego w ręce monetę. Na tym dolarze były umieszczone wszystkie napisy, jak na prawdziwym. Musiał to chyba pod lupą robić. Zapytałem go, po co to, przecież w druku tego zupełnie nie będzie widać. Odpowiedział: „No, jasne! Lecz ja wiem, że to tam jest”. Trzecia część serii zawierała wiele nawiązań do rodzącej się wówczas III RP. Z kolei długo wyczekiwaną, czwartą, wydano dopiero kilkanaście lat później, a odnosiła się ona do rzeczywistości współczesnej, (Internet, itp.). W grudniu 2011 roku, w specjalnym dodatku do „Nowej Fantastyki”, ukazał się dodatkowy epizod noszący tytuł „Na białym szumie”, w którym Koval pojawia się w realiach stanu wojennego w Polsce. W tym samym roku ukazało się słuchowisko bazujące na pierwszej części, zaś w planach było nakręcenie filmu o kosmicznym detektywie. I nie miało to być rodzime dzieło, zbliżone poziomem do „Wiedźmina” Brodzkiego, tylko hollywoodzka superprodukcja, z budżetem wynoszącym ok. 50 - 60 mln dolarów, jak zdradził w 2009 roku Bogusław Polch na spotkaniu z czytelnikami. Ponoć powstała już część ścieżki dźwiękowej do filmu, po czym... nastała cisza. Z dalekosiężnych planów nic nie wyszło, a szkoda, bo komiksy o Funky Kovalu to gotowy scenariusz na niejedną produkcję.

Kto zatopił Atlantydę?

- Ten komiks to moja największa przygoda zawodowa - mówił Polch. I wcale nie chodziło mu o Żbika, Wiedźmina, ani nawet o Funky Kovala.

W latach 70. szczyty popularności święciły teorie Szwajcara Ericha von Dänikena głoszące tezy, jakoby w dalekiej przeszłości Ziemię odwiedzili przybysze z kosmosu, w znaczący sposób przyczyniając się do rozwoju cywilizacji człowieka. I tak, gdy w 1977 roku Alfred Górny, ówczesny dyrektor wydawnictwa Sport i Turystyka, nawiązał współpracę z niemieckim Econ Verlag, narodził się pomysł na wkomponowanie śmiałych teorii szwajcarskiego pisarza w komiksowe kadry. Pierwotnie rysownikiem serii „Bogowie z kosmosu” („Die Götter aus dem All”) miał być Grzegorz Rosiński, który zrezygnował jednak z projektu po otrzymaniu propozycji pracy nad „Thorgalem”. Pod uwagę brano także Jerzego Wróblewskiego, serię „dostał” ostatecznie Bogusław Polch, polecony przez Rosińskiego właśnie.

Wprawne oko zauważy, że część bohaterów ma twarz przyjaciół Polcha, zaś Brenda Lear to nie kto inny, jak... Dana, żona rysownika

W ośmiu częściach przedstawiono (lub też „wytłumaczono”) wiele budzących do dziś wątpliwości i kontrowersji związanych z historiami z zamierzchłej przeszłości, wliczając w to m.in. powstanie człowieka, zagładę Atlantydy, tajemnicę ogromnych rytów w Nazca w Andach, zagadkę Arki Przymierza i wieży Babel czy zniszczenie Sodomy i Gomory.

Seria odniosła ogromną popularność. Pierwotnie ukazała się w Niemczech, w latach 1978 - 1982. W tym samym roku w Polsce wyszedł tom pierwszy („Lądowanie w Andach”), zaś przedostatnią część wydano dopiero w 1990 roku. Finałowa nie ujrzała światła dziennego z powodu… likwidacji Krajowej Agencji Wydawniczej. Ósmy tom dołączono dopiero do wydania zbiorczego, które ukazało się w 2003 roku, pod wspólnym tytułem: „Ekspedycja”.

Serię przetłumaczono na trzynaście języków i wydano w ponad pięciu milionach egzemplarzy.

- Jestem po tej samej stronie barykady, co Däniken. Współpraca z nim nobilituje. A że jest kontrowersyjny, to nawet lepiej - opowiadał o pracy nad serią Bogusław Polch.

Wyłowić sens historii

„Bogowie z kosmosu” nie byli jedyną przygodą Polcha za Odrą. Dla niemieckich czytelników narysował też serię „Jan Tenner”, jako dodatek do kaset magnetofonowych z perypetiami tytułowego bohatera (w Polsce pod koniec lat 80. wydano jedną część, noszącą tytuł „Tomek Grot: Pościg”).

W 1982 roku, na zlecenie UNESCO, Polch narysował komiks „Rycerze fair play” o tematyce czystej gry w sporcie. Komiks ukazał się także u nas, jednak z czteroletnim opóźnieniem. Rysownik miał też na koncie kilkuplanszową historię „Spotkanie”, którą opublikowano w pierwszym numerze legendarnego magazynu komiksowego „Relax” (1976), zaś w latach 1999 -2000 Polch był redaktorem naczelnym efemerycznego magazynu KRON. Ukazały się zaledwie dwa numery, w pierwotnym zamyśle po to, by… ominąć zakaz reklamy wódki. Jednak nie brakowało w nich komiksów: była tu premierowa historia o paczce przyjaciół, zamieszanych w kryminalną aferę, a także to, na co czekali wszyscy: fragmenty ostatniej części „Bogów z kosmosu”, która w całości ukazała się Polsce, przypomnijmy, dopiero kilka lat później.

Podpowiemy ci jaki serial powinieneś obejrzeć na polskim Netflixie [QUIZ]]

Bogusław Polch za całokształt twórczości został odznaczony w 2009 roku Brązowym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”.

- Komiks jest dobrze opowiedziany, jeśli jesteśmy w stanie zrozumieć, o czym opowiada jego intryga już na etapie samego szkicu, zanim powstaną dymki. Jeśli wyłowimy mniej więcej sens historii z samego następstwa obrazków, wtedy możemy być prawie pewni, że dobrze wykonaliśmy swoją robotę - mawiał Bogusław Polch.

Który rozumiał, wyławiał, a następnie rysował.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl